UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

sobota, 30 maja 2015

LXXXIX.


- Pani jest bezczelna! – krzyknęła admirał Rossa.- I niesubordynowana!
– Tak! A pani mnie wkurza! Nikt nie ruszy mojego statku, nawet sam prezydent tej zasranej galaktyki, jasne?!

Mattias von Braun, przerażony, usiłował powstrzymać potok wymowy swojej kapitan, ale równie dobrze mógłby chcieć zatrzymać wodospad Niagara. Zresztą i leciwą admirał poniosło.
– Pani nie umie zachować się wobec wyższych szarż! – wrzeszczała – Nie zasługuje pani na dowodzenie nawet osadą wioślarską!
– A pani stanowisko admirała dostała pewnie jako prezent pod choinkę!
– nie pozostała jej dłużna Lilianna – Jak można rządzić się nie swoją własnością?! Proszę sprawdzić zapiski Floty, a dowie się pani, że Hermasz nigdy formalnie do niej nie należał! Ponieważ został zbudowany dla nas, a budowniczowie pewnie dawno wąchają kwiatki od spodu, tylko my możemy o nim decydować! Dotarło, czy szkolenia trzeba?!
Dalsza dyskusja przybrała już taką formę, że admirał Rossa nie wytrzymała i zażądała:
- Kapitanie Picard, proszę natychmiast aresztować tę kobietę!
Nie wiedzieć czemu ten akurat rzeczownik do reszty małą Polkę rozpieklił.
– Ja ci tu zaraz dam kobietę, ty stara klępo! „Kobieto”, mówi do człowieka!
Żołnierze ochrony, wezwani przez Worfa, nadbiegli z pośpiechem. Mattias von Braun usiłował mediować, ale Keras chwyciła walecznie swój batleth i zasłoniła swego dowódcę własnym ciałem.
– Tylko się zbliżcie, bahtag!
Kapitan Zakrzewska nie miała przy sobie broni, ale przezornie zażądała od replikatora łomu. Właściwie chciała łyżki do opon, ale że replikator nie wiedział, co to jest, poprzestała na łomie.
– Fazery na ogłuszanie! - wrzeszczał rozpaczliwie kapitan Picard, przerażony tym co się działo.
Keras wywijała batlethem, aż świszczało, tak że nikt nie mógł nawet się zbliżyć i zanosiło się na to, że faktycznie trzeba będzie użyć fazerów, gdy wrócił R’Cer i zażądał spokojnym głosem wyjaśnień. Widok Wolkanina, przedstawiciela najbardziej szanowanej rasy Federacji, ostudził nieco gorące temperamenty.
– Przepraszam, co się tu dzieje?
– Nic! Normalnie, miła atmosfera.
– odparła wściekle Lilianna, podpierając się łomem. R’Cer spojrzał pytająco na admirał Rossę, unosząc niemo lewą brew.
– Może pan pouczy tę... swoją kapitan, że winna jest mi posłuszeństwo! - wyrzuciła z siebie admirał.
– Żeby tak sprawę rozpatrzeć logicznie, to nie. – powiedział Wolkanin po namyśle – Zgodnie z prawem Gwiezdnej Floty nie ma czegoś takiego jak służba dożywotnia, a wiek emerytalny kapitan Zakrzewska już dawno osiągnęła...
– Bezczelny!
– parsknęła Lilianna z obrazą.
– Poza tym regulamin nie uwzględnia ciągłości zależności służbowych po tak znacznym przeskoku czasowym. Obawiam się, pani admirał, że między wami dwiema żadnych zależności nie można się dziś doszukać.- dokończył R’Cer i oddał bardzo zaciekawioną tym zamieszaniem T’Allię na potrzymanie Doradcy Troi. Następnie podszedł do Lilianny i spróbował odebrać jej łom, co nie skończyło się najlepiej. Keras, która opacznie wytłumaczyła sobie jego intencje, grzmotnęła komandora płazem batlethu w głowę, po czym przyłożyła Worfowi, który nieopatrznie zbliżył się do niej za bardzo.
Przemowa R’Cera ogłupiła admirał Rossę do tego stopnia, że nie wiedziała już, co ma robić, ale kapitan Picard zdążył wziąć się w garść i stanowczym głosem wydał odpowiednie polecenia. Skutkiem tego kapitan Zakrzewska i ta, która nie opuściła jej w potrzebie, znalazły się w brygu (zakłócenie spokoju, groźby karalne i stawianie oporu przy aresztowaniu), a mężczyźni musieli wysłuchać wielu gorzkich słów. Na koniec admirał Rossa spytała R’Cera, który stał ze zrozpaczoną miną:
- Czy jest pan przygotowany do przejęcia dowództwa w sytuacji awaryjnej?
– Nie aż tak awaryjnej
– odparł Wolkanin – Jeśli wrócę na statek z wiadomością, że kapitan siedzi w mamrze, a ja na to pozwoliłem, to mnie tam żywcem rozszarpią.
– Czy oni w ogóle nie znają zależności służbowych
? – spytała admirał, marszcząc czoło ze zdziwieniem.
– Znać znają...ale tylko wobec swojej Kapitan
Mattias von Braun uderzył się naglę ręką w czoło.
– Jasna cholera! – wrzasnął – Kapitanie Picard, czy ochrona skonfiskowała Keras komunikator?
– Nie miała takiego rozkazu
.- warknął Worf, który właśnie wrócił z ambulatorium, gdzie opatrzono mu rozciętą batlethem głowę. Pani Zajczik nie poddała się bez walki. Zresztą jej kapitan wcale nie była gorsza.
Mattias jęknął rozpaczliwie.
– Przecież ona na pewno zawiadomiła o wszystkim swego męża. A jeśli coś wie Osip, to wie o tym cały statek. Pewnie w tym momencie już wrze tam jak w ulu.
Jakby na potwierdzenie jego słów odezwało się wezwanie z mostka:
- Kapitanie, obcy statek oddala się i podnosi osłony.
Wolkanin pokiwał głową melancholijnie.
– Zaczęło się.
– Jaka jest specyfikacja osłon?
– spytał zaniepokojony Picard. Nie wierzył co prawda, by Hermasz mógł stanowić zagrożenie Enterprise, ale wolał nie ryzykować. Po chwili Ro Laren zameldowała:
- Nie wiem. Nigdy nie widziałam takich częstotliwości. To jakby nakładały się na siebie dwa kody. Próbuję skanować...- bajorańska chorąży zakończyła zdanie ostrym piskiem.
– Co się stało, Ro?! – krzyknął Picard.
– To niemożliwe, kapitanie!
- Co niemożliwe?
– Konsola kopie prądem!

Wewnętrzne głośniki na Enterprise zgrzytnęły i zamiast ciepłego kobiecego sopranu popłynął z nich wściekły sznapsbaryton Hermasza:
- Ja ci tu poskanuję, mechaniczna tępoto, ja ci tu poskanuję!
Jean Lub Picard spojrzał pytająco na R’Cera, który wzruszył ramionami i wyjaśnił zmęczonym głosem:
- Nasz komputer pokładowy działa na własną rękę. To świadoma istota. Kiedy Q przerzucił nas do kwadrantu Delta, główny inżynier USS Voyager poprawił jego parametry, a przy okazji osłony statku, za pomocą technologii przejętej od Borg. Jeśli się nie mylę, to Hermasz potrafi teraz przejąć kontrolę nad każdym innym komputerem. Zresztą chyba i wcześniej to mu się udawało, bo nie działa według sztywnego programu, a myśli jak człowiek.
– Chce mi pan powiedzieć, że...
– Picardowi zabrakło tchu z oburzenia. Przywykł do myślenia o swoim statku jako o twierdzy nie do pokonania, a tu dowiadywał się, że może mu zagrozić byle jaki składak sprzed prawie stu lat! Wolkanin skrzywił się niechętnie.
- Ja nic nie chcę mówić. Na razie może pan jeszcze negocjować, bo Hermasz na pewno będzie potrzebował czasu, by spenetrować wasze systemy. Póki co może spowodować przebicie elektryczne albo opanować system komunikacyjny, ale nie dam głowy, czy nie dobierze się do fazerów albo układu samozniszczenia.
– Ale jak...?
– Sami jesteście sobie winni, odwrócił po prostu waszą wiązkę skanującą.
- wtrącił się von Braun – Po diabła ta wariatka z mostka próbowała dobrać się do naszych osłon? My was nie zaczepialiśmy.
– Co tu się dzieje?
– admirał Rossa opuściła ręce bezradnym gestem – Jaki kwadrant Delta? Jaki Voyager? O co tu chodzi?
– A pani niech lepiej nic nie mówi!
–zdenerwował się nagle R’Cer – Całe to zamieszanie wynikło z pani apodyktycznej postawy. Proszę mi teraz pozwolić porozmawiać spokojnie z tymczasowym dowódcą mojego statku i uspokoić go trochę, bo jak znam swoją załogę, to naprawdę może dojść do bitwy. Wiem, że jesteście lepiej uzbrojeni i zapewne nie dalibyśmy wam rady. Czy jednak zależy wam na tym, żeby mieć na sumieniu ponad sto osób? A może lepiej byłoby poszukać innego rozwiązania?
Kapitan Picard uspokoił się olbrzymim wysiłkiem woli.
– Nie chcemy nikogo skrzywdzić. – powiedział.- Niech pan z nimi porozmawia.
R’Cer odszedł na bok, wyjął komunikator i wywołał mostek Hermasza. Musiał powtórzyć formułę wywołania trzy razy, nim odezwał się wreszcie szczęk oznajmiający nawiązanie łączności.
A, jesteś, zdrajco spiczastouchy! – ryknął z komunikatora głos Michałowa – Czy to ty wystawiłeś Lilkę temu łysielcowi?! Czekaj no, niech ja ci się dobiorę do tyłka, to ci sam Surak nie pomoże, nawet gdyby wziął i ożył!

piątek, 22 maja 2015

LXXXVIII.


Kiedy na pokładzie hangarowym wylądował archaiczny prom, jako żywo przypominający słynne Galileo 7, kapitan Jean Luc Picard obciągnął nerwowo mundur. Mając w pamięci swe niedawne przeżycia na pokładzie Hermasza nie był wcale pewny, czy zaproszenie delegacji z tego osobliwego statku jest dobrym posunięciem, musiał jednak w końcu pogadać z polską kapitan na poważnie, a podczas jego nieobecności na statek przyleciała admirał Rossa. Picard podejrzewał, że rozmowa tych dwóch kobiet może być nader interesująca i prawdę mówiąc nie miał ochoty być jej świadkiem. Admirał przywiozła nowe rozkazy i bał się nawet pomyśleć, jakie są. Epoka Kirka dawno minęła, teraz panowały inne zasady, nie było miejsca na kowbojskie wypady. Załoga, tak nagle ściągnięta w nowe czasy, będzie musiała się przystosować, a z tym może być kłopot. Kapitan Picard zdążył poznać Polaków stanowiących tę załogę i czarno widział możliwość wypracowania consensusu. Jeśli do tej pory nie rozmawiał o tym z admirał Rossą, stojącą godnie obok niego, to dlatego ze nie chciał denerwować starszej pani. I tak miał u niej duży minus. Wciąż nie mogła mu darować, że pozwolił jej wnukowi zostać u Talarianina, który wychowywał chłopca po śmierci jego rodziców. Picard wiedział, że postąpił słusznie, ale rozumiał też uczucia pani admirał. Na pewno było jej trudno.
Trap wahadłowca opuścił się i zeszła po nim malownicza grupa: filigranowa pani kapitan, przyciskająca do ciemienia mokry worek, uzbrojona w batleth Klingonka, zażywny mężczyzna w mundurze i wysoki, szczupły Wolkanin. Wyglądałoby to jeszcze jako tako, gdyby powagi chwili nie zamąciła rzecz najmniej spodziewana. Oto bowiem na trapie zjawiła się nagle mała dziewczynka w kusej replice żeńskiego munduru z czasów kapitana Kirka i z rozdzierającym uszy piskiem:
- Tata! – pobiegła za Wolkaninem. Ten odwrócił się gwałtownie, a na jego ascetycznej twarzy odbiło się powściągliwe zdumienie. Dziewczynka zatrzymała się przed nim, rozłożyła rączki i oświadczyła głośno:
- Ja chcę siusiu!
– Co się tu dzieje, do trędowatej cholery?
– zasięgnęła informacji kapitan Zakrzewska – Kto pozwolił panu zabrać T’Allię ze sobą, R’Cer?
– Nie miałem pojęcia, że jest w promie.
Przecież bym ją zaraz oddał komuś pod opiekę. – Wolkanin wziął dziecko na ręce i rozejrzał się – Przepraszam, ale gdzie tu jest toaleta dla pań?
– Ja zaprowadzę.
– zaofiarowała się życzliwie Deanna Troi. Lilianna spojrzała na wyraźnie zbitego z tropu Picarda i wzruszyła ramionami.
– Proszę wybaczyć, ta mała uwielbia chować się w różne dziwne miejsca. Ostatecznie nie można wszystkiego dziecku zabronić, no nie?
– Nie znam się na tym.
– odparł kapitan Enterprise ostrożnie – Jeśli wolno mi zauważyć, masz krew na twarzy. Zapraszam do naszego ambulatorium.
– E, obejdzie się. Mam tylko guza jak hiszpańska mandarynka, nic więcej.
– Główny inżynier rzucił w nią kluczem francuskim.
– doniosła Keras, dusząc się ze śmiechu. Dla klingońskiego poczucia humoru sytuacja w maszynowni była doskonałym żartem, lepszym niż cała komedia.
– Co?! – krzyknęła admirał Rossa, wyraźnie wstrząśnięta.
– Keras, nie pleć jak nie wiesz. – ofuknęła Klingonkę kapitan Zakrzewska. Opuściła rękę z workiem i dotknęła palcami w samej rzeczy pięknego guza – Michałow pokłócił się z profesorem Trekowskim, a ja wlazłam w nieodpowiednim momencie i to wszystko. Nie ma o co kruszyć kopii.
– Jak to nie ma o co? To napaść na oficera wyższego stopniem i zamach na dowódcę jednostki!

Lilianna spojrzała zezem na oburzoną admirał.
- Spokojnie, babciu. – powiedziała - Co się pani tak nabzdyczyła jak nie przymierzając przedwojenny indor?
– To jest Ma’am Connaught Rossa, admirał Gwiezdnej Floty.-
jęknął przerażony takim brakiem respektu Picard. Lilianna nie wydawała się być poruszona.
– Ech, nie znam się na tych nowych dystynkcjach. Tak czy inaczej, szanowna pani admirał, Michałow owszem rzucić rzucił, ale nie we mnie. I nie był to klucz francuski, tylko jakaś inna szczegóła techniczna. Oberwałam przypadkiem i nie ma co z tego powodu tupać. Jakby spadł na mnie słoik ogórków z półki, to przecież nie postawię za to kredensu przed sądem, prawda? Macie tu trochę lodu? Mój jakby stopniał.
– Tak... to znaczy, replikatory są tam.. –
Picard pokazał palcem, starając się pozbierać myśli i woląc nie odgadywać, jak to wszystko ocenia admirał Rossa. Na razie gapiła się bezmyślnie za małą Polką, która wyminęła ją nonszalancko i pomaszerowała we wskazanym kierunku.
– Fiu, fiu – kapitan Zakrzewska z wyraźnym uznaniem obejrzała zgrabną aparaturę – Wygląda bardzo ciekawie. A dużo umie?
– Cokolwiek sobie kto zażyczy. Proszę spróbować.
- zachęcił ją Will Riker. Lilianna poszukała wzrokiem panelu.
– Proszę po prostu powiedzieć, czego pani sobie życzy.
– Aha. No to salaterkę kostek lodu.
– Proszę podać wymiary naczynia, kształt i rozmiar kostek.
- odezwał się miły, usłużny głos. Zdetonowana kapitan pomyślała chwilę, aż wreszcie machnęła ręka.
– Ech, pieprzyć lód. Daj mi lody śmietankowe z czekoladową posypką, dużą porcję...powiedzmy, półlitrowy pucharek. Tylko czubaty.
Odłożyła worek, w którym zamiast lodu faktycznie chlupotała już tylko smętna woda, wzięła naczynie, które pojawiło się w odbieralniku i zaczęła z apetytem wyjadać jego zawartość.
– To najlepsze lekarstwo na ból głowy, jakie znam. – oświadczyła, wracając do sterczących na lądowisku jak słupy oficerów – I nie wymaga stosowania żadnych lekarskich sztuczek. Zaraz dojdę do siebie i wtedy porozmawiamy. Bo rozumiem, że pani admirał nie jest tu grzecznościowo, tylko że tak powiem z ramienia?
– Z rozkazu Gwiezdnej Floty.
– uściśliła Connaught Rossa chłodno – Mam przekazać pani rozkazy naczelnego dowództwa.
– I w tym celu wysłali dostojną wiekiem admirał? Nie wystarczyłby szeregowiec z listem uwierzytelniającym?
– Nie. Jako przedstawiciel Floty mam postanowić, co dalej robić z panią i pani załogą.

Lilianna patrzyła na nią, oblizując łyżeczkę.
– Hm? A co możecie zrobić? Łbów nam chyba nie pourywacie. My się naprawdę tu nie prosiliśmy.
– To wiadomo
. – admirał skinęła głową – Musi pani jednak zrozumieć, że ten statek, którym lata pani załoga, nie pasuje do dzisiejszego taboru Gwiezdnej Floty, a załoga tym bardziej. Nie wiem jeszcze, co z nią zrobić, bo że okręt trzeba złomować, to jasne.
Kapitan Zakrzewska omal nie zadławiła się lodami.
– Złomować Hermasza? Po moim trupie!
– Jest tragicznie przestarzały.
– No i ch...! To znaczy, gówno wam do tego! To nie Flota zbudowała ten statek, tylko polskie społeczeństwo! I Flota nie będzie o nim decydować, jasne, babuniu?!

czwartek, 7 maja 2015

LXXXVII


Kiedy doktor T’Shan weszła do ambulatorium, zastała w nim taką scenę: ojciec Maślak drzemał pod kroplówką, a na jego wydatnym brzuchu, zwinięta w kłębek jak kot, spała T’Allia, ssąc przez sen kciuk. Lekarka zabrała dziewczynkę i położyła na sąsiednim łóżku, po czym zmieniła doktor Foremną. W ambulatorium nie działo się nic nagłego, można było spokojnie posiedzieć i poczytać.
Zupełnie inaczej rzecz się miała na mostku, gdzie trwała ożywiona wymiana zdań z Enterprise. Siedząca przy konsoli komunikacyjnej Ro Laren piała ze zdenerwowania głosem tak wysokim, że aż piana występowała jej na usta i minęło sporo czasu nim zorientowała się, że rozmawia nie z żywą istotą, a z komputerem pokładowym obcego statku. Załoga hermaszowskiego mostka słuchała z zaciekawieniem ich wymiany zdań, nie próbując wtrącić się i powstrzymać lecący z obu głośników bełkot, w jaki pomału przeistoczyła się ta rozmowa. Biedna Ro Laren, której kapitan Picard polecił przekazanie Hermaszowi krótkiej informacji (prośbę o osobiste stawiennictwo na Enterprise celem odebrania rozkazów dowództwa), nie była przygotowana na słowne przepychanki z inteligencją nie tylko sztuczną, ale i złośliwą jak wszyscy diabli, która będzie w idiotyczny sposób komentować niemal każde jej słowo. Ta niekomfortowa sytuacja trwała o wiele dłużej, niż powinna, gdyż wezwana w trybie pilnym kapitan zajrzała po drodze do maszynowni. Nie miałoby to może większego znaczenia, gdyby główny inżynier nie przemówił się właśnie z profesorem Trekowskim, który przyniósł jeden ze swych aparatów z kategorycznym żądaniem, by go natychmiast naprawiono. Zdenerwowany stanem serwerów Michałow nad wyraz obrazowo wyjaśnił, gdzie profesor może sobie wsadzić zarówno aparat, jak i swoje żądanie. Będący z natury cholerykiem Dinosław Trekowski rzucił w niego zepsutym urządzeniem. Inżynier odwzajemnił mu się transformatorem, który minął o milimetry głowę profesora, za to trafił wchodzącą właśnie panią kapitan prosto w starannie zakręconą grzywkę. Zgodnie z zasadą zachowania pędu energia kinetyczna transformatora, ciśniętego mocarnym ramieniem Michałowa, musiała zostać przezeń oddana przy gwałtownym wyhamowaniu, spowodowanym napotkaniem na drodze głowy Lilianny. A że masa razy przyspieszenie to jest siła, owo zderzenie zaowocowało skutecznym załamaniem równowagi żyroskopowej apetycznego damskiego ciała, a krótko mówiąc kapitan wykopyrtnęła się jak długa, kompletnie tracąc przy tym zdolności poznawcze tudzież wokalne.
– Jezus Maria, kapitankę zabili! – rozdarł się pobożnie Andrzej Lepek, upuszczając skaner, przy którym właśnie pracowicie dłubał. Michałow wyskoczył z serwerowni, śmiertelnie przerażony efektem swej akcji.
– Lilka, no co ty, nie wygłupiaj się! – zawołał – Grzechu, dawaj bimber!
– Nieprzytomnemu nie wolno niczego wlewać do gęby
– zaprotestowała przytomnie Jolka Stern – Może się zachłysnąć i fik na tamten świat.Może wodą ja polejmy.
- Kiedy to, kuropatwo na grzance, dla mnie! Bo mnie kurwica telepie!
– Ludzie, tu działa ambulatorium
– wtrącił się Sytar, przejmując kontrolę nad ciałem Grześka – Wezwijcie ekipę medyczną, nędzne istoty, zamiast się kłócić. To może być wstrząśnienie mózgu, krwiak podpajęczynówkowy i kto tam wie co jeszcze. Nie ruszajcie jej, dopóki nie przyjadą sanitariusze i dajcie znac na mostek. Ktoś musi tu dowodzić, ktokolwiek.
Do wezwania medyków ostatecznie nie doszło, gdyż w tym właśnie momencie kapitan Zakrzewska usiadła, trzymając się za głowę i zaczęła miotać takimi przekleństwami, że nawet Michałow poczuł mimowolny szacunek. Swój monolog pani kapitan zakończyła stwierdzeniem, że główny inżynier ma natychmiast skończyć naprawę serwerów, a gdy już skończy, to ona się z nim policzy. Potem wsparła się na pomocnym ramieniu Lepka, wstała i nieco chwiejnie ruszyła do najbliższej turbowindy.
– Ta ma twardy łeb.- mruknął Trekowski, patrząc w ślad za nią.
Kapitan Zakrzewska weszła na mostek, wciąż trzymając się za głowę, na której wyrastał imponujący guz.
– Laboga, panicko, a dyć wy som ranni. – jęknął na jej widok Jasiek Gąsienica.
– Nie twój interes, Jasiu. – odparła kapitan – Grzmij do replikatora i przynieś mi gumowy worek z lodem. Co tu się dzieje?
– Bardzo przepraszam, ale pani krwawi.-
zauważył Arek z niepokojem.- Co się stało?
– Kochanek mnie pobił.-
odparła spokojnie Lilianna – Zadowolony? Hermasz, zamknij się, albo ci powyłączam obwody!
Główny komputer umilkł pokornie, a pani kapitan spojrzała na ekran główny, na kompletnie wykończoną Ro Laren.
– Przepraszam, jaka rasa? – spytała z umiarkowanym zainteresowaniem.
– Co?
– No, jaką rasę panienka reprezentuje?
– Bajor.
– O, ciekawe. Nie znam. Ma panna dla mnie jakieś wiadomości?
– Nie jestem panną, tylko chorążym.
– Orszańskim?
– Co proszę?
– Dziękuję. Dawaj chorążówna te rozkazy.
– Kapitan Picard prosił, żeby stawiła się pani na pokładzie Enterprise razem z asystą honorową.
- wyrzuciła z siebie jednym tchem Ro Laren i otarła czoło z potu.
– Na moim pokładzie nie ma ani jednej honorowej osoby, wliczając w to mnie samą. Po co kapitan Łysa Pała chce się ze mną znowu widzieć?
– Nie powiedział.
– No to powtórz mu panna chorąży, że zjawię się, gdy tylko Michałow uruchomi transportery, co pewnie nastąpi gdzieś w połowie p
rzyszłego tygodnia. No chyba żebyśmy wzięli prom... Panie Majcher, wie pan coś o promach?
Główny nawigator odwrócił się od konsoli sterów.
– Nic mi nie wiadomo o tym, żeby ucierpiały – odpowiedział – Czy każe pani przygotować któryś z nich?
– Z ust mi to wyjąłeś, a nawet nie bolało.

Krzysztof Majcher wstał, zasalutował i opuścił mostek, kierując się na pokład hangarowy. Stały tam cztery standardowe promy: Kaszpirowski, Ziobro Adama, Bracia Kaczorki i Big Cyc. Po namyśle zdecydował się wziąć ten ostatni, jako że był on poddawany niedawno szczegółowemu przeglądowi, co dawało niejaką nadzieję, że wbrew przyjętej na pokładzie Hermasza tradycji będzie jako tako działał. Tymczasem kapitan Zakrzewska, wciąż trzymając przy ciemieniu gumowy worek napełniony lodem w kostkach, wezwała kategorycznie Jaśka, Keras i R’Cera, by stawili się na stanowisku promów. Pani Zajczik bardzo się ucieszyła, że będzie mogła wykazać się jako żołnierz swojej kapitan (choć technicznie rzecz biorąc była cywilem). Jasiek oświadczył kategorycznie, że nie pójdzie bez ciupagi – a trzeba by widzieć tę jego siekierkę, wykonaną lege artis z najsolidniejszego drewna i dobrej stali. R’Cer próbował mu wyperswadować branie ze sobą tak archaicznej broni, ale nic nie wskórał, jako że Keras wzięła oczywiście bat’leth.
– Dziwcokowi wolno, a mi nie?! – wrzasnął Jasiek i w niedwuznaczny sposób zamierzył się ciupagą na Wolkanina. R’Cer uczuł się zmuszony użyć przymusu bezpośredniego, w efekcie turbowinda, która jechali, została zdemolowana, a krewkiego górala zastąpił ostatecznie Matias von Braun.

piątek, 1 maja 2015

LXXXVI

Jak Hermasz Hermaszem, takiego piekła jeszcze na nim nie było. Kapitan Zakrzewska machnęła ręką na wszystko i udała się na mostek, skąd urywało się rozpaczliwe wezwanie pierwszego oficera, zatem mechanicy uznali, że... hulaj dusza i ani myśleli przerwać egzekucję. Ojciec Maślak darł się niczym diabeł w święconej wodzie, choć wykąpano go zaledwie w zalewie po kapuście. Jego potępieńcze wrzaski sprowadziły w końcu do działu zaopatrzenia Jaśka Gąsienicę, który oburzył się straszliwie na widok poniewieranego przez mechaników kapelana, a swe oburzenie wyraził w sposób bardzo bezpośredni. Ponieważ kotłowanina trwała czas jakiś, Kolorado Kwiek wezwał ochronę. To nie spodobało się nikomu.
– Łajza, kapuś, donosiciel! – wrzeszczał Urban Małosolny, wymachując nieszczęsnemu Cyganowi pięścią przed nosem – Ubek, esbek, konfident!
Tu urwał, bo Azalia trzasnęła go po głowie ciężką tacą, nie wiadomo co robiącą w magazynie. Niewiele to pomogło, gdyż temat zaraz podjęli Brzęczyszczykiewicz i Michałow. Pozbawiony nadzoru ojciec Maślak wylazł z beczki, sowicie ozdobiony resztką kiszonej kapusty, siekanej marchewki tudzież koperku i wyprostowawszy się dumnie spróbował opuścić tak niegościnne progi. Niestety po drodze poślizgnął się na kiszonym ogórku, który też zaplątał się do beczki, przewrócił się i przejechał z impetu przez pół zaopatrzenia, podcinając nogi Michałowowi, Małosolnemu, małżeństwu Kwieków, Jaśkowi, oddziałowi ochrony oraz siostrze Ofelii, która postanowiła sprawdzić, co się dzieje z jej bratem. Po pewnym czasie, gdy wszyscy obecni wyjaśnili sobie nieporozumienie, a także ustalili która kończyna do kogo należy, ochrona próbowała dokonać formalnego aresztowania. Napotkało to jednak nieprzewidziane trudności. Michałow zadeklarował, że owszem, da się wsadzić do brygu, ale nie myśli wtedy pracować, a serwery na pewno same się nie naprawią. Ochrona postanowiła więc zaaresztować Brzęczyszczykiewicza i Małosolnego, czego zresztą wielkim głosem żądał ojciec Maślak za, jak to określił, „gwałt na osobie duchownej”. Usłyszawszy tak sformułowane oskarżenie obaj inżynierowie bardzo się obrazili.
– Niech tak skonam, nikt go nie gwałcił, komu by się chciało zresztą?! – wrzeszczał Małosolny, dodając jeszcze pod adresem kapelana słowa, które trudno byłoby powtórzyć w mieszanym towarzystwie. Siostra Ofelia próbowała go uciszyć, ale że się nie dał, staromodnym obyczajem trzasnęła go w nos. Żołnierze spróbowali zatem aresztować krewką zakonnicę. Temu jednak wielkim głosem sprzeciwili się Maslak i Jasiek, grożąc ochronie ekskomuniką, anatemą oraz pocięciem ciupazecką. Na dodatek Karol Michałow wrzeszczał, że od jego ekipy wara, bo jak nie, to on tak urządzi ten zasrany statek, że go sam diabeł nie pozna. W tym momencie do kłótni włączył się Hermasz, protestując stanowczo przeciw słowu „zasrany” i twierdząc, że nie zna żadnego diabła, który mógłby go rozpoznać albo nie. Drużyna w końcu zrejterowała uznając, że jak tak dalej pójdzie, to za chwilę do aresztowania pozostaną jej tylko zaopatrzeniowcy, którzy co prawda cyganili przy zakupach, ale poza tym nie popełnili żadnego większego przestępstwa.
W końcu emocje opadły. Inżynierowie udali się do maszynowni, a ojciec Maślak poszedł zmienić swoje nieszczęsne ochędóstwo. Mamrotał przy tym z niezadowoleniem, że na pewno się przeziębi, zanim wszakże dotarł do swojej kwatery, okazało się, że ma znacznie gorszy problem. Zdjąwszy komżę i sutannę spojrzał niechcący w lustro i przeraził się tak bardzo, że w samych slipkach wypadł z kabiny jak z procy i pognał do ambulatorium. Wpadł tam z takim rozpędem, że przewrócił na podłogę doktor Foremną i siostrę Lolitę Niemogę, które medytowały właśnie nad rozebraną w kawałki aparaturą do ogólnej diagnostyki.
– Kurza twarz, patrz co robisz, niemoto! – wrzasnęła pani doktor, zbierając się z podłogi. Spojrzawszy na kapelana straciła jednak ochotę do awantur.
– Matko Boska, co ojciec ze sobą zrobił? – zawołała. I tak okrągła twarz księdza zrobiła się jeszcze pełniejsza, a jego usta przypominały odnośny organ aktorki, która przesadziła z kolagenem.
– Nie mam pojęcia! – wykrztusił ojciec Maślak – I dlatego tu jestem!
– Klasyczny obrzęk Quinkiego. Nie widziałam takiego od czasu studiów. Lola, dawaj zestaw przeciwstrząsowy, a ojca poproszę na łóżko.
Pani doktor przeprowadziła szybki skan ręcznym trikorderem i podała księdzu leki przeciwalergiczne. Podłączywszy kroplówkę ze sterydami zaczęła przeglądać wyniki skanu.
– Jest ojciec uczulony na ostrą paprykę. – powiedziała – Nie wiedział ojciec o tym?
– Wiedziałem.
– jęknął Maślak.
To po co ojciec ją jadł?
– Nie jadłem! Mechanicy wpakowali mnie do beczki po kiszonej kapuście.
– Pewnie była robiona z dodatkiem papryki. Ma ojciec szczęście że nie skończyło się to gorzej.
– To nie moja wina! Chcieli mnie utopić!
– Za co?
– Za poświęcenie serwerowni. Chyba jakiś sprzęt się przepalił od wody święconej.
– A, to wyjaśnia to nagłe zaciemnienie. U nas padł przez to analizator biochemiczny. Właśnie próbowałyśmy go naprawić.
– Foremna zrobiła powtórny skan – Proszę leżeć, póki nie zejdzie kroplówka. Lola, daj koc termiczny. Dziś zostaje ojciec na obserwacji. Proszę się niczym nie przejmować, będzie dobrze.
– Tak, o ile mnie tu nie znajdą i nie dobiją
. – mruknął ksiądz melodramatycznie. Pani doktor uśmiechnęła się łagodnie.
– Proszę się nie martwić. Poproszę naszych inżynierów, żeby następnym razem topili ojca w czymś, co nie zawiera zakazanych przypraw.
– Wielkie dzięki.

Ojciec Maślak zakrył oczy przedramieniem, demonstracyjnie przybierając pozę skrzywdzonej niewinności i trwał tak jakiś czas, wyraźnie oczekując pocieszeń. Nie zauważył przy tym, że doktor Foremna wyszła, a Lolita Niemogę zajęła się uzupełnianiem wpisów w karcie. Gdy wreszcie, znudzony, opuścił rękę, jego wzrok padł na spiczastouchą dziewczynkę, która stała obok łóżka i wspinała się na palce, usiłując go sobie dokładnie obejrzeć.
– Wujek jest chory? – pisnęła wesoło.
– Niestety, dziecko – odparł z dostojeństwem – Inaczej by mnie tu nie było.
– Ma wujek zatwardzenie? Jak ja miałam, to mi ciocia Lolita zrobiła lewatywę. Wujkowi tez zrobi.
– Nie ma potrzeby. Dolega mi coś innego.
– Poproszę mamę i zrobi wujkowi mind meld.
– O nie! Żadnych pogańskich obrzędów
.
Niezrażona chłodnymi odpowiedziami T’Allia wspięła się na biołóżko i następnie na brzuch księdza.
– Zaśpiewać wujkowi o kotku, co był chory i leżał w łóżeczku?
Ojciec Tadeusz uśmiechnął się mimo woli i z dziwną u niego czułością położył rękę na ciemnej główce.
– Ech, biedna ty niechrzczona duszyczko... – westchnął.