UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

środa, 25 grudnia 2013

LXIII.

O tym, co się działo w maszynowni Voyagera, jego kapitan nie miała chwilowo pojęcia. Cała awantura rozpętała się zbyt szybko, by ktokolwiek choćby pomyślał o zawiadomieniu dowódcy, a gdy oba statki skoczyły w maksymalnym warp zgodnie z wyliczeniami Sytara, wszystko i tak stało się jasne.
Kathryn Janeway oglądała właśnie z podziwem bar von Brauna, w którym odbywała się próba tancerek, gdy Hermaszem szarpnęło. Właściwie to zbyt łagodne słowo. Statkiem rzuciło tak potężnie, że wszystko, co nie było przyśrubowane do podłogi, dosłownie pofrunęło na wszystkie strony. Przez chwilę trudno było odróżnić kapitan Zakrzewską i jej gości od elementów wyposażenia, ale po kilku daremnych próbach rozwiązali jakoś ten problem i wstali na nogi.
Co się stało? – wystękała Janeway, masując sobie obolały kark.
– Jeszcze jedno takie trzęsienie ziemi, a będę zmuszony ogłosić upadłość przedsiębiorstwa – stwierdził z oburzeniem von Braun, wyłażąc spod jednego stołu i kilku krzeseł – Hermasz, co się znowu stało, do ciężkiej cholery?!
– Ktoś użył zapasowych sterów z poziomu maszynowni –
odpowiedział mu ochrypły bas głównego komputera – Jesteśmy w nieznanej przestrzeni, obok Voyagera. Nie wiecie czemu nie można się z nim dogadać?
- Pewnie dlatego, że jest tylko komputerem, nie świadomą istotą, jak ty
– odparła Lilianna, podczas gdy Janeway rozglądała się usiłując zrozumieć, co to za pijacki głos rozmawia z jej “koleżanką”- Co to za przestrzeń?
– A bo ja wiem, królowo? Ma przedziwne parametry.
- Przepraszam, kto to mówi? –
spytał Tuvok, nie mniej zdziwiony niż jego kapitan. Przywykł do łagodnie modulowanych głosów z komputerów i podejrzewał, że kapitan Zakrzewska prowadzi teraz rozmowę raczej z którymś swoim podwładnym, w dodatku będącym “pod humorkiem”.
– To Hermasz – wyjaśniła mu Lilianna – Główny komputer mojego statku. Ma wmontowane obwody sztucznej inteligencji i czasami zachowuje się dość nieoczekiwanie. Trzeba jednak przyznać, że jego pomoc jest nie do przecenienia, szczególnie w sytuacjach kryzysowych. A właśnie: Hermuś, kto odpalił te świeczkę? Kogo mam zabić?
– Melduję posłusznie że z naszego statku Grzegorz Brzęczyszczykiewicz albo Sytar –
zaraportował ochoczo komputer – Nie wiem, która osobowość teraz dominuje. Jeśli chodzi o Voyagera, to podejrzewam, że pan Michałow, bo tuż przed skokiem rozmawiali.
- Chcesz powiedzieć, że... Kaśka, chodu za mną na mostek!

Lilianna rzuciła się do turbowindy, w której ojciec Maślak pieklił się właśnie z Jolką Stern, którą wyraźnie winił za to co się stało. Goście pobiegli za nią domyślając się, że owo familiarne zaproszenie musiało się odnosić do Janeway.
– Chcesz powiedzieć, że twój główny inżynier... – zaczęła Kathryn, ale kapitan Zakrzewska wzruszyła tylko wściekle ramionami.
- Cholera jasna go wie. Ten facet to specjalna kara boska, stworzona wyłącznie dla mnie, w celu dania mi przedsmaku mąk piekielnych.
– Córko, znowu zaczynasz bluźnić!
– wsiadł na nią rozsierdzony ksiądz – Nie dość, że ten bezbożny statek zakłócił świętą uroczystość?! Cały dolny pokład jest usiany kadzidłem, ja wyglądam jak ostatni kocmołuch, a twój ordynans złamał nogę.
– No to do ambulatorium go!
– Nogę od stojaka złamał, nie własną! Walnął w nią tym swoim zakutym łbem jak nami zatrzęsło... a do tego by nie doszło, gdyby ta tutaj dziewoja pilnowała swojej roboty zamiast umawiać się na randki z nawigatorami!
– Nie ze wszystkimi, tylko z jednym!
– pisnęła Jolka – Poza tym dziś dyżur miał Andrzej Lepek. Nie wiem jak to się stało, że Brzęczyk został sam.
– O ile znam Lepka, to pewnie akurat uciął sobie drzemkę
– westchnęła z rezygnacją kapitan Zakrzewska – Ojcze, ojciec da spokój, to naprawdę nie Jolki wina, jeśli ktoś zawinił, to Michałow.
– No jasne, ten bezbożnik kiedy by co dobrze zrobił..
. – burknął ksiądz i wreszcie zamilkł. Przez chwilę mierzył wzrokiem gości.
– A ci państwo to wierzący chociaż? – zagadnął wreszcie. Tuvok drgnął i zwrócił na niego zdumione oczy.
– Przepraszam? Co to za pytanie?
– Normalne, synu. Czyżbyś nie był ochrzczony jak Bóg przykazał?
– Ojcze –
jęknęła Lilianna – To przecież normalny Wolkanin, choć w żałobnym odcieniu, oni mają inną religię i nie rozmawiają o niej z obcymi. Przecież ojciec to wie, znając R’Cera i T’Shan.
Ksiądz chciał coś powiedzieć, ale winda zatrzymała się właśnie i rozmówcy znaleźli się na mostku.
– Inga, łącz z Voyagerem! – krzyknęła Lilianna, zapominając o księdzu. Ciemnowłosa dziewczyna odwróciła się od swej konsoli.
- Kapitanko, ja nie muszę łączyć – odparła – Oni nam wymyślają od dobrych dziesięciu minut.
– Wszyscy?
– Nie, jeden taki. Nazywa się chyba Londyn czy może Madryt... tak jakoś.
– Paris! Tom Paris!
– przerwała jej wściekła męska twarz na ekranie – Ja tylko żądam wyjaśnień, bo jeśli porwaliście naszego dowódcę po to, by zmontować jakiś sabotaż...
– Nikt mnie nie porwał
– kapitan Janeway uznała za stosowne wyłonić się zza pleców zażywnego księdza, który, nie uważając obecnej awantury za specjalnie godną uwagi, czyścił właśnie rękawem komży swój ornat, mamrocząc przy tym z niezadowoleniem jakieś wcale niepobożne słowa – I nikt nie ma tu pojęcia, co się właściwie stało.
Na ekranie ukazała się wytatuowana twarz Chakotaya, który odsunął zdenerwowanego Parisa i zwrócił się do Kathryn:
- Melduję, że główny inżynier Hermasza opanował naszą maszynownię.
– Co takiego?!
– Janeway podeszła do konsoli i zaraz odskoczyła z mimowolnym okrzykiem, bo na ramieniu dziewczyny z dystynkcjami oficera łączności zobaczyła pękate, ośmionogie stworzenie pokryte krótkimi włoskami.
– Co to?!
– Czikita. Ptasznik brazylijski
– odparła uprzejmie oficer łączności – Tak naprawdę należy do Kazika Piskorza, ale to straszna powsinoga i wszędzie jej pełno. Dziś znalazłam ją na swoim fotelu, miała szczęście że na niej nie usiadłam.
Pogłaskała palcem odwłok pajęczycy, która w odpowiedzi poruszyła masywnymi nogogłaszczkami, aż Janeway poczuła ciarki na plecach. Odsunęła się na wszelki wypadek i zwróciła znowu do ekranu:
- Co się dzieje?
– Pan Michałow zabarykadował się w maszynowni i wykonał niedozwolony manewr
– wyjaśnił Chakotay – Ogłuszył Vorika i groził fazerem 7of9. Zlekceważył moje ostrzeżenia i oficjalne nakazy.
– No dobra, a gdzie jesteśmy w takim razie?
- Nie uwierzy pani. W kontinuum Q.
– CO?!
– Dajcie mi waszą maszynownię
– wmieszała się do rozmowy kapitan Zakrzewska – Może się dowiem, co właściwie strzeliło Karolowi do łba.
Chakotay spojrzał na Janeway, która skinęła głową bez zapału. Wściekły Paris włączył kilka przycisków i miejsce widoku mostka zajął na ekranie widok maszynowni Voyagera.
Na środku siedział ponury Vorik, a nieproszony gość owijał mu właśnie czoło i potylicę mokrą ścierką. Wolkanin dokładał starań, by zachować neutralną minę, ale w ogóle mu to nie wychodziło.
O, cześć Lila – powiedział Michałow, gdy sygnał wywołania skłonił go do spojrzenia na ekran łączności – Co słychać?
– To chyba ja powinnam o to spytać. Coś ty znowu narozrabiał?

Inżynier potarł usta grzbietem palca.
– Nie złość się, szefowo – rzekł pojednawczo – Nie było czasu na konsultacje społeczne. Nawalilibyśmy głupie dziesięć sekund i stracilibyśmy szansę. No chyba nie wzięłaś na poważnie słów tego typa, że odeśle nas do domu gdy zrobimy swoje? Składał deklaracje niczym jakiś napalony gimbus przed pierwszym razem, ale ja mu z punktu nie wierzyłem. Z takim wyglądem nie mógł być wiarygodny, no way!
– Ja też mu nie uwierzyłam –
mruknęła Lilianna w zamyśleniu – To jednak nie usprawiedliwia twoich samowolek.
Michałow rozłożył ręce. Widać było, że jest trochę zmieszany, ale winny w żadnym razie się nie czuje. I zaraz przeszedł do kontrataku.
– Wiem – powiedział agresywnie - No ale co miałem robić? Jeśli nie złapiemy gościa za jaja, utkniemy tu na dobre i będziemy gonić komety aż do usranej śmierci! Tego chcesz dla nas wszystkich? Co z ciebie za dowódca?!
.

niedziela, 22 grudnia 2013

LXII.

Zdumienie Kathryn Janeway było całkowicie zrozumiałe, bo jest rzeczą pewną jak dwa razy dwa, że nigdy w swoim życiu nie widziała tak wyglądającego korytarza na statku gwiezdnym. Został pracowicie udekorowany sztucznymi roślinami i obrazkami jakichś niezidentyfikowanych świętych. Środkiem szedł pochód około trzydziestu załogantów obojga płci, a na czele kroczył majestatycznie niewysoki, nadzwyczaj dobrze odżywiony mężczyzna w jasnozielonej, bogato haftowanej szacie do ziemi, wymachując czymś, co przypominało metalową urnę zawieszoną na trzech łańcuchach. Za jego plecami szedł jasnowłosy olbrzym w zarzuconej na mundurze białej, koronkowej tunice, z namaszczeniem dźwigając ozdobioną aplikacjami chorągiew na polerowanym drzewcu. Ze środka naczynia buchał aromatyczny dym, a załoganci śpiewali chórem:
- Trzej Królowie jadą
złoto, mirrę kładą
Hej, kolęda, kolęda!

Opanowany zazwyczaj Tuvok wydał z siebie coś pośredniego między jęknięciem a westchnieniem niedowierzania. To zaalarmowało kapitan Zakrzewską, która obejrzała się na swych gości i uczuła się w obowiązku udzielić im wyjaśnień:
- Spokojnie, to właśnie procesja. Ten na przedzie to ojciec Tadeusz Maślak, redemptorysta, nasz pokładowy kapelan, a za nim idzie mój ordynans, pełniący w niedziele i święta rolę ministranta.
– Wybacz, nic z tego nie rozumiem.-
bąknęła zmieszana Janeway, nie mogąc oderwać wzroku od procesji, która właśnie mijała drzwi przesyłowni.
– Wyjaśnię ci, co mogę, tylko zapakuję tego gałgana do celi. Hej, pani Michałow! Proszę zaprowadzić naszych gości do mesy, ja zaraz tam będę.
Ciemnowłosa dziewczyna w cywilnym ubraniu – spodniach i fantazyjnej bluzce z przypiętym do niej identyfikatorem - podeszła do swej kapitan.
– Pozwolicie, to jest Allandra Michałow, żona mojego głównego inżyniera i zarazem psycholog pokładowy.
– Nie mam wątpliwości, że się przydaje.
- stwierdził sucho Tuvok – Jest nawet bardzo potrzebna. Oficjalne obrzędy religijne na statku Gwiezdnej Floty?
– To specyficzny statek, panie Tłuk Wok
– warknęła Lilianna, którą te słowa wyraźnie uraziły – I nie do pana należy krytykowanie tego, co tu robimy. Proszę mi wybaczyć, spotkamy się w barze, zaraz tam będę.
Poszła zamaszystym krokiem za oddziałem ochrony, który wlókł stawiającego bierny opór więźnia, zaś Allandra Michałow wskazała okrągłym ruchem jeden z korytarzy.
– Proszę tędy – powiedziała - Za kontaktami dyplomatycznymi stoi zazwyczaj Matias von Braun, ale teraz zajęty jest ustawianiem programu rozrywkowego.
– Dyplomata zajmuje się rozrywką?
– Polityka to zabawna rzecz. Zresztą Matias jest kierownikiem naszego baru i zarazem dba o to, żebyśmy nie musieli żreć na okrągło jednego i tego samego z syntezatorów.
– Tutejszy Neelix.
- mruknął kwaśno Tuvok. Hermasz wywarł na uporządkowanym Wolkaninie jak najgorsze wrażenie. Od pierwszego spojrzenia zorientował się, ze regulamin jest tu przestrzegany raz od wielkiego dzwonu, a zazwyczaj każdy robi co chce. Wygląd korytarzy świadczył o tym dobitnie. Wszędzie poprzypinane były sztuczne gałązki iglastych drzew, w kilku rogach stały drzewka przybrane kolorowymi kulkami i świecącymi paskami cynfolii, a na którymś zakręcie goście natrafili na wspaniałego rysia iberyjskiego. Wielki kot wygiął się w łuk na widok towarzyszącego im psa, prychnął i skoczył na rurę wentylatora, biegnącą pod sufitem. Stamtąd zaczął fukać i parskać, obrzucając kudłatego owczarka kocimi obelgami, póki przystojny blondyn w średnim wieku nie podszedł i nie zdjął go stamtąd.
– Spokojnie, Mruczusiu, zaraz dostaniesz mleczka – powiedział – Państwo pozwolą, Jakub Żmijewski, tutejszy naczelny konował.
– To kapitan Voyagera i jej szef ochrony
– odpowiedziała mu pani Michałow – Nasza stara ich zaprosiła. Nie wiesz czy Matias doprowadził już swój burdel do porządku?
– Jasne, że tak. Wszystko udekorowane, wymuskane, a już co bufet, to mówię: buty zdjąć i palce lizać. Maciuś zna się na swej robocie. Nie zdarzyło mi się jeszcze, żebym po jego kuchni musiał kogoś leczyć na żołądek, no chyba że wskutek przeżarcia. Są tacy. Co nie potrafią powściągnąć apetytu, choćby nie wytykając palcem nasz księżulo..
.

Podczas gdy kapitan Janeway i jej szef ochrony poznawali powoli statek gwiezdny Hermasz, na pokładzie Voyagera zdarzyło się tak, że w maszynowni pozostał tylko Vorik, 7of9 i Karol Michałow, któremu wolkański mechanik objaśniał szczegóły nowoczesnej aparatury. Michałow, będąc z natury bardzo bystrym i technicznie uzdolnionym facetem, szybko załapał, na czym polegają różnice a na czym podobieństwa, ale z wrodzonej ostrożności udawał głupiego. Vorik był właśnie w trakcie wykładu na temat cewek warpowych, gdy zapikał komunikator.
=/\= Szefuniu, mam wiadomość – zabrzmiał podekscytowany głos Grzegorza Brzęczyszkiewicza – Sytar zakończył właśnie pewne obliczenia. Gdybyśmy teraz, w tym momencie, dokonali symultanicznego skoku, znaleźlibyśmy się w samym środku kontinuum Q!
- Co?
– Michałow wytrzeszczył oczy na swój komunikator.
- Kontinuum Q to miejsce gdzie żyją istoty w rodzaju mężczyzny, który was tu sprowadził. – wytłumaczyła mu przystępnie 7of9.
– Aha! Obiecał, że po wszystkim odstawi nas do domu.
– Chciałabym to zobaczyć. Q nie dotrzymują słowa danego zwykłym istotom, a ten, o którym mówimy, jest najgorszy ze wszystkich. Wykorzystał was i więcej się nie odezwie.

W głosie 7of9 brzmiała niezachwiana pewność i myśli Michałowa zaczęły nagle galopować pod czaszką szybciej nić kiedykolwiek.
– Grzechu, co ty mówiłeś o tym skoku? – spytał wreszcie.
=/\= To wyjątkowa okazja, wszystkie parametry idealnie się dopasowały, ale to potrwa krótko. Sytar jest pewny swego, ja sprawdziłem jego obliczenia i potwierdzam. Tylko albo robimy to teraz albo wcale
– Jaki Sytar? – spytał Vorik, do którego spiczastych uszu dotarły strzępy rozmowy.
- Mój zastępca jest nosicielem wolkanskiej katra – burknął Michałow – Pracują razem i dobrze im idzie. Musimy wykonać ten skok, inaczej podejrzewam, że nigdy nie wrócimy do domu. Jak przycupimy Qtasa za kark, będzie musiał nas przynajmniej wysłuchać.
– Co takiego? Mowy nie ma, nie pan tu dowodzi!
– uniósł się Vorik.
– A chce pan w ryj? Nie zrezygnuję z jedynej możliwości dopadnięcia tego sukinkota!
Vorik chciał sięgnąć do swego komunikatora, ale Karol trzepnął go znienacka po głowie pierwszą rzeczą, która wpadła mu w rękę – była to zapasowa dźwignia - i złapał za fazer, 7of9 nie czekała na ciąg dalszy, tylko wyskoczyła za drzwi, alarmując ochronę. Zanim jednak ktokolwiek zdołał zainterweniować, Michałow zablokował drzwi dźwignią i rzucił się do komputera zapasowej konsoli sterowniczej. Słuchając wytycznych swego zastępcy wprowadzał pospiesznie ciąg liczb, modląc się by nikomu nie wpadło do głowy odłączyć konsoli z poziomu mostka.
– Otwierać! – darł się na zewnątrz Chakotay, waląc i kopiąc w drzwi – Bo jak przepalimy klapę, będzie po panu!
Michałow zakończył wprowadzanie kodu, z radością odnotował, że został on zaakceptowany i zerknął na Vorika, który właśnie poruszył obolałą głową, wyraźnie odzyskując przytomność.
– Otwieraj pan! – ryczał dalej Chakotay – Zabraniam panu robić cokolwiek!
– Na nic płacze, Apacze, biere rozpęd i skacze!
– odkrzyknął mu zawadiacko Karol – Grzechu, lu, anawa! Zapłon!
I uruchomił wprowadzoną sekwencję.

.

czwartek, 12 grudnia 2013

LXI

- I co, naprawdę mówisz, że Federacja tych Makusiów w ten sposób wystawiła do wiatru? - kapitan Zakrzewska wyraźnie nie mogła uwierzyć w opowiadanie kapitan Janeway - To nie po honorze... Jak można własnych obywateli opuścić, gdy walczą z obcą potęgą?
- Niestety, tak wygląda polityka - wyjaśniła jej smutno Kathryn - Mnie się to też nie podoba.
Obie panie rozmawiały o Maquis i ich klęsce, popijając przy tym replikowaną kawę. Dawno już przeszły na "ty".Wycieczka po Voyagerze napełniła kapitan Zakrzewska wielkim podziwem dla możliwości technicznych przyszłej Federacji, natomiast opowieść o wojnie z Cardassią i dyplomatycznych matactwach przygnębiła ją i sfrustrowała.
- Słusznie powiada Matias von Braun, że kto nie chce wyciągać lekcji z historii, skazany jest na jej powtarzanie. A wystarczyłoby, żeby te pierdzistołki pouczyły się trochę, zaraz by wiedziały, jakie są skutki podobnych ustępstw.
Janeway myślała właśnie, co by tu powiedzieć na obronę władz Federacji, gdy drzwi oranżerii otworzyły się i Tuvek wepchnął do środka przystojnego, kędzierzawego bruneta.
- To należy do pani? - zwrócił się rzeczowo do Lilianny.
- Pani kapitan, tu też biją. - poskarżył się czarnowłosy przystojniak, robiąc żałosną minę dziecka, któremu ktoś zabrał lizaka.
- I bardzo dobrze. Co zrobił? - spytała kapitan Zakrzewska do niewzruszonego Wolkanina.
- Złapałem go jak gryzł w szyję porucznik Kristinę Fernandez, a porucznik Fernandez była z tego bardzo zadowolona. - zaraportował Tuvok.
Lilianna spojrzała surowo na gryzonia, który spuścił niewinnie oczy i mruknął:
- No właśnie, podobało się jej...
Urwał, bo mała Polka trzepnęła go otwartą dłonią w kark i spojrzała na zdumioną Janeway.
- Pani wybaczy, to jeden z moim pasażerów na gapę. Wampir. Zasnął po pijanemu w jednej ze skrzyń i objawił się jak już nie było go gdzie wysadzić.
- Jeden z...? A ilu masz tych pasażerów?

Kapitan Zakrzewska przez chwilę liczyła na palcach, a potem odparła:
- Sześcioro, jeśli weźmiemy pod uwagę wyłącznie humanoidów. Ten tu gagatek, Allandra Michałow, Keras i trzy girlsy od von Brauna. O ile zdążyłam się połapać, to są to dwie Ziemianki i Orionka. Sixto zwykle pije krew replikowaną, ale czasem bawi sie w Drakulę i trzeba doprowadzić go do porządku. Na co dzień śpiewa w pokładowym barze i udaje idola. Wiem, jak to wygląda, ale za Hermaszu nie takie rzeczy się działy.
- O matko... Ja muszę zobaczyć ten statek.
- Nie widzę przeszkód. Ja i tak muszę odstawić Sixta do aresztu, to przy okazji pokażę ci swój dom wariatów. Czy twój szef ochrony mógłby się wybrać z nami? Ktoś musi złożyć zeznania.

Janeway spojrzała na Tuvoka, który w tym momencie wyglądał tak, jakby zwiedzanie polskiego statku było ostatnią rzeczą, na jaka mógłby mieć ochotę. Mimo to na pytający wzrok swojej kapitan odpowiedział:
- Jeśli taki będzie rozkaz...
- No to postanowione
- powiedziała Kathryn wesoło - Chodźmy do hali transportu. Chakotay, w czasie mojej nieobecności pan dowodzi. Jakby co, to wie pan, gdzie mnie szukać. Zresztą pewnie problemów nie będzie.
- Niech pan pilnuje moich ancymonów -
dodała kapitan Zakrzewska - R'Cer jest w ambulatorium, Michałow w maszynowni z tą Borg, a pierwszy oficer diabli wiedzą gdzie. Zabiorę ich później, niech się napatrzą.
Chakotay spojrzał na Kathryn, która potwierdziła słowa "koleżanki" energicznym skinieniem głowy. Wyglądała na bardzo podekscytowaną tą całą sytuacją. Tuvok zadał sobie wprawdzie po cichu pytanie, dlaczego kapitan Voyagera, zwykle rozważna i nierychliwa w działaniu, dała się tak ponieść emocjom, ale na głos nie powiedział nic. Wolał zmilczeć, doszedł bowiem do wniosku, że jego zwierzchniczka i zarazem przyjaciółka może potrzebować na "bratniej jednostce" niejakiej ochrony, bo sądząc po znanych mu już członkach załogi, była ona co najmniej niebanalna.
Wezwanie do transportu zostało niespodziewanie zignorowane, więc zaniepokojona Lilianna poprosiła o przesył z voyagerowego teleportera. Zmaterializowawszy się w adekwatnej hali Hermasza skonstatowała, że jej technik transportu leży na podłodze z książką pod głową i śpi. Już-już miała zrobić piekło na cały pokład, gdy dostrzegła na szyi Lalewicza dwa niewielkie siniaki.
- Sixto, do jasnej cholery! - huknęła - Uśpiłeś Lalunię?!
- Ojej, taki raban nie wiedzieć o co
- stęknął boleściwie wampir - Nie chciał po dobroci, to go przekonałem do współpracy, ot i wszystko.
Kipiąca złością Lilianna pochyliła się i wymierzyła Lalewiczowi lekki policzek. Technik poderwał się, zamrugał nieprzytomnie oczami i jego rozespany wzrok padł na Tuvoka.
- O matko, Wolkan kominiarz... - jęknął ze zdumieniem.
- Jaki kominarz? - zbita z tropu Lilianna spojrzała na szefa ochrony Voyagera - A, ten. No co też pan, Lalunia, to naturalny że tak powiem Wolkanin, choć w żałobnym kolorze. Oni chyba tacy bywają, tam u nich gorąco jak sto diabłów.
- Nasi są biali. Nawet jakby zielonkawi
- Lalewicz pozbierał się z podłogi i otrzepał - A nie wie pani czasem, czemu ja przed chwilą leżałem? Głowę bym dał, że siedziałem i czytałem sobie jak należy.
- O to należałoby już spytać Sixta i pogadacie o tym, jak wyjdzie z mamra. Na razie posiedzi sobie, to mu się brykać odechce.
=/\= Ochrona, patrol do przesyłowni!

Po chwili drzwi się rozsunęły i do pomieszczenia wmaszerował oddział trzech dziewczyn, które zasalutowały swojej kapitan i uroczyście odebrały Sixta z rąk Tuvoka.
- Tydzień aresztu - poinstruowała je Lilianna - I bransoletka elektroniczna po wyjściu. Czy na pokładzie panuje choć względny porządek? Bo chcę oprowadzić gości.
- Skoro mają ochotę wizytować wariatkowo, to chyba wiedzą czego się spodziewać. -
burknął buntowniczo Sixto, któremu było już wszystko jedno. Zakładająca mu właśnie kajdanki Maura spojrzała na swoją kapitan z zakłopotaną miną.
- No, nie bardzo - wyznała - Widzi kapitanka, ojciec Maślak wyliczył z matematyczną ścisłością, że mamy dzisiaj Trzech Króli i zarządził procesję.
- Kogo macie?
- nie zrozumiał Tuvok.
- No, Trzech Króli... Święto takie. I ta procesja, prawdę mówiąc, zaraz tu będzie.
Kapitan Zakrzewska z obłędem w oczach wypadła niczym oparzona na korytarz. Znała dobrze swego kapelana i jego pomysły, ale całkiem słusznie wyrozumowała, że dla kapitan Janeway i jej szefa ochrony mogą one stanowić niejakie zaskoczenie. Wspomniana dwójka, nie chcąc niczego stracić, pospieszyła za nią, tuż za progiem hali transportu wpadając na ogromne, kudłate psisko, które na ich widok wpadło w szalony entuzjazm.
- Eee, przez ekran to on się wydawał mniejszy... - wydukała Janeway, podczas gdy pies skoczył na pierś Tuvoka i serdecznie przejechał mu jęzorem po twarzy. Mina Wolkanina wskazywała w tej chwili na to, że po raz pierwszy przeżywa podobnie uwłaczającą jego godności sytuację.
- Spokój Misiek! - zawołała Lilianna - Nie bójcie się, jest łagodny.
- Umpf.
- przyświadczył basowo owczarek i zaczął się łasić do Janeway. Kathryn, choć bardzo lubiła psy, ledwie zwróciła na niego uwagę, gdyż korytarz, w którym się obecnie znalazła, wyglądał zbyt niezwykle by mogła skupić się na czymkolwiek innym. Co dopiero mówić o nadchodzącym pochodzie...
.

czwartek, 21 listopada 2013

LX

Gdyby w trakcie przygotowań do godziny 0 kapitan Zakrzewska nie wyjaśniła zbulwersowanej całą sytuacją Janeway, skąd jej statek - nie dość, że przestarzały, to jeszcze wyglądający jak zabawka poskładana z niepasujących do siebie części - wziął się w kwadrancie Delta, zapewne teraz obie straciłyby sporo czasu na nieporozumienia związane z przedziałem czasowym. Kathryn, owszem, dziwiła się początkowo, skąd statek sprzed jakichś stu lat wziął się nagle tuż obok Voyagera, ale gdy dowiedziała się kto maczał w tym palce, pokiwała tylko melancholijnie głową.
- Miała pani wyjątkowego pecha - powiedziała - Q jest nieprzewidywalny i uznaje tylko własną etykę, notabene dość kulawą.
- Jeśli z nami zadrze, no to może okuleć faktycznie.
- Proszę się nie łudzić. On i istoty jemu podobne są praktycznie nie do pokonania.
- Każdemu można dać wycisk, moja droga. Trzeba tylko ustalić jak.
- No więc to właśnie może się okazać cokolwiek trudne...

Teraz obie miały okazję obgadać sprawę Q bezpośrednio, udały się więc do oranżerii, gdzie mogły w spokoju poplotkować. Podczas gdy dwie kapitanki były zajęte wyżej wzmiankowaną czynnością, Keras odszukała B'Elannę i wdała się z nią w ożywioną pogawędkę. R'Cer konferował z Doktorem i 7of9, usiłując dowiedzieć się czegoś więcej o możliwościach AHM, Neelix, rozpromieniony jak samo słońce, oprowadzał Arka po statku, plotąc bezustannie z taką szybkością, że pierwszy oficer Hermasza rozumiał zaledwie piąte przez dziesiąte. No a Karol Michałow postanowił sprawdzić, jak działa maszynownia z jego punktu widzenia przyszłościowa. Skierował więc swe kroki prosto do rzeczonej sekcji. Po drodze oglądał elementy wyposażenia, mamrocząc do siebie z aprobatą coś, co translatory mijających go załogantów przekładały mniej więcej jako:
- Bezprawnie poligamiczna samica była jego protoplastą, ależ zanieszczyszony fekaliami pełen tucz zwierząt hodowlanych, ja kopuluję z tym statkiem, w męski narząd płciowy nie wiem co to bezprawnie poligamiczna kopulująca samica jest...
Oglądano się też za nim ze zdziwieniem, nikt go jednak nie zatrzymywał, póki nie doszedł do madszynowni. Wtedy to zastąpił mu drogę młody i bardzo stanowczy Wolkanin.
- Wstęp tylko dla autoryzowanego personelu.- powiedział ozięble.
- Ha, spiczastouchy mechanik - Karol zatrzymał się i zmierzył go wzrokiem od stóp do głów - Jak tam pana szanownego zwać?
- Vorik.
- Dobra, panie Worek, pokaż pan to cudo techniki co to wami rucha.

Z tymi słowami Michałow usiłował wyminąć Wolkanina, spotkał się jednak ze zdecydowanym sprzeciwem. Tak go to zgniewało, że bez ceregieli odepchnął Vorika i wpakował się bezceremonialnie do maszynowni. Jego bezczelność oburzyła młodego Wolkanina do tego stopnia, że zawołał Kurta Benderę i wspólnie spróbowali nakłonić intruza - przy pomocy umiarkowanej przemocy fizycznej - do wyniesienia się z zakazanej przestrzeni. Michałow oparł się temu z energią, która narobiła strasznego łomotu i w końcu sprowadziła do maszynowni jej szefową.
- Co tu się dzieje?! - wrzasnęła wpadając na teren swoich włości - Czy ja nie mogę spokojnie wyjść na obiad i pogadać z rodaczką?!
Za B'Elanna do maszynowni wbiegła Keras, wyraźnie uradowana perspektywą jakiejś grubszej awantury.
- Ktoś cię bije, Karol? - spytała z nadzieją (byli na "ty" od kilku tygodni, dzięki przyjaźni Keras z Allandrą).
- To raczej on bije. - wystękał Kurt Bendera, trzymając się za podbite oko. Vorik usiłował wstać, widząc swoją przełożoną, ale nie mógł, Michałow przygniatał go bowiem kolanem do podłogi, i jedną ręką trzymał za wykręcone ramię, a drugą za spiczaste ucho.
- Moje uszanowanie - skwitowała ten widok B'Elanna - Widzę że umie pan sobie radzić.
- Owszem, laska, ma się trochę doświadczenia
- Karol puścił łaskawie sponiewieranego Wolkanina i wstał - Pozwoli pani, że się przedstawię: naczelny inżynier Hermasza, Michałow, Karol, porucznik.
- Miło mi. Dlaczego jednak wchodzi pan bez zaproszenia i na dodatek bije moich podwładnych? Tylko ja mam takie uprawnienia.

Michałow spojrzał na skrzywionego Vorika, masującego sobie nadwyrężony bark i wyglądającego na bardzo upokorzonego.
- Ona was bije? - spytał tonem towarzyskiej pogawędki.
- Zależy jak kiedy. Mnie już dwa razy wysłała do ambulatorium, i to tego samego dnia.
- I za co to?
- A bo... zrobiłem jej pewną poropozycję...
- mruknął z ociąganiem Vorik. Wyraźnie nie miał ochoty na zwierzenia. Keras parsknęła śmiechem.
- Pe'tah. - wyraziła się z daleko idącą pogardą.
- Propozycję? - Karol zrobił wielkie oczy i spojrzał na B'Elannę - On chyba mocno pijany był! Znaczy nie w sensie że spodobała mu się taka lasencja, tylko w sensie że Wolkanie są w tych sprawach do niczego. Raptem raz na siedem lat...
- Dobra, nie mówmy może o szczegółach
- przerwała mu pani inżynier - Nie odpowiedział mi pan na moje pytanie. Dlaczego pan tu wszedł?
Karol wzruszył ramionami.
- A pani by nie weszła? Wyprzedzacie Hermasza o dobre sto lat, chciałem sobie wszystko obejrzeć. Dla mnie to coś jakby Concorde w porównaniu z szybowcem braci Wright...
Podczas gdy w maszynowni trwała ta cała przepychanka, a reszta delegacji oglądała z podziwem wyposażenie Voyagera, w przesyłowni zaszumiało i na podeście pojawił się jeszcze jeden gość: wampir Sixto. Zeskoczywszy z platformy rozejrzał się, przygładził swe czarne kędziory i cicho jak kot ruszył na rekonesans.

czwartek, 24 października 2013

LIX.


Zderzenie dwóch fazerowych wiązek to nie byle co. Powstały wstrząs wywołał istną burzę energetyczną wokół dwóch statków i w całej pobliskiej przestrzeni. Na mostku Voyagera pociemniało, kilka konsol łysnęło przepięciem, a z głośników rozległ się potworny ryk, będący efektem nagromadzonych na wyjściach ładunków elektrycznych. Przez powstały hałas z trudem przebił się głos Parisa, który wrzeszczał niczym opętany:
- Jest! Jest tunel! Mamy przejście!
– Cała naprzód! –
krzyknęła Janeway, trzymając się za czoło, którym podczas wstrząsu o coś huknęła – Na miłość boską, Tom, gnaj ile sił! Tunel zaraz się zamknie!
Parisowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Voyager runął naprzód takim zrywem, że teraz na odmianę zawyły wskaźniki przyspieszenia. Statkiem rzucało na wszystkie strony, ale parł naprzód i dosłownie w ostatniej chwili, nim anomalia zdążyła “zabliźnić” powstałą wyrwę, wyprysnął na wolność, nieomal wpadając na oczekującego Hermasza. Chakotay zdążył chwycić swoją kapitan, nim ta spadła z fotela, ale sam zaraz potem walnął kością ogonową o podłogę.
– Na galaktykę, Tom, co pan wyprawia?
– To nie ja, to te zaburzenia
– Paris z trudem ustabilizował statek i wygasił ciąg – Ważne że jesteśmy już na swobodzie, hurra!
Kathryn sięgnęła do konsoli łączności i wywołała Hermasza. Na ekranie ukazała się bardzo zadowolona twarz kapitan Zakrzewskiej, na której głowie siedziało puszyste zwierzątko o płaskim łebku i węszyło badawczo w powietrzu.
– Jeśli wolno, ma pani coś na głowie. – powiedziała odruchowo Janeway, nim zdążyła się zastanowić.
– To moja fretka – poinformowała ją uprzejmie Lilianna – Ma na imię Gizia. A bo co?
– Nic. Myślałam, że to taka osobliwa ozdoba do koka.
- Ona też tak czasem uważa. Zwykle opiekuje się nią mój osobisty ordynans, ale teraz jest chłop zajęty, zabezpiecza jedno z życiowo ważnych urządzeń na statku.

Te słowa były tak bardzo pozbawione sensu, że Kathryn nie mogła się powstrzymać od zadania następnego pytania:
- Jakie życiowo ważne urządzenie statku może zabezpieczać ordynans?
- Bimbrownię. Nieważne zresztą. Jak mówią odczyty, jesteście wolni. Możecie ruszać dokąd wam wola.
– Tak, jesteśmy wolni. Dzięki wam. Zapraszam panią i wyższych oficerów na pokład Voyagera.
– Poważnie? No jak pani chce.

Tuvok zacisnął lekko usta. Poczekał aż ekran zgaśnie i zwrócił się ozięble do Janeway:
- Czy mam postawić ochronę w stan pogotowia?
Kapitan stłumiła bardzo niedyplomatyczne parsknięcie śmiechem. Mina Tuvoka mówiła sama za siebie i zapewne miał on trochę racji, ale w tej chwili serce Janeway przepełniała taka radość i taka wdzięczność dla wybawców, że gotowa była uściskać nawet samego najwyższego przywódcę Hirogenów.
- Nie wydaje mi się żeby była taka konieczność - powiedziała serdecznie - Mamy do czynienia z przyjaciółmi, nie z wrogami.
- Ośmielę się zauważyć, że ci przyjaciele wydają się być odrobinę niezrównoważeni.

Janeway machnęła na niego ręką i pobiegła poprawić fryzurę przed udaniem się do hali przesyłu.
Tymczasem kapitan Zakrzewska odnalazła swego totumfackiego, zwymyślała go na wszelki wypadek, oddała mu Gizię pod opiekę i poszła do brygu.
- Wypuścić aresztantów. - poleciła pełniącemu dyżur w sekcji chorążemu Kindermanowi.
- Amnestia? - zawołał z nadzieją Matias von Braun, któremu strasznie nudziło się na pryczy.
- Powiedzmy że warunkowe zawieszanie odbywania kary - odparła surowo kapitan - Proszę zabrać swoje girlaski i na nowo otworzyć bar. Możemy mieć gości i trzeba będzie ich jakoś przyjąć.
- Jasne, jak bida to do Żyda.
- Wipraszam sobie!
- zapiał z oburzeniem chorąży Kinderman - Ja pójdę iść na skargie! To antysemityzm jest!
- Żaden antysemityzm, Baruch, przecież Matias jasno powiedział, że pomagacie na wszelką bidę
- pocieszyła go kapitan - Dobra, to ja lecę do siebie się przebrać, potem hali transportu i jakby co, to na razie będę na bratnim statku.
- Taki on i bratni...

Dalszych uwag Kindermana kapitan Zakrzewska już nie słyszała, bo biegła do turbowindy. Wkrótce zjawiła się w hali transportu, ubrana w galowy mundur i ze starannie upiętym warkoczem. W hali czekał na nią Arek, R'Cer, Karol Michałow oraz Osip Zajczik z żoną. Na widok Keras Lilianna zmarszczyła czoło.
- Czy... - zaczęła.
- Ja znaju - przerwał jej zbrojmistrz - No szto że mnie dziełać?
Rozłożył ręce w bezradnym geście człowieka całkowicie zniewolonego przez okoliczności.
- No może i dobrze - oświadczyła Lilianna po namyśle - Mieszane towarzystwo na pewno wywrze odpowiednie wrażenie. Tylko żeby mi pani wstydu nie narobiła, bo nie odpowiadam za siebie!
Keras oświadczyła gromko, że będzie się zachowywać absolutnie bez zarzutu, co oczywiście nie wyczerpywało tematu, bo jako Klingonka miała własny pogląd na to co jest właściwe a co nie. Lilianna weszła zatem na platformę, a technik Lalewicz, który ani na chwilę nie zmienił sennego wyrazu twarzy, przełożył wajchę transportu. Po chwili cała szóstka zmaterializowała się w hali Voyagera, gdzie przy panelu sterowania transportera oczekiwali: kapitan Janeway, Tuvok, porucznik Chakotay, 7of9 oraz Neelix, którego bokobrody aż jeżyły się z podniecenia.
- Witam na pokładzie USS Voyager. - powiedziała Kathryn Janeway, gdy tylko goście zmaterializowali się na dobre.
- Czołem - kapitan Zakrzewska zeskoczyła zgrabnie z podestu i potrząsnęła ręką Janeway z miną starego kumpla - Pozwoli pani: mój pierwszy oficer, komandor podporucznik Arkadiusz Żydek, oficer naukowy komandor R'Cer, główny inżynier porucznik Karol Michałow...
- Strzałka, ferajna! - wypowiedział się Michałow, nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać.
- Zamknij się pan, do cholery! A to mój zbrojmistrz, komandor porucznik Osip Anegdotycz Zajczik i jego żona Keras.
- Klingonka?
- zdziwił się Neelix, nim Kathryn zdążyła się odezwać - To dlaczego ma takie... płaskie czoło?
Dwie sekundy później wiedział już, że powinien rozważniej dobierać słowa, a dalsza rozmowa toczyła się w ambulatorium.
- Bardzo interesujące rozwiązanie - mówiła Lilianna, oglądając z zaciekawieniem Doktora - Mówi pani, że to hologram?
- Tak, ale myśli samodzielnie. -
odparła Janeway, zerkając z pewną obawą na naburmuszoną Klingonkę.
- Całkiem samodzielnie - przyświadczył Doktor, nie przerywając swej pracy - Czy mogę wiedzieć, czemu pan Neelix ma złamaną szczękę?
- Powiedział, że mam płaskie czoło!
- warknęła Keras.
- Nie chciałbym złamać jakiegoś tabu, ale w istocie jest ono trochę... nieklingońskie.
Żona Osipa najeżyła się wściekle, ale Janeway wtrąciła się szybko:
- Za czasów kapitana Kirka większość Klingonów nie zwalczyła jeszcze skutków pewnej epidemii - powiedziała - Tak właśnie wyglądali. Tylko że za czasów Kirka chyba żaden z nich nie służył we Flocie, wiedziałabym o tym.
Lilianna wzruszyła ramionami.
- Pani Zajczik wcale nie służy - odparła - Jest cywilnym konsultantem jako żona mojego oficera. Rozumie pani, mieliśmy lecieć w rejony o dużej aktywności Klingonów... mówiłam pani, że nasze czasy były trochę zwariowane.
- Nasze też są.
- westchnęła Janeway.
- Na migrujące słońca, ależ temperament... - wybełkotał Neelix, odzyskując pod wpływem zabiegów Doktora pełnię władz umysłowych. Zezował na Keras z wyraźnym podziwem, choć i z dużym respektem.
- Proszę leżeć spokojnie, zaraz ukończę procedurę. - rzekł karcąco Doktor. Lilianna obeszła go dookoła i wreszcie oznajmiła:
- Ja nie mogę! Pani kapitan, czy można sprowadzić tu moich doktorów, żeby obejrzeli sobie to cudo? Panie tego, pozwoli pan być obejrzany?
- Nie mam nic przeciwko konwersacji z kolegami, nawet jeśli są w stosunku do mnie zapóźnieni o całą epokę.
- odparł uprzejmie AHM.
- Hm, epoka nie epoka, ale jak widzę to z łysieniem wciąż nie umieją sobie poradzić - dogryzł mu Arek - Nie myślał pan o tym, by wyhologramować sobie normalne włosy?
- Nie jestem William Shatner, żeby mi to przeszkadzało
- oznajmił z godnością Doktor - No, pan Neelix może już wracać do swoich obowiązków. I lepiej niech się trzyma z daleka od Klingonek.

piątek, 11 października 2013

LVIII.


Podczas gdy na pokładzie Hermasza szukano pytoniego wylęgu, załoga Voyagera zabezpieczała skrupulatnie wszystko, co tylko się dało. Jak słusznie rozumowali, przebicie więżącej statek anomalii mogło zaowocować potężną falą uderzeniową. Wszyscy byli podnieceni do granic możliwości, zarówno faktem że mają szansę wyrwać się z na oko beznadziejnej sytuacji, jak i tym, że oto czeka ich spotkanie z drugą ziemską załogą. Ten nastrój ekscytacji udzielił się nawet Doktorowi i jedynymi istotami, które zachowały pełny spokój, byli Tuvok i 7of9. Ta ostatnia siedziała przy największym działku fazerowym i obliczała koordynaty, wprowadzając niezliczone poprawki na przeróżne zmienne losowe. Co jakiś czas łączyła się z Krzysztofem Majchrem, konsultując z nim kolejne zmiany współrzędnych. W końcu nadeszła chwila, gdy oboje stwierdzili, że już lepiej być nie może i z tą wiadomością połączyli się ze swymi dowódcami.
- No to nie czekajmy dłużej - zdecydowała kapitan Janeway - Bo jak będziemy czekać to jeszcze stanie się coś, co uniemożliwi nam te próby.
- No to lu, Smoku.
- skwitowała zwięźle raport swego czołowego snajpera kapitan Zakrzewska, która akurat była w łazience i pomagała Weronice wykąpać Miśka. Wielki owczarek ujadał i skowyczał tak, że Krzysztof Majcher z trudem słyszał Liliannę przez głośnik.
- Dobra, to zmawiam się z tą lalą od Voyagera i zasuwamy - odpowiedział - Uprzedź ludzi, Lila, może nami telepnąć, szczególnie jak panienka w połowie roboty zechce poprawić makijaż i rączka się jej omsknie.
- Nie trzeba, ja to zrobię
- włączył się niespodziewanie główny komputer i zaraz potem rozdarł się na wszystkie pokłady - Uwaga istoty organiczne! Przygotować się fizycznie i moralnie na niekontrolowane wstrząsy!
Ten komunikat wywołał niejakie zamieszanie, połączone z powszechnymi życzeniami pod adresem mamusi Hermasza, kompletnie - jak stwierdził R'Cer - pozbawionymi podstaw logicznych, za to nad wyraz barwnymi. Jasiek Gąsienica i Jędrzej Karpiel natychmiast pospieszyli, by zabezpieczyć swoją ukochaną bimbrownię, ojciec Maślak zaczął zbierać chętnych na zbiorowe modły w intecji powodzenia akcji ratunkowej, zaś profesor Trekowski wygasił palniki w pracowni i zamknął na głucho wszystkie pojemniki z niewiadomymi substancjami. Właściciele co mniejszych pupilków sprawdzali starannie terraria i klatki, a doktor T'Shan pospiesznie zapakowała córeczkę do łóżka wmawiając jej, że już jest noc i trzeba spać.
W ciągu dziesięciu minut cała obsada mostka była na miejscu, nawet mokry po kąpieli Misiek, który wkręcił się tam i nie dał wygonić. Również mostek Voyagera był wyraźnie bardziej ludny niż kiedykolwiek, bo oprócz tego, że były zajęte wszystkie stanowiska, wielu ludzi po prostu kręciło się po nim wyraźnie udając, że przyszli w jakimś konkretnym celu. Kapitan Janeway siedziała w fotelu, zaciskając swe kształtne palce na jego poręczach. Obok niej stał porucznik Chakotay, równie zdenerwowany jak ona, ale usiłujący zachować spokój. Tom Paris przy sterach dzwonił zębami, z czego w ogóle nie zdawał sobie sprawy, chorąży Kim bębnił nerwowo palcami po konsoli maszynowni, i jedynie Tuvok nie okazywał żadnych emocji. Gdy ekran rozjaśnił się ukazując wnętrze mostka Hermasza, Kathryn z trudem opanowała się, by nie zerwać się z fotela. Powstrzymała ją przed tym tylko obawa kompromitacji. To, co zobaczyła, mogło zresztą wytracić z równowagi osobę dużo spokojniejszą, bo nawet od konsoli Tuvoka dobiegł ją stłumiony dźwięk, jakby wciąganego gwałtownie powietrza.
Na ekranie mała kapitan w staroświeckim mundurze z białoczerwonymi wypustkami awanturowała się straszliwie ze swymi ludźmi, których na mostku było stanowczo za dużo, by mogli stanowić jedną wachtę. Jędrne i nad wyraz obrazowe wyzwiska sypały się jak z rękawa, harmider panował niewiarygodny, i na pierwszy rzut oka mostek Hermasza przypominał piwiarnię, w której doszło do zwyczajowego nieporozumienia. W dodatku pomiędzy przepychającymi się i wykrzykującymi swe pretensje ludźmi pętał się ogromny, mokry pies, co chwila podcinając komuś nogi.
– Czy... coś się dzieje? – spytała wreszcie Janeway, zdziwiona tym niecodziennym widokiem.
– Nie, skądże, normalnie miła atmosfera – odpowiedziała jej Lilianna, puszczając ucho młodego blondynka, którego właśnie siłą posadziła przy sterach – A co na pani folwarku?
– Jesteśmy gotowi i... zdyscyplinowani.
– My wbrew pozorom też. Czerep, jak pan jeszcze raz puści stery, łapy poprzetrącam! Stelmach, cholero jasna, siadaj pan przy konsoli maszynowni i pilnuj wskaźników, bo nie odpowiadam za siebie! Chorąży Podgumowana, jak panią kopnę w lewy półdupek, to nogami się pani nakryjesz i łbem do śmietnika wlecisz, czego pani tu się szwendasz?!
- A bo może będzie coś trzeba...? -
pisnęła wdzięcznym dyszkantem ruda i piegowata kobieta mundurze sekcji inżynieryjnej z czasów kapitana Kirka.
– Trzeba to lobotomii u pani, albo przynajmniej parę razy w łeb! Arek, do nagłej krwi, zajmij się tym szemranym towarzystwem, bo ja mam co innego do roboty niż niańczyć bandę przygłupów!
– Kto nie ma służby, uprzejmie proszę won, ale już!
– podniósł głos pierwszy oficer, na co nikt nie zwrócił większej uwagi. Przystojny Wolkanin z dystynkcjami komandora patrzył na to całe zamieszanie od konsoli naukowej, zachowując niezmącony spokój, a nawet z lekkim znudzeniem. Widać było, że takie widoki to dla niego nie pierwszyzna i że nie ma najmniejszego zamiaru interweniować.
Nagle wszyscy uspokoili się i zajęli swoje miejsca, jakby otrzymali polecenie od kogoś niewidzialnego. Gwar ucichł i dał się słyszeć męski głos, mówiący:
- Uwaga, ferajna! Godzina 0 za pięć... cztery... trzy... dwa... jeden... teraz!

poniedziałek, 23 września 2013

LVII


"Potwornie wściekła" to kapitan Zakrzewska raczej nie była, ale mocno podenerwowana to i owszem. Nie chodziło jej przy tym bynajmniej o von Brauna i jego girlaski - od początku podejrzewała młodego dyplomatę o jakieś machlojki i tylko czekała, kiedy bomba pęknie. Ich problem był jednak zgoła nieistotny, gdy zestawiło się go ze sprawą ratunku dla Voyagera. Opracowana przez Trekowskiego procedura była mocno ryzykowna. Gdyby wiązki nie pokryły się z wyliczoną dokładnością, efekt obustronnej salwy mógłby się okazać mało przyjemny. Nie ona jedna to wiedziała i nie ona jedna ufała Trekowskiemu jedynie w bardzo ograniczony sposób. Przechodząc obok pokładowej kaplicy Lilianna usłyszała chóralne modły i domyśliła się, że ojciec Maślak postanowił po swojemu wspomóc działania techniczne. Potwierdziła to siostra Ofelia, którą spotkała tuż za zakrętem.
- Cała nadwachta się tam modli - powiedziała zakonnica - Tadek zagonił wszystkich, których złapał, a kto był oporny, to i różańcem po karku oberwał.
Sławny różaniec ojca Maślaka był rozmiaru "mega", a jako wykonany z mahoniu i litego srebra, stanowił nie lada broń, niegorszą niz przeciętny łańcuch rowerowy. Nic tez dziwnego, że takiemu argumentowi trudno było się oprzeć.
- A siostra nie poszła?
- Nie. Porządkuję zakrystię, bo jakbyśmy mieli gości i któryś by chciał się wyspowiadać, to żeby wstydu nie było.
- Wątpię jakoś, by w załodze kapitan Janeway byli jacyś szczególnie gorliwi katolicy
- mruknęła Lilianna - Ale niech siostra robi co uważa za stosowne.
- Nie mam wyjścia. Tadek bywa bardzo pryncypialny.

Kapitan Zakrzewska pokiwala głową ze zrozumieniem. Nie od dziś znała siostrę Ofelię od Aniołów i wiedziała, że w jej wygładzonym słowniku określenie "bardzo pryncypialny" oznacza "cholernie upierdliwy" - co było prawdą bezsporną. Czasami naprawdę lepiej było poddać się woli ojca Maślaka niż kłócić się z nim, co było zajęciem po pierwsze czasochłonnym, a po drugie szalenie wyczerpującym.
Po drodze do "wieżyczki" Lilianna natknęła się jeszcze na małżeństwo Podgumowanych, które w niezwykłej jak dla tej pary zgodzie dokoptowało sobie chorążego Kindermana i cała trójka grała z T'Allią w "Ole, ole Janko" na samym środku korytarza.
- Sio z tym do świetlicy lub do holodeku. Korytarz statku gwiezdnego to nie ogródek jordanowski. - zarządziła dobrotliwie, przechodząc obok.
- Ciocia kapitan zagra z nami! - zawołała T'Allia prosząco, łapiąc Liliannę za nogawkę munduru.
- Nie teraz. Po kolacji. - obiecała jej, nim zniknęła w turbowindzie - Hermasz, przygotuj wszystko do poważnego wstrząsu, a na razie zawieź mnie do wieżyczki.
- Robi się, królewno
- zgrzytnął ochryple komputer - Czuję się jednak w obowiązku nadmienić, że pan Majcher zahasłował wejście, żeby mu się nikt nieproszony nie wtranżolił.
- Nie szkodzi. Znam hasła Krzyśka tak samo jak on moje.
- Mam nadzieję, bo ja ich nie znam

W głosie komputera brzmiało wyraźne rozgoryczenie. "Wieżyczka", czyli centrum obsługi dział fazerowych i wyrzutni torped, było niejako układem autonomicznym i wstęp tam mieli tylko ci, którzy znali aktualne hasło. W tej części statku brakowało wszechobecnego podsłuchu, tak więc w ten sposób Hermasz nie mógł tych haseł poznać. Ponadto wszelkie próby nawiązania pokojowej współpracy z małym komputerkiem, kontrolującym "wieżyczkę", spełzały na niczym. System o imieniu Gucia (nikt nie miał pojęcia, kto go tak nazwał, ale maluch nie reagował na inne określenia) był uparty jak muł. Bardzo to Hermasza gnębiło.
- Nie złość się, Hermuś - powiedziała pojednawczo Lilianna - Wiesz dobrze, że tak jest bezpieczniej. Gdyby wrógł wdarł się na pokład i przejął jakoś nad tobą kontrolę, nie zdoła wykorzystać naszego uzbrojenia.
- Niech tylko spróbują tu wejść!
- Wiem wiem, ale wszystko trzeba wziąć pod uwagę.

Komputer burknął coś w odpowiedzi i zamilkł. Bywał czasem po dziecinnemu obraźliwy, ale wszyscy już do tego przywykli i nie zwracali na jego fochy żadnej uwagi.
Wysiadłszy z turbowindy kapitan Zakrzewska wstrząsnęła się lekko. W tej części statku panował przeraźliwy ziąb. Szczęśliwie korytarz był krótki - po kilkunastu krokach Lilianna stanęła przed pancernymi drzwiami, na których widniał wymalowany artystycznie olejną farbą staroświecki czołg i napis "Rudy 102". Dotknęła panela kontrolnego. Coś szczęknęło i odezwał się uprzejmy, dziewczęcy głosik Guci:
- Zidentyfikuj się, przybyszu.
- To ja, Gucia. Kapitan Lilianna Zagrzewska, numer służbowy 279601
- Proszę podać hasło.

Lilianna zakasłała lekko i wyrecytowała do mikrofonu:
- Zgroza!
Co za proza!
Jam mimoza
fiołka liść!
Takiego zbója
pan nie zbuja!
Alleluja
możem iść.

Gucia zapiszczała, po czym stwierdziła słodko:
- Identyfikacja poprawna. Hasło prawidłowe. Proszę wejść, kapitanie.
Klapa odchyliła się lekko i kapitan mogła wkroczyć do "wieżyczki", gdzie Krzysztof Majcher kalibrował właśnie ręczny celownik największego działka.
- Cześć, Lila - przywitał się nieregulaminowo - Widzę, że wciąż pamiętasz nasze ulubione hasło. Jeszcze trochę i będę gotowy. Strasznie rozregulowane, psia morda.
- Dasz radę do godziny 0?
- Jasne, nie ma sprawy. Czy ten ich strzelec, ta znaczy się lala w srebrnym trykocie, nie spudłuje, jak myślisz?
- Ja wiem? Sądząc z tego co mówiono i z wyglądu, to częściowo komputer... Borg.
- Czyli ni pies ni wydra, coś na kształt świdra. Cóż, zobaczymy. Tak w ogóle, to coś się stało? Nie wyganiam cię, ale jeśli chciałaś pogadać, to mogłaś po prostu użyć interkomu.

Kapitan Zakrzewska zawahała się, a potem wyjęła z torebki przy pasie tabliczkę angielskiej czekolady Catburry, którą chomikowała u siebie jeszcze od startu.
- To na podniesienie morale - powiedziała - A Weronika obiecała, że jak dobrze się spiszesz, dostaniesz całusa.
- No to mam teraz dobry powód by nie skrewić.
- rozpromienił się Krzysiek, który bardzo lubił zarówno czekoladę, jak i Weronikę. Ułamał kawałek tabliczki, wepchnął sobie do ust i po chwili na jego krągłej twarzy pojawił się błogi wyraz rozmarzenia.
- Boska.
Lialianna trzepnęła go po przyjacielsku w kark i wyszła, a Gucia zamknęła za nią klapę. Wieżyczka znowu została odseparowana od reszty statku tak, jakby przygotowywała się do obrony przed inwacją Klingonów.
- Teraz trzeba jeszcze załatwić sprawę von Brauna - pomyślała kapitan, jadąc turbowindą na mostek - Jeśli operacja się powiedzie, trzeba będzie go wypuścić, bo kto przygotuje uroczystą kolację? Ech, ciężki jest los dowódcy. Ciągle te zgniłe kompromisy...
Mamrocząc do siebie z niezadowoleniem wyszła z windy, wpadając od razu na Keras.
- Co pani robi na mostku?! - zagrzmiała.
- Niechże się pani nie złości - ujął się za Klingonką R'Cer, nim zdążyła odpowiedzieć coś niewątpliwie pozbawionego szacunku i nieprzyjemnego. - To ja poprosiłem panią Zajczik, żeby pomogła mi naprawić skaner. W stoczni remontowej wymieniono nasz model na klingoński, zupełnie nie umiem sobie z nim poradzić.
- Ciekawe, co za palant to zrobił
- Lilianna pokręciła głową z dezaprobatą - Hermasz, wiesz coś o tym?
- Jakże by nie, królowo
- odparł komputer - Ten skaner jest zdobyczny. Dali go nam, bo żaden inn y nie dawał się wmontowac w konsolę, a oryginalnych z NX już żadnych nie mieli.
- Mogli choć spytać... Keras, da sobie pani z nim radę?
- toH
- odparła Klingonka - To prosta usterka. Będzie gotów za jakieś pół waszej godziny.. a co to za junk 'ay'?!
Z łożyska skanera wyciągnęła coś, co przypominała dużą, czarną dżdżownicę i przyglądała się temu z wyraźnym pomieszaniem
- Może to się je?
- Nie!
- wrzasnął Trekowski, który z braku lepszego zajęcia oczekiwał na godzinę 0, nudząc się przy konsoli maszynowni - To mały pyton!
- Jezus Maria, skąd tu się wzięły małe pytony?
- jęknęła Inga Lausch, chowając się przezornie za konsolę łączności. Trekowski podszedł i zdecydowanie odebrał Keras wijące się leniwie stworzenie.
- Wygląda na to, że Adam i Ewa złamały jedno z przykazań - stwierdził - Ich tu musi być więcej.
- Co my z nimi zrobimy?
- Arek, zajęty na swoim miejscu jakimiś wyliczeniami, podniósł głowę - Terrariów nam nie starczy.
Profesor wzruszył ramionami.
- Będziemy mieli prezent dla bratniej załogi - odparł - No co, zły pomysł? Jak znalazł.

środa, 18 września 2013

LVI.



Kuba Żmijewski rzadko kiedy pieklił się na swych pacjentów, tym razem jednak dosłownie wyszedł z siebie. Powodem tego nie było nawet to, że przyniesiono mu Michałowa ululanego w drobny mak, ale fakt, że na dzień dobry uszczypnął on doktor Foremną, i to bynajmniej nie w ramię. Na próżno tłumaczono mu, że naczelny inżynier jest zbyt pijany, by wiedzieć kogo szczypie i że równie dobrze mógł w ten sposób potraktować siostrę Lolitę lub nawet Cezarego Figielka.
- Co mi tu za banialuki opowiadacie! Łobuz dobrze wiedział, za co się łapie! - ryczał lekarz - Czekaj no, zasmolony inżynierku, wszystko powiem twojej żonie, wtedy zobaczysz!
- Ja już widziałem
- oznajmił Michałow - Zaglądalem przez szparę do łazienki, gdy twoja brała przysznic...
Urwał, gdyż Kuba zamachnął się i tylko szczęśliwym zbiegiem okoliczności inżynierowi udało się uniknąć ciosu w szczękę.
- Chorego bijesz, łapiduchu?! - wrzasnął, próbując oddać lekarzowi, co jednak mu się nie udawało, gdyż zamiast jednego Kuby widział trzech..
- Takiś pan chory, jak ja Konopnicka - przyszła mężowi w sukurs doktor Foremna - Chyba że mówimy o gorączce mnonopolowej. Lolita, dawaj trzeźwik. Czy Keras też się tak samo zaprawiła jak pan?
Krzysztof Majcher potrząsnął głową z powątpiewaniem.
- Mało prawdopodobne, Klingoni mają mocne głowy. Stawiam na to, że teraz właśnie upija kogoś innego.
Pociągnął Michałowa za wiszący mu na plecach krawat, zmuszając w ten sposób inżyniera, żeby zrobił "siad". Doktor Foremna skorzystała z chwilowego zaskoczenia pacjenta, by wpakować mu w ramię porcję trzeźwika z hypoinjektora. Michałow otrzasnął sie jak pies, co wyszedł z wody i potoczył po obecnych przytomniejszym wzrokiem.
- Wiesz co, Krzysiek, ty to jednak jesteś świnia. - oświadczył z godnością, wstając i poprawiając krawat.
- Do usług - odparł niespeszony Majcher - Możesz mnie oświecić, po co ci na pokładzie ten "zwis męski"? Do munduru pasuje jak kwiatek do kożucha.
- Matias chce zorganizować LARPa w swoim lokalu i próbowaliśmy przebrania.
- wyjaśnił inżynier.
- LARPa? Jeszcze mu mało przygód? - zdziwił się doktor Żmijewski i wydał z siebie ostry pisk, bo kręcąca mu się pod nogami T'Allia dziabnęła go znienacka czymś ostrym.
- No nie, tu dybią na moje życie!
R'Cer wziął córeczkę na ręce i odebrał jej niebezpieczne narzędzie - był to odłupany kawałek jakiegoś plastikowego pojemnika.
- Czy ty masz mało zabawek? - spytał karcąco - Musisz zbierać różne śmieci?
- Ja lubię.
- stwierdziła dziewczynka i pociągnęła ojca za ucho. R'Cer stracił na moment swój zwykły godny wyraz twarzy, bo T'Allia, choć miała zaledwie dwa i pół roku, była po wolkańsku silna i paluszki miała jak ze stali.
- Matka powinna nauczyć cię manier, wiesz?
- Może sam ją pan nauczą?
- wtrąciła się cierpko siostra Lolita - Pan są ojcem.
- Wlej pan temu bachorowi kilka pasów
- poradził Żmijewski, ogladając poszkodowaną łydkę - Ona jest niebezpieczna dla otoczenia. Drętwieję na myśl, że to rośnie.
R'Cer rzucił lekarzowi spojrzenie, którego nawet ślepy nie mógłby nazwać pochlebnym i wyszedł razem z córką na korytarz.
- Ja też lecę - rzekł Majcher - Muszę wszystko sprawdzić, nim wybije czas oddania zbawczej salwy. Gdzie Ośka? Będzie mi potrzebny.
Lolita Niemogę spojrzała na zegarek.
- O tej porze mają pewnie jeszcze sesję terapeutyczną u pani Michałow.
- Chce mi pani wmówić, że on potrzebuje psychoterapii?!
- Ja tak nie mówię, to pani Michałow tak mówią.
- Według Allandry my wszyscy mamy coś z głową
- westchnął Karol Michałow - Pójdę do niej i wyślę Ośkę do wieżyczki.
Allandra Michałow rzeczywiście traktowała swe obowiązki psychologa pokładowego bardzo serio. Założyła kartę każdemu członkowi załogi, korzystając z pomocy oficera personalnego, Bibiany Nowak. Przy okazji wyszło na jaw, skąd Matias von Braun wziął tancerki do swego lokalu - otóż Sixto nie był bynajmniej jedynym pasażerem na gapę. Matias, który już na Ziemi snuł plany przekształcenia mesy w bar, namówił kilka wesołych panienek by ukryły się u niego w kabinie i wyszły dopiero w odległości paru parseków od Ziemi. W ten sposób nikt początkowo nie połapał się w sytuacji, tylko Bibiana liczyła i liczyła, i siwiała od tego, bo wciąż nie zgadzały się jej rejestry załogi. I teraz, gdy Allandra maglowała w swoim gabinecie nieszczęsnego Zajczika, oficer Nowak udała się do kapitan Zakrzawskiej z donosem na pokładowego kucharza i dyplomatę w jednym.
- No proszę, a ja z początku myślałam, że to hologramy - Lilianna pokiwała głową ze zrozumieniem - Proszę zatem poprosić do mnie pana von Braun i te jego figlarki.
Bibiana zasalutowała i wybiegła. Poniewaz jednak dość długo nie zjawiała się z powrotem, kapitan Zakrzewska wyszła z założenia, że jeśli góra nie chce przyjść do Mahometa, to Mahomet musi pofatygować się do góry i udała się do baru. Była jeszcze dość daleko, gdy usłyszała wściekłe okrzyki. Głos von Brauna wywrzaskiwał coś obraźliwego, a wtórowały mu inne, cieńsze i bardziej melodyjne, acz równie nerwowe głosy. Lilianna przyspieszyła kroku i wkrótce znalazła się w mesie, gdzie zastała niecodzienną scenę. W kącie kuliła się przerażona i zapłakana oficer Nowak, zaś von Braun potrząsał pięściami nad jej głową, wykrzykując jakieś zdania, w których na okrągło przewijały się takie komplementy jak "łajza, kapuś, donosiciel". Sekundowały mu skąpo ubrane tancerki, wykazując się nadzwyczaj bogatym słownikiem. Przy barze siedziała mocno wstawiona Keras i popijała coś z wysokiej szklanki, nie odrywając zaciekawionych oczu od tego co się działo.
- Spokój! - ryknęła kapitan - bo zaraz wszyscy wylądujecie w brygu! Co to ma znaczyć?!
Matias odwrócił się do niej z wyraźnie brutalnymi zamiarami, ale przystopował widząc, że intruz to sam dowódca.
- I co by się takiego stało, gdyby ten kabel trzymał swój parszywy jęzor za zębami? - spytał, wyraźnie kończąc wcześniej rozpoczętą myśl.
- Dość - ucięła Lilianna - Lokal zostaje zamknięty, a pan i pańskie pupilki wędrujecie na tydzień do brygu. Hermasz, dawaj mi tu dwa patrole ochrony!
- Już się robi, królowo!
- odezwał się dziarsko bas komputera.
- Ale... za co do brygu? - próbował sie bronić von Braun, jednak przerwała mu jękliwa skarga Bibiany - Chciał mnie zabić!
Personalna rzeczywiście wyglądała jak półtora nieszczęścia. Podarty mundur zwisał z niej w strzępach, a rozmazany makijaż nadawał jej wygląd pijanego Komancza na ścieżce wojennej.
- Gdyby chciał, to byś teraz leżała plackiem. - przychnęła ze swego miejsca pani Zajczik.
- Nie pytałam o zdanie, klingońska przybłędo! - wrzasnęła Nowak.
- A twoja matka hodowała tribble i miała płaskie czoło. - obraziła się Keras i chciała dodać coś jeszcze, gdy do mesy wpadła ochrona.
- Keras, natychmiast do kwatery i wytrzeźwieć. Pani Nowak do zaopatrzenia po nowy mundur i umyć mordę nim wróci pani na służbę. A reszta do brygu - wydała dyspozycje Lilianna - A niech usłyszę o jeszcze jednym wybryku, nim skończymy nasze zadanie, to ja przestanę być taka miła, jasne? Maura, albo będzie pani pilnować porządku jak się patrzy, albo mnie pani popamięta!
Ochrona szybko zlikwidowała awanturę, zamykając von Brauna i wyklinające na czym świat stoi tancerki w osobnych celach.
- Szefowo, ale czemu nasza stara ukarała też całą załogę? - spytał chorąży Czerwonka, gdy już uporali się z tą robotą - Przecież gdy kucharz siedzi, to my wszyscy będziemy skazani na żarcie z replikatorów.
- Pewnie tak
- przyznała smętnie Maura Gwizdak, wielbicielka dobrej kuchni - Nie radzę jednak interpelować naszej kapitan, a w każdym razie nie teraz. Wygląda mi na potwornie wściekłą i na razie lepiej nie wchodzić jej w drogę.

poniedziałek, 9 września 2013

LV

– Pani kapitan, wygląda na to że ci ludzie mają rację – rzekł wreszcie Tuvok – Jeśli wiązki pokryją się z dokładnością do 0.2%, w anomalii otworzy się tunel dość duży, by Voyager mógł się przez niego przecisnąć.
– 0.2% to bardzo mały margines bezpieczeństwa
– Janeway spojrzała na 7of9 – Człowiek nie zdoła osiągnąć tak dobrego wyniku, ale może ty dasz radę, Seven?
– Mam 20% szans na powodzenie.
– odparła dziewczyna spokojnie. R’Cer obrzucił ją powściągliwie zaciekawionym spojrzeniem.
– Proszę mi wybaczyć, czy pani nie jest czasem ze społeczności Borg? – zapytał.
– Byłam.
– Nasz R’Cer znalazł koleżankę.
– stwierdziła sterniczka Bąk.
– Jaką koleżankę? – zdziwił się Neelix i w tym momencie na mostek wmaszerowała nieproszona figura – Karol Michałow, w dodatku pijany jak nieboskie stworzenie. Był boso, miał na sobie tylko bokserki i krawat, nie wiedzieć czemu zwisający na plecach. Roztrącił bez ceremonii zgromadzonych i nagle znalazł się na wprost ekranu, z którego gapiła się na niego poczciwa gęba nieznanego faceta. Przez chwilę wymieniali spojrzenia, potem Michałow zapytał nieco bełkotliwie:
- Przepraszam... jaka rasa?
– Co?
– Rrrrasa.
– Panie Michałow, niechże pan wraca do siebie, poobraża pan naszych gości. –
powiedziała łagodnie Lilianna. Inżynier spojrzał na nią zamglonymi oczami, a potem potoczył wzrokiem po wszystkich i uczynił jakiś nieskoordynowany, szeroki gest lewą ręką.
– Biorę was na świadków – wydukał z pijackim patosem – Czy ja obrażam tę rasę?
- Jestem Talaxianinem.
- wtrącił się Neelix, który wreszcie zrozumiał, o co chodzi. Michałow mamrotał przez chwilę pod nosem, potem machnął ręką ze zniechęceniem.
– Panie, to nie jezd nazwa dla kogoś kto trrroszkę wypity. – stwierdził.
– Przynosi pan wstyd Gwiezdnej Flocie i naszej załodze – R’Cer uznał za stosowne wziąć sprawy w swoje ręce – Gdzie się pan tak urządził?
– Byłem w barze von Brrrrauna... Rrrrozmawiałem z Keras.
– No to musiała być ciekawa rozmowa.
– Rany koguta, R’Cer, wyprowadź pan tego pijanicę do ambulatorium!
– wrzasnęła kapitan, dając wreszcie upust swej popędliwej naturze – Niech go Foremna otrzeźwi, zanim faceta zabiję i zostaniemy bez szefa maszynowni!
– Jolka poradzi sobie i bez niego.
– mruknął z rozbawieniem Trekowski.
– Nawet jeszcze lepiej – przyświadczył Arek z uciechą, nie odrywając zafascynowanych oczu od widoku Wolkanina, szarpiącego się z Michałowem, który wcale nie miał ochoty opuszczać tak ciekawego miejsca jak mostek. Krzysztof Majcher musiał złapać inżyniera za nogi i dopiero wtedy można było go wynieść. Jeszcze z windy było słychać, jak Michałow śpiewa na całe gardło:
- Polej, polej, polej, polej!
Czas wymienić w mózgu olej!
Ty mówisz “Wóda to trumna!”
Gorzała będzie z ciebie bardzo dumna
Alkohol, twierdzisz, to potwór
więc lu go w otwór
żeby, żeby sczezł!
My som szyici
wszystkie zaszyci!
Znamy te chwyty już na wskroś!
Jak będziesz wyglądał zaszyty?
Jak niegdysiejsza dziurka
albo gorsze coś!

Kapitan Zakrzewska chrząknęła z zażenowaniem i zwróciła się ponownie do ekranu, na którym widniały trzy nad wyraz zdumione oblicza.
– No dobra, to były sprawy rodzinne. No więc wracając do naszej rozmowy...
– Proszę mi wybaczyć, ale nagle pani załoga wydała mi się mało godna zaufania. –
przerwała jej Kathryn Janeway. Uznała za cud, że w ogóle udało się jej wydobyć słowo z gardła.
– Bo my nie zasługujemy na zaufanie – odparła spokojnie Lilianna – Mimo to jesteśmy waszą jedyną szansą więc nie bardzo macie wybór. Umówmy się zatem co do czasu operacji, zróbmy swoje i pożegnajmy się grzecznie jak na istoty rozumne przystało.
Siedzący przy jej fotelu Misiek nie wiedzieć czemu wziął to do siebie i liznął dowódcę Hermasza w rękę.
- Oczywiście, piesku, ty też będziesz mógł się żegnać jak my wszyscy.
- Wozi pani ze sobą przedstawiciela nieinteligentnej rasy?
– zapytała 7of9.
– A bo jednego?
– Czy można wiedzieć w jakim celu?
– Nie, nie można, panno cyborgówno. To prywatna sprawa, moja i mojej załogi. To jak, pani kapitan Janeway? Strzelamy czy dajemy sobie spokój i wy zostajecie kręcić się po wsze czasy jak za przeproszeniem gówno w przeręblu, a my idziemy na popijawę do baru von Brauna i lecimy sobie dalej?

Kathryn poczuła zamęt w głowie. Całe jej doświadczenie podpowiadało, by nie wchodzić w żadne układy z tą małą kobietką w dziwacznym mundurze, ale instynkt szeptał, że to jedyna szansa dla Voyagera. Tak czy inaczej, była odpowiedzialna za swoich ludzi i musiała wykorzystać wszystkie dostępne mozliwości.
– Lepiej pokutować za grzechy niż żałować, że się nic nie zrobiło. – rzekł Trekowski, przyglądający się jej z życzliwym uśmiechem – Jak pani nie wierzy, mogę zawołać Pingwina, ona to potwierdzi.
– Czyś pan oszalał? Siostra Ofelia nie będzie nikogo namawiać do grzechu. A więc, droga Kasiu?

Janeway wzdrygnęła się, słysząc te familiarne słowa, a potem westchnęła beznadziejnie.
– Coś w tym jest – powiedziała – Jestem w sytuacji przymusowej. Zrobimy to za, powiedzmy, dziesięć godzin. Musimy skalibrować nasze armatki. Pasuje?
- Jak raz na maczugę. No to hasta la vista, baby. Proszę się odezwać, gdy będziecie gotowi.

piątek, 23 sierpnia 2013

LIV


Po dobrze przespanej nocy kapitan Janeway próbowała z samego rana nawiązać kontakt z Hermaszem, jednak w odpowiedzi na jej wywołania z głośnika popłynęły jedynie melancholijne dźwięki piosenki "Przydybali babcię w lasku", a wizja w ogóle nie dawała się włączyć. Po kilku daremnych próbach Kathryn machnęła ręką i poszła do maszynowni, gdzie B'Elanna kłóciła się właśnie z 7of9, mającą zupełnie inne poglądy na kwestię naprawy jednego z injektorów antymaterii.
- Naprawcie ten injektor, wszystko jedno jak - przecięła ich spór ostro - Musimy być gotowi na wszystko, bo może załoga tamtego statku rzeczywiście opracuje dla nas jakiś ratunek.
- A co mówią?
- zaciekawiła się B'Elanna.
- Na razie nic nie mówią, nie mogę się z nimi połączyć. Główny komputer ich statku zamiast odpowiadać śpiewa.
- Jak to śpiewa?
- Coś o tym że nasypali babci piasku, zresztą nieważne. Spróbuję później. Co z tym injektorem?
- Za godzinę będzie gotów.

Prosto z maszynowni Janeway udała się do mesy, gdzie zażądała śniadania. Neelix nałożył jej szczodrą ręką jakiejś osobliwej potrawy i nieproszony usiadł na krześle obok. Miał na sobie czysty fartuch, a bokobrody starannie wyczesane i ułożone. Jego małe, dobrotliwe oczka błyszczały podnieceniem.
- I co słychać z naszym uwolnieniem? - spytał.
- Nie wiem - odparła Janeway, pochłaniając to, co jej podsunął i konstatując, że nie jest to złe - Zaraz ponowię próbę łączności. Wie pan co, Neelix? Skoro pełni pan na statku rolę ambasadora, to może zechce mi pan towarzyszyć? Coś mi mówi, że w rozmowie z tymi dziwakami przyda mi się pomoc dyplomaty.
- Przecież to nie są przedstawiciele nieznanej rasy...
- To się panu tylko tak wydaje. Coś mi się zdaje, że dogadać się z nimi nie będzie łatwo. Niech pan zdejmie fartuch i uda się ze mną na mostek, tak na wszelki wypadek.

Talaxianin skinął głową z entuzjazmem, zniknął za drzwiami i po chwili pojawił się elegancki i wymuskany jak spod igły. Wpadł przy tym na 7of9, która właśnie weszła do mesy z żałobnym meldunkiem, że inkryminowany injektor antymaterii nie wytrzymał niestety zintegrowanych prób naprawy.
- No to pięknie - westchnęła ciężko kapitan - Jeśli tamci nic nie wymyślą, jesteśmy ugotowani. Seven, pani pójdzie z nami na mostek.Ci z Hermasza mogą chcieć jakichś inżynieryjnych danych.
- Tak jest. -
odparła 7of9 zwięźle.
Na miejscu okazało się, że chorąży Kim zdołał już nawiązać łączność wizualną. Na ekranie widać było mostek drugiego statku, na którym były tylko trzy osoby. Przy sterach siedziała szczuplutka dziewczyna o ciemnych włosach i malowała sobie paznokcie trzema rodzajami lakieru naraz. Przy konsoli łączności figurował wielki i umięśniony jak atleta blondyn i czytał instrukcję obsługi z miną wyraźnie wskazującą na to, że nie rozumie ani słowa. Na fotelu dowodzenia spał ogromny, kudłaty pies zwinięty w kłębek.
- Tu Kathryn Janeway z USS Voyager - zaczęła pani kapitan niezbyt pewnym głosem - Chciałabym rozmawiać z dowódcą jednostki.
Blondyn upuścił instrukcję i zerwał się z fotela, uderzając z łomotem kolanem o wspornik konsoli.
- Wciórności! - stęknął boleściwie - Jo je, panicko, Jasiek Gusienica, fajfendekel od nasy kapitonki.Jo pilnuja tu syćkiego, bo nasa staro jesce w lesie.
- Że co?
- wyrwało się 7of9. Spojrzała na Neelixa, ale ten też nie wiedział, o co chodzi.
- Przepraszam, ale prawie nic nie zrozumiałam. - powiedziała bezradnie kapitan Janeway.
- Proszę się nie trudzić, wszystkie translatory wysiadają na tej jego podtatrzańskiej gwarze - wtrąciła się pannica od sterów i zaczęła dmuchać na swoje paznokcie - Jasiu, wywołaj Lilkę przez interkom, o tej porze na pewno już nie śpi.
- No nie wim, Weronicko... a jak bydzie zła?
- Nie będzie. Wywołaj.

Atletyczny blondyn przestawił staroświecki przełącznik na ścianie i huknął:
- Panicko kapiton, piknie pytom na kładkie... tfu, na mostecek wos pytom! Jakieści tu państwo kcom pomówić. Godają, co som ode komiwojażera.
=/\= Z Voyagera, gazdo
- odezwała się z głośnika spokojna odpowiedź - Ich statek tak się nazywa.
- Hihi, ale hecnie!
=/\= To już nie nasza sprawa. Zaraz będę. Przekaż im, że mam dobrą nowinę.

Jak łatwo było przewidzieć, ta informacja bardzo ucieszyła kapitan Janeway, która właśnie zaczynała powątpiewać, czy nie ma czasem do czynienia z jakimś kosmicznym domem wariatów. W tej sytuacji stało się to obojętne - wariaci czy nie, jeśli wyciągną Voyagera z anomalii, załoga będzie zawdzięczać im życie.
Kilka minut później kapitan Zakrzewska wmaszerowała na mostek w towarzystwie kilku swoich załogantów, których Janeway i jej towarzysze oczywiście znać nie mogli.
- Sio, psisynu! Do czego to podobne?! - krzyknęła na psa, który ziewnął potężnie i zwlókł się z fotela dowodzenia, strojąc przy tym żałosną minę stworzenia skrzywdzonego przez życie – Witam panią kapitan.
– Witam. Oto mój ambasador, Neelix, a to 7of9, z ekipy inżynieryjnej.
– Miło mi. Oto moi najbliżsi współpracownicy: pierwszy oficer Arkadiusz Żydek, profesor Dinosław Trekowski, główny nawigator Krzysztof Majcher i oficer naukowy pan R’Cer. Reszta wepchnęła się tu nieproszona, nagła krew wie po co. Jak się spało?
– Dziękuję, nienajgorzej... ale chyba krócej.
– odparła Janeway z niezamierzonym przekąsem.
- Och, to przypadek. Profesor Trekowski obudził nas wszystkich w środku pokładowej nocy i zrobił zamieszanie. Jak mi się wydaje, znalazł rozwiązanie waszego problemu. – oświadczyła Lilianna i rozsiadła się w fotelu – Profesorze, anawa, niech pan zaiwania.
Z grupy załogantów wystąpił szpakowaty, niegolony od kilku dni mężczyzna w białym fartuchu, zarzuconym na niedopięty mundur. Jedno i drugie nosiło wyraźne ślady bliskich kontaktów z przeróżnymi odczynnikami chemicznymi.
– Według moich obliczeń wystarczy zastosować metodę przeciwstawnych wiązek – powiedział – Jedyny problem to ten, że muszą one zderzyć się dokładnie w jednym punkcie, żeby móc otworzyć tunel, którym wasz statek wyleci z anomalii. Macie dobrych snajperów?
– Niezłych
– odparła Janeway – A wy?
– Dennych
– parsknęła kapitan Zakrzewska – Na szczęście też dwóch porządnych. Z tym że jeden ma niestety kaca i chwilowo jest nie w formie. Z naszej strony strzeli więc pan Majcher, on ma cela. Kto od was się podejmie?
– Ja.
– zgłosił się Tom Paris.
– Trafisz pan w stodołę?
– W sęczek na jej drzwiach też, szanowna pani, jeśli zajdzie taka potrzeba.
– No to może się uda. Namiary oblicza właśnie nasz zbrojmistrz, który sam ma niezłego cela, ale nie dość dobrego na taki numer. O ile dobrze zrozumiałam wywody profesora, wiązki muszą spotkać się w punkcie docelowym z dokładnością co do pół sekundy łuku.
– Właśnie.
– przyświadczył Trekowski, niezbyt zadowolony że nie dano mu okazji do dłuższego wykładu. Przysiadł na poręczy jednego z foteli i wpakował obie ręce do kieszeni fartucha, przy czym jedną, cokolwiek nadprutą, oberwał do reszty.
To zadziała? – spytała kapitan Janeway, zwracając się do Tuvoka, który sterczał jak zwykle za swą konsolą. Wolkanin pochylił się nieco i zaczął obliczać, podczas gdy Neelix szeptał za plecami swej kapitan z 7of9. Swobodne zachowanie polskiej załogi bardzo mu się spodobało, ale jednocześnie poczuł dziwne onieśmielenie. Może po raz pierwszy w życiu nie wiedział, jak ma zagaić rozmowę. A miał na to wielką ochotę, choć nikt nie zwracał uwagi ani na niego, ani na wystrzałową Borg w obcisłym kombinezonie.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

LIII.

Kapitan Zakrzewska wyjaśniła w krótkich słowach, że według prastarego obyczaju aresztantom przysługuje wyłącznie czarny chleb i czarna kawa. Trekowski na to oświadczył, że przepada za kawą, ale na obiad życzyłby sobie risotto albo flaki.
- Trzeba by spytać von Brauna, czy ma składniki. - mruknął Jędrek Karpiel, przestępując z nogi na nogę.
- A ja tam wybredna nie jestem, lubię gęsie pipki i koszerną pejsachówkę - oświadczyła Malwinka Kręcik - Ojcze Tadeuszu, ze spożywania starozakonnych potraw nie trzeba się chyba spowiadać?
- Nie. Są bardzo zacne w smaku, aby tylko nie za dużo czosnku w nich było
- rozmarzył się ksiądz - Przed odlotem jadłem w jednej koszernej restauracji na poznańskiej starówce pieczoną gęś z farfelkami, palce lizać.
- Nam kiedyś pan von Braun robił kugel na specjalne zamówienie
- wtrącił się chorąży Rozenfeld - Koszerny to on wprawdzie nie był, ale jaki smaczny za to...
- E tam! Koszerny, niekoszerny... Starozakonne przesądy! Nie ma to jak duszona wieprzowa karkówka. Albo żeberka z grilla podlewane piwem, co złe?
- Karol Michałow miał zamiar rozwijać temat, ale Lilianna zamierzyła się na niego niedwuznacznie i umilkł.
- Skończcie z tym jadłospisem - zażądała stanowczo - Przez was rozum może się człowiekowi pomieszać. Profesorze Trekowski, niechże pan gada co z tą anomalią i Voyagerem?
Zainterpelowany naukowiec odchrząknął, poprawił laboratoryjny fartuch narzucony na gołe ciało i oznajmił z emfazą:
- To jest proste jak w mordę strzelił. W pojedynkę żaden statek nie zdołałby tego zrobić, tu się zgadzam, ale jak oni są tam, a my tu, to bez trudu rozbijemy anomalię niczym nie przymierzając jajko na prezydencie.
- Jajka na boczku, mmm, pycha...
- Co za prowokator to powiedział?!
- zdenerwowała się kapitan.
- Ja, a bo co? - odparła zuchwale Aśka Kubica - Może nieprawdę mówię?
- Milcz, do cholery!
- Słucham, pani kapitan? -
zgłosił się rozespany Ksawery Milcz, który ziewał pod ścianą. Lilianna machnęła obiema rękami.
- Wszyscy mają zamknąć twarze! - nakazała podniesionym głosem - Cisza na morzu, kto się pierwszy odezwie ten bałwan!
Nikt nie chciał wyjść na bałwana, więc rzeczywiście zapanowała cisza jak makiem posiał, w której - chyba tylko na złość przysłowiu - słychać było jedynie brzęczenie jakiejś głupiej muchy, która zabrała się z Ziemi "na gapę". Kapitan otuliła się mocniej podomką haftowaną w różowe kotki i ponagliła Trekowskiego:
- Proszę dalej, profesorze.
- Tak, a potem nazwie mnie pani bałwanem, nie ma głupich.
- Niechże pan nie robi cyrków!
- No dobra. Cały dowcip polega na tym, że trzeba otworzyć ogień z fazerów nacelowany na granicę anomalii, ale z dwóch stron jednocześnie. Znaczy, Voyager strzela od środka, a my od zewnątrz, tylko obie wiązki muszą trafić dokładnie w ten sam punkt, inaczej klapa.
- No i co to ma niby dać?
- Taki zintegrowany strzał otworzy tunel, przez który statek będzie mógł opuścić niebezpieczny obszar.
- To pewne?
- Jak bum cyk cyk! Tylko będą musieli dodać gazu, bo tunel szybko się zamknie i może ich złapać za ogon jak się nie pospieszą...

Kapitan Zakrzewska zastanowiła się, popatrując to na Trekowskiego, to na zegarek.
- Budzić ich? -spytała z powątpiewaniem - Czas pokładowy Voyagera pokrywa się z naszym.
- Tyle już czasu siedzą w tej dziurze, nie zaszkodzi jak pośpią sobie do pobudki.
- wypowiedział się Arek.
- No tak... my też mamy prawo do wypoczynku. I na drugi raz niech pan o tym pamięta, profesorze - Lilianna spojrzała surowo na Trekowskiego - Abtreten, załogo. Wszyscy do łóżek, tylko każdy do swojego! I żebym za minutę nikogo poza ochroną nie widziała na korytarzu!
Ponieważ mimo wszystko kapitan Zakrzewska cieszyła się dużym mirem wśród swoich ludzi, wszyscy rozpierzchli się niczym stado spłoszonych wróbli i po chwili na korytarzu zostali tylko żołnierze ochrony, Kinderman i Rozenfeld, pani kapitan oraz Dinosław Trekowski. Profesor miał bardzo obrażoną minę, tak jakby spodziewał się fanfar na cześć swego odkrycia, a został totalnie zlekceważony.
- Na przyszłość niech pani na mnie nie liczy w kwestii ratowania statków. - burknął wojowniczo.
- Zapnij pan lepiej ten chałat, bo widać panu co nie trzeba - doradziła mu kapitan życzliwie - Od razu poczuje się pan bardziej godnie. I niech pan też idzie się przespać, bo zaraz pan padnie. Jutro pogadamy.
Po drodze do swej kwatery Lilianna zajrzała do swego ordynansa, którego rejwach na pokładzie najwyraźniej jakoś nie zbudził. Jasiek Gąsiennica chrapał w najlepsze, a na nim spała zwinięta w kłębek Gizia. Lilianna pokiwała melancholijnie głową. Ewentualny napastnik mógłby nie tylko wyrżnąć załogę i zrabować co się da, ale i wynieść jej dzielnego adiutanta jako osobliwe trofeum, nim ten by się spostrzegł. Przez chwilę myślała, czy by nie zbudzić górala i nie palnąć mu surowej mowy, ale potem machnęła ręką. Ostatecznie jeśli Jasiek miał tak mocny sen, nie była to jego wina i żadne dyscyplinarki tego nie zmienią.
Nocne zamieszanie sprawiło, że rano Hermasz musiał trzy razy powtórzyć sygnał pobudki, nim obudzeni ludzie zaczęli kląć i rzucać w głośniki, czym popadło. Przewidujący von Braun przygotował zamiast zwykłej porannej kawy tak zwanego "szatana", a jako danie główne meksykańskie naleśniki, tak szczodrze doprawione ostrą papryką, że momentalnie postawiły wszystkich na nogi. Spowodowały też wzmożoną konsumpcję kawy, a że był to "szatan", buzująca w żyłach załogantów kofeina doprowadziła do kilku bójek jeszcze przed rozpoczęciem porannej wachty. Kilku chorążych i jeden podporucznik zjawili się potem w ambulatorium, domagając się opatrzenia "chwalebnych ran", a razem z nimi przywlókł się Sixto. Guz na jego głowie, powstały w zetknięciu z klingońskim batlethem, nie chciał jakoś przestać boleć, pasażer na gapę przybrał więc pozę umierającego łabędzia i stwierdził, że nikt go nie lubi, że jest konający i ma wstrząs mózgu.
- Wstrząśnienie, jeśli już - fuknęła na niego doktor Foremna - To zwykły obrzęk. Nic poza tym. Siostro Niemogę, lód dla tego pana.
- Służba zdrowia mnie lekceważy na tle rasistowskim. - stwierdził wampir i położył się nieproszony na biołóżku, demonstracyjnie przymykając omdlałe powieki.
- Wstawaj pan z tego mebla, bo przepiszę panu dwudziestoczterogodzinną lewatywę! - wrzasnęła Foremna.
- Czy wampiry się wypróżniają? - spytała Lolita Niemogę sanitariusza Figielka. Ten wzruszył ramionami.
- Nie wiem, nie znam ich fizjologii. Doktorze, czy Sixto czasem srywa? - zwrócił się do Kuby Żmijewskiego.
- A bo ja za nim łażę do kibla? - odparł doktor obojętnie - Zośka, nie wściekaj się, chce gość diagnostyki to niech mu ją Czarek zrobi. Nasz klient, nasz pan. Figielek, zajmijcie się pacjentem. Temperatura, tętno, odruchy, analizy...
Sixto aż wierzgnął z uciechy i rozłożył się na biołóżku, jak mógł najwygodniej. Tym sposobem odkryto jeszcze jeden feler nieproszonego gościa: był klasycznym hipochondrykiem i najlepiej czuł się wtedy, gdy było mu najgorzej.
Podczas gdy w ambulatorium badano poszkodowanego wampira, starszyzna oficerska zebrała się na mostku. Nadszedł czas, by przekazać Voyagerowi dobre nowiny i nikt nie chciał tego przegapić.

środa, 7 sierpnia 2013

LII.

Był środek pokładowej nocy. Załoga Hermasza spała snem sprawiedliwych, jedynie dwa patrole ochrony krążyły ospale po pokładach, niczego nie sprawdzając, bo też nic im się nie chciało. Wszędzie trwała błoga cisza i spokój, nic więc dziwnego, że gdy nagle rozdarł się pokładowy radiowęzeł, zapanowała niejaka panika. Ludzie wyskakiwali na korytarz jak stali i przez dłuższą chwilę statek przypominał plażę w Miami, gdzie tekstylni i nudyści opalają się razem w zgodzie i pokoju, przemieszani ze sobą niczym przysłowiowy groch z kapustą. Powstał taki harmider, że wywabił na z kwater nawet ojca Maślaka i siostrę Ofelię, których oburzone tą powszechną Babilonią wrzaski powiekszały tylko ogólny burdel. Sixto, który się nie obudził bo w ogóle nie spał (jak przystało na wampira), tańczył wkoło i siał zamieszanie, usiłując gryźć w szyję kogo popadło i uspokoił się dopiero wtedy, gdy Keras palnęła go po głowie bat'lethem na płask.
- Biją, pani kapitan! - poskarżył się Liliannie, gdy ta zjawiła się wreszcie.
- I bardzo dobrze robią - odparła nielitościwie Zakrzewska, poprawiając lokówki nad czołem - Takich tylko lać w mordę.
- To kołtuństwo, rasizm, ksenofobia i nietolerancja.
- Czyli nasze polskie dziedzictwo. Zapomniał pan jeszcze o faszyzmie. Zamknij się pan, do cholery, mam teraz ważniejsze sprawy niż wysłuchiwanie czyichś skarg. Keras, niechże pani z łaski swoje wsadzi sobie gdzieś to żelastwo!
- Czy to oficjalny rozkaz?
- spytała zdetonowana Klingonka, oglądając swój bat'leth z taką miną, jakby widziała go pierwszy raz w życiu i zastanawiała się, do czego służy.
- Nie, oczywiście że nie - zapewniła ją pospiesznie Lilianna - To taka formuła semantyczna. Tylko niech pani tym nie wymachuje, bo jeszcze zmniejszy mi pani stan osobowy załogi. A propos załogi: BACZNOŚĆ MI TU! SPOKÓJ MA BYĆ!
Głos kapitan Zakrzewskiej miał to do siebie, że potrafił przebić się przez ryk startującego odrzutowvca i zatrzymać w miejscu szarżującego byka. Nic zatem dziwnego, że spłoszona załoga znieruchomiała i umilkła, spoglądając na swego dowódcę pytającym wzrokiem.
- Bawicie się w Raj? - spytała po chwili Lilianna, lustrując z niejakim zainteresowaniem wdzięki swych załogantów, niekiedy niczym nie osłonięte - Wiem że jest tu dość ciepło, ale żeby zaraz przebierać się za Adama i Ewę?
- Adam i Ewa w Raju
zarżnęli prosiaka w maju
Słoninę z niego sprzedali
a zadek sobie schowali.

- wyrecytował odruchowo Mścisław Czerep, sternik i chodząca pokładowa biblioteczka w jednym.
- Zamilknij, bluźnierco! - wsiadł na niego ojciec Maślak, nerwowo poprawiając przy tym nocną sutannę - Wszyscy, jak tu stoicie, jesteście jednym wielkim grzechem przeciw wszystkim przykazaniom! Powiadam, wasz grzech jest wielki!
- Zależy, jak kto ma. -
mruknęła Allandra Michałow, zerkając wymownie na przyokrywających się pospiesznie czym popadło nagusów.
- Zamknij natychmiast oczy! - zdenerwował się jej mąż - Nie powinnaś patrzeć na takie widoki.
Allandra wymownie popukała się w czoło.
- Co to, ja gołego chłopa nie widziałam?
- Ale chyba nie tylu naraz!
- A co to za różnica? Kto widział jednego, to jakby widział wszystkich.

Tę smakowitą konwersację przerwała kapitan Zakrzewska i zwróciła się do wszystkich z zasadniczym pytaniem:
- Kto, do jasnej zmory, jest autorem tego alarmu?
Ludzie wymienili spojrzenia, wzruszając ramionami i robiąc przy tym miny mające oznaczać, że nie wiedzą, co się właściwie wydarzyło.
- No, jeśli w tej chwili nie zjawi mi się ten dowcipniś...! - zaczęła Lilianna podniesionym głosem, ale urwała, bo przez tłum przepchnął się właśnie Osip Anegdotycz, wlokąc za kołnierz wierzgającego i sypiącego "wyrazami" Dinosława Trekowskiego.
- Wot eta skatina włączyła radiowęzeł! - oświadczył wściekle - Barysznia, ja radzę: prestupnik w turemnoj zamok!
- Puszczaj, buraku!
- profesorowi udało się wreszcie uwolnić z rąk Zajczika - Pani kapitan, proszę powiedzieć temu kacapowi, gdzie jego miejsce!
- Żebym ja panu czego nie powiedziała!
- wrzasnęła kapitan - Co za brewerie pan urządza w porze odpoczynku?!
- No czego? Sam bym się wytłumaczył, gdyby ten Żyd mnie nie napadł!
- Powtórz, jak ty mnie nazwał, swołocz prakliata?!
- Żyd polny pszenno-buraczany!

Osip Anegdotycz zamachnął się na odlew, w sukurs przyszła mu Keras i pewnie we dwoje wykończyli by profesora na amen, gdyby nie zapobiegli temu żołnierze ochrony - zbiegiem okoliczności byli to akurat Baruch Kinderman i Saul Rozenfeld.
- Do aresztu z tymi gojami - zarządziła kapitan - Nie, czekać: co pan w końcu chciał ogłosić przez ten megafon, Trekowski?
- Że odkryłem, jak wyciągnąć Voyagera z tej całej anomalii. Ale uprzedzam, że jak ja będę w brygu, to nie mam zamiaru pracować... zwłaszcza jeśli na obiad podadzą mi czulent i faszerowanego szczupaka.

niedziela, 30 czerwca 2013

LI.

Laboratoria naukowe na obu statkach pracowały pełną parą, przerzucając się otrzymanymi wynikami, a na wszystkich kanałach łączności szły – również pełną parą - plotki. Mimo niemożliwości fizycznego zbliżenia obu statków łączność działała świetnie, a załoga Voyagera była spragniona kontaktu ze światem. Z pewnym trudem przyszło im wytłumaczyć, że Hermasz nie pochodzi z ich czasów i nikt na nim nie zna Benjamina Sisko czy stacji DS9. A gdy Lilianna Zakrzewska usłyszała, że USS Enterprise podróżuje obecnie pod dowództwem kapitana Picarda, wypowiedziała się na ten temat bardzo nieładnie i dopiero seria zdjęć przekonała ją, że to inny Enterprise. Nie przestała jednak uważać tego za nadużycie.
– A co się, u Boga Ojca, stało z tym wesołkiem Kirkiem? – zapytała.
– Zginął podczas bardzo dziwnego zdarzenia – odpowiedziała jej Kathryn Janeway – Jak zwykle ratował świat.
– Hm, no tak. Wieczne mu odpoczywanie, łobuzowi. Za każdą spódniczką latał, ale mnie to kurna, nawet uszczypać nie próbował, gdy był na Hermaszu.
– A był?!

Lilianna opowiedziała Janeway historię pobytu kapitana Kirka i Spocka na jej statku, a zrobiła to z takim humorem, że Kathryn niemal turlała się ze śmiechu. Mimo początkowych obiekcji szybko polubiła małą Polkę za jej nieskrępowaną wesołość i ostry języczek. Świetnie im się rozmawiało. Nie były jedyną taką parą – Keras, dowiedziawszy się o obecności B’Elanny na pokładzie Voyagera, połączyła się z maszynownią i przez ponad dwie godziny obie kobiety wykłócały się po klingońsku tak, że o mało nie przegrzały łącza, a Vorik, mający akurat służbę, uciekł na korytarz.
– Dlaczego Klingoni nie mogą rozmawiać normalnie, jak wszyscy, tylko wrzeszczą jakby się paliło? – spytał bezradnie Tuvoka, przechodzącego z oddziałem ochrony. Ten popatrzył na pobratymca zimno.
Zdawało mi się, że sposób bycia pani Torres podoba się panu – powiedział – Walczył pan o jej względy tak, że aż wylądował pan w ambulatorium z połamanymi żebrami.
Vorik machnął niecierpliwie ręką.
– W stanie plak-tow nie myśli się logicznie.
– Proszę wracać do maszynowni i nie udawać takiego delikatnego.

Zgnębiony Wolkanin uczynił, co mu kazano, przy czym odnotował z pewną goryczą, że zagadana aż po czoło B’Elanna nawet nie zauważyła jego nieobecności.
Ponieważ inni członkowie załogi Voyagera też chcieli pogadać z kimś spoza ich podwórka, w efekcie przeciążyli po kilku godzinach łącza i trzeba było przerwać miła rozrywkę celem dokonania niezbędnych napraw.
– Uprzedzałam, że tak się stanie. – oświadczyła z satysfakcją 7of9, po czym wzięła się do naprawiania aparatury, w czym pomagał jej dzielnie chorąży Kim, wybudzony przez Doktora. Kapitan Janeway miała pewne wątpliwości, czy nie zaszkodzi to chłopcu, ale Doktor był dobrej myśli.
– Jak usłyszy, że nas znaleziono, od razu się lepiej poczuje.
Okazało się, że miał rację. Obudzony ze śpiączki Kim wysłuchał najnowszych wieści, wydał okrzyk radości i pobiegł pomagać Seven. Przy czym ręce tak mu się trzęsły z podniecenia, że bardziej zawadzał niż pomagał, ale była drona Borg okazała mu nadzwyczajną jak na nią wyrozumiałość. Nowe okoliczności wywarły wrażenie i na niej, choć nie była szczególnie zainteresowana kontaktami z Hermaszem. To jednak zmieniło się już wkrótce, gdy udało się jej podłączyć nowe ogniwa i nawiązać kontakt z głównym komputerem drugiego statku.
– What ship? – spytała stereotypowo, gdy zamigotał na konsoli sygnał połączenia.
– Ślepaś panna? – padła nieoczekiwana odpowiedź – Spójrz na dziób, to się dowiesz.
– Co?
– zdumienie 7of9 nie miało granic. Odruchowo rozejrzała się za lusterkiem.
– Nie na swój dziób, pasmanterio umysłowa, na mój – zazgrzytał głos z odbiornika – Nazwę mam wymalowaną na spodku.
Kim usłużnie zrobił zbliżenie.
H-E-R-M-A-S-Z – przeliterowała Seven – No dobrze, ale specyfikacja...?
– Rasowany NX 05
– odparł przepity bas – Duma i radość polskiej floty gwiezdnej. Co tam, mów mi Herm, laleczko. A ty coś za jedna?
– 7of9. – mruknęła Borg, gubiąc się w domysłach, kto i po co skonstruował taki komputer – Jak to: polskiej floty? Nie słyszałam o takiej planecie ani kolonii.
– Jakiej planecie, jakiej kolonii? Polska to państwo na Ziemi!
– Tym bardziej nic o nim nie wiem. Nigdy nie byłam na Ziemi.
– Wszystko przed tobą, laleczko, jak tylko wyciągniemy tę waszą pułapkę na szczury w tego lejka. Pracujemy nad tym. Mam nadzieję, że wy też.
– Oczywiście!
– To i git. Najlepiej jest gdy wszyscy pracują dla wszystkich. Murarz domy murujeeee, kraaaawiec szyje ubraniaaaa. Ale jaaaakby to roooobił, gdyby nie miaaaał mieszkaniaaaa?

Ostatnie słowa Hermasz zaśpiewał tak fałszywym falsetem, że Kim, muzykalny człowiek, odruchowo zatkał uszy i wzniósł oczy ku sklepieniu pomieszczenia łączności. Seven, która nie miała zmysłu muzycznego, nie odczuła tego w tak przykry sposób, ale mimo to zacisnęła swe kuszące usta z dezaprobatą.
– Hermasz, czy ty na pewno jesteś komputerem?
– Najbardziej elektronicznym pod każdym ze słońc, laleczko. A bo co?
– Twój program wydaje mi się dziwny.
– Eksperymentalny program doktora Daystroma, bazujący na engramach ludzkiego mózgu.
– Został zakazany siedemdziesiąt lat temu!
– Ale jak mnie montowali, to jeszcze nie był.
– Żałuję.
– Och! Jestem dotknięty. No to hasta la vista, baby i co złego, to nie ja.

Wyraźnie obrażony Hermasz zerwał połączenie. Chorąży Kim spojrzał na Seven błędnym wzrokiem, ale ta wzruszyła tylko ramionami.
– Proszę wrócić do swej pracy – zarządziła sucho – Nic się nie stało.
– Skoro pani tak mówi...

Tymczasem na mostek Hermasza wkroczył ziewający i skacowany Karol Michałow. Chwilę stał, drapiąc się w różne części ciała, aż wreszcie zainteresowały go serie liczb na głównym ekranie. Zdjął z ramienia Vuvu i umieścił go troskliwie na fotelu dowodzenia, po czym podszedł do głównego panelu.
– I co? – spytał między dwoma ziewnięciami – Łączność przywrócona?
– Jeden kanał
– odpowiedział mu Hermasz – Przed chwilą rozmawiałem z czlonkiem załogi Voyagera. Okropna baba, ale żebyś ty, kochaneczku, zobaczył jak jest zbudowana! Święty Elektrycy!
– Co ty mówisz, Hermuś, pokaż.

Komputer wyświetlił usłużnie na głównym ekranie obraz 7of9. Michałow gwizdnął przeciągle.
– Ale szprycha! A te ozdóbki to co, biżuteria?
– Nie, według skanu implanty Borg.
– Borg?!
– Tak, ale poza tym to normalna kobieta.
– Normalna? Jest boska!

Michałow roześmiał się i podszedł do konsoli łączności.
– Gdyby tu była moja ślubna, obaj usłyszelibyśmy takie tureckie kazanie, że odbijałoby się nam jeszcze po tygodniu – powiedział – No dobra, sprawdźmy, co tutaj szwankuje. Bo obwody po stronie maszynowni już działają jak złoto.
I wziął się do roboty, podczas gdy Hermasz gwizdał sobie „Andrusowskie tango” przez głośnik, a Vuvu pochrapywał i popiskiwał sennie, zwinięty w kłębek na miejscu dowódcy statku.

wtorek, 28 maja 2013

L

Czego kapitan Janeway oczekiwała, tego oczekiwała, ale rzeczywistość ją przerosła. Na ekranie pojawił się obraz rozwalonej w fotelu dowodzenia niedużej dziewczyny w mundurze przypominającym z grubsza mundur GF sprzed wielu lat. Widniały na nim naszyte dystynkcje kapitana, choć jego właścicielka przypominała raczej kancelistkę, i to taka ze stażu. Miała drobną, prawie dziecinną twarz, piękny jasny warkocz skręcony w duży kok i wątłą postać podlotka. Sprawiała wrażenie sierotki zagubionej na obcym miejscu. Mimo to czuła się na fotelu dowodzenia zupełnie pewnie i najspokojniej w świecie zajmowała się zajadaniem kanapki przepotwornych rozmiarów, jakby pomyślanej dla całego plutonu komandosów naraz.
– Khem, z kim rozmawiam? – wykrztusiła Janeway, nie mogąc oderwać oczu od ekranu.
– Lilianna Zakrzewska, do usług – odparła nonszalancko dziewczyna, nie przerywając sobie posiłku – Czy mam przyjemność z kapitan Kathryn Janeway?
– Nie wiem, czy to przyjemność...
– Dla mnie żadna, zapewniam. Nie jestem tu z własnej woli i mam po dziurki w nosie pani kochasia.
– Którego kochasia?
– Janeway mimo woli spojrzała na komandora Chakotaya, a potem na Tuvoka.
– A co, ilu pani ich ma? Po jednym na każdy dzień tygodnia? – zainteresowała się żywo pani kapitan o niemożliwym do wymówienia nazwisku.
– Żadnego, do licha! O co tu w ogóle chodzi?
– Jak żadnego? A ten Qrczak czy jak mu tam?
– Q? A ten co znowu nabroił?
– Dużo by gadać. Ściągnął mnie i moich ludzi nie dość, że z innego kwadrantu, to jeszcze z zamierzchłych czasów, a wszystko po to, żeby ratować pani tyłek. Taki ma pani zgrabny? Proszę się odwrócić, niech ocenię.

Kathryn Janeway była tak oszołomiona, że mało brakowało, a wykonałaby to absurdalne polecenie, ale powstrzymała się w ostatniej chwili.
– Co to za bzdury?!
Dziewczynina w fotelu połknęła za jednym zamachem resztę kanapki, oblizała palce i, sięgnąwszy za siebie, wydobyła zza pleców smukłe zwierzątko o krótkich nóżkach i płaskim łebku.
– Brzydka Gizia, niedobra – rzekła karcąco – Tyle razy mówiłam, nie siadaj na moim fotelu, bo kiedyś jak siądę, to kalikę z ciebie wyszykuję. Jasiek!
Na ten okrzyk przy fotelu zjawił się wysoki i barczysty chłopak ze strzechą lnianoblond włosów i nad wyraz poczciwą gębą.
– Jo! – huknął służbiście, aż echo poszło po mostku. Kapitan Zakrzewska wręczyła mu zwierzaka.
– Pilnuj jej lepiej, bo ci łeb urwę przy samej dupie – zapowiedziała surowo, a potem zwróciła się znowu do czekającej jak głupia Janeway – Pani szanowna, czego pani siedzisz w tej dziurze zamiast z niej wylecieć?
– Bo nie mogę się wydostać
– warknęła kapitan Voyagera, powoli zaczynając mieć dość całej tej idiotycznej sytuacji – To jakiś rodzaj kosmicznej pułapki, do której da się wejść, ale wyjść już nie.
– Co też pani nie powiesz... To bardzo ciekawe. Panie R’Cer!

Teraz obok fotela dowodzenia pokazał się przystojny Wolkanin o twarzy zmęczonej i jakby przygnębionej jakimiś ciężkimi przeżyciami.
– Ma pan coś ciekawego na temat tej nienomalii?
– Anomalii
– poprawił panią kapitan Wolkanin – Odczyty trwają. Nie możemy się spieszyć, bo każda pomyłka będzie nas drogo kosztować.
U jego nóg zjawiła się nagle mała dziewczynka o spiczastych uszach widocznych spod kędziorków i kategorycznie zażądała:
- Tatusiu, na rączki!
Tuvok wytrzeszczył oczy, kapitan Janeway otworzyła usta w niemym zdumieniu. R’Cer pochylił się i wziął małą na ręce, nie przestając mówić:
- Zawirowania magnetycznograwitacyjne w tym regionie są wyjątkowo nieprzewidywalne i trzeba ostrożnie podchodzić do wszystkiego, co pokaże się na skanerach.
– Chwileczkę
– przerwał mu Tuvok z jawnym zgorszeniem – Jak pan może brać córkę na ręce? Złamie jej pan charakter, o ile już pan tego nie zrobił. Przez pana wyrośnie na dziwadło!
– Co takiego? – zdumiał się R’Cer, wytrącony z toku rozumowania.
– Czarny pan jest brzydki i niegrzeczny. – zdecydowała dziewczynka kategorycznie.
– Cicho, T’Allia. Nie znam pana, ale proszę się nie wtrącać – R’Cer pozbierał wreszcie myśli – Kto pana tego nauczył?
– Poglądami na wychowanie kilkulatków wymienicie się panowie w wolnym czasie
– Lilianna uznała za stosowne przerwać obiecującą sprzeczkę – Komandorze, proszę brać się do roboty. Pomoże panu Karpiel, Trekowski i doktor Lemowa, bo ona i tak nie ma ostatnio co robić i tylko flirtuje po kątach z żołnierzami ochrony.
– Pani Lemowa nie jest zbyt kompetentna w tych sprawach...
– No to ją pan poduczy. Będzie to dla niej korzystniejsze niż robienie słodkich oczu do osiłków w czerwonych mundurach.

Siedząca przy konsoli łączności blondynka przerwała malowanie paznokci i uniosła głowę.
Czy ja wiem – powiedziała – Oni potrafią być rozrywkowi.
– Inga, po pierwsze, to niech pani przestanie zatruwać powietrze na mostku lakierem –
zwróciła jej uwagę Lilianna – Po drugie, proszę nie podsłuchiwać i nie wtrącać się w cudze sprawy. Pani Janeway, wyłączamy się na razie, odezwę się gdy będziemy mieć coś konkretnego.
I ekran zgasł. Kathryn Janeway stała przez chwilę bez ruchu. Potem spojrzała na Tuvoka, który po raz pierwszy odkąd go znała, miał głupią i zdetonowaną minę.
Co pan na to? – spytała w oszołomieniu.
– Jedno jest pewne – odpowiedział jej szef ochrony – To nie iluzja. Jestem pewny, ze żadne z nas nie wyobraziło by sobie czegoś aż tak absurdalnego.

niedziela, 21 kwietnia 2013

XLIX.


Statek USS Voyager wędrował już dostatecznie długo przez kwadrant Delta, by załoga nie dziwiła się niczemu. Jednak nawet najbardziej zblazowani kosmiczni wędrowcy musieli ulec niejakiej panice spostrzegłszy, że są uwięzieni w jakimś kontinuum, w którym kręcą się bez sensu. Wcale nie od razu na to wpadli, przeciwnie: minęło wiele miesięcy, zanim nawigatorzy ustalili ten przerażający fakt. Gdy jednak stało się to jasne, chorąży Kim wpadł w regularną histerię i Doktor miał wiele problemów, zanim doprowadził go do jakiej takiej przytomności.
– To efekt zbyt długiego przebywania w tym kwadrancie – powiedział, gdy zaniepokojona kapitan zjawiła się w ambulatorium – Jeszcze trochę, a ludzie zaczną się zabijać za byle krzywe spojrzenie, wspomni pani moje słowo.
– A co z chorążym Kimem?
– Dałem mu na sen. Dobrze mu to zrobi.

Kapitan Janeway popatrzyła z troską na uśpionego chorążego. Kim zawsze był spokojnym i rozważnym młodzieńcem, jego załamanie stanowiło nad wyraz przykrą niespodziankę i źle wróżyło na przyszłość.
– Czy wiadomo już, jak sobie poradzić z tą anomalią? – spytał Doktor po chwili milczenia. Kapitan potrząsnęła głową ze smutkiem.
– Tuvok już drugi tydzień próbuje znaleźć sposób na przełamanie zakrzywienia przestrzeni, ale to niełatwe. Seven mu pomaga.
– To dobrze. Tych dwoje łatwo się porozumie. Nadają na tych samych falach.

W pomieszczeniu rozległ się szczęk komunikatora.
– Pani kapitan, odebrałem dziwne sygnały – odezwał się głos Toma Parisa – Nic z tego nie rozumiem, ale albo ktoś się bardzo brzydko z nami bawi, albo to statek z Ziemi.
- Jak to?
– Nie wiem. Tak to wygląda.
– Trzymaj namiar, idę na mostek.

Janeway wybiegła z ambulatorium wzburzona i zaniepokojona, zapominając o wszystkim. Tom Paris miał wiele wad, ale nie był aż takim żartownisiem, by robić dowcipy na taki temat. Coś musiał rzeczywiście wyłapać, tylko co? Sygnatura ziemskiego silnika nadświetlnego była trudna do pomylenia z inną, a na dodatek w tym obszarze w ogóle nie było żadnych statków. Kazoni trzymali się z daleka, Hirogenów ani śladu, Viidianie też dawno nie dali znaku życia i wszystko wskazywało na to, że Voyager był tu sam. Jeśli anomalia rzeczywiście była tak niebezpieczna, jak twierdził Kim, nie było w tym nic dziwnego. Nawet Borg woleli pewnie nie dać się złapać w zakrzywienie przestrzenne. Pozostawał Gatunek 8472 – te istoty mogły nie tylko zakrzywić przestrzeń, ale i sfałszować sygnaturę, należało więc mieć się na baczności. Tylko że ostatnio one też się nie pokazywały w zasięgu sensorów...
Tu kapitan zgubiła wątek, bowiem nieomal wpadła na Neelixa, tak zaaferowanego, że nawet nie zdjął kucharskiego fartucha.
– Pani kapitan, to prawda jest, że znalazł nas ziemski statek? – spytał Talaxianin. Jego bokobrody aż drżały z podniecenia i nieświadomie manewrował trzymaną w ręku chochlą z takim rozmachem, ze połowę korytarza ochlapał jakąś bliżej niezidentyfikowaną cieczą (mającą pewno w jego założeniach być zupą).
– Nie mam pojęcia – odparła Janeway, wycierając rękawem policzek i wąchając potem rękę podejrzliwie – Nie widział pan gdzie Tuvoka?
– Pan Wolkan jest w maszynowni.
Sztorcuje panią B’Elannę.
– Matko, nasz Doktor zaraz będzie miał następnego pacjenta – mruknęła z desperacją kapitan – Czego on chce od B’Elanny?
– Zabrała się do modernizacji modułów napędu i wprowadziła jakiś podejrzany program. Pan Tuvok oskarża ją teraz o naruszenie protokołów bezpieczeństwa.-
Neelix jak zawsze wiedział wszystko o wszystkim.
Janeway potrząsnęła głową i dotknęła swego komunikatora.
- Panie Tuvok, proszę natychmiast przerwać to, co pan robi i zameldować się na mostku – poleciła głosem nie znoszącym sprzeciwu.
– Tak jest. – zabrzmiał w odpowiedzi głos komandora. Kathryn wychwyciła w nim nutki jednocześnie rozdrażnienia i ulgi, możliwe do odczytania tylko dla kogoś, kto dobrze go znał. Rozmowa w maszynowni musiała nie przebiegać całkowicie według oczekiwań Wolkanina.
Na mostek dotarli niemal jednocześnie. Tom Paris i pierwszy oficer kłócili się tak zaciekle, że nie spostrzegli nawet ich wejścia.
– Panie Paris! - zawołała Janeway – Panie Paris!!!
– Zjeżdżaj, do diabła!
– Tom odwrócił się gwałtownie i wyhamował, zobaczywszy kapitana – O, bardzo przepraszam, myślałem że to chorąży Jenkis.
– Co to za sprzeczka, Chakotay?
– To nie może być ziemski statek!
– krzyknął spokojny zwykle komandor i walac ręką w konsole łączności dodał – Nie-mo-że!
- Ale jest.
– skontrował Paris.
– takie kłótnie są nielogiczne – zwrócił im uwagę Tuvok, po czym podszedł do konsoli łączności – Proszę pokazać mi zapis.
Cały mostek zamilkł w napięciu, podczas gdy Wolkanin analizował otrzymane dane. Wreszcie podniósł on swe spokojne oczy i oświadczył:
- Jakakolwiek jest prawda, istnieje prosty sposób na weryfikację tego, co wiemy. Trzeba po prostu połączyć się z tym statkiem i zażądać rozmowy z dowódcą.
– Tak po prostu?
– mruknął z powątpiewaniem Chakotay – Myśli pan, ze nam odpowiedzą?
– Nie będziemy wiedzieli, jeśli nie spróbujemy.
– Tuvok spojrzał wyczekująco na swoją kapitan. Ta skinęła krótko głową.
- Łączność.- nakazała i zasiadła w swoim fotelu, bynajmniej nie po to, by wydać się ważniejsza, ale dlatego że nogi zaczęły jej drżeć z nieznośnego napięcia.