UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

sobota, 29 września 2012

XXXIII


Przez chwilę na mostku trwało milczenie, potem Józek Stelmach westchnął:
- Cholera. No to rzeczywiście wpadliśmy niczym śliwka w gówno.
- Zaraz. Jeśli nasz kwadrant to Alfa, a ten to Delta... no to rzeczywiście daleko nas zaniosło -
kapitan Zakrzewska podrapała się nerwowo w ucho - I co pan mówi, że ktoś tu już się przed nami zgubił?
- Owszem. Inny statek.
- W krainie Deszczowców zaginął przed laty sławny badacz latających żab, profesor Baltazar Gąbka.
- wyskandował pompatycznie pierwszy oficer.
- Z Krakowa na ratunek wyrusza ekspedycja, kierowana przez niemniej słynnego podróżnika, Wawelskiego Smoka. - przyłączył się do niego sternik Milcz.
- Uspokójcie się, leszcze, bo nie ręczę za siebie! - krzyknęła kapitan i ponownie zwróciła się do nieproszonego gościa - Panie Kukuryku, ten kwadrant jest chyba dość duży, jak my mamy znaleźć w nim jeden zasrany statek?
- Nie zasrany, a zgubiony.
- poprawił ją ze zgorszeniem ojciec Tadeusz.
- Jedno i drugie.
- W tym akurat wam pomogę. Niestety nie mogę zrobic nic więcej.
- PAN nie może? To chyba niemożliwe.
- Niepotrzebny sarkazm, pani kapitan. Niestety moi krewniacy z kontinuum zabronili mi ostatnio mieszać się w sprawy tamtej kobiety... uznali, że za bardzo się zaangażowałem, a to nie uchodzi.

Q westchnął głęboko, przybierając ogromnie żałosny wyraz twarzy.
- A ładna ona chociaż? - spytała Lilianna ze spokojnym zainteresowaniem.
- Przystojna, owszem, a czy ładna... raczej nie bardzo. Chodzi jednak o jej charakter, zafascynował mnie.
- No to pokaż pan nam chociaż ten charakter, bo rozsycham się z ciekawości. -
wtrąciła się Inga, której strach już wyraźnie przeszedł. Q pstryknął lekko palcami i na głównym ekranie ukazał się wizerunek kobiety w średnim wieku, o wysoko upiętych rudawych włosach i surowej twarzy.
- Fiu, fiu - gwizdnął pierwszy oficer, po czym podszedł do gościa i uścisnął mu rękę, aż tamten zgłupiał - Szacun, panie Q. Widać, że nie zależy panu na pustej lali. .. bo ze względu na urodę to się pan na pewno za tą babką nie ugania.
- Ja się za nią w ogóle nie ugania
m - sprostował z urazą Q - Tylko czasem ją odwiedzam.
- To czemu jej pan nie pomoże?
- Ona tego nie chce. Twierdzi, że mi nie ufa.
- Coś podobnego... a powinna ufać?
- Arek -
przerwała mu Lilianna - Schowaj ty rączki w małdrzyk, a mordę w kubeł, bo choćbyś gadał te głupoty do wieczora, nic z tego nie wyniknie. Może nie zauważyłeś, ale jesteśmy w poważnych tarapatach. Inga, czy jest możliwość jakiejś łączności z naszym dowództwem?
- Nie na taką odległość, kapitanko. Jesteśmy zdani na siebie i na tego tu osobnika.
- No to ładnie.
- jęknął Mścisław Czerep - A za trzy tygodnie miałem mieć urlop... miejsce na Risie wykupione.... pewnie mi przepadnie rezerwacja.
- Sławek, wsadź se tę rezerwację! Mamy poważniejsze problemy niż twój urlop! -
krzyknął na kolegę Stelmach - Mój stary się wścieknie, jeśli nie wrócimy i co, robię z tego kwestię?
- A właśnie
- kapitan Zakrzewska zwróciła się do intruza - Czy my w ogóle mamy jakieś widoki na powrót w jednym kawałku, czy też mamy szukać tu sobie planety do osiedlenia i zabrać się za robienie dzieci?
Q machnął ręką.

- Wam, ludziom, to tylko jedno w głowie - rzekł karcąco - Nie, szanowna pani, tego nie musicie. Pomożecie Voyagerowi i odstawię was do domu. Ja was od dawna obserwowałem i wiem, czego się po was spodziewać. Wasza wariacka załoga to doprawdy zbyt wielkie nieszczęście jak na jeden mały kwadrant...
- Nie prosiliśmy się tu.

Q wzruszył ramionami, a w następnej chwili dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Słowa, które za nim rzucili sternicy oraz Józek Stelmach, też zaczynały się na Q, ale w żadnym wypadku nie nadawały się do powtórzenia.

wtorek, 25 września 2012

XXXII

- Dzień dobry... - powiedziała niepewnie kapitan Zakrzewska i zaraz dodała - Wypadałoby się przywitać.
- Nie obowiązują mnie prawidła ludzkiej etykiety.
- odparł intruz z miłym uśmiechem.
- Panicko, jo mu przyleja. - zaofiarował się Jasiek.
- Pani mu pozwoli - wtrącił się Józek Stelmach - Mój stary mawiał, że żaden cham nie nauczy się grzeczności, póki pierwszy raz nie weźmie po mordzie.
- Cisza.
- ucięła kapitan. Podeszła do swego fotel i zasiadła w nim, nie odrywając oczu od niespodziewanego gościa.
- Cymu nie wolno? - chciał wiedzieć Jasiek, głaszcząc jedną ręką Gizię, a drugą przytulonego do jego nóg Miśka. Oba zwierzaki dygotały jak w febrze, wyraźnie przerażone.
- Nie bądź idiotą, Jasiu. Facet zjawia się znikąd, włazi nam z butami do chałupy, nie bacząc na osłony, alarm i ochronę, a gazda spod Giewontu miałby go ot tak zeprać? Zapomnij - Lilianna poprawiła się na fotelu i połechtała Adama po łebku - No więc słucham, panie ładny, o co chodzi? Witać się pan nie musi, jeśli wola, ale może by się pan chociaż przedstawił.
- Możecie nazywać mnie Q.

Arek parsknął śmiechem i zamilkł pod wściekłym spojrzeniem swej kapitan.
- Proszę wybaczyć memu Pierwszemu, źle mu się skojarzyło - wyjaśniła - No więc dobrze, panie Q, ma pan jakąś konkretną sprawę, czy przyszedł pan poprzeszkadzać?
Intruz poprawił swój trykot i odpowiedział:
- Powiedzmy, że mam sprawę... ale przedtem chciałbym pogratulować. Jest pani pierwszym kapitanem Gwiezdnej Floty, który tak spokojnie zareagował na mój widok.... czego nie mogę powiedzieć o pani podwładnych, a w każdym bądź razie nie o wszystkich.
- Ojciec Tadeusz pokropił go wodą święconą
- poinformował Liliannę pierwszy oficer - Ale nic z tego, ten bolek nie myśli znikać w obłoku siarki, choć nie mam wątpliwości, że potrafiłby to zrobić.
Lilianna spojrzała z zaciekawieniem na księdza, wciąż dzierżącego podręczne kropidło niczym buławę marszałkowską i mruczącego pacierze, a potem znów zwróciła wzrok na gościa.
- A to pan zna innych kapitanów? - spytała ze spokojną ciekawością - Którego konkretnie?
- Ja znam, ale pani ich nie zna i znać nie może. Przeniosłem pani statek nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie.
- Podróże w czasie są niemożliwe.
- wydeklamował z niezachwianą pewnością R'Cer.
- Nie będę się sprzeczał, ale nasz pokładowy zegar pokazuje datę 5.2081 - wtrącił się sternik Milcz - Myślałem że to usterka.
- Jasna cholera
- jęknęła Inga, sięgając pospiesznie po lusterko - To ile ja mam teraz lat?
- Nie wiem. Sporo.

Kapitan Zakrzewska ściągnęła brwi i przyglądała się przez chwilę swemu rozmówcy.
- To dla zabawy czy z konkretnego powodu? - spytała wreszcie.
- O, to jest mądra postawa - pochwalił ją Q - Zamiast awantur i wymyślania same konkrety. Otóż mam swoje powody.
- A co pan chce za odesłanie nas do domu?

Q roześmiał się, ubawiony jej bezpośredniością.
- Nie traci pani czasu. A gdybym zażądał od pani jakiejś... typowo kobiecej przysługi?
Lilianna przyjrzała mu się taksująco.
- Obróć się pan. - zażądała.
- Co?
- No, obróć się pan, co panu szkodzi...

Q posłuchał, wyraźnie zaintrygowany
- No, może być - mruknęła pani kapitan - Nie jest pan w moim typie, ale ostatecznie w nocy wszystkie koty są czarne.
- Nie w pani typie?!
- Spokojnie, powiedziałam przecież, że może być. Ma pan ładną, harmonijną budowę, zresztą oczy też całkiem całkiem... Gdyby zależało mi na pięknej twarzy, to jasne, że wolałabym na pana miejscu jakiegoś przystojnego Wolkanina, ale w "tych sprawach" twarz ma niewielkie znaczenie.
- Podobają się pani Wolkanie?
- Ze względów estetycznych tak, ale między nami mówiąc w łóżku są kompletnie beznadziejni.

R'Cerem aż podrzuciło, mimo całego opanowania.
- A skąd pani może to wiedzieć? - spytał ostro.
- Przecież nie z wykopalisk - odparła spokojnie Lilianna - Mało to ich było w Akademii? Brać i wybrać, panie komandorze. Jeden miał akurat pon farr, drugi nie, ale za to miał naukowe zacięcie, a trzeci był buntownikiem przeciw starym porządkom... Wszyscy trzej do chrzanu. Andorianie zdecydowanie lepsi.
- Czy pani...?!!!
- ryknął ze świętym oburzeniem ojciec Maślak.
- No co? Ja rzetelnie odbywałam to szkolenie, na wszystkich polach.
- Właśnie widzę, że bardzo rzetelnie... i że na wszystkich...!

Q tak śmiał, że aż się popłakał i przez dłuższą chwilę nie mógł mówić.Wreszcie odzyskał jako tako panowanie nad sobą.
- Dawno tak się nie bawiłem - rzekł, ocierając łzy - A w dodatku pierwszy raz ktoś potraktował mnie w normalny sposób, bez rzucania gromów na moje okrucieństwo. I bez panikowania.
- Ja tam nadal się boję. - oznajmiła Inga Lausch. Kapitan Zakrzewska zbyła ją machnięciem ręki.

- Pan nie zwraca uwagi, ona boi się własnego cienia. No więc co pan ma na wątrobie? Mamy dla pana zaśpiewać? A może zatańczyć?
- To mogłoby być rzeczywiście ciekawe
- przyznał Q - Jednak moja prośba jest bardziej skomplikowana.
Przygładził swe ciemne włosy gestem niepozbawionym kokieterii.
- Chcę, żebyście komuś pomogli. - rzekł wreszcie - Komuś zagubionemu w tym kwadrancie, na kim mi bardzo zależy....
- Przepraszam, a w jakim kwadrancie my jesteśmy?
- spytał R'Cer, sprawdzając odczyty. Mimo radosnej deklaracji Mścisława Czerepa, że wszystkie gwiazdy są na miejscu, wcale na to nie wyglądało. Znaczy, gwiazdy były, ale ich wzajemny układ uległ zmianie. R'Cer nigdy czegoś takiego nie widział. Spojrzał oskarżycielsko na Czerepa.
- Słowo daję, jak patrzyłem, wydawały mi się takie same! - sternik uderzył się kułakiem w pierś, aż zadudniło mu pod mundurem - Dopiero teraz widzę, że coś jest nie tak....
- Jesteśmy w kwadrancie Delta -
rzekł dobitnie Q - Od waszego układu słonecznego dzieli nas 70 lat podróży.

sobota, 22 września 2012

XXXI



- Gdzie jesteśmy? – odważyła się spytać kapitan Zakrzewska po długiej, długiej chwili.
To dziwne, ale wygląda na to, że... w tym samym miejscu – odpowiedział Czerep, sprawdzając odczyty – Ani śladu tego dziwactwa, wszystkie gwiazdy na miejscu.
– Do cholery z gwiazdami, ważne, że wszystkie śrubki mamy na miejscu
– stwierdził Arek z gigantyczną ulgą – Słowo daję, myślałem, że już po nas. A właściwie dlaczego nie jest po nas?
– Rozczarowany?
– kapitan rozejrzała się i jej wzrok padł na ojca Maślaka, wciśniętego w kąt – Nic ojcu nie jest?
– Psiakrew, ale urodziny...
– jęknął półprzytomnie ksiądz.
- Co?
– No, urodziny kurcze mam dzisiaj...
– Sto lat w takim razie. Wieczorkiem urządzimy ojcu przyjęcie, ale na razie musimy zbadać sprawę. Wszystkie działy naukowe do roboty, chcę wiedzieć co nas połknęło, gdzie wypluło i w ogóle co się do cholery stało. Arek, przejmujesz mostek, ja idę sprawdzić co z załogą.

Kapitan wybiegła na korytarz, od razu wpadając na swego ordynansa, który niósł na ramieniu nastroszoną jak szczotka kominiarska Gizię.
– Panicko, a dyć asica cuś nieswojo... – zameldował stroskanym basem – Psina tyz.
Kręcący się za nim Misiek w samej rzeczy miał podkulony ogon i opuszczone uszy, co stało w jaskrawej sprzeczności z jego normalnym wariackim zachowaniem.
– Zwierzaki czują, że coś jest nie tak – westchnęła Lilianna – Ja zresztą też to czuję. Chodź ze mną, Jasiu, trzeba zrobić inspekcję statku.
I poszła przodem, a za nią Jasiek z Gizią na ramieniu i powarkujący niespokojnie Misiek. Cały orszak przede wszystkim odwiedził maszynownię, gdzie w powietrzu krzyżowały się gęsto słowa, będące chlubą Słownika Wyrazów Zelżywych, a niektóre nawet jeszcze niesklasyfikowane. Trzeba bylo trochę czasu, by kapitan zrozumiała, że straszliwe klątwy i wyzwiska dotyczą w głównej mierze bimbrowni. To cenne urządzenie bardzo źle zareagowało na nagłego koziołka i zalało pół maszynowni. Na tym tle powstała kontrowersja, kto miał sprzątać i zanim technicy doszłi do stanu ponadczasowej awantury, Vuvu nalizał się nieźle już przefermentowanego zacieru i dostał iście małpiego rozumu. Skakał teraz po urządzeniach i konsolach, wesoło pokrzykując. Jedynym spokojnym osobnikiem w całej maszynowni był Andrzej Lepek, który siedział w kącie i majstrował przy jakiejś części do reaktora, podśpiewując przy tym "Ach, jak miłość dręczy mnie". Kapitan uznała, że sytuacja w tym newralgicznym punkcie statku nie odbiega zbytnio od normy i ruszyła dalej. Zajrzała jeszcze do kilku działow, nigdzie jednak nie wyglądało na to, by coś szwankowało. A ambulatorium zastała kilku załogantów, którzy potłukli się niec, i T'Allię, która na jej widok pisnęła radośnie i klaszcząc w rączki zawołała:
- Jeszcze raz, kapitan, jeszcze raz!
- Co jeszcze raz?
- nie zrozumiała Lilianna.
- Diabelski młyn!
- Jej chodzi o tego fikołka -
wytłumaczył chorąży Rozenfeld - Uwielbia karuzele, huśtawki i tak dalej.
- Aha
- Lilianna kiwnęła głową ze zrozumieniem - Na razie nie możemy tego powtórzyć, ale na pewno będzie jeszcze okazja. Zresztą w holodeku można chyba zaprogramować jakiś młynek.
- O, dobra myśl.
- ucieszył się chorąży - Beniek Kinderman jest dobry w programowaniu tego ustrojstwa, poproszę go.
- Jak pozwolę
- warknęła T'Shan - I tak rozpuścił pan moja córkę niczym dziadowski bicz.
W tym momencie sczęknął ścienny panel, a potem rozdarł się piskliwie:
- Pani kapitan, ratunku, mordują!
Głos najwyraźniej należał do Ingi Lausch. Zanim ktokolwiek zdążył się na dobre wystraszyć, zastąpił go spokojny jak zwykle głos R'Cera:
- To pewna przesada. Pani kapitan, zechce pani przyjść na mostek? mamy tu niespodziewany problem.
- Zechcę -
odparła Lilianna - Póki co trzymajcie się tam.
- Łojezusicku, a co jeśli tam prowdziwie mordujom?
- stęknął Jasiek.
- Głupstwa. Inga jak zwykle panikuje. - kapitan Zakrzewska machnęła ręką i skierowała się do turbowindy - Pewnie Stelmach podłożył jej pinezkę na fotelu, a ona myśli, że to Adam ją ugryzł w pierwszą krzyżową. A właśnie, gdzie on? Dziś go jeszcze nie widziałam.
Otworzywszy windę przekonała się, że wszędobylski pytan był tym razem w owym środku międzypokładowej lokomocji, owinięty na dźwigni awaryjnej.
- Brzydki wąż, niegrzeczny. - westchnęła kapitan. Zdjęła Adama z dźwigni i powiesiła sobie na szyi - zaczynała się już przyzwyczajać do jego towarzystwa na swoim karku, a i sam wąż nie protestował przeciwko traktowaniu go jako osobliwego szala.
Znalazłszy się wreszcie na mostku Lilianna musiała przyznać, że tym razem wybuch paniki u Ingi był do pewnego stopnia uzasadniony. Na mostku, oparty niedbale na jednej z konsol pomocniczych, stał wysoki mężczyzna w osobliwym, czarno-bordowym trykocie. Wyglądało na to, ze wziął się nie wiadomo jak i nie wiadomo skąd. Patrzył na załogę z ironicznym zaciekawieniem i wydawał się być najzupełniej niezmieszany.

wtorek, 18 września 2012

XXX

Ojciec Maślak siedział w kaplicy i oddawał się ponurym rozważaniom na temat duchowej przyszłości załogi Hermasza.
- Marność nad marnościami i wszystko marność – narzekał gorzko – Troszczą się o swoje ciała, dogadzają im wszelkimi sposobami, a o zbawieniu duszy żadne z nich nie myśli. Gdyby nie ja, byliby zgubieni bez ratunku. Ale czy ktoś jest mi jakoś wdzięczny? Akurat. Mówią, że jestem im potrzebny jak kotu drugi ogon i tak też mnie traktują. Niewdzięczna banda. A ja tyle dla nich zrobiłem....
Rozgoryczenie poczciwego kapelana miało jak najbardziej prozaiczne podłoże. Akurat tego dnia wypadały jego urodziny, a wyglądało na to, że nikt o tym nie pamięta. Tego, że po prostu nikt mógł o tym nie wiedzieć, bo ludzie mieli poważniejsze sprawy na głowie, Maślak po prostu nie brał pod uwagę i nie przyszło by mu to do głowy nawet na sądzie ostatecznym. Tymczasem prawda była taka, że nie pamiętała o tym nawet siostra Ofelia, zajęta kółkiem katechetycznym i nawracaniem pani Zajczikowej. Keras była twardym orzechem do zgryzienia, choć nie brakowało jej chęci, by zrozumieć stanowisko dziwnie ubranej Ziemianki, która najwyraźniej cieszyła się na tym statku dużym szacunkiem. Młoda Klingonka szybko uznała załogę Hermasza za swoja drugą rodzinę i, co bardzo ciekawe, było to uczucie odwzajemnione. Zadziorna Amazonka przebojem zdobyła sympatię zarówno mężczyzn, jak i kobiet, a nawet główny komputer po jakimś czasie uznał ją za „jedną ze swoich”.
- Ryzyk fizyk, może być z niej fajna kumpelka. – oświadczył z przekonaniem, gdy kapitan Zakrzewska poprosiła go o raport z inwigilacji.
Jedynie ojciec Maślak nie przepadał za „tą poganką” i dawał wyraz swoim wątpliwościom co do jej osoby, gdy go pytano i gdy go nie pytano. Teraz jednak miał inne zmartwienie, być może dziecinne i mało ważne, ale tkwiło w nim i nie pozwalało mu myśleć o czymś innym. Siostra zawsze pamiętała o jego urodzinach, parafianie też, a tu nagle wszyscy o nim zapomnieli, jak by nie istniał.
- Idę na mostek – zdecydował wreszcie – Może tam trochę się rozerwę.
Tymczasem na mostku wszyscy mieli co innego na głowie niż kalendarz rocznicowy. Na głównym ekranie lśniła formacja mgławicopodobna, jakiej dotąd jeszcze nie widzieli: była niemal idealnie okrągła, pusta w środku, a na obrzeżach postrzępiona. Falujące płomyki mieniły się czerwienią, błękitem, zielenią i złotem.
- Jak myślicie, co to może być? – spytała wreszcie Lilianna.
- Brak danych – odparł R’Cer – Nie wiem, jak zakwalifikować to zjawisko.
- Ja tym bardziej nie wiem –
przyłączył się do niego Jędrek Karpiel – Jakoś mi się to nie podoba.
- Mnie też nie. Zawracamy –
zdecydowała kapitan – Panie Czerep, cała wstecz.
Sternik szarpał się przez chwilę ze swą konsolą, po czym zawołał rozpaczliwie:
– Melduję pokornie, że nie można! Statek nie słucha steru!
– Hermasz, co z tobą?!
– krzyknęła Lilianna.
– Nie wiem, królewno! To coś mnie wciąga! – odpowiedział główny komputer z nutką paniki.
Mówił prawdę. Statek przyspieszał, mimo że obaj piloci hamowali, ile się dało, a zawiadomiona przez dyżurnego Stelmacha maszynownia dała wsteczny ciąg.
- Kurza twarz, co to jest?! – kapitan dopadła do panelu sterów i sama sprawdziła wszystkie odczyty – Psiakrew, nic z tego! Hermasz, nie możesz czegoś zrobić?
– Gdybym mógł, to bym zrobił, królowo! Nie chcę umierać!
– Kto ci tam każe umierać... Wszystkie odczyty w normie, tylko to przeklęte przyspieszenie....
– Kuźwa, niech pani patrzy!
– jęknął Józek Stelmach, wskazując drżącym palcem na przedni ekran
Formacja rosła i rozciągała swe falujące brzegi niczym macki, a jej wnętrze – teraz to widzieli – było niczym ciało doskonale czarne, gotowe połknąć wszystko, co tylko się zbliży. Był to widok tyleż fascynujący co przerażający.
– Pokój wam dzieci, co się...? – spytał pogodnie ojciec Maślak, wchodząc na mostek i zatrzymał się jak rażony piorunem – Co to jest?!
– Paszcza piekielna.
– poinformował go poniekąd spokojnie Czerep. Kapitan trzepnęła go po karku.
- Nie wiemy, co to, ojcze, ale wygląda na to, że mamy kłopoty. Mógłby ojciec wyciągnąć nas z tego modlitwą?
– Bez głupstw, moja córko! Wydaj jakiś rozkaz albo co...!

Dalszą rozmowę uniemożliwił narastający przeraźliwy gwizd. To amortyzatory przeciwprzeciążeniowe dawały znać, że już nie wyrabiają.
– Do k... nędzy, wyłączam ciąg wsteczny, bo reaktor szlag trafi! – wrzasnął przez głośnik Karol Michałow.
- Zezwalam! - ryknęła do mikrofonu Lilianna. W następnej sekundzie Hermasz fiknął kozła i wystrzelił niczym z procy, kierując się wprost w paszczę olbrzymiego molocha. Jeszcze moment i gęsta ciemność zamknęła się za polskim statkiem, wymazując go z mapy galaktyki.



piątek, 14 września 2012

XXIX


Akcja przeniesienia tribbli odbyła się sprawnie i stacja K7 mogła wreszcie odetchnąć. Co prawda komendant miał pewne obiekcje ze względu na panią kapitan, ale ta niczym się nie przejmowała. Nie bała się ani dowództwa Floty, ani ekologów, którzy jakoś nie spieszyli się ze znalezieniem tribblom nowego domu. Ratowanie zwierzątek nie wchodziło co prawda w zakres jej obowiązków, ale też Lilianna podchodziła do tego „zakresu” w sposób wyjątkowo lekki i nie miała zamiaru nikomu się tłumaczyć.
Na skutki oczyszczenia K7 nie trzeba było długo czekać. Kiedy Hermasz znajdował się w drodze na L304, szef ekologów Lavenya dowiedział się o wszystkim i wysłał Liliannie żądanie oddania tribbli odpowiednim służbom. Pani kapitan, jak zawsze lakoniczna, odpisała:

Drogi panie Lavenya, idź pan do....
Z wyrazami szacunku kpt Lilianna Zakrzewska


Odpowiedni raport, razem z tym listem, został przesłany do dowództwa Floty, które zażądało od Lilianny wyjaśnień, czemu działała bez rozkazu. Ta w odpowiedzi zredagowała list, który brzmiał tak:
Do sztabu Gwiezdnej Floty
W/M
Po pierwsze, tribble zakłócały pracę stacji K7 i powodowały narażenie na niebezpieczeństwo przelatujące statki.
Po drugie, wyznaczeni do rozwiązania problemu naukowcy zajmowali się wszystkim, tylko nie tym, by znaleźć tym stworzeniom nowy dom.
Po trzecie, nie zwykłam zostawiać ludzi w potrzebie.
I po czwarte, nie było rozkazu, by załatwić sprawę, ale nie było też oficjalnego zakazu akcji. Dixi.

(Tu następował zamaszysty podpis).


Ten list wywołał niewielkie zamieszanie, ale pod względem logicznym niczego nie można było mu zarzucić. Nie był też sformułowany w sposób naruszający standardy Floty, choć jego treść kłóciła się nieco z przyjętymi normami.
- Nic nie zamierzacie zrobić? – zdenerwował się Lavenya, gdy mu to uświadomiono.
- A czego pan oczekuje? – spytał rzeczowo admirał Shenha, starszy Andorianin, który dostał miejsce w dowództwie Floty po tym, jak został ciężko ranny w walce i nie mógł już służyć w Gwardii Imperialnej – Miał pan prawie dwa lata na załatwienie sprawy tribbli, i nic pan nie zrobił. Kapitan Zak wystarczył kwadrans, by znaleźć rozwiązanie.
- Ale to jest głupie rozwiązanie! Na tej planecie żyją groźne drapieżniki...!
- I o to chodzi. Tribble muszą mieszkać tam, gdzie mają naturalnych wrogów. Zresztą już zdecydowałem.

W stowarzyszeniu ekologów zawrzało. Od razu zawiązały się dwie komisje, jeden zespół śledczy i jeden zespół muzyczny, który miał rozpowszechniać protest songi w obronie tribbli. Zaskarżono też decyzję admirała do samego prezydenta Federacji, ale nim nadeszła odpowiedź, Hermasz dotarł spokojnie do L304 i wypuścił tam swój żywy ładunek. Tym samym cały spór stał się akademicki, zaś ekolodzy zostali, jak się obrazowo wyraził Krzysztof Majcher, „z ręką w nocniku po łokieć”.
- Ciekawe, co oni robili przez te dwa lata, ale tak naprawdę. – zastanowił się, gdy statek powoli wracał na pierwotny kurs, a część załogi z nim i kapitan Zakrzewską na czele jadła obiad.
- Warto by to zbadać. Pani Michałow! – zawołała Lilianna. Allandra, która właśnie przyszła do mesy, podeszła stolika kapitana.
- Słucham.
- Będzie pani przewodniczącą komisji śledczej d/s zespołu ekologów. Trzeba psychologa, by rozstrzygnął co ich tak opóźniało. Dobrowolnie prawdy i tak nie powiedzą.
- Jak pani każe
– odparła żona Michałowa dość obojętnie - Ale bez żadnego śledztwa mogę powiedzieć, że załatwiali w tym czasie prywatne interesy. Muszę tylko dowiedzieć się, jakie.
- Powodzenia. A na obiad radzę wziąć klopsy, są wyśmienite.

poniedziałek, 10 września 2012

XXVIII

R’Cer jak zwykle nie potrafił zrozumieć, co planuje jego kapitan. Nie bardzo umiał „czytać między wierszami”, a Lilianna rzadko kiedy mówiła wprost.
- Co pani chce zrobić? – spytał – Nie można wypuścić tych stworzeń na planecie, na której zakłócą ekosystem i zagrożą miejscowej faunie.
- Wybić do ostatniego te... to jedyne wyjście!
– Keras zamierzyła się bat’lethem na najbliższego tribble’a, jakby chciała od razu wprowadzić swe słowa w czyn, ale Allandra chwyciła ją za rękę.
- Przemoc niczego nie rozwiązuje. – powiedziała karcąco.
- A to dlaczego? – zdziwiła się Klingonka – Przecież to najprostsza droga do celu. Wytępić te paskudztwa, póki jeszcze nie opanowały całej galaktyki!
- Cisza! Wszyscy Klingoni milczeć!
– krzyknęła gniewnie Lilianna – Wolkanie też, bo ja przestanę być miła. Tak się składa, że znam odpowiednią planetę. Serce mnie boli, ze trzeba tam porzucić takie słodkie stworzenia, ale to najlepsze rozwiązania.
- Jaka to planeta?
– spytał komandor Rockledge głosem, w którym nie było żadnej nadziei.
- Oznaczona jest jako... L304.
- Pani kapitan
– przerwał jej R’Cer nie bacząc na to, że łamie wyraźny rozkaz –L304 leży pod niestabilną gwiazdą i zamieszkują ją nietoperze piaskowe...
Kapitan rzuciła mu ostre spojrzenie i Wolkanin zamilkł.
- Wiem – powiedziała – Tylko ze ta niestabilność jest mocno dyskusyjna, a piaskowe nietoperze świetnie się nadają na wrogów naszych tribbli. Żywią się stworzeniami właśnie tej wielkości. Ponadto na planecie jest mnóstwo żarcia, więc maleństwa z głodu nie pozdychają.
- Taka samowolka ściągnie na panią kłopoty – ostrzegł ją komandor dla porządku, ale jego oczy aż pojaśniały na myśl o pozbyciu się nieproszonych gości. Lilianna wzruszyła pogardliwie ramionami.
- Pan zda się na mnie. R’Cer i pani Michałow, proszę tu zostać.– mruknęła i wyszła z biura, a za nią ziejąca wściekłością Keras.
Po drodze do hali transportu kapitan Zakrzewska przypomniała sobie wszystko, co słyszała o sprawie z tribblami i coś ją uderzyło.
- Keras, czy ty wiesz, co tu się działo podczas historii z własnością planety Shermana? – spytała wreszcie.
- Tyle tylko, że kapitan Kahless miał tu starcie z kapitanem Kirkiem, a wszystko skomplikowały te małe obrzydlistwa. – warknęła Klingonka. Czuła się wyraźnie źle w tym miejscu, a napotkane tribble umykały spod jej nóg z rozpaczliwym ćwierkotaniem.
- Taaak... podobno przywiózł je tu Cyrano Jones, pokątny handlarz.
- Owszem. Kirk w ramach kary kazał mu zostać na stacji i zająć się oczyszczeniem jej z tego obrzydlistwa. Widzisz kobieto, jak się wywiązał.
- Zastanawia mnie, czemu nie użył po prostu transportera.
- Pewnie nie chciał utykać się potem z takim ładunkiem po galaktyce.

Lilianna pokiwała głową. Ucieczka Cyrano Jonesa jej nie dziwiła, bardziej postawa Jamesa Kirka, który uwierzył że jego rozkaz zatrzyma tego krętacza na stacji. To rzeczywiście było bezmyślne.
- Keras, jakim cudem te pieszczoszki zagroziły Imperium Klingonu? – spytała, wchodząc na platformę.
- Wszystko zżerały i mnożyły się jak nakręcone – odparła jej towarzyszka – Cudem się ich pozbyliśmy, ale jak widać nie do końca.
Wyglądała na bardzo zbolałą tym faktem. To, że kapitan Zakrzewska nie miała zamiaru wybić stada, które opanowało stację K7, wydawało się jej nie tylko dziwne, ale i nieskończenie idiotyczne. Widocznie mała Polka umiała zdobyć sobie posłuch u członków załogi bez względu na ich rasę, skoro Klingonka z krwi i kości słuchała jej rozkazów, zamiast kłócić się z nią ząb za ząb.
Znalazłszy się na pokładzie Lilianna przede wszystkim nakazała dokładne opancerzenie jednej z ładowni. Dopiero potem poleciła ściągnąć na statek wszystkie tribble w zasięgu promienia transportera.
- A to się Jasiek ucieszy. – zachichotał technik Lalewicz usłyszawszy ten rozkaz.
- Ja mu pokażę cieszenie. Nikt nie ma prawa wchodzić do tej ładowni, a pilnować jej trzeba dzień i noc na wszelkie sposoby. Pełny monitoring, bo jak się nam rozlezą, to popamiętamy ruski miesiąc.
- Zawsze można wyrzucić je w próżnię. – warknęła Keras.
- Spróbuj, a wylecisz za nimi – zagroziła jej kapitan – I to bez względu na zdanie Zajczika. Lalunia, działaj. Ja idę dowiedzieć się, jakich szkód narobiła nam ta strzelanina.

środa, 5 września 2012

XXVII

Gdy delegacja załogi Hermasza znalazła się na stacji K-7, uderzył ją przede wszystkim dziwny zapach, wypełniający to miejsce.
- Nie chcę być niemiła, ale naukowo mówiąc tu śmierdzi - stwierdziła Allandra Michałow.
Technik transportu, o twarzy naznaczonej jakimiś ciężkimi przeżyciami, wzruszył ramionami.
- A jak ma nie śmierdzieć? - rzucił enigmatycznie i wyłączył transporter - Jeśli panie... i pan... do komendanta, to za drzwiami korytarzem na lewo.
- Hm -
mruknęła kapitan Zakrzewska, ruszając we wskazanym kierunku - Jakiś mało komunikatywny ten facet...
Zakończyła swe zdanie nieartykułowanym piskiem, bowiem tuż za drzwiami spadł jej na kark duży, puchaty i nad wyraz komunikatywny stworek. Keras wydała okrzyk obrzydzenia i odskoczyła.
- Paskudztwo! Tribble! - wrzasnęła - Zabić to!
- Takiego słodziaka?
- zdziwiła się Allandra i ze stoickim spokojem pogłaskała podanego jej przez Liliannę stworka. Ten zaczął od razu intensywnie mruczeć.
- To potwór! One omal nie zniszczyły Imperium! - upierała się Keras, ozdabiając te proste zdania całymi wiązankami bardzo skomplikowanych przekleństw. Tribble widać ją zwęszył, bo zaczął nagle głośno terkotać.
- Widzi pani? Wystraszyła pani to maleństwo.
- A skąd, one tak na nas reagują!
- Dziwi się pani?
- Patrz lepiej, ile ich tu jest, kobieto! To prawdziwa inwazja szkodników!
- Panie drogie, mordy w kubeł
- przerwała tę ożywioną rozmowę Lilianna - Jesteśmy tu gośćmi i nie możemy wydziwiać... choć z drugiej znów strony, rzeczywiście tak jakby przydużo tych futrzanych bobków.
To stwierdzenie było stanowczo zbyt łagodne. Tribble znajdowały się dosłownie wszędzie - po kątach, na wszystkim, co wznosiło się nad podłogą, ze szczególnym uwzględnieniem krzeseł i ławek, spadały z rur wentylacyjnych i gzymsów, co krok można było na któregoś wejść. Na widok Klingonki wszystkie wybuchały spanikowanym terkotem i odtaczały się w jakieś w miarę bezpieczne miejsce. Keras klęła przez cały czas, nawet nie usiłując ukryć wstrętu, jakim napawały ją te stworzenia. Allandra Michałow nie podzielała jej abominacji, ale widać było, że ten "nadmiar szczęścia" na nią też działa jakoś deprymująco. R'Cer rozsądnie milczał, woląc się nie wypowiadać.
W biurze komendanta stacji także - jakby inaczej - roiło się od tribbli. Siedziały na krzesłach, na biurku, na szafkach, w doniczce ze sztuczną palmą i na samym komandorze Rockledge'u, który ze zrezygnowaną miną trwał na swym posterunku niczym posąg pokonanego gladiatora.
- Witam - powiedziała kapitan Zakrzewska przekraczając próg - Chyba trochę pan przesadził w tej zoofilii.
Rockledge westchnął.
- A co mam robić? - wyrzucił z siebie - Cyrano Jones miał oczyścić stację z tych stworzeń, ale uciekł. Specjaliści od ekologii kosmicznej drugi rok szukają planety z odpowiednim ekosystemem, w którym będzie dość pożywienia i odpowiednia ilość naturalnych wrogów tych stworzeń. Oni szukają, a my się męczymy jak jasna cholera, bo zabroniono nam krzywdzić te zwierzaki. Powołano nawet organizację TOT!
- Ki diabeł TOT?
- zainteresowała się uprzejmie pani Michałow.
- Towarzystwo Opieki nad Tribblami.
- Co?! Opieka nad tymi szkodnikami?! PetaQ, który to wymyślił, ma baktag zamiast mózgu! ghuy'cha'!
- wrzasnęła Keras, z obrzydzeniem strzepując z siebie jakiegoś wyjątkowo śmiałego osobnika.
- Że to szkodniki, to nie musi mi pani mówić. My tu wszyscy zamykamy jedzenie w metalowych pojemnikach, a i to nie zawsze pomaga. Przynajmniej jednak ograniczyliśmy w ten sposób ich rozród. Popsuły nam wszystkie replikatory, zanieczyściły zbiorniki z wodą i regularnie zapychają wentylację. To dlatego poprzedni komendant podał sie do dymisji, a barman zamknął swój lokal i wyjechał. One nas zrujnowały.
R'Cer uniósł arystokratycznie brwi i odsunął na bok tribble'a, który właśnie przymilał się do jego lewej stopy.
- Co to ma do ostrzelania naszego statku? - spytał chłodno i rzeczowo.
- Ma. One uszkodziły układy celownicze i namiarowe. Naprawiamy to, ale one znowu uszkadzają i tak w kółko. Najgorsza ta ich sierść, wszędzie jej pełno i psuje nam komputery. Wybaczcie te strzały, naprawdę to nie nasza wina. Mam nadzieję, że nie narobiły większych szkód.
Kapitan Zakrzewska wzruszyła ramionami, po czym zdjęła jednego tribble'a z biurka i przez chwilę przyglądała mu się w zamyśleniu.
- Na mojej ulicy mieszkała kobieta, która w podobny sposób kolekcjonowała koty - mruknęła wreszcie, a na głos dodała - Panie komandorze, jak znam urzędasów, to nie znajdą tej planety przez następne dziesięć lat. Jednak, na pana szczęście, Polak potrafi...