UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

niedziela, 12 października 2014

LXXVII

Kapitan Picard kontemplował dziwaczny list, póki nie przerwał mu odgłos wiercenia się i ziewania. Lilianna przeciągała się na fotelu, zaróżowiona i wyraźnie odprężona.
– No, teraz mogę już stawić czoła przeciwnościom, a zwłaszcza swoim ludziom. – stwierdziła z zadowoleniem, sprawdzając jednocześnie dłonią, czy jej kok nie rozpadł się w czasie drzemki.
– Nie chciałbym się wtrącać, ale twoja załoga wydaje się mało zdyscyplinowana. – powiedział Picard, ujmując swe przemyślenia jak mógł najdelikatniej. Polska kapitan popatrzyła na niego kpiąco.
– Ilu masz ludzi pod sobą, Jean Luc?
– Na dzień dzisiejszy tysiąc osiemdziesięciu sześciu. Co to ma do rzeczy?
– Ma. Klnę się na wszystkich bogów kwadrantu Alfa, że znacznie łatwiej jest być kapitanem dla ponad tysiąca załogantów, niż pełnić rolę dowódcy dla stu pięciu kapitanów. Popracowałbyś na moim stanowisku trzy dni, a zgłupiałbyś, bracie, na amen.

Picard pomyślał, że nie zaprzeczy, bo w gruncie rzeczy nie ma pojęcia, o czym ta dziwna kobieta mówi. Zaczynał na serio powątpiewać w równowagę umysłową załogi Hermasza, wolał jednak póki co tego nie rozgrzebywać,
Wyszedłszy z biblioteki kapitanowie natknęli się na jakąś dobrze umorusaną postać w ledwie widocznych spod smaru barwach pionu inżynieryjnego. Postać klęczała przy rozgrzebanym panelu dostępu i w takt wyjątkowo dosadnych przekleństw, przerywanych głośną czkawką, dłubała przy mikroobwodach.
– To Stelmach, ten co go doktor Foremna obiecała otrzeźwić – powiedziała Lilianna i zwróciła się do klęczącego - Co jest, Józuś?
To, co odpowiedział uszargany w smarze mechanik, translator kapitana Picarda przetłumaczył jako „samczy narząd płciowy, odbyt z pośladkami i stos odłamków skalnych”, ale dowódca Enterprise-D nie był wcale pewny, czy chodziło właśnie o to. Osobno te słowa miały jakiś sens, razem stawały się nie do zrozumienia. Spojrzał na towarzyszącą mu Polkę, z lekka zdezorientowany, ale ta najwyraźniej nie widziała w tej absurdalnej wypowiedzi nic osobliwego, bo nie kwapiła się z wyjaśnieniami. Zamiast tego spytała:
- Prędko skończysz?
Mechanik spróbował rozpaczliwie wstrzymać powietrze, skutkiem czego beknął jeszcze donośniej, po czym odparł z wyraźną urazą:
- Skończę kiedy skończę.
– Miałeś być przy napędzie warp, co robisz tutaj?

Stelmach najwyraźniej miał dość tego przesłuchania, bo zerknął spode łba i warknął przez zęby:
- Słuchaj no, laska, to jest mój dzień wolny, głowa mnie napieprza jak trędowata cholera, bez przerwy chce mi się rzygać, a mam naprawić wszystkie jeb... przekaźniki mocy. Nie czuję się na siłach odstawiać tu wersalu i tłumaczyć jak chłop krowie na rowie, co konkretnie puściło! Dość, że jeśli tego nie naprawię, będziemy tu tkwić do usranej śmierci.
– A napęd?
– wtrącił się lekkomyślnie Picard, na co usłyszał tylko zwięzłe i groźne:
- Spieprzaj, dziadu!
Godny oficer zaniemówił z oburzenia, ale Lilianna pociągnęła go tylko za rękaw.
– Teraz się z nim nie dogadamy – wyjaśniła cicho – Jak dojdzie do siebie, wlepię mu kilka dni aresztu, teraz jednak musi naprawić ten pasztet. Chodźmy do maszynowni, tam się wszystkiego dowiemy.
– Dlaczego pozwalasz, by podwładny zwracał się do ciebie per „laska”?!
– Robi to tylko, gdy jest napity. W naszej sytuacji to mój najmniejszy problem.

Picard pospieszył za nią, myśląc przy tym, że jego dotychczasowa opinia o tej załodze była jednak stanowczo zbyt pochlebna. Bardzo był ciekaw, co zastanie w maszynowni, ale wbrew jego oczekiwaniom wyglądała na równie uporządkowaną co jego własna – jeśli nie liczyć fotosów roznegliżowanych panienek na ścianach. Pod jednym widniał nawet odręczny napis: „Zimna Doda zdrowia doda”. Nie miał pojęcia, co to mogło znaczyć, ale na wszelki wypadek postanowił nie pytać. Zresztą nie bardzo było kogo, bo w maszynowni był tylko jeden człowiek, zarośnięty grubasek, który klęczał przy rozbebeszonej konsoli i grzebał w jej wnętrzu, wypinając na kapitanów na wpół goły zadek. Llianna zignorowała go, rozejrzała się i zawołała:
– Karol! Karol! Gdzie pan jesteś, mordo ty moja?!
– Tutaj!

Z najbliższej tuby Jeffriesa wychyliła się przyzwoicie potargana głowa w nasadzonych krzywo mikroskopowych okularach.
– Już kończę, cholera ciężka. – powiedziała głowa.
– Jest aż tak źle?
– Jeszcze gorzej. Tym razem Qrczak się popisał, wszystko nam rozpieprzył. Grzesiek siedzi w rozdzielni, bo tam jest najgorzej, a Lepek i Jolka montują nową armaturę do kryształów dylitu, choć to nie ich wachta.
– A dlaczego Małpeczka tak się na nas aluzyjnie wypina?
– Kazałem mu nie wstawać, póki nie naprawi konsoli sterującej. Niech zrobi choć tyle
- No dobra. A teraz powiedz mi pan coś jeszcze: dlaczego Stelmach naprawia przełączniki, zamiast zająć się polem siłowym?

Główny inżynier prychnął lekceważąco.
– Pole mamy już z głowy. Słabe jakieś było, Józek raz dwa sobie z nim poradził, choć przy okazji puścił pawia na fotel. Werka Bąk tak mu nawymyślała, ze chyba na samej Andorii było słychać.
– Puść pan pawia, puść
Po co tłamsić go i dusić?
Puść pan pawia, puść
Przecież może pan się zmusić
i wyczarować dla mnie to...
Puść pan pawia, no!

– zanucił niewinnie wypięty grubasek. Kapitan Zakrzewska kopnęła go w pośladek celem uspokojenia i zwróciła się do Michałowa:
- No dobrze, wracaj pan do pracy. Od pana zależy czy się stąd ruszymy.
– Raczej od całego zespołu, kapitanko. Jak zawsze. I od pani też.

Lilianna aż otworzyła usta, bo pierwszy raz główny inżynier odezwał się do niej tak ciepło, ale szybko zamknęła je i zwróciła się do swego towarzysza:
- Chodźmy na mostek. Może tam dowiemy się czegoś konkretnego.