UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

czwartek, 20 lutego 2014

LXVII.

Oj, nie miał kapitan Picard dobrego dnia. Ledwie rano wstał, już musiał zająć się ukaraniem Wesleya Crushera, który w nocy włamał się do ściśle tajnej części bazy danych i buszował tam jak u siebie. Potem musiał wysłuchać pretensji jego matki i ułagodzić ją jakoś, co nie było łatwym zadaniem. Beverly Crusher nie znała się na żartach, gdy szło o jej syna i nie znała wtedy też na regulaminie służbowym. Już samo to mogło zepsuć każdy na świecie dzień, a do tego doszły jeszcze nowe rozkazy z dowództwa Gwiezdnej Floty. Były one jasne i zrozumiałe, nie było w nich żadnej możliwości manewru. Enterprise został skierowany do systemu Gemini, gdzie trwało poważne napięcie między trzema głównymi planetami. Ich mieszkańcy od wieków byli ze sobą skłóceni i od czasu do czasu wojowali tak, że krew – w ich przypadku różowofioletowa – lała się strumieniami. Problem polegał na tym, że obrywało się wtedy mniejszym planetkom, żyjącym głównie z handlu i raczej pokojowym. Ich przedstawiciele poprosili Federację o pomoc, a ta, niewiele myśląc, desygnowała dowódcę Enterprise na rozjemcę. Oznaczało to że statek musi lecieć w bardzo odległe rejony kwadrantu Alfa i że zostanie tam zapewne bardzo długo.
– Nie miała baba kłopotu... – mruczał kapitan Picard do siebie, wypijając pospiesznie herbatę i usiłując jednocześnie zjeść tosta. Poparzył sobie usta, przygryzł język, a na dodatek stłukł filiżankę. Jak się nie wiedzie, to się nie wiedzie.
Spóźnił się na mostek całe cztery minuty. Wściekły na samego siebie wyszedł z turbowindy, mruknął słowa powitania i zamarł, spojrzawszy na główny ekran. Widniało na nim coś, co musiało być statkiem gwiezdnym, choć czegoś podobnego nie mógłby zobaczyć nawet w najdzikszych snach. Wyglądało to jak poskładana z niepasujących do siebie części zabawka, mająca w założeniu przedstawiać przestarzały NX. Statek był jednak dużo większy niż jakikolwiek pojazd z tej klasy, a na tej jego części, która miała być spodkiem, pysznił się krzywy napis „PSS HERMASZ”.
Hermasz – kapitan opadł na swój fotel i przywołał jakieś bardzo mgliste wspomnienie – Słyszałem o tym statku. Podobno zaginął bez wieści ponad sto lat temu.
– Obserwujemy go od godziny
– powiedział William Riker – Nie zdradza wrogich zamiarów, choć jest uzbrojony.
– Marnie uzbrojony –
wtrącił się pogardliwie Worf – Stary typ armatek fazerowych i słabe torpedy fotonowe.
Kapitan spojrzał na Deannę Troi. Betazoidka siedziała bez ruchu na swoim miejscu, patrząc w ekran wielkimi, czarnymi jak węgiel oczami.
– Doradco?
– Nie wyczuwam zagrożenia, za to całą masę nierzadko sprzecznych emocji.

Picard przygryzł wargi. Przez chwilę medytował w milczeniu, potem zwrócił się do siedzącej przy konsoli łączności dziewczyny:
- Proszę wywołać ten statek.

Dziewczyna posłusznie nacisnęła odpowiednie guziki i ekran wypełnił obraz tak zabałaganionego mostka, że przyzwyczajony do sterylności swojej fregaty Picard uniósł mimo woli brwi. Przy sterach siedziała młodziutka dziewczyna, przy której nogach drzemał ogromny ogromny, bardzo kudłaty pies. Druga sterniczka miała jasnorude włosy, krzykliwy makijaż i najspokojniej piłowała swe długie paznokcie, na nic nie zwracając uwagi. Fotel dowodzenia stał pusty, natomiast za nim awanturowalo się trzech mężczyzn i bardzo drobna kobieta. Jeden z mężczyzn miał na ramieniu fretkę, drugi czarnego węża na szyi, a wszyscy byli ubrani w mundury przywodzące na myśl poprzednią epokę i wiedli jakiś krzykliwy spór.
Przepraszam że przerywam państwa rozmowę – powiedział godnie Picard – Czy mogę prosić o uwagę?
- A idź pan się utop w sraczu!
– krzyknęła mała kobietka, odwracając się gwałtownie do ekranu, po czym zamarła - O, my się chyba nie znamy. Z kim mam okoliczność?
Dowódca Enterprise zmierzył ją wzrokiem. Wyglądała niemal jak nastolatka, miała niewinną twarz gimnazjalistki i gruby, jasny warkocz zwinięty w duży kok. Z niemałym zaskoczeniem zauważył na jej rękawach dystynkcje kapitana – merytorycznie była więc mu równa.
– Jean Luc Picard, kapitan USS Enterprise. – przedstawił się machinalnie.
Kapitan Enterprise? – zdziwiła się interlokutorka – Jak pan mówi, Jean Luc... Francuz, prawda? A co się stało z tym wesołkiem Kirkiem? Wyślizgał go pan? A fe, co to za maniery!
Picard z trudem opanował chęć, by podrapać się po głowie.
- James T. Kirk... chyba nie żyje... – wybąkał wreszcie.
Co pan powie... Taki młody i nie żyje? – zmartwiła się dziewoja na ekranie – Co to było? Klingoni, jakiś wypadek?
– Zaraz, chwila! Pani chyba nie rozumie. Kapitan Kirk dowodził innym Enterprise i było to ponad sto lat temu!
– Co takiego?! To jakiś żart?!
– Stać mnie na lepsze żarty. Mamy XXV wiek.

Kapitan obcego statku poczerwieniała i sypnęła znienacka takimi wyrazami, że nawet Worf zaniemówił. Potem opadła na fotel dowodzenia i podparła brodę rękami.
– Załoga, radź co robić, ja wymiękam.
– Chwileczkę...
– chciał się wtrącić Picard, ale przerwała mu:
- Panie Francuz, jadłeś już pan dzisiaj żabę?
Te słowa były tak nieoczekiwane i pozbawione wszelkiego sensu, że Picard zbaraniał i odpowiedział naiwnie:
- Jeszcze nie.
– To idź pan na ślimaki, a mnie zostaw w spokoju!
– wydarła się kapitan Hermasza, grożąc mu pięścią – My tu teraz mamy tragedię narodowa i nie mam życzenia się z panem przekomarzać, jasne?! Inga, zerwij połączenie.
Platynowa blondynka ostrzyżona na pazia popstrykała przełącznikami na pulpicie, a że to nic nie dało, kopnęła w konsolę i ekran wreszcie zgasł. Kapitan Picard siedział dobrą chwilę z półotwartymi ustami, aż wreszcie zamknął je i spojrzał na swoich ludzi.
– Czy ktoś wie, co to właściwie było?

piątek, 7 lutego 2014

LXVI.

Zapadła cisza, w której nie było słychać nawet poszumu wiatru. Już wyglądało na to, że żadne wrzaski kapitan Zakrzewskiej nie odniosą rezultatu, gdy nagle odezwał się jeden z mężczyzn, usadowiony wygodnie w bujanym fotelu przed drewnianym domkiem.
- Mamy cię ponownie ukarać? - zapytał - Znowu złamałeś ustalenia naszej społeczności. Jesteś niepoprawny.
- Nie złamałem ustaleń, jedynie je obszedłem.-
burknął Q, ale jego głos nagle zrobił się jakoś mniej pewny. Towarzysząca mu kobieta popatrzyła na Janeway z obrzydzeniem i dodała:
- I to także niepotrzebnie. Nie mogę pojąć, co cię obchodzi ta marna istota.
- Kobieto, puchu marny, ty wietrzna istoto
Urody twojej zazdroszczą anieli...
- zarecytował półgłosem Michałow.
- O, dziękuję bardzo. - Kathryn spojrzała na niego wdzięcznie, mile połechtana.
- To nie ja, to Mickiewicz. - uświadomił ją bezlitośnie inżynier.
- Nie słyszałam o facecie. A on z Gwiezdnej Floty?
Michałow chciał odpowiedzieć, ale kapitan Zarzewska zebrała się w sobie i huknęła go pięścią w kark, aż przysiadł, choć był chłop nie ułomek.
- To nie wieczorek poetycki! Panie R'Cer, może niech pana pogada z tymi... że tak powiem, bo ja zaraz tu sprokuruję konflikt dyplomatyczny!
Zachęcony w ten sposób Wolkanin miał szczery zamiar posłuchać rozkazu, ale mężczyzna z fotela powstrzymał go, unosząc dłoń.
- Natychmiast odeślij tych ludzi - zażądał, zwracając się do swego pobratymca - Potem porozmawiamy o twej własnej przyszłości.
- Zaraz, mamy kilka pytań...
- wyrwała się kapitan Zakrzewska, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Q pstryknął niedbale palcami i to wystarczyło.
Kapitan Janeway stwierdziła, gdy minął jej zawrót głowy, że razem z Tuvokiem znajduje się na mostku swojego własnego statku. Tuvok siedział na podłodze, pani kapitan też siedziała, tyle że na kolanach Chakotaya, zajmującego miejsce w fotelu dowodzenia i bardzo w tym momencie speszonego.
- Masz ci los - westchnęła - A gdzie tamci?
- Nie mam pojęcia
- odpowiedział jej pierwszy oficer z zakłopotaniem - Proszę wybaczyć mi śmiałość, ale znaleźliśmy się chyba w dwuznacznej pozycji...
Janeway spojrzała na niego, a potem na Wolkanina, który nadal siedział na podłodze, jakby namyślał się czy ma wstać czy czekać na rozwój sytuacji.
- Chore poczucie humoru Q - stwierdziła - Panie Tuvok, proszę wstać i udać się na swój odcinek do zadań.
- Niewykonalne -
odparł spokojnie szef ochrony - Impet przesyłu połamał mi kończyny dolne tudzież górne.
- Pan żartuje, prawda?

Niestety nie były to żarty. Wyglądało na to, że niezadowolenie Q skrupiło się na najniewinniejszej osobie z obu ekip. Kapitan Janeway wstała wreszcie z kolan Chakotaya (ku jego cichemu żalowi) i wezwała na mostek Doktora. Ten, zbadawszy pobieżnie Tuvoka, potwierdził jego domysły.
- Zaraz to naprawimy - dodał pocieszająco - A gdzie tamci? Była u mnie pani B'Elanna i pytała, gdzie ich główny inżynier. Nie wiedziałem co odpowiedzieć.
- Po co on jej?
- Chciała, jak mi się zdawało, pozbawić go wszystkich zębów oraz paru innych, dość istotnych części ciała.
- Ach, to pewnie za rozróbkę w maszynowni
- domyśliła się Janeway - Zdaje się, że była tu jeszcze ta Klingonka i Pierwszy z Hermasza. Co z nimi?
- Oboje znikli w momencie, gdy zjawiła się pani i pan Tuvok
- odparł Tom Paris - Są teraz na swoim statku, albo diabli wiedzą gdzie.
- Miejmy nadzieję, że jednak na statku...

Kathryn pokręciła głową z niepokojem. Zbyt dobrze znała Q, by uwierzyć w jego dobrą wolę i w to, że dotrzyma on raz danego słowa bez żadnych "haczyków'. Tyle tylko, że nie miala już sposobu by sprawdzić, na ile popisał się tym razem. I nigdy nie udało się jej tego ustalić.

Tymczasem na pokładzie Hermasza kapitan Zakrzewska wściekała się jak mało kiedy. Q wyciął jej wyjątkowo paskudnego figla, odesłał ją bowiem na statek w kostiumie biblijnej Ewy, co spowodowało wybuch szalonej wesołości ze strony Michałowa oraz reszty męskiej części załogi. Wyjątek stanowili R'Cer, który nie widział w tym nic osobliwego, oraz ojciec Maślak. Ten ostatni próbował osłonić jakoś ponętne wdzięki pani kapitan swym ornatem, ale wskutek pośpiechu zaplątał się w niego tak, że nijak nie mógł sobie dać rady. Sytuację uratował Krzysztof Majcher, który wręczył Liliannie bluzę mundurową zdjętą z własnego grzbietu - a że był facetem dość zwalistym, okryła ona panią kapitan od szyi niemal do kolan. Choć było to raczej niekompletne odzienie, od razu odzyskała animusz i pewność siebie.
- Spokój! - zawołała, podwijając wymownym ruchem rękawy - Fajno było, ale się skończyło. Jak ktoś się zacznie znowu śmiać, ten dostanie w ryj! Jasiek, coś tak gębę otworzył, jazda do mojej kabiny po zapasowy mundur! A wy do roboty, nygusy, żeby mi tu nikt nie margał! Już ja wam pokażę!
- Już widzieliśmy.
- odpowiedział jej chór męskich głosów, ale na napomnienie R'Cera, że kapitan nawet rozebrany do rosołu pozostaje kapitanem załoga rozbiegła się do swoich zadań.
- Nareszcie trochę normalności - westchnęła Lilianna - Ojcze Tadeuszu, pozwoli ojciec, że pomogę, bo się ojciec prawidłowo udusi... I chodźmy na mostek, przekonamy się, czy ten Qtasik dotrzymał słowa.
- Śmiem wątpić
.- powiedział Michałow. Najbliższa przyszłość miała wykazać, że przynajmniej częściowo były to słowa prorocze.