UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

niedziela, 26 kwietnia 2015

LXXXV.



O czym away team rozmawiał, dostawszy się wreszcie szczęśliwie na pokład Enterprise, o tym rozmawiał, jedno jest pewne, że na pokładzie Hermasza nikt już o niedawnych gościach nie myślał. Nagła awaria była tak niespodziewana, że Karol Michałow najpierw sprał Urbana Małosolnego, technika odpowiedzialnego za oświetlenie, potem straszliwie scholerował Jolkę Stern, a dopiero na samym końcu zaczął zgłębiać, co się właściwie stało. Ponieważ nikt nie chciał mu powiedzieć nic konkretnego i każdy chował się, gdzie kto mógł, zaczął wydzierać się tak głośno, że sprowadził do maszynowni siostrę Ofelię. Ta się go nie bała i z miejsca spokojnie spytała:
- A do serwerowni pan zaglądał?
– Jeszcze nie, a bo co?
– Karol wyglądał, jakby spadł z księżyca Andorii – Siostra coś wie czego ja nie wiem?
– Nie wiem, czego pan nie wie, inżynierze. Natomiast widziałam, jak tuż przed ogólnym zaciemnieniem właził tam mój zwariowany brat, a że miał przy sobie kropidło i wiaderko wody święconej, jak nic mógł coś zmalować. Czy poświęcenie mogło zaszkodzić serwerom?

Usłyszawszy tę rewelację Michałow najpierw zbladł, potem poczerwieniał, aż wreszcie posiniał niczym kurzy żołądek. Serwerownia Hermasza była jego oczkiem w głowie, hołubionym i pieszczonym, nikomu oprócz niego nie było wolno tam wchodzić, co miało ten sens, że tylko on jeden umiał się z nimi obchodzić. Potężne urządzenia nie pochodziły ze stoczni, Michałow najzwyczajniej w świecie świsnął je z wystawy osiągnięć technicznych narodów byłego Związku Radzieckiego i osobiście dostroił do potrzeb Hermasza. To dzięki nim wszystko na pokładzie jakoś działało. Inżynier zniknął zatem w rzeczonym pomieszczeniu i po chwili wyskoczył stamtąd susem, jakiego nie powstydziłby się nawet solidnie wystraszony kangur.
– Gdzie ta kreatura śródziemnomorska?! – wrzasnął takim głosem, jakby usiłował porozumieć się przez megafon z głównym dowództwem floty Vulcana – Gdzie ten smyk arcykapłański?! Do tej pory on mnie nie poznał, no to teraz mnie pozna!
I główny inżynier pognał przed siebie przez ciemne korytarze niesiony, żeby tak rzec, skrzydłami zemsty. Po drodze wpadł na swoją kapitan, czego we wzburzeniu nawet nie zauważył i tylko cudem jej nie stratował. Lilianna poderwała się szybko z podłogi i ruszyła ostrym sprintem za szefem swej maszynowni, całkiem słusznie rozumując, że w tym stanie ducha jest on zdolny do czynów bardzo brutalnych. Zważywszy na to, że na każdy krok Michałowa musiała stawiać około trzy własne, nie zdołała dogonić rosłego mężczyzny od razu. Dopadła go dopiero w zaopatrzeniu, gdzie inżynierowi udało się wreszcie dorwać tropioną zwierzynę.
– Pa...pa...panie Michałow! – wykrztusiła, z trudem łapiąc oddech – Pan... puści... naszego kapelana.
– Ja go puszczę przez najbliższą śluzę!
– ryczał inżynier, potrząsając do taktu przerażonym i jednocześnie oburzonym księdzem – Ja go tą komżą uduszę, a potem wepchnę do kadzielnicy!
- Co się tu...?
- tu kapitan Zakrzewska musiała przerwać, bo to, co mówił Michałow, było zbyt ciekawe.
- O żesz ty kto? Osz ty, ty czarna małpo rzymsko jerozolimska ty. Ty powsinogo watykańska. Azalia szykuj beczkę. Czy ja ci nie mówiłem, że nie chcę tutaj widzieć twojej spódnicy na moim pokładzie?
- To nie jest twój pokład, synu.
- zdołał wystękać ojciec Maślak, co oczywiście wcale nie pomogło w rozładowaniu napięcia.
-To nie jest mój pokład? Ale maszynownia moja!
- Michałow!
- ryknęła resztą sił pani kapitan.
- ...na twoim statku, ale moja! - zwrócił się do niej z pasją inżynier - Lilka, ty weź się nie wtrącaj jak się do czarnej mafii rozmawiam! Jak ja się za ciebie wezmę....!
- Beczka gotowa.
- doniosła myszowatym głosem Azalia Kwiek, której naczelną zasadą było nigdy nie sprzeciwiać się furiatom.
- Jak ja się za ciebie wezmę, Maślaczku mój kochany, to z ciebie maślanka się zrobi w śmietanie. Pół miesiąca stawiałem te serwery zasrane. Pół miesiąca siedziałem dopasowując kable, odgniatając sobie dupę od podłogi i zgniatając brzuchem jajka nie po to żebyś teraz się na to odpryskał!
- To była święcona woda na demonów odegnanie...
- Żebyś się na to odpryskał swoimi święconymi sikami. Wiesz co powinienem teraz zrobić? Powinienem ciebie świętobliwy kurduplu posadzić, żebyś to naprawiał, ale raz że do twojej pustej wypranej z rozumu czapy nic by nie dotarło, a dwa przez swój debilizm jeszcze byś nas w powietrze wysadził.
- Ale pani kapitaaaaan...!
- Lilką się też zajmę, jak tylko z tobą skończę. Że ty jesteś tępa niemota to ja rozumiem, ale żeby ona do reszty skretyniała to w tym miesiącu się tego jeszcze nie spodziewałem!
- Ja go tam nie posyłałam! Mnie w to nie mieszaj!
- Że ma odjazdy to na tym statku normalne, ale mózg to ona chyba tej łysej pale między dzwonkami zostawiła, że ci na to pozwoliła. Józek, Grzesiek, bierzcie obsmarkańca i do beczki, już my go obświęcimy.

Ta ostatnia apostrofa była do Podgumiowanego i Brzęczyszkiewicza, którzy dopiero teraz zjawili się w zaopatrzeniu, słusznie podejrzewając, że mogą być potrzebni swemu szefowi. Nie mieli też zamiaru mu się sprzeciwiać, odwrotnie, przystąpili do wykonania rozkazu z zapałem godnym prawdziwych patriotów.
- Beczki, jakiej beczki? - Maślak zapiał wywijając w powietrzu tłustymi kulasami, niesiony pod pachy przez dwóch silnych mechaników.
- Ty mi wyświęciłeś serwery tak, że się sfajczyły na amen, to ja ci teraz wyświęcę piernaty. Jak ty się zabawiałeś w święcenie jajek, ja wymieniałem płyn katalityczny w akumulatorach i tak się składa, że nie zdążyłem wszystkiego w kosmos wywalić. Gwarantuje ci, że wyświęci cię to łącznie z kosteczkami i będę miał pokój święty, Amen.
- Karol! Nie możesz! Zabraniam
! – kapitan zrobiła krok naprzód z nasrożoną miną i jednocześnie szukając nerwowo służbowego fazera. Jednak fazer, jakby wyczuł pismo nosem, gdzieś się zawieruszył i mogła najwyżej otworzyć swój nieodłączny sprężynowy nóż. Że jednak nie miał on opcji „ogłuszanie” wahała się to zrobić.
- A na mostek se idź zabraniać! - Mechanik ryknął spoglądając na nią z wysoka – Tobą potem się zajmę, a poza tym, to mu aby jajka wyszczypie. – Dodał po cichu, słysząc w tle plusk księdza wpadającego do blaszanej beczki. Maślak robił co tylko mógł, by wydostać się z pułapki i wzywał Pana Boga nadaremno, nic jednak nie wskazywało na to, by miał się rozpuścić.
- Hmmm, sądząc po odgłosach, nasz duszpasterz jest nadal cały, co jest grane? - Lilianna spojrzała na Michałowa z ciekawością.
- To byłby chyba pierwszy przypadek, że ktoś rozpuściłby się w mocno octowej wodzie po kiszonej kapuście.- wyjaśniła jej śpiewnie Azalia, podczas gdy inżynier zaśmiewał się do rozpuku, ocierając łzy rozbawienia.

Za pomoc w konstrukcji tego odcinka podziękowania zbiera Karol "biter" Michałowski

sobota, 18 kwietnia 2015

LXXXIV.


– Tego tu jeszcze brakowało – westchnęła Lilianna – Czego?
Q nie wydawał się być poruszony niemiłym przyjęciem. Przez chwilę patrzył po obecnych, aż wreszcie spytał podejrzanie uprzejmym tonem:
- I jak się bawicie?
– Wspaniale
– odparła zgryźliwie kapitan Zakrzewska – Przynajmniej do tej pory. Pytałam, czego tu.
– Słyszałeś pan, panie Kutasiński?
– poparł ją Majcher – Przydałoby się odpowiedzieć.
Q skrzywił się.
– Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że w każdej chwili mogę was zniszczyć?
– Krowa która dużo ryczy, mało mleka daje
– stwierdziła Lilianna z całym spokojem – Albo nas pan rozpierdziel po galaktyce jak Bóg przykazał, albo zjeżdżaj pan w cholerę i daj nam żyć. Dość pan narozrabiałeś jak na jeden raz.
Kapitan Picard zauważył z rozbawieniem, że jego nemesis traci grunt pod nogami. Q miewał do czynienia z różnymi modelami zachowań – bano się go, nienawidzono, usiłowano przebłagać – ale tu spotkał się zupełną nowością. Ci ludzie nie trzęśli się ze strachu, nie byli nawet wściekli, opędzali się po prostu od niego jak od uprzykrzonej muchy i raczej wyglądali na znudzonych niż na przerażonych. Nie zmieniał tego fakt, że narobił im mnóstwa kłopotów i zagroził nawet ich życiu.
– No dobrze – westchnął demonstracyjnie – Uwalniam was, róbcie co chcecie.
– Zaraz
– wtrącił się Arek – A nie można by nas tak wykopać z powrotem do naszych czasów? Nie wiem jak innym, ale mnie się ta przyszłość nie podoba.
– Nic z tego
– oświadczył twardo Q – To będzie dla was kara. Zostaniecie tutaj. Bawcie się dobrze. Aha, i zdezaktywowałem ten gaz wyciszający wasze emocje. Są zbyt zabawne, by je wyłączać.
I znikł.
Ożesz w buźkę kochana płatna towarzyszka łoża jego rodzicielka była – powiedział Józek Stelmach, a w każdym razie tak przełożył jego słowa translator - Co teraz, kapitanko?
Lilianna wzruszyła ramionami i rzuciła jakieś nieprawdopodobne anatomicznie życzenie pod adresem już nieobecnego Q.
– Sternicy, raport. – zażądała.
– Wygląda na to, że wyszliśmy na otwartą przestrzeń – zameldowała podnieconym głosem Weronika - W odległości stu pięćdziesięciu tysięcy mil przed nami statek gwiezdny. Nie znam tej specyfikacji, ale fiuuu, ogromny.
To pewnie Enterprise! – ucieszył się Picard. Marzył już o powrocie na własny statek, gdzie panowała mniej więcej normalna atmosfera, gdzie nikt nie rzucał skomplikowanymi technicznie przekleństwami ani nie zwoływał załogi na wspólną modlitwę biciem w gong.
– Zbliżyć się. – nakazała Lilianna. Sternicy posłusznie podprowadzili Hermasza pod ogromny statek, przy którym wyglądał „jak wypierdek z wetkniętym piórkiem”, co stwierdził głośno i bez skrępowania Józef Stelmach.
– Ja ci dam wypierdka, ty kupo białka.- obraził się Hermasz i kopnął Stelmacha prądem przez konsolę.
– Spokój, Hermuś – zarządziła kapitan Zakrzewska – Później ustalimy, kto komu co jest winien. Nasi goście chcą już pewnie jak najszybciej być w domu.
– Można trochę ciszej?
– spytał R’Cer – Obudzicie mi dziecko.
Worf warknął po klingońsku coś, czego prawie nikt nie zrozumiał – oprócz R’Cera, który odpowiedział mu w tym samym języku i to tak, że Klingon zaryczał i chciał się na niego rzucić. Picard i Riker z trudem zaprowadzili porządek.
– Panie R’Cer, jak panu nie wstyd? – Lilianna zmierzyła swego oficera naukowego od stóp do głów spojrzeniem, w którym było tyleż podziwu co dezaprobaty – Co pan mu powiedział?
– A takie tam...
– Melduje pokornie, królowo, że użyte przez komandora zdanie brzmiało „A twoja matka miała płaskie czoło.” –
zaraportował ochoczo Hermasz.
– To musiało boleć.- zachichotał Majcher, który z racji codziennej styczności z Zajczikiem oraz damą jego serca nauczył się trochę po klingońsku. Kapitan Zakrzewska pokręciła głową.
Jeśli nawet nasz etatowy Wolkanin zaczyna tracić olimpijski spokój, musi być niedobrze. – zawyrokowała.
– Kapitanko, ktoś się do nas dobija. – zameldowała Malwinka Kręcik.
– Łącz i na ekran główny.
Malwinka pstryknęła przełącznikiem i na ekranie ukazał czarnoskóry mężczyzna z aparatem wizyjnym na oczach.
– Czy to wy porwaliście komandora Rikera? – spytał surowo.
– A już – parsknęła Lilianna – A na co on nam? Żeby tańczył na rurze w mesie? To wszystko sprawka Q. A tak w ogóle należałoby się przywitać i przedstawić, sierżancie.
– Nie jestem sierżantem.
– A chcielibyście być? Da się zrobić, wystarczy amputować panu te nity na kołnierzu.
– I niby pani miałaby to zrobić?
– Oj, proszę mnie nie prowokować, bo...

Kapitan Picard przerwał tę niezbyt mądrą wymianę zdań, przedstawiając niewidomego oficera jako swego głównego inżyniera.
– I rzeczywiście, Geordi, mógłby pan przestrzegać protokołu.- zakończył karcąco.- Ta dama jest dowódcą swojej jednostki tak samo jak ja dowódcą Enterprise.
Geordi wymamrotał przeprosiny, a Picard zwrócił się z kurtuazją do Lilianny:
- Proszę o pozwolenie opuszczenia pokładu.
– Zezwalam –
odparła kapitan Zakrzewska dostojnie – Odprowadzę was do hali transportu.
Po drodze trzeba było jeszcze zgarnąć Datę, pracującego nad jednym z replikatorów. Nie bardzo chciał przestać, ale na rozkaz swego kapitana dołączył do reszty.
– Mógłbym usprawnić jeszcze kilka rzeczy.- powiedział żałośnie.
Dziękuję za dobre chęci, ale wystarczy to, co pan już zrobił – pocieszyła go Lilianna – My sobie damy radę z tym co zostało. Zawsze jakoś sobie radzimy.
W hali transportu siedział technik Lalewicz. Tym razem nie czytał, grał za to w warcaby ze swą zmienniczką, Marianną Bolczyk. Na widok gości przerwał partię i wstał.
– Ci państwo wracają do domu – powiadomiła go Lilianna – Proszę rozpocząć procedurę.
– Zrobi się.

Lalewicz podszedł do konsoli i zaczął stroić przełączniki, gdy nagle coś gruchnęło i zgasło światło.
– Co znowu?! – rozdarła się kapitan.
– Brak zasilania – powiadomił ją Lalunia, wyłaniając się z mroku w mdłym świetle lamp awaryjnych – Przykro mi, ale transportu nie ma i na razie nie będzie.
– Dopiero co wszystko działało i znowu klapa?
– Z tym proszę już do maszynowni. Ja nie elektryś.
– Lalewicz usiadł przy stoliku i jakby nigdy nic wrócił do gry.
Kapitan Zakrzewska zwróciła się do gości.
– Jeśli wasze komunikatory działają, połączcie się z Enterprise i poproście o transport, dobrze? Ja muszę zająć się tym co się tu dzieje. Nie chcę was dłużej w to mieszać, na pewno macie własne problemy.
Kapitan Picard zawahał się. Jego rycerska natura podszeptywała, że może lepiej byłoby zostać i zaoferować pomoc, ale potem pomyślał, że z poziomu własnego zaawansowanego technicznie statku może zrobić dla Hermasza więcej, niż będąc uwięzionym na jego pokładzie. Uspokojony tą myślą dotknął swego komunikatora.
– Halo, Enterprise. Pięć osób do transportu.