UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

poniedziałek, 23 września 2013

LVII


"Potwornie wściekła" to kapitan Zakrzewska raczej nie była, ale mocno podenerwowana to i owszem. Nie chodziło jej przy tym bynajmniej o von Brauna i jego girlaski - od początku podejrzewała młodego dyplomatę o jakieś machlojki i tylko czekała, kiedy bomba pęknie. Ich problem był jednak zgoła nieistotny, gdy zestawiło się go ze sprawą ratunku dla Voyagera. Opracowana przez Trekowskiego procedura była mocno ryzykowna. Gdyby wiązki nie pokryły się z wyliczoną dokładnością, efekt obustronnej salwy mógłby się okazać mało przyjemny. Nie ona jedna to wiedziała i nie ona jedna ufała Trekowskiemu jedynie w bardzo ograniczony sposób. Przechodząc obok pokładowej kaplicy Lilianna usłyszała chóralne modły i domyśliła się, że ojciec Maślak postanowił po swojemu wspomóc działania techniczne. Potwierdziła to siostra Ofelia, którą spotkała tuż za zakrętem.
- Cała nadwachta się tam modli - powiedziała zakonnica - Tadek zagonił wszystkich, których złapał, a kto był oporny, to i różańcem po karku oberwał.
Sławny różaniec ojca Maślaka był rozmiaru "mega", a jako wykonany z mahoniu i litego srebra, stanowił nie lada broń, niegorszą niz przeciętny łańcuch rowerowy. Nic tez dziwnego, że takiemu argumentowi trudno było się oprzeć.
- A siostra nie poszła?
- Nie. Porządkuję zakrystię, bo jakbyśmy mieli gości i któryś by chciał się wyspowiadać, to żeby wstydu nie było.
- Wątpię jakoś, by w załodze kapitan Janeway byli jacyś szczególnie gorliwi katolicy
- mruknęła Lilianna - Ale niech siostra robi co uważa za stosowne.
- Nie mam wyjścia. Tadek bywa bardzo pryncypialny.

Kapitan Zakrzewska pokiwala głową ze zrozumieniem. Nie od dziś znała siostrę Ofelię od Aniołów i wiedziała, że w jej wygładzonym słowniku określenie "bardzo pryncypialny" oznacza "cholernie upierdliwy" - co było prawdą bezsporną. Czasami naprawdę lepiej było poddać się woli ojca Maślaka niż kłócić się z nim, co było zajęciem po pierwsze czasochłonnym, a po drugie szalenie wyczerpującym.
Po drodze do "wieżyczki" Lilianna natknęła się jeszcze na małżeństwo Podgumowanych, które w niezwykłej jak dla tej pary zgodzie dokoptowało sobie chorążego Kindermana i cała trójka grała z T'Allią w "Ole, ole Janko" na samym środku korytarza.
- Sio z tym do świetlicy lub do holodeku. Korytarz statku gwiezdnego to nie ogródek jordanowski. - zarządziła dobrotliwie, przechodząc obok.
- Ciocia kapitan zagra z nami! - zawołała T'Allia prosząco, łapiąc Liliannę za nogawkę munduru.
- Nie teraz. Po kolacji. - obiecała jej, nim zniknęła w turbowindzie - Hermasz, przygotuj wszystko do poważnego wstrząsu, a na razie zawieź mnie do wieżyczki.
- Robi się, królewno
- zgrzytnął ochryple komputer - Czuję się jednak w obowiązku nadmienić, że pan Majcher zahasłował wejście, żeby mu się nikt nieproszony nie wtranżolił.
- Nie szkodzi. Znam hasła Krzyśka tak samo jak on moje.
- Mam nadzieję, bo ja ich nie znam

W głosie komputera brzmiało wyraźne rozgoryczenie. "Wieżyczka", czyli centrum obsługi dział fazerowych i wyrzutni torped, było niejako układem autonomicznym i wstęp tam mieli tylko ci, którzy znali aktualne hasło. W tej części statku brakowało wszechobecnego podsłuchu, tak więc w ten sposób Hermasz nie mógł tych haseł poznać. Ponadto wszelkie próby nawiązania pokojowej współpracy z małym komputerkiem, kontrolującym "wieżyczkę", spełzały na niczym. System o imieniu Gucia (nikt nie miał pojęcia, kto go tak nazwał, ale maluch nie reagował na inne określenia) był uparty jak muł. Bardzo to Hermasza gnębiło.
- Nie złość się, Hermuś - powiedziała pojednawczo Lilianna - Wiesz dobrze, że tak jest bezpieczniej. Gdyby wrógł wdarł się na pokład i przejął jakoś nad tobą kontrolę, nie zdoła wykorzystać naszego uzbrojenia.
- Niech tylko spróbują tu wejść!
- Wiem wiem, ale wszystko trzeba wziąć pod uwagę.

Komputer burknął coś w odpowiedzi i zamilkł. Bywał czasem po dziecinnemu obraźliwy, ale wszyscy już do tego przywykli i nie zwracali na jego fochy żadnej uwagi.
Wysiadłszy z turbowindy kapitan Zakrzewska wstrząsnęła się lekko. W tej części statku panował przeraźliwy ziąb. Szczęśliwie korytarz był krótki - po kilkunastu krokach Lilianna stanęła przed pancernymi drzwiami, na których widniał wymalowany artystycznie olejną farbą staroświecki czołg i napis "Rudy 102". Dotknęła panela kontrolnego. Coś szczęknęło i odezwał się uprzejmy, dziewczęcy głosik Guci:
- Zidentyfikuj się, przybyszu.
- To ja, Gucia. Kapitan Lilianna Zagrzewska, numer służbowy 279601
- Proszę podać hasło.

Lilianna zakasłała lekko i wyrecytowała do mikrofonu:
- Zgroza!
Co za proza!
Jam mimoza
fiołka liść!
Takiego zbója
pan nie zbuja!
Alleluja
możem iść.

Gucia zapiszczała, po czym stwierdziła słodko:
- Identyfikacja poprawna. Hasło prawidłowe. Proszę wejść, kapitanie.
Klapa odchyliła się lekko i kapitan mogła wkroczyć do "wieżyczki", gdzie Krzysztof Majcher kalibrował właśnie ręczny celownik największego działka.
- Cześć, Lila - przywitał się nieregulaminowo - Widzę, że wciąż pamiętasz nasze ulubione hasło. Jeszcze trochę i będę gotowy. Strasznie rozregulowane, psia morda.
- Dasz radę do godziny 0?
- Jasne, nie ma sprawy. Czy ten ich strzelec, ta znaczy się lala w srebrnym trykocie, nie spudłuje, jak myślisz?
- Ja wiem? Sądząc z tego co mówiono i z wyglądu, to częściowo komputer... Borg.
- Czyli ni pies ni wydra, coś na kształt świdra. Cóż, zobaczymy. Tak w ogóle, to coś się stało? Nie wyganiam cię, ale jeśli chciałaś pogadać, to mogłaś po prostu użyć interkomu.

Kapitan Zakrzewska zawahała się, a potem wyjęła z torebki przy pasie tabliczkę angielskiej czekolady Catburry, którą chomikowała u siebie jeszcze od startu.
- To na podniesienie morale - powiedziała - A Weronika obiecała, że jak dobrze się spiszesz, dostaniesz całusa.
- No to mam teraz dobry powód by nie skrewić.
- rozpromienił się Krzysiek, który bardzo lubił zarówno czekoladę, jak i Weronikę. Ułamał kawałek tabliczki, wepchnął sobie do ust i po chwili na jego krągłej twarzy pojawił się błogi wyraz rozmarzenia.
- Boska.
Lialianna trzepnęła go po przyjacielsku w kark i wyszła, a Gucia zamknęła za nią klapę. Wieżyczka znowu została odseparowana od reszty statku tak, jakby przygotowywała się do obrony przed inwacją Klingonów.
- Teraz trzeba jeszcze załatwić sprawę von Brauna - pomyślała kapitan, jadąc turbowindą na mostek - Jeśli operacja się powiedzie, trzeba będzie go wypuścić, bo kto przygotuje uroczystą kolację? Ech, ciężki jest los dowódcy. Ciągle te zgniłe kompromisy...
Mamrocząc do siebie z niezadowoleniem wyszła z windy, wpadając od razu na Keras.
- Co pani robi na mostku?! - zagrzmiała.
- Niechże się pani nie złości - ujął się za Klingonką R'Cer, nim zdążyła odpowiedzieć coś niewątpliwie pozbawionego szacunku i nieprzyjemnego. - To ja poprosiłem panią Zajczik, żeby pomogła mi naprawić skaner. W stoczni remontowej wymieniono nasz model na klingoński, zupełnie nie umiem sobie z nim poradzić.
- Ciekawe, co za palant to zrobił
- Lilianna pokręciła głową z dezaprobatą - Hermasz, wiesz coś o tym?
- Jakże by nie, królowo
- odparł komputer - Ten skaner jest zdobyczny. Dali go nam, bo żaden inn y nie dawał się wmontowac w konsolę, a oryginalnych z NX już żadnych nie mieli.
- Mogli choć spytać... Keras, da sobie pani z nim radę?
- toH
- odparła Klingonka - To prosta usterka. Będzie gotów za jakieś pół waszej godziny.. a co to za junk 'ay'?!
Z łożyska skanera wyciągnęła coś, co przypominała dużą, czarną dżdżownicę i przyglądała się temu z wyraźnym pomieszaniem
- Może to się je?
- Nie!
- wrzasnął Trekowski, który z braku lepszego zajęcia oczekiwał na godzinę 0, nudząc się przy konsoli maszynowni - To mały pyton!
- Jezus Maria, skąd tu się wzięły małe pytony?
- jęknęła Inga Lausch, chowając się przezornie za konsolę łączności. Trekowski podszedł i zdecydowanie odebrał Keras wijące się leniwie stworzenie.
- Wygląda na to, że Adam i Ewa złamały jedno z przykazań - stwierdził - Ich tu musi być więcej.
- Co my z nimi zrobimy?
- Arek, zajęty na swoim miejscu jakimiś wyliczeniami, podniósł głowę - Terrariów nam nie starczy.
Profesor wzruszył ramionami.
- Będziemy mieli prezent dla bratniej załogi - odparł - No co, zły pomysł? Jak znalazł.

środa, 18 września 2013

LVI.



Kuba Żmijewski rzadko kiedy pieklił się na swych pacjentów, tym razem jednak dosłownie wyszedł z siebie. Powodem tego nie było nawet to, że przyniesiono mu Michałowa ululanego w drobny mak, ale fakt, że na dzień dobry uszczypnął on doktor Foremną, i to bynajmniej nie w ramię. Na próżno tłumaczono mu, że naczelny inżynier jest zbyt pijany, by wiedzieć kogo szczypie i że równie dobrze mógł w ten sposób potraktować siostrę Lolitę lub nawet Cezarego Figielka.
- Co mi tu za banialuki opowiadacie! Łobuz dobrze wiedział, za co się łapie! - ryczał lekarz - Czekaj no, zasmolony inżynierku, wszystko powiem twojej żonie, wtedy zobaczysz!
- Ja już widziałem
- oznajmił Michałow - Zaglądalem przez szparę do łazienki, gdy twoja brała przysznic...
Urwał, gdyż Kuba zamachnął się i tylko szczęśliwym zbiegiem okoliczności inżynierowi udało się uniknąć ciosu w szczękę.
- Chorego bijesz, łapiduchu?! - wrzasnął, próbując oddać lekarzowi, co jednak mu się nie udawało, gdyż zamiast jednego Kuby widział trzech..
- Takiś pan chory, jak ja Konopnicka - przyszła mężowi w sukurs doktor Foremna - Chyba że mówimy o gorączce mnonopolowej. Lolita, dawaj trzeźwik. Czy Keras też się tak samo zaprawiła jak pan?
Krzysztof Majcher potrząsnął głową z powątpiewaniem.
- Mało prawdopodobne, Klingoni mają mocne głowy. Stawiam na to, że teraz właśnie upija kogoś innego.
Pociągnął Michałowa za wiszący mu na plecach krawat, zmuszając w ten sposób inżyniera, żeby zrobił "siad". Doktor Foremna skorzystała z chwilowego zaskoczenia pacjenta, by wpakować mu w ramię porcję trzeźwika z hypoinjektora. Michałow otrzasnął sie jak pies, co wyszedł z wody i potoczył po obecnych przytomniejszym wzrokiem.
- Wiesz co, Krzysiek, ty to jednak jesteś świnia. - oświadczył z godnością, wstając i poprawiając krawat.
- Do usług - odparł niespeszony Majcher - Możesz mnie oświecić, po co ci na pokładzie ten "zwis męski"? Do munduru pasuje jak kwiatek do kożucha.
- Matias chce zorganizować LARPa w swoim lokalu i próbowaliśmy przebrania.
- wyjaśnił inżynier.
- LARPa? Jeszcze mu mało przygód? - zdziwił się doktor Żmijewski i wydał z siebie ostry pisk, bo kręcąca mu się pod nogami T'Allia dziabnęła go znienacka czymś ostrym.
- No nie, tu dybią na moje życie!
R'Cer wziął córeczkę na ręce i odebrał jej niebezpieczne narzędzie - był to odłupany kawałek jakiegoś plastikowego pojemnika.
- Czy ty masz mało zabawek? - spytał karcąco - Musisz zbierać różne śmieci?
- Ja lubię.
- stwierdziła dziewczynka i pociągnęła ojca za ucho. R'Cer stracił na moment swój zwykły godny wyraz twarzy, bo T'Allia, choć miała zaledwie dwa i pół roku, była po wolkańsku silna i paluszki miała jak ze stali.
- Matka powinna nauczyć cię manier, wiesz?
- Może sam ją pan nauczą?
- wtrąciła się cierpko siostra Lolita - Pan są ojcem.
- Wlej pan temu bachorowi kilka pasów
- poradził Żmijewski, ogladając poszkodowaną łydkę - Ona jest niebezpieczna dla otoczenia. Drętwieję na myśl, że to rośnie.
R'Cer rzucił lekarzowi spojrzenie, którego nawet ślepy nie mógłby nazwać pochlebnym i wyszedł razem z córką na korytarz.
- Ja też lecę - rzekł Majcher - Muszę wszystko sprawdzić, nim wybije czas oddania zbawczej salwy. Gdzie Ośka? Będzie mi potrzebny.
Lolita Niemogę spojrzała na zegarek.
- O tej porze mają pewnie jeszcze sesję terapeutyczną u pani Michałow.
- Chce mi pani wmówić, że on potrzebuje psychoterapii?!
- Ja tak nie mówię, to pani Michałow tak mówią.
- Według Allandry my wszyscy mamy coś z głową
- westchnął Karol Michałow - Pójdę do niej i wyślę Ośkę do wieżyczki.
Allandra Michałow rzeczywiście traktowała swe obowiązki psychologa pokładowego bardzo serio. Założyła kartę każdemu członkowi załogi, korzystając z pomocy oficera personalnego, Bibiany Nowak. Przy okazji wyszło na jaw, skąd Matias von Braun wziął tancerki do swego lokalu - otóż Sixto nie był bynajmniej jedynym pasażerem na gapę. Matias, który już na Ziemi snuł plany przekształcenia mesy w bar, namówił kilka wesołych panienek by ukryły się u niego w kabinie i wyszły dopiero w odległości paru parseków od Ziemi. W ten sposób nikt początkowo nie połapał się w sytuacji, tylko Bibiana liczyła i liczyła, i siwiała od tego, bo wciąż nie zgadzały się jej rejestry załogi. I teraz, gdy Allandra maglowała w swoim gabinecie nieszczęsnego Zajczika, oficer Nowak udała się do kapitan Zakrzawskiej z donosem na pokładowego kucharza i dyplomatę w jednym.
- No proszę, a ja z początku myślałam, że to hologramy - Lilianna pokiwała głową ze zrozumieniem - Proszę zatem poprosić do mnie pana von Braun i te jego figlarki.
Bibiana zasalutowała i wybiegła. Poniewaz jednak dość długo nie zjawiała się z powrotem, kapitan Zakrzewska wyszła z założenia, że jeśli góra nie chce przyjść do Mahometa, to Mahomet musi pofatygować się do góry i udała się do baru. Była jeszcze dość daleko, gdy usłyszała wściekłe okrzyki. Głos von Brauna wywrzaskiwał coś obraźliwego, a wtórowały mu inne, cieńsze i bardziej melodyjne, acz równie nerwowe głosy. Lilianna przyspieszyła kroku i wkrótce znalazła się w mesie, gdzie zastała niecodzienną scenę. W kącie kuliła się przerażona i zapłakana oficer Nowak, zaś von Braun potrząsał pięściami nad jej głową, wykrzykując jakieś zdania, w których na okrągło przewijały się takie komplementy jak "łajza, kapuś, donosiciel". Sekundowały mu skąpo ubrane tancerki, wykazując się nadzwyczaj bogatym słownikiem. Przy barze siedziała mocno wstawiona Keras i popijała coś z wysokiej szklanki, nie odrywając zaciekawionych oczu od tego co się działo.
- Spokój! - ryknęła kapitan - bo zaraz wszyscy wylądujecie w brygu! Co to ma znaczyć?!
Matias odwrócił się do niej z wyraźnie brutalnymi zamiarami, ale przystopował widząc, że intruz to sam dowódca.
- I co by się takiego stało, gdyby ten kabel trzymał swój parszywy jęzor za zębami? - spytał, wyraźnie kończąc wcześniej rozpoczętą myśl.
- Dość - ucięła Lilianna - Lokal zostaje zamknięty, a pan i pańskie pupilki wędrujecie na tydzień do brygu. Hermasz, dawaj mi tu dwa patrole ochrony!
- Już się robi, królowo!
- odezwał się dziarsko bas komputera.
- Ale... za co do brygu? - próbował sie bronić von Braun, jednak przerwała mu jękliwa skarga Bibiany - Chciał mnie zabić!
Personalna rzeczywiście wyglądała jak półtora nieszczęścia. Podarty mundur zwisał z niej w strzępach, a rozmazany makijaż nadawał jej wygląd pijanego Komancza na ścieżce wojennej.
- Gdyby chciał, to byś teraz leżała plackiem. - przychnęła ze swego miejsca pani Zajczik.
- Nie pytałam o zdanie, klingońska przybłędo! - wrzasnęła Nowak.
- A twoja matka hodowała tribble i miała płaskie czoło. - obraziła się Keras i chciała dodać coś jeszcze, gdy do mesy wpadła ochrona.
- Keras, natychmiast do kwatery i wytrzeźwieć. Pani Nowak do zaopatrzenia po nowy mundur i umyć mordę nim wróci pani na służbę. A reszta do brygu - wydała dyspozycje Lilianna - A niech usłyszę o jeszcze jednym wybryku, nim skończymy nasze zadanie, to ja przestanę być taka miła, jasne? Maura, albo będzie pani pilnować porządku jak się patrzy, albo mnie pani popamięta!
Ochrona szybko zlikwidowała awanturę, zamykając von Brauna i wyklinające na czym świat stoi tancerki w osobnych celach.
- Szefowo, ale czemu nasza stara ukarała też całą załogę? - spytał chorąży Czerwonka, gdy już uporali się z tą robotą - Przecież gdy kucharz siedzi, to my wszyscy będziemy skazani na żarcie z replikatorów.
- Pewnie tak
- przyznała smętnie Maura Gwizdak, wielbicielka dobrej kuchni - Nie radzę jednak interpelować naszej kapitan, a w każdym razie nie teraz. Wygląda mi na potwornie wściekłą i na razie lepiej nie wchodzić jej w drogę.

poniedziałek, 9 września 2013

LV

– Pani kapitan, wygląda na to że ci ludzie mają rację – rzekł wreszcie Tuvok – Jeśli wiązki pokryją się z dokładnością do 0.2%, w anomalii otworzy się tunel dość duży, by Voyager mógł się przez niego przecisnąć.
– 0.2% to bardzo mały margines bezpieczeństwa
– Janeway spojrzała na 7of9 – Człowiek nie zdoła osiągnąć tak dobrego wyniku, ale może ty dasz radę, Seven?
– Mam 20% szans na powodzenie.
– odparła dziewczyna spokojnie. R’Cer obrzucił ją powściągliwie zaciekawionym spojrzeniem.
– Proszę mi wybaczyć, czy pani nie jest czasem ze społeczności Borg? – zapytał.
– Byłam.
– Nasz R’Cer znalazł koleżankę.
– stwierdziła sterniczka Bąk.
– Jaką koleżankę? – zdziwił się Neelix i w tym momencie na mostek wmaszerowała nieproszona figura – Karol Michałow, w dodatku pijany jak nieboskie stworzenie. Był boso, miał na sobie tylko bokserki i krawat, nie wiedzieć czemu zwisający na plecach. Roztrącił bez ceremonii zgromadzonych i nagle znalazł się na wprost ekranu, z którego gapiła się na niego poczciwa gęba nieznanego faceta. Przez chwilę wymieniali spojrzenia, potem Michałow zapytał nieco bełkotliwie:
- Przepraszam... jaka rasa?
– Co?
– Rrrrasa.
– Panie Michałow, niechże pan wraca do siebie, poobraża pan naszych gości. –
powiedziała łagodnie Lilianna. Inżynier spojrzał na nią zamglonymi oczami, a potem potoczył wzrokiem po wszystkich i uczynił jakiś nieskoordynowany, szeroki gest lewą ręką.
– Biorę was na świadków – wydukał z pijackim patosem – Czy ja obrażam tę rasę?
- Jestem Talaxianinem.
- wtrącił się Neelix, który wreszcie zrozumiał, o co chodzi. Michałow mamrotał przez chwilę pod nosem, potem machnął ręką ze zniechęceniem.
– Panie, to nie jezd nazwa dla kogoś kto trrroszkę wypity. – stwierdził.
– Przynosi pan wstyd Gwiezdnej Flocie i naszej załodze – R’Cer uznał za stosowne wziąć sprawy w swoje ręce – Gdzie się pan tak urządził?
– Byłem w barze von Brrrrauna... Rrrrozmawiałem z Keras.
– No to musiała być ciekawa rozmowa.
– Rany koguta, R’Cer, wyprowadź pan tego pijanicę do ambulatorium!
– wrzasnęła kapitan, dając wreszcie upust swej popędliwej naturze – Niech go Foremna otrzeźwi, zanim faceta zabiję i zostaniemy bez szefa maszynowni!
– Jolka poradzi sobie i bez niego.
– mruknął z rozbawieniem Trekowski.
– Nawet jeszcze lepiej – przyświadczył Arek z uciechą, nie odrywając zafascynowanych oczu od widoku Wolkanina, szarpiącego się z Michałowem, który wcale nie miał ochoty opuszczać tak ciekawego miejsca jak mostek. Krzysztof Majcher musiał złapać inżyniera za nogi i dopiero wtedy można było go wynieść. Jeszcze z windy było słychać, jak Michałow śpiewa na całe gardło:
- Polej, polej, polej, polej!
Czas wymienić w mózgu olej!
Ty mówisz “Wóda to trumna!”
Gorzała będzie z ciebie bardzo dumna
Alkohol, twierdzisz, to potwór
więc lu go w otwór
żeby, żeby sczezł!
My som szyici
wszystkie zaszyci!
Znamy te chwyty już na wskroś!
Jak będziesz wyglądał zaszyty?
Jak niegdysiejsza dziurka
albo gorsze coś!

Kapitan Zakrzewska chrząknęła z zażenowaniem i zwróciła się ponownie do ekranu, na którym widniały trzy nad wyraz zdumione oblicza.
– No dobra, to były sprawy rodzinne. No więc wracając do naszej rozmowy...
– Proszę mi wybaczyć, ale nagle pani załoga wydała mi się mało godna zaufania. –
przerwała jej Kathryn Janeway. Uznała za cud, że w ogóle udało się jej wydobyć słowo z gardła.
– Bo my nie zasługujemy na zaufanie – odparła spokojnie Lilianna – Mimo to jesteśmy waszą jedyną szansą więc nie bardzo macie wybór. Umówmy się zatem co do czasu operacji, zróbmy swoje i pożegnajmy się grzecznie jak na istoty rozumne przystało.
Siedzący przy jej fotelu Misiek nie wiedzieć czemu wziął to do siebie i liznął dowódcę Hermasza w rękę.
- Oczywiście, piesku, ty też będziesz mógł się żegnać jak my wszyscy.
- Wozi pani ze sobą przedstawiciela nieinteligentnej rasy?
– zapytała 7of9.
– A bo jednego?
– Czy można wiedzieć w jakim celu?
– Nie, nie można, panno cyborgówno. To prywatna sprawa, moja i mojej załogi. To jak, pani kapitan Janeway? Strzelamy czy dajemy sobie spokój i wy zostajecie kręcić się po wsze czasy jak za przeproszeniem gówno w przeręblu, a my idziemy na popijawę do baru von Brauna i lecimy sobie dalej?

Kathryn poczuła zamęt w głowie. Całe jej doświadczenie podpowiadało, by nie wchodzić w żadne układy z tą małą kobietką w dziwacznym mundurze, ale instynkt szeptał, że to jedyna szansa dla Voyagera. Tak czy inaczej, była odpowiedzialna za swoich ludzi i musiała wykorzystać wszystkie dostępne mozliwości.
– Lepiej pokutować za grzechy niż żałować, że się nic nie zrobiło. – rzekł Trekowski, przyglądający się jej z życzliwym uśmiechem – Jak pani nie wierzy, mogę zawołać Pingwina, ona to potwierdzi.
– Czyś pan oszalał? Siostra Ofelia nie będzie nikogo namawiać do grzechu. A więc, droga Kasiu?

Janeway wzdrygnęła się, słysząc te familiarne słowa, a potem westchnęła beznadziejnie.
– Coś w tym jest – powiedziała – Jestem w sytuacji przymusowej. Zrobimy to za, powiedzmy, dziesięć godzin. Musimy skalibrować nasze armatki. Pasuje?
- Jak raz na maczugę. No to hasta la vista, baby. Proszę się odezwać, gdy będziecie gotowi.