UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

sobota, 30 czerwca 2012

VIII


W maszynowni jak zwykle rej wodził Karol Michałow, piekląc się i wygrażając wszystkim podwładnym od nierobów, leserów, sabotażystów i... (słowa nie do druku). Powodem jego niezadowolenia była przebudowa komory reaktora, której dokonano bez konsultacji z nim. Fakt, że w czasie gdy to robiono, był niedostępny i nikt nie wiedział, gdzie go szukać, był bez znaczenia. Główny inżynier wściekał się i klął tak, że nawet Jolka Stern położyła uszy po sobie. Gdy wreszcie wyczerpał repertuar, usiadł przy konsoli i zaczął sprawdzać odczyty. Personel robił swoje w ciszy, starając się, by być jak najmniej widoczni, póki ich szef nie skończył.
- No, może i dobrze – mruknął wreszcie – Do końca tego nie spaprali. Jednak gdy dorwę tych inżynierków spod ciemnej gwiazdy, wywrócę ich na lewą stronę i wypiorę w proszku z wybielaczem optycznym.
- Jakiej marki?
– nie wytrzymała Jolka.
- Nie powiem, bo to by była kryptoreklama. – burknął Michałow. Wstał i wlazł do przedziału reaktora. Obejrzał z bliska głowice dylitowe, osprzęt i sterowniki, skrzywił się z niezadowoleniem, zawrócił po swoją skrzynkę z narzędziami i zabrał się do dłubania przy różnych elementach. Z góry było wiadomo, że zajmie mu to parę godzin (była to jego ulubiona czynność), więc wszyscy się odprężyli i napięcie zelżało. Teraz można było zająć się pracą i nie myśleć o humorach szefa.
- Czemu on w ogóle wrócił? – spytał szeptem Józek Podgumowany. Cezary Małpeczka wzruszył ramionami, a potem zrobił minę dobrze poinformowanego.
- Słyszałem, że się ożenił.
- CO TAKIEGO?!
- Ciii...Ładna dziewczyna podobno. Może po ślubie okazała się sekutnicą i zwiał?
- Trzeba by się wywiedzieć...
- Psiakrew, wszyscy się żenią, tylko ja jak ten kołek w płocie. –
zamruczał Cezary z niezadowoleniem, dokręcając zawór plazmy tak, że mało go nie urwał.
Niezadowolenie chorążego Małpeczki było tym większe, że Osip Zajczik, z którym opróżnili niejeden baniaczek wyśmienitego hermaszowskiego bimbru, obecnie siedział całkowicie pod pantoflem Keras i nie śmiał bez jej pozwolenia nawet ruszyć palcem. Cała załoga o tym wiedziała, ale nikt z tego nie kpił, nie chcąc ryzykować lania od bojowej Klingonki.
- Jeśli teraz tak go osiodłała, to co będzie po ślubie? – szeptano po kątach, ale głośno nikt nic nie mówił. Zresztą Keras szybko zyskała sobie pewną sympatię w załodze ze względu na swój iście polski temperament. Była bardzo młoda, miała zaledwie osiemnaście lat, ale jej siła budziła ogólny podziw, a załoganci obojga płci z rozkoszą pobierali od niej lekcje klingońskiego, szczególnie w dziedzinie klątw i wyzwisk. Jak na Klingonkę była też – trzeba przyznać – bardzo ładna i Zajczik patrzył w nią jak w obraz. Po kilku słownych utarczkach kapitan Zakrzewska dogadała się z nią na tyle, ze bez problemu obie dyskutowały o klingońskiej obyczajowości i systemie społecznym.
- Musimy wiedzieć, czego się spodziewać – wyjaśniła Lilianna Arkowi, gdy ten spytał, czemu spędza z Keras tyle czasu – Będziemy operować na terenach, do których prawa roszczą sobie Klingoni, Romulanie i Federacja. Dobrze mieć jakiegoś specjalistę na pokładzie. Niby dlaczego pozwolono mi ją zabrać?
Keras nie tylko była ekspertem od spraw Imperium Klingonu, ale miała też niejakie pojęcie o Romulanach i sposobie ich myślenia. Matias von Braun stwierdził, że taka asystentka bardzo mu się przyda, ale młoda Klingonka niestety opacznie zrozumiała słowo „asystentka” i Matias musiał skorzystać z pomocy ambulatorium.
- Te nowe translatory są do niczego. - oświadczył, gdy mógł już mówić.
- Stare też były – przypomniał mu Kuba Żmijewski – Jak w Akademii poszedłem do warsztatu i poprosiłem, by naprawili mi zamek w szafie, to dyżurujący technik spytał mnie w osłupieniu, czy trzymam w szafie pałac dla lalek, bo prawdziwy by się pewnie nie zmieścił.... i czy naprawdę on ma go skierować na prawo.
Tak więc Keras zyskała sobie sympatyków na pokładzie Hermasza i załoganci z entuzjazmem zabrali się za urządzanie wieczoru panieńskiego, wieczoru kawalerskiego i wesela, które miało się odbyć po przekroczeniu pasa Oortha.

środa, 27 czerwca 2012

VII.

Wszystkie pokłady Hermasza tętniły życiem. Załoganci sprawdzali, co się zmieniło i jak dalece, wymieniali się plotkami i urządzali swe kwatery jak najwygodniej. Każdy dosłownie co krok potykał się to o Miśka, którego było wszędzie pełno, to o któryś z półautomatów sprzątających, nie najlepiej wyregulowanych. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, bo wszyscy – wyjąwszy cierpiących na chorobę kosmiczną – czuli się ze szczęścia jak na rauszu. Akademia dała się wszystkim we znaki, choć robili co w ich mocy, żeby było to wzajemne. Tu, w przestrzeni kosmicznej, czuli się wolni i niczym nieskrępowani.
W ambulatorium kłębił się spory tłum, a medycy mieli pełne ręce roboty. Chorowało mniej ludzi, niż za poprzednim razem, ale i tak było ich dość, żeby zapełnić wszystkie wolne kąty. W progu rozciągnął się Mruczek, wspaniały iberyjski ryś należący do doktora Żmijewskiego i przypatrywał się zielonymi oczami, co tez jego pan i nowa pani robią.
- Mogli by wreszcie wynaleźć dobre lekarstwo na tę przypadłość. – zrzędziła Zośka Foremna, badając kolejnego pacjenta, zielonego jak pasikonik i mokrego od potu.
- Torecalinum pomaga. – rzekł jej mąż, przytrzymując głowę wymiotującej Tekli Podgumowanej.
- To tylko paliatyw. Mogli by wynaleźć coś, co w ogóle zlikwiduje ten problem.
- Sama spróbuj.
- Bardzo śmieszne. Nie jestem naukowcem. Niech ojciec odpręży się teraz i głęboko oddycha.

Te ostatnie słowa skierowane były do księdza, który siedział na biołóżku i chwiał się na boki z boleściwą miną. Widać było, że w tym momencie żałuje swej decyzji o uczestnictwie w wyprawie, a nawet i tego, że wcześniej nie skonał.
- Staram się, córko. – jęknął, z trudem powstrzymując czkawkę.
- To niech się ojciec nie stara, tylko to zrobi. Zaraz będzie lepiej.
Do ambulatorium zajrzała siostra Ofelia. Wyraźnie chciała coś powiedzieć, ale na widok skrzywionego boleściwie brata machnęła ręka i znikła.
- Wyjdzie on? – spytał ją z nadzieją Osip Zajczik.
- Na razie nie. Musisz zaczekać z tą spowiedzią.
- Ale ja muszę teraz! Ja przypomniał sobie, że ja straszny grzech zrobił...!
- Nawet jeżeli, to odpuszczenie tego grzechu musi poczekać, bo na razie Tadek jest nie do użytku. Zresztą
– Ofelia przyjrzała się uważnie zbrojmistrzowi – Wyspowiadaj się, mój złoty, swojej żonie, dostaniesz parę razy w ucho i odpokutujesz.
- Kiedy u Klingonów to nie jest grzech, tylko na Ziemi!

Osip Anegdotycz zarzucił sobie ramiona na głowę w jakimś dziwacznym geście desperacji. Siostra Ofelia poklepała go po plecach pocieszająco i poszła do kaplicy, gdzie było dużo roboty, gdyż o ile odremontowano całe wnętrze Hermasza, o tyle do pomieszczeń „sakralnych” nie udało się wejść żadnej ekipie. Nie pomagały prośby ani groźby, zwariowany komputer nie dał się przekonać. W efekcie w kaplicy, zakrystii i sali katechetycznej był groch z kapustą i ktoś to wszystko musiał uładzić. Z góry było wiadomo, że na ojca Maślaka nie ma co liczyć.
Osamotniony Osip stał jeszcze chwilę, wreszcie w akcie rozpaczy wdarł się do ambulatorium i nie bacząc na zgromadzony tam tłum runął na kolana przed czkającym i powstrzymującym mdłości kapelanem.
- Ja umaliaju, ja praszu – zawołał błagalnie – Ja straszny grzesznik...! Ja w grzechu ślubu wziąć nie magu!
- Jaki ślub?
– jęknął ojciec Maślak, wytrzeszczając na niego umęczone oczy. Najwidoczniej jemu jednemu umknęła sprawa osobliwej narzeczonej pokładowego zbrojmistrza.
- No, swadźba... Kapitan się zgodziła.
- Nic nie rozumiem. Ja mogę pobłogosławić twój związek, synu, ale czy to musi być teraz?
- Mnie najpierw rozgrzeszenie nada!
- A co żeś narozrabiał takiego, że nie może czekać?-
leki podane przez Foremną wyraźnie zaczęły już działać, skoro ksiądz odzyskał zainteresowanie swoimi owieczkami. Osip uniósł się i zaczął mu szeptać coś mu do ucha. Ojciec Maślak wytrzeszczył oczy, potem spojrzał na swego penitenta z wielkim zdziwieniem, zgorszeniem i do pewnego stopnia podziwem.
- Ale jak...? – zaczął i chrząknął, zmieszany – No tak, mój synu, grzech to ogromny, wszelako myślę, że mogę ci go odpuścić z czystym sumieniem.
Ku uciesze zgromadzonych w ambulatorium dokonał uroczystego rozgrzeszenia, co widzowie nagrodzili gromkimi oklaskami.
- A wy czego, bando bezbożników? – fuknął rozgniewany duszpasterz – Nie macie nic do roboty?
Wstał, obciągnął sutannę i godnym krokiem wyszedł z ambulatorium. W progu potknął się Mruczka, jęknął :
- O cholera!
I poleciał wprost na Krzysztofa Majchra, który akurat przechodził mocno zamyślony korytarzem. Pod wpływem impetu obaj wpadli na T’Shan, która właśnie spieszyła zastąpić doktor Foremną.
- Czyście się obaj wściekli?! – krzyknęła z gniewem Wolkanka – Dopiero co wystartowaliśmy, a wy już się bijecie?
- Nie bijemy się, to był wypadek, moja córko.
– wyjaśnił godnie ksiądz, doprowadzając się do porządku. T’Shan wzruszyła ramionami. W nowym mundurze, z zaczesanymi za uszy brązowymi włosami, wyglądała wspaniale. Urodzenie dziecka nie zepsuło jej figury, a zmiana tradycyjnej wolkańskiej fryzury na figlarne loki świetnie podkreślała jej urodę. Krzysztof z uznaniem obejrzał ją od stóp do głów i mruknął:
- Cud, miód, orzeszki. Nie mogę się doczekać, aż na coś zachoruję i będzie pani musiała się mną zająć.
Pani doktor spojrzała na niego lodowato.
- Jeśli nie zejdzie mi pan z drogi, pierwszą pana dolegliwością będzie krwotok z nosa. – oznajmiła. Potem wyminęła obu mężczyzn, przekroczyła nie speszonego całym zajściem Mruczka i weszła do ambulatorium.
- O, nasza szefowa! – pisnęła radośnie Lolita Niemogę, upuszczając hipospray – Już pani doszła do siebie?
- Nigdy nie byłam poza sobą
– odpowiedziała jej chłodno lekarka – Doktor Foremna, pani zmiana skończyła się cztery minuty temu. Może pani iść odpocząć. To zdaje się pani pierwszy lot?
- Owszem, ale nie należę do tych, którzy reagują na byle co jak czterolatek na karuzelę. Tu ma pani wypełnione karty, przychód, rozchód i opis chorób. A właściwie jednej choroby – porzygaczki pospolitej.

T’Shan chrząknęła z dezaprobatą, słysząc tę niekonwencjonalna nazwę, ale nic nie powiedziała. Zabrała się za kontynuowanie zabiegów koleżanki, która opuściła ambulatorium i poszła do swojej małżeńskiej kwatery. Miała szczery zamiar przespać się trochę, jako że nie czuła się jednak najlepiej, ale w kwaterze zastała Jaśka Gąsienicę, który ganiał rozpaczliwie rozbawiona fretkę, wołając:
- Pódź tu! Cholero jasna, chódź no, bo przisam Bogu, co ci te kite urwe!
- Żebym ja panu czego nie urwała!
– krzyknęła doktor Foremna z gniewem. Fretka wyczuła widać w niej sprzymierzeńca, bo podbiegła i wspięła się jej na ramię. Owinęła puszysty ogon wokół szyi lekarki i zaskrzeczała wesoło.
- Panicko, kiej jo kcioł ino zabrać stąd gadzinę... – zaczął się tłumaczyć góral – Łona jezd nasy starej, to jeij łocko w głowie...
- Co więc robi w mojej kwaterze?
- Łotóz to! Łona uciko, bo wesoło tako. Jo kcioł jo ino zabroć i jus se ida

Jasiek zdjął Gizię z ramienia Foremnej, pogroził jej palcem i posadził na swoim barku. Fretka bez sprzeciwu rozsiadła się wygodnie i zaczęła myć pyszczek łapkami. Pani doktor roześmiała się i machnęła ręką. Zdążyła się już nasłuchać o ordynansie kapitan Zakrzewskiej i wiedziała, że nie jest on zdolny do zrobienia krzywdy „gadzinie”, ani w ogóle nikomu.
- Idź pan na zbity łeb – przyzwoliła – A ja tu posprzątam ten bałagan, co mi go pan narobił

niedziela, 24 czerwca 2012

`VI.

Jeszcze zanim Hermasz opuścił układ słoneczny, na czwartym pokładzie wybuchło zwyczajowe piekło. Tym razem darła się Martynka Szkwał, asystentka profesora Trekowskiego. Maura Gwizdak, która ściągnął na korytarz jej krzyk, przez dłuższą chwilę usiłowała zrozumieć, o co chodzi, a wreszcie, zniecierpliwiona, wymierzyła Martynce silny policzek. Asystentka Trekowskiego przestała krzyczeć i z ognistym nadwiślańskim temperamentem oddała Maurze to, co dostała. A po chwili obie dziewczyny kotłowały się po korytarzu, usiłując sobie nawzajem powyrywać włosy – co w przypadku Martynki miało pewien sens, ale w przypadku Maury już nie, jako że była ładnie ostrzyżona „na zapałkę” i uchwycenie jej za czuprynkę nastręczało spore trudności. Bójka przyniosła załodze sporo rozrywki i nieprędko się skończyła, dopiero wtedy, gdy przytomny Jurgen sprowadził na czwarty pokład panią kapitan. Ta bez ceregieli nakazała wsadzić obie przeciwniczki do brygu, aż ochłoną, a dowodzenie oddziałami ochrony powierzyła tymczasowo kapralowi Ślepowronowi.
- O kuchta, ale fajnie! – ucieszył się kapral, który od lat marzył o podobnym stanowisku.
- Nie ciesz się pan, to tylko dopokąd Maura nie wyjdzie z mamra – zgasiła go kapitan – O co właściwie poszło?
- Dostała kwaterę obok Podgumowanych, potem okazało się, że to był błędny przydział, a nowa kabina jej się nie podoba. Ma z niej za daleko do pracowni. Przynajmniej tak twierdzi.
– wyjaśniła chorąży T’Enga, obecnie już nie kadetka, a dumna absolwentka Akademii z kierunku obrona i systemy uzbrojenia.
- Po Martynce można się spodziewać podobnego rozumowania. Jako jedyna osoba, która może wytrzymać z Trekowskim, musi być nieźle pomylona. – zachichotał Ślepowron.
- Pan to cały dział naukowy uważa za pomylony. – fuknęła kapitan i udając, że nie widzi entuzjastycznego potakiwania kaprala, zawróciła w stronę turbowindy.
- Chyba pierwszy raz na świecie szef ochrony trafił do pudła razem z winowajcą awantury. – zauważył Ksawery Milcz, przypadkowy świadek całej afery.
- Czy ja wiem? Chociaż fakt, nie słyszałem o czymś takim – Jurgen westchnął na znak, że to, co nie przytrafia się innym, na pewno przytrafi się w załodze Hermasza - Frau kapitan, miałem jeszcze przekazać, że ojciec Maślak leży w ambulatorium, bo mu niedobrze, i nie może pobłogosławić statku na drogę.
- Obejdziemy się bez wielebnego, niech go mdli w spokoju ducha
– Lilianna wzruszyła ramionami i rzuciła do mikrofonu – Mostek.
Turbowinda wyjątkowo działała, ruszyła więc bez zwłoki i zatrzymała się dopiero na mostku.
- O co właściwie poszło? – spytała Malwinka od konsoli łączności – Nie mogę się o nic dopytać.
- Fraulen Martyna Szkwał przekonała się, że Herr Trekowski nie przekazał jej prośby o kwaterę nr 10, którą w efekcie zajęli Podgumowani. – wyjaśnił jej Jurgen, zajmując swoje miejsce.
Malwinka prychnęła z rozczarowaniem. Miała widocznie nadzieję na jakieś ciekawsze podłoże awantury
- Sławek, dodaj gazu – poleciła kapitan Czerepowi, który siedział przy konsoli sterowej, żując potężny kawał wędzonki – Zacznijmy tę naszą wielką wtórną przygodę, jak się należy.
- Tak jest –
mruknął nawigator – Mamy wolną rękę... nogę też. Jaki kurs?
- Skieruj na system Erydiani. Mamy odebrać stamtąd nasze zapasy części zamiennych. Tym razem zamówiłam je u Andorian, żeby już nie było takich niespodzianek jak zepsute sondy i pękające kryształy.

Jurgen pomyślał, że przy takim statku i takiej załodze niczego nie można być pewnym, ale zachował tę myśl dla siebie. Pokład ledwie wyczuwalnie zawibrował, reagując na przejście z impulsowej w warp 1. Kapitan Zakrzewska westchnęła z ulgą i zagłębiła się w fotel.
- Jak w raju. – mruknęła. Stęskniła się za swoim fotelem, swoim statkiem i podróżami. Życie w Akademii nie było monotonne ani nudne, ale to nie było to samo. Nawet symulacje nie potrafiły jej tego zastąpić... choć sprawiała się w nich dobrze, a jej zachowanie podczas sławnego testu Kobayashi Maru spowodowało u wykładowców klasyczny opad szczęki. Jednak dopiero teraz czuła się na swoim miejscu.
- Systemy maszynowni sprawne. – zameldował Józek Stelmach.
- Łączność sprawna. – zawtórowała mu porucznik Kręcik.
- Stery też. – zaśpiewał Mścisław Czerep.
- A konsola naukowa? – spytała kapitan. Zażenowany Arek chrząknął.
- Miał się nią zająć Karpiel, ale jest w ambulatorium... choruje. Jak się wyrzyga, to przyjdzie.
Lilianna ponownie westchnęła, ale tym razem z pewnym żalem. Nic jednak nie powiedziała, skupiając się na odczytach. Jej fotel nieco zrefitowano, montując przy nim dodatkowy czytnik i teraz nie wstając mogła mieć dostęp do wszystkich systemów. Było to bardzo wygodne.

czwartek, 21 czerwca 2012

V.


W hali przesyłu technik Lalewicz kończył właśnie ustawianie parametrów, gdy do środka wpadła kapitan Zakrzewska w towarzystwie rozbrykanego Miśka, który – jak poprzednio – włóczył się po całym statku i wszędzie wtykał swój kudłaty pysk. Jego pani szykowała się do objęcia służby na mostku i opychała się w mesie na zapas, wiedząc dobrze, że gdy wystartują, nie będzie czasu na przegryzkę.
- Lalunia, gdzie oni?! – zawołała Lilianna, dopadając konsoli.
- Chwila, szefowo, moment.... Chce ich pani w jednym kawałku czy z flakami na wierzchu? – burknął Lalewicz. Na wszelki wypadek podkręcił bufor transportera, a potem przełożył wajchę i zapatrzył się z niepokojem na platformę.
Trzy słupy migotliwych cząstek zawirowały i zgęstniały, formując trzy dobrze znane ciała, którym nic nie brakowało.
- Prosimy o pozwolenie na wejście na pokład. – powiedział w imieniu całej trójki Jurgen, jak zawsze dbający o regulaminowe zachowanie.
- Udzielam. Złaźcie z tego cokołu i mówcie, jak wam poszło.
- Nieźle –
odparł Arek, zeskakując na podłogę – Mamy wszystkie certyfikaty i pozwolenia, o tu. Proszę. Wymaglowali nas, wyżęli i zwrócili.
- To i dobrze. Doprowadźcie się do porządku i na mostek. A ja pogadam z dowództwem.
- Tak jest.

Trzej oficerowie wymaszerowali na korytarz, skąd po chwili rozległ się ich potrójny krzyk zaskoczenia.
- Natknęli się na naszą nową koleżankę. – domyślił się Lalewicz, błyskając wesoło piwnymi oczami.
Kapitan wyszła z hali i nie bez trudu uspokoiła swych ludzi, przewidując nie bez racji, że Keras raczej nie będzie skłonna do pokojowych wyjaśnień i może dojść do awantury. Załatwiwszy tę sprawę wróciła na mostek, kategorycznie spędziła Malwinkę z fotela dowodzenia i kazała się połączyć z dowództwem, gdy tylko wszyscy konieczni oficerowie znajdą się na mostku. W celu spędzenia ich w to miejsce wydelegowała Jaśka Gąsienicę, który radośnie trzasnął obcasami i pobiegł wykonać rozkaz. Wkrótce był z powrotem, wlokąc ze sobą Józka Podgumowanego i Mścisława Czerepa, protestujących z oburzeniem, ale bezradnych wobec byczej siły młodego górala.
– Pani kapitan, co to ma znaczyć?
- My wypraszamy sobie takie traktowanie, pani zabiera tego juhasa!
- Cichojta!
– odpowiedział Jasiek na te narzekania, popychając Podgumowanego na konsolę maszynowni, a Czerepa do sterów – Taki je rozkaz, mata brać się do roboty. Panicko, kogój jesce mom tu przygnoć?
- Jurgen i Arek przyjdą sami, jak się tylko przebiorą, Malwinka i Weronika są na miejscu... psiakrew, naukowego nie mamy
– Lilianna zamyśliła się i zdecydowała wreszcie – Póki co zastąpi go Karpiel, tak jak wcześniej mówiłam, potem się zobaczy.
- To jo leca po ónego.

Wybiegł, zanim Lilianna zdążyła go zatrzymać, machnęła więc ręką myśląc, że nawet jeśli jej ordynans potarmosi trochę Karpiela, to tylko mu dobrze zrobi. Tymczasem Czerep i Podgumowany, bardzo obrażeni, zajęli swoje miejsca.
- Lecimy, czy jak? – spytał sternik, demonstracyjnie naburmuszony.
- Mam taką nadzieję – odparła kapitan, ignorując jego zaczepny ton - Chyba że dowództwu coś się odwidzi.
- Systemy maszynowni sprawne.
– zameldował Podgumowany, sprawdziwszy pobieżnie odczyty na swej konsoli.
- Trudno, żeby było inaczej, Michałow sam sprawdzał każdy obwód... O proszę, są moi oficerowie. Proszę zająć swoje miejsca.
Jurgen i Arek, umyci, ogoleni i przebrani w świeże mundury, wmaszerowali na mostek. Za nimi wpadł Jasiek, popychając przed sobą Jędrka Karpiela, który nic jeszcze nie wiedział o swej świeżej promocji na głównego oficera naukowego i myślał, że jest wzywany „na dywanik”.
- Jak słowo honoru, pani kapitan, to wszystko nieprawda jest! – krzyczał – To ta Szkwał od Trekowskiego plotków narobiła!
- Dobra, dobra
– Lilianna machnęła ręką, nie wnikając w to, co Karpiel chciał jej powiedzieć – Zajmij pan miejsce przy konsoli naukowej i nie bądź pan rura.
- Ja? Przy konsoli naukowej?
– Karpiel kompletnie zbaraniał.
- No pan, czy ja mówię po andoriańsku? Komandor R’Cer został na Vulcanie, a ktoś musi przejąć jego obowiązki.
- Kyrie eleyson... -
mruknął nabożnie Jędrek i zajął miejsce przy wizjerze dalekiego zasięgu.
Teraz kapitan Zakrzewska zwróciła się do swego oficera łączności.
- Łączcie z kwaterą główną, poruczniku.
- Tak jest, łączę.
– rozpromieniona Malwinka pstryknęła kilkoma przełącznikami i po chwili zameldowała – Kwatera główna na linii.
Zadowolona Lilianna odchrząknęła, wcisnęła się głębiej w fotel i powiedziała głośno:
- Statek gwiezdny PSS Hermasz prosi o zezwolenie na start.
Głośnik zapiszczał, zazgrzytał, wreszcie ryknął niczym krowa na pastwisku i dopiero potem oznajmił głosem naczelnego dyspozytora kwatery:
- Hermasz, macie zezwolenie na start. Powodzenia.
- Ślepa Gienia, kup se trąbkę do...
– mruknęła pod nosem kapitan do rymu, a na głos powiedziała – Dziękuję. Bez odbioru. Panie Czerep, panno Bąk, gazu, anawa. Odbijamy.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

IV.

Rozmowa z kwaterą główną przebiegła bardzo gwałtownie. Wbrew oficjalnym deklaracjom Lilianna twardo broniła swego zbrojmistrza i jego narzeczonej, Dwóch admirałów i jeden kontradmirał debatowało burzliwie nad obecnością Klingonki na pokładzie statku GF i po długiej, wyczerpującej dyskusji doszło do wniosku, że Hermasz ostatecznie nie jest okrętem flagowym, a jeśli narwani Polacy chcą się męczyć z Klingonami, to ich problem. Na ostateczną decyzję wpłynął fakt, że Malwinka Kręcik, poszperawszy w bazach danych, potwierdziła historię Keras. Dziewczyna była poszukiwana przez jej rodzinę, jeden z pomniejszych, ale raczej szanowanych rodów szlacheckich na Quo’noS. Uciekła z przemytnikiem, który ją porzucił. Nie chciała wracać do swoich, czując się zhańbiona. Przemieszkała kilka miesięcy w marsjańskiej kolonii Ziemi, gdzie spotkał ją Zajczik i zakochał się bez pamięci, na dodatek z wzajemnością. Biorąc pod uwagę to wszystko, dowództwo wydało wreszcie zgodę na ślub i pozostanie Keras na pokładzie, zastrzegając jednak, że ma ona być pod stałym nadzorem ochrony. Kapitan Zakrzewska potwierdziła otrzymane rozkazy, po czym wyłączyła subradio i udała się na poszukiwanie pary kochanków. Znalazła ich w oranżerii i w pierwszej chwili pomyślała, że się o coś kłócą, ale zaraz pojęła, że to zwykła rozmowa po klingońsku.
- Hej, wy, Romeo i Julcia! – zawołała – Dowództwo pękło. Mogę dać wam ślub, gdy będziemy w drodze, a Keras może zostać na statku, ale podlega obserwacji.
Klingonka parsknęła grubym śmiechem i w wymowny sposób określiła, co myśli o owej obserwacji.
- Rozumiem, że wy macie taki sposób bycia – powiedziała spokojnie Lilianna – Ale na tym statku proszę trzymać się raczej ziemskich form towarzyskich.
Nie można powiedzieć, żeby była zadowolona z niespodziewanie uzyskanego członka załogi, ale z natury miała romantyczne i czułe serce, więc historia miłości Klingonki i Rosjanina przemówiła do jej wyobraźni.
Wieść o Keras obiegła statek z szybkością światła i wywołała całą lawinę plotek. Nie upłynęło nawet pół godziny, gdy na mostku zameldowała się nowa personalna, Bibiana Nowak.
- Pani kapitan, bardzo przepraszam, ale jak ja mam zapisać tę Horpynę, którą Zajczik tu przywlókł? – spytała – Nie wolno nam brać pasażerów, a ona nie ma przydziału.
- Nigdzie jej pani nie wpisuj. Czy pani oszalała? Klingon w Gwiezdnej Flocie, koniec świata! Do tego nikt by nie dopuścił. Niech szwenda się jako cywilny konsultant, no i nie przysługuje jej prawo do służbowej broni. To bardzo ważny punkt, pani to zapisze. Przewiduję kłopoty, że aż miło. Cholera, jeszcze nie wyruszyliśmy, a już się wszystko wali...
- Proszę wybaczyć, ale zgodzę się z panią.
– Bibiana zapisała wszystko, gdzie trzeba i wyszła.
Kapitan Zakrzewska ponownie zapadła w swój fotel. W uszach wciąż dźwięczały jej słowa admirała Perilla:
- Klingoni to wrogie imperium. Proszę być świadomą, że jeśli ta dziewczyna zdradzi was i wciągnie w pułapkę, Flota nie pospieszy pani na ratunek. Bierze ją pani ze sobą całkowicie na własną odpowiedzialność.
To było mało przyjemne. Z drugiej znów strony toczyły się obecnie negocjacje z Imperium i trwało zawieszenie broni. Przestrzeń, ku której kierowano Hermasza, od dawna była badana przez Klingonów, istniała więc możliwość, że Keras się przyda, chociażby ze względu na znajomość klingońskich dialektów i obyczajów. Na pewno w dowództwie brali to pod uwagę, inaczej nigdy w życiu nie dostałaby pozwolenia na wożenie jej ze sobą. Nie pomogłyby żadne argumenty ani romantyczne uwikłania.
Kapitan dumała nad tą sytuacją i snuła ponure prognozy, dopóki Malwinka Kręcik, która dostroiła już parametry konsoli łączności i właśnie poprawiała makijaż, nie zawołała:
- Kapitanko, mam sygnał z kontroli naziemnej! Nasi oficerowie wracają!
- Kurka wodna, lecę do przesyłowni! Malka, kontrolujesz mostek!
- Ja?!
– Malwinka z wrażenia upuściła puderniczkę, ale Lilianny już nie było. Porucznik Kręcik pomyślała trochę, a potem wzruszyła ramionami zamknęła torebkę z kosmetykami.
- A co mi tam. Kiedyś i ja mogę dowodzić, czemu nie?
To stwierdziwszy usiadła na kapitańskim fotelu i rozparła się w nim wygodnie.

piątek, 15 czerwca 2012

III.

Ledwie załoga Hermasza znalazła się na pokładzie, a już Arkadiusz Żydek, Karol Michałow i Jurgen von Ravensburg zostali wezwani do kapitanatu stoczni celem podpisania protokołu odbioru technicznego. Wymagało to przejrzenia sterty raportów z remontu, z „parkowania” i końcowego przeglądu statku, toteż zanosiło się na to, że prędko nie wrócą. Załoga zajęła się sprawdzaniem swych stanowisk, układaniem w szafkach ubrań i podręcznych drobiazgów, a potem relaksem i kłótniami. Kapitan Zakrzewska siedziała na fotelu dowodzenia i drzemała sobie słodko, czekając na powrót swych wiernych oficerów, bez których oczywiście start w kolejną misję nie mógł dojść do skutku. Z miłego snu wyrwał ją Jasiek Gąsienica, który wpadł na mostek zaaferowany i rozczochrany jak nieboskie stworzenie.
- Panicko, a dyć piknie pytajom wos na dół – wykrztusił z przejęciem – Cysta desperacyja tam!
- Zaraz, zaraz, Jasiu
– Lilianna przetarła zaspane oczy i wstała – Mów, co się dzieje, ale po kolei, bo tak to sam diabeł nie dojdzie, o co ci chodzi.
- Po kuleji, nooo... to po kuleji. Jo ganioł naso asica, i wloz w tako pakamera.... a tamuj, panicko, tako wielgachno baba i do mnie z tasakiem leci!
- I co?
-No co, wezwałek Maure i jeij chłopoków. Jo babie po kufie nie dom, za bardzo przejmujący jezdem.
- Co to za kobieta?
- Jo nie wim. Wielga, silna, czarniawo tako...


Kapitan wzruszyła ramionami, nic z tego nie rozumiejąc, i pospieszyła do windy z Jaśkiem plączącym się za jej plecami. Razem zjechali na sam dół, do nieużywanej części ładowni, gdzie oddział operacyjny Maury Gwizdak spierał się właśnie z wysoką, zgrabną, kędzierzawą Klingonką w skórzanym stroju. Była chyba bardzo młoda, ale muskularna jak zapaśniczka, uzbrojona po zęby, a jej oczy miotały spod szerokich brwi pioruny gniewu. Lilianna oceniła sytuacje jednym trzeźwym spojrzeniem, przepchnęła się przez żołnierzy i stanęła wyprostowana przed niespodziewanym pasażerem na gapę. Mogła się nie wysilać, bo i tak nie sięgała Klingonce nawet do ramienia.

- O co chodzi? – spytała ostro – Jestem kapitanem tego statku!
- Pe’tah! DoH! QaW be'nallI vup yIn!
– ryknęła dziewczyna, unosząc groźnie trzymany w ręku bat’leth i dodała wiązankę klingońskich słów, których już żaden translator nie chciał przełożyć. Kapitan Zakrzewska wytrzeszczyła oczy na zaostrzony kawał stali w rękach Klingonki. Najrozsądniej byłoby się cofnąć, ale wściekłość przeważyła nad ostrożnością.
- Ty, Fela, schowaj ten breloczek, bo zaraz trafisz tam, gdzie ani sobie ani nikomu nie należy życzyć! – wrzasnęła – To mój statek, rozumiesz?! Gadaj, skąd cię diabli przynieśli, albo idź na złamaną ulicę! Tu nie twoje miejsce!
Przez chwile wyglądało na to, że dojdzie do walki kobiet, ale przez żołnierzy przepchnął się Osip Anegdotycz Zajczik, bardzo zawstydzony i zdenerwowany.

- Barysznia kapitan, izwienit’ie - wymamrotał – To... to Keras... ja chcę się na niej żenić.
- W to nie wątpię, ale co ona tu robi?

- A kto że na Zemlie by nam ślub dał? Na korable kapitan ma prawo nas pożenit’. Tak ja i zamknął Keras zdzies’, ja nie myślał, co jejo najdut.
Lilianna popatrzyła na swego zbrojmistrza i opadły jej ręce. Potoczyła wzrokiem po zgromadzonych załogantach. Maura Gwizdak wzruszyła lekko ramionami, jakby chcąc dać znać, że u niej rady nie znajdzie, Jasiek gapił się zbaraniałym okiem na to, co się działo, a Zajczik wyglądał niczym posąg ogólnego ubolewania.

- Ośka, ty oszalałeś – jęknęła kapitan – Jeśli zatrzymam na pokładzie Klingonkę, dowództwo każe mnie ściąć i rozstrzelać, a potem zdegraduje do zwykłych majtek... tfu, do majtka!
- Barysznia, ja was umaliaju.... Ja jejo lubliu, Keras toże mienia lubit... Ona z domu udrała z takim bladzim synem, co ją samą na Marsie ostawił... wiernutsia nie może...!
- Dobra, dobra. Keras, kochasz tego człowieka?

Klingonka chwyciła Zajczika za kark i ugryzła go w policzek, aż kwiknął z bólu, a wszyscy podskoczyli.
- Chyba widać. – warknęła.

- Powiedzmy –
Lilianna nie wyglądała na przekonaną – Nie znam się na klingońskich zalotach, ale słyszałam, że są... końskie, więc może i prawda. Ale czy wy to przemyśleliście? Ten mariaż będzie kamieniem niezgody. Wątpię, by wybaczono Klingonce poślubienie człowieka i członkowi GF poślubienie Klingonki. Nie w dzisiejszych czasach. Jesteście tego świadomi?
- Bakhtag! Nie obchodzi mnie niczyja opinia! –
Keras zamachnęła się bat’lethem, aż świsnęło w powietrzu.
- Odłóż to, wariatko. Zobaczę, co da się zrobić.

wtorek, 12 czerwca 2012

II.


Czas spędzony w Akademii wydawał się teraz polskiej załodze snem – może niezbyt przyjemnym, ale takim, który wreszcie się skończył. Nie brakowało wśród nich prawie nikogo. Główny inżynier Karol Michałow, który stanowczo odmówił poddania się drylowi i spędził ten czas, jak sam chciał, też został dopuszczony do lotu, mimo obiekcji sztabu, gdyż tylko on znał się na silnikach Hermasza. Tak więc, choć inżynier gwizdał sobie na wyrok sądu, nic mu nie zrobiono.
Nawet doktor T’Shan była już na miejscu razem ze swą córeczką. Co prawda dowództwo delikatnie wyraziło swe zdziwienie tym, że ma zamiar razem z dzieckiem uczestniczyć w dalszych wojażach i zaproponowało stanowisko w pionie szkoleniowym Akademii, ale pani doktor mruknęła jedynie w odpowiedzi coś po polsku. Nikt nie wiedział co, bo żaden translator nie chciał tego przełożyć na angielski, ale Lolita Niemogę, która towarzysząc swej szefowej była świadkiem tej sceny, skręciła się z powstrzymywanego śmiechu.

- Co ona powiedziała? – zapytał ją komodor Krasnovsky, gdy lekarka wyszła.
- Nie powinnam.
- To rozkaz, chorąży.
- A więc... z przeproszeniem wyższych szarż... pani doktor określiła, w co można wam wszystkim zaimplantować pewną bardzo osobistą część ciała.
Rozszyfrowanie tej eleganckiej abrakadabry zajęło oficerom kilka minut, tak że Lolita zdążyła wybiec.

Doktor M’Benga postanowił ostatecznie nie wracać na pokład Hermasza, ale Jakub Żmijewski nie zawiódł. Zjawił się w ambulatorium razem ze świeżo poślubioną żoną, Zośką Foremną, wojującą feministką, do tego stopnia wyzwoloną, że nie chciała po ślubie przyjąć nazwiska męża. Obaj sanitariusze już na nich czekali, robiąc pod okiem T’Shan spis wszystkich instrumentów. Lolita zajmowała się zabawianiem małej T’Allii . Dziewczynka miała już dwa lata i, jak przystało na małą Wolkankę, pod wieloma względami dorównywała w rozwoju ziemskim pięciolatkom. Mówiła pełnymi zdaniami, liczyła do stu i pisała pierwsze litery, ale była za to dużo bardziej rozbrykana niż jej rówieśnicy wychowywani na Vulcanie. Doktor T’Shan postanowiła, że jej córeczka będzie łączyć w sobie to, co najwartościowsze w dwóch światach i zdecydowała się nauczyć ją ziemskiej radości, nim przyjdzie czas, by poznała wolkańską logikę.

Technik przesyłu Lalewicz musiał pracować bez przerwy całe piętnaście godzin, nim ściągnął na pokład całą załogę. Dwa razy zawieszał się komputer transportera, a raz wysiadło cale ogniwo zasilające, ale w końcu zadanie zostało wykonane. Załoga była w komplecie. Nie zabrakło nawet Miśka, który – zmaterializowany na platformie – otrząsnął się, szczeknął radośnie i wspiąwszy się na łapy przeszorował różowym ozorem po twarzy Lalewicza.

- Sie masz, psi synu. – powiedział technik serdecznie, po czym z westchnieniem ulgi opadł na swoje krzesło. Teraz już mógł bez przeszkód poświęcić się lekturze.
Tymczasem reszta załogi rozbiegła się po statku, przypominając sobie stare kąty. Każdy nowy element wywoływał oburzenie, kilku załogantów z miejsca wszczęło kłótnię o to, gdzie kto spał, a w jednym z przedziałów doszło nawet do bójki, szybko i sprawnie zlikwidowanej przez ochronę. Maura Gwizdak zaokrętowała się jako pierwsza i jej ludzie patrolowali sumiennie statek. Póki co znaleźli niewiele – pijanego w trupa dokera za skrzyniami w ładowni i mysie gniazdo pod jedną z konsol. O ile z dokerem nie było problemu – szybko pozbyto się go ze statku – o tyle mysie gniazdo przysporzyło sporo kontrowersji. Kapitan Zakrzewska powiedziała kategoryczne, że nie wolno go ruszać, póki mysięta nie podrosną. Karol Michałow stwierdził, że skoro tak, to on nie bierze odpowiedzialności za całość delikatniejszych urządzeń. To wywołało burzliwą dyskusję na temat mysich obyczajów, kwestii priorytetów i w końcu dział przyrodniczy zabrał mysz razem z gniazdem do oranżerii w pojemniku opryskanym preparatem H-5, zapobiegającym u gryzoni reakcjom nerwowym. Tym razem tez podziałał – myszka zachowywała się, jakby nigdy nic i bez kaprysów zaakceptowała obszerne terrarium, które dla niej naprędce urządzono.

- Tyle zachodu z powodu tych szkodników... – mruczała dr T’Shan, ale głośno nie zaprotestowała. Chociaż nieco złagodniała, nadal nie widziała sensu w trzymaniu takich stworzeń jako domowych ulubieńców.
- Daj spokój, koleżanko – powiedział wesoło doktor Żmijewski – I tak dobra połowa zwierzyńca tym razem zostanie na Ziemi, więc wyjdziemy na swoje. Pamiętasz pierwszy rejs? Dziada z baba nam tu tylko brakowało, a i to nie na pewno.
- Proszę mi tego nie przypominać.
T'Shan wzięła córeczkę na ręce i wyszła z ambulatorium godnym krokiem. Po chwili na korytarzu rozległo się basowe „Wow!” i entuzjastyczny pisk T’Allii.
- Niech ktoś zabierze tego niedźwiedzia! – wrzasnęła oburzona lekarka, aż Lolita Niemogę parsknęła śmiechem.
- Ona zawsze taka? – spytała z niezadowoleniem Zośka Foremna.
- Od urodzenia. – poinformowała ją ochoczo Lolita – Nie lubi zwierząt i boi się ich. Ale reszta z nas jest całkiem w porządku, pani doktor.

sobota, 9 czerwca 2012

I.

Dwóch wykładowców szło przez park, otaczający od zachodniej strony Akademię Gwiezdnej Floty. Jeden z nich był starszym Wolkaninem o włosach przyprószonych siwizną i godnej postawie, drugi ruchliwym, okrągłym jak pączek w maśle Ziemianinem z pyzatymi policzkami i sporą łysiną. Obaj byli w galowych mundurach, wracali bowiem z uroczystości zakończenia roku szkolnego i wypuszczenia kolejnych absolwentów na szerokie wody.
- Młode kadry popisały się, aż miło – mówił Ziemianin z entuzjazmem – Jeszcze nigdy nie było tak wysokiej średniej, prawda, profesorze Skal?
- Ziemian łatwo uszczęśliwić
– rzekł sucho Wolkanin – Co prawda poziom nieco się podniósł, ale nadal pozostaje niezadowalający. Gdyby nie tak niepewne czasy, ja nigdy nie podpisałbym się pod ich dyplomami. Nie, panie Randall, zdecydowanie nie podzielam pana zachwytów.
- Wy Wolkanie jesteście takimi perfekcjonistami
- roześmiał się Randall i przystanął – A tam co się dzieje?
Gdzieś z boku niósł się nie tyle śpiew, co ryk z kilkudziesięciu gardeł:
-
Obok orła znak Pogoni
Poszli nasi w bój bez broni...!
- Ach, to ta polska załoga świętuje uzyskanie certyfikatów
– powiedział Wolkanin z widoczną dezaprobatą – Całe grono pedagogiczne tak bardzo chciało się ich pozbyć, że podpisali by w tym celu nie tylko certyfikaty, ale i zrzeczenie praw majątkowych.
- Niechże pan nie będzie niesprawiedliwy, Skal... Oni naprawdę ciężko pracowali i nawet zawiesili działalność rozrywkową.
- Pomijając takie drobiazgi jak sztuczne karaluchy w jadalni czy proszek na swędzenie, którym posypali ręczniki.
- Drobiazgi, sam pan powiedział. Jak dla nich to było naprawdę wielkie wyrzeczenie.

Profesor Skal wyglądał tak, jakby miał wzruszyć ramionami i powstrzymał się od tego jedynie siłą woli. Miał swoje zdanie na temat polskiej załogi i wyrażał je bez osłonek, ale teraz nie miało to już znaczenia. Ci ludzie odchodzili i tylko to się liczyło.
Obaj wykładowcy podeszli bliżej. Od strony akademika nadbiegła lekkim krokiem młoda blondynka z długim warkoczem, ubrana w zmodyfikowany mundur Gwiezdnej Floty. Kapitan Zakrzewska, której nazwiska nikt poza \Wolkanami nie umiał wymówić. Na jej widok śpiew przerodził się w nieartykułowany wrzask.
- Cisza, bando niedojdów! – zawołała kapitan wskakując na odwrócona do góry dnem beczkę po piwie – Co to ma znaczyć?!
- Nic takiego, kapitanko!
- No to uwaga! Nadszedł kres naszej niewoli! Odlatujemy za ostateczną granicę i tam dalej! Wyruszamy w kolejną misję, co należy się nam, że tak powiem, jak psu zupa. Wszyscy uczciwie przepracowaliśmy ten rok i nawet zawiesiliśmy działalność rozrywkową, co było wielkim wyrzeczeniem z naszej strony. Gwiezdna Flota postanowiła zatrzymać nas w służbie, co jej się mocno opłaci, bo jak słusznie śpiewaliście, historycznie rzecz biorąc możemy iść w bój bez broni!
- Tak jest!
- Pytam więc was, łobuzy nędzne, mizerne: dojrzeliście?!
- Dojrzeliśmy!
– odpowiedział jej zgodny krzyk.
- Głośniej!
- Dojrzeliśmy!
- Nie słyszę!
- Doj-rze-li-śmy!!!!
- No to spadamy! Ustawić się czwórkami i za mną!
Kapitan zeskoczyła z beczki i ruszyła raźnym krokiem w stronę lądowiska, a za nią czwórkową kolumna szła jej załoga, śpiewając tak, że słychać ich chyba było nawet na dalekich przedmieściach:
-
Piąty raz dojrzały wiśnie i maliny
Czy też nas poznają panny i dziewczyny?
Bośmy poszli cicho, a wracamy głośno
Bo nam dziś u ramion karabiny rosną!!!
- Co mają do tego wiśnie i maliny? – spytał Skal z zdumieniem. Randall wzruszył ramionami.
- Pojęcia nie mam.
- Skąd oni biorą te idiotyczne piosenki?
- Kto ich tam wie. W każdym razie umieją się bawić, nieprawdaż?
- W najwyższym stopniu nieodpowiedzialnie.
- Czy słyszał pan, w jaki sposób panna Zakrzewska rozwiązała test Kobayashi Maru?
- Złamała go?!
- Nie, gdzie tam. W dziejach Akademii udało się to tylko kadetowi Kirkowi. Wszelako rozwiązanie kapitan Zakrzewskiej było... pamiętne.
- Co zrobiła?
- Skierowała swój statek kursem kolizyjnym na okręt dowodzenia klingońskiej floty. Gdyby to nie był test a rzeczywista sytuacja, zginęliby wszyscy, ale prawdopodobnie zabraliby ze sobą nie tylko klingońskie dowództwo, ale i kilka najbliższych Warbirdów. Fala uderzeniowa dosięgłaby, według moich obliczeń, co najmniej cztery krążowniki i sparaliżowała prawie wszystkie pozostałe. Kobayashi Maru, choć uszkodzony, miałby szansę uciec.
- Osobliwe. Wie pan, gdzie ich posyłają?
- Pytałem w dowództwie. Admirał Cormack odpowiedział mi: „Byle dalej stąd”.
Skal lekko chrząknął, ale nie skomentował tej informacji. Nie wymagała zresztą komentarza z jego strony.