UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

poniedziałek, 24 marca 2014

LXIX

Przed drzwiami delegacja z USS Enterprise D została powitana przez uzbrojony patrol ochrony, najwyraźniej wezwany przez technika z przesyłowni. Patrol składał się z trzech dziewczyn w mundurach z zamierzchłej epoki, Różniły się one od noszonych wówczas przez załogantki Gwiezdnej Floty mundurowych sukienek biało-czerwonymi wstawkami i orzełkami przy kołnierzu, ale równie śmiało jak tamte odsłaniały zgrabne nogi młodych kobiet.
– Jesteśmy aresztowani? – zasięgnął informacji kapitan Picard, usiłując nie patrzeć poniżej rąbka sukienek, bo był to widok nad wyraz rozpraszający.
– Ależ skąd – odparła uprzejmie jedna z załogantek – Potraktujcie nas jako asystę honorową. Ja jestem Maura Gwizdak, porucznik, szef ochrony Hermasza.
– Przysłał was dowódca tego statku?
– spytał Worf obrażonym basem.
– W pewnym sensie. Lalunia poinformował o was, Pierwszy spytał, co robić, a kapitanka na to wrzasnęła, żebym się wami zajęła i nie zawracała jej głowy do odwołania. Sztorcuje teraz dział naukowy, a w kolejce stoi jeszcze główny inżynier, personalna i kucharz.
– Kucharz też?
– wyrwało się Dacie.
– Też – przytaknęła Maura – Jak się nasza stara wścieknie, to nie ma dla niej nic świętego. Proszę za mną, oprowadzę was, zanim kapitanka nie skończy z rozstawianiem załogi po kątach. A to może potrwać, ona jest bardzo wymowna.
Kapitan Picard pomyślał, że jest skłonny w to uwierzyć. Nie bardzo wiedział, jak ma się zachować, ale na szczęście póki co nie musiał podejmować żadnych decyzji. Porucznik Gwizdak zachowywała się jak profesjonalny pilot wycieczek, oprowadzający grupę obcokrajowców po Starówce – w zasadzie po rozmachu i wystroju statku klasy Galaxy Hermasz mógł się wydać eksponatem muzealnym. Goście nie bardzo mieli ochotę na taką wycieczkę, dali się jednak sterroryzować i wędrując za uzbrojonymi ślicznotkami słuchali pokornie objaśnień Maury. Dotarli wreszcie na czwarty pokład, gdzie natknęli się wreszcie na kapitan Zakrzewską. Prawdę mówiąc słyszeli ją z daleka, bo wydzierała się tak, że aż ściany drżały, tupiąc jednocześnie w pokład z energią stada młodych bawołów.
– Chyba coś się wydarzyło. Coś poważnego. – powiedział niepewnie Data, spoglądając na Maurę. Ta wzruszyła ramionami.
– Nie, nie sądzę... Raczej chodzi o to, że rano tancerki z baru pobiły się ze stałymi bywalcami. Pani Michałow miała zrobić im sesję terapeutyczną i pewnie coś poszło nie tak. Zaraz zobaczymy.
Przyspieszyła kroku. Po chwili oczom wszystkich ukazało się całe zgromadzenie: trzy dziewczyny w skąpych łaszkach, kilku mężczyzn, kobieta po cywilnemu i... wysoka Klingonka w tradycyjnym, skórzanym stroju. Wszyscy byli upaprani aż po oczy czymś, co wyglądało jak bita śmietana z dodatkami i stali, stłoczeni w pokorną grupkę, a przed nimi piekliła się kapitan Zakrzewska. Kapitana Picarda zaskoczył fakt, że jest ona jeszcze niższa, niż się spodziewał, prawdziwa kruszyna w mundurze. Wielki, pewnie dwumetrowy mężczyzna o rozwichrzonych jasnoblond włosach próbował ją powstrzymać, ale nie zwracała na niego uwagi.
– Nie dość że wkręciłyście się tu na waleta, małpy zielone w kratkę kopane, to jeszcze awantury urządzacie po pijaku?! - ryczała mała kapitan, wygrażając pięścią wszystkim dookoła – Ja wam dam! Ja wam pokażę! W najbliższej bazie przegonię was na cztery wiatry, a razem z wami waszego protektora z piekła rodem i tego krwiopijcę, co śpiewaka udaje! Dość tego dobrego!
- Lilianno, niechże się pani opanuje
– przerwała jej zimno kobieta po cywilnemu, zgarniając z twarzy krem i zlizując go z palców – Nie stało się nic takiego. To typowa sytuacja. Ludzie muszą czasem upuścić trochę pary, celem zachowania zdrowia psychicznego.
– To wina tego nędznego bahtag!
– wrzasnęła Klingonka – To nie kucharz tylko targ!
– Ki diobeł targ?
– zainteresował się wysoki blondyn.
– Klingońska świnia.- wyjaśniła mu krótko jedna z tancerek.
– O, to barzo brzyćko wos nazwoła, panocku!
– Wiem to i bez ciebie
– odezwał się wściekły głos z wewnątrz pomieszczenia, które musiało być mesą – Ja zaraz pokażę tej małpie!
– Keras, padnij!
– krzyknęła kapitan Zakrzewska i gwałtownie szarpnęła Klingonkę w dół. Skutkiem tej akcji butelka, która właśnie wyleciała z mesy, nie trafiła w kobietę, za to spadła na głowę nie spodziewającego się niczego Picarda, pękła w kawałki i zlała go około litrem przejrzystego płynu, wydzielającego nader swojską woń. Z pewnością nie był to żaden syntehol a autentyk prosto z Ziemi. Picard przysiadł na podłodze, bardziej ze zdziwienia niż z bólu, bowiem butelka była z cienkiego tworzywa szkłopodobnego i nie mogła wyrządzić mu krzywdy.
Z mesy wyjrzała poczciwa, okrągła twarz.
O, strasznie przepraszam – speszył się właściciel twarzy – Chciałem trafić w Keras. Pan się nie martwi, to tylko wódka, podobno dobra na porost włosów.
- Nie gadałbyś głupstw, von Braun –
ofuknęła go Lilianna, podeszła do Picarda i pomogła mu wstać – Gdyby to była prawda, co najmniej połowa moich załogantów miałaby brody od podniebienia do samej podłogi. Dałbyś lepiej jakąś ścierkę albo co.
Jedna z tancerek pobiegła na zaplecze i wróciła z rolką papierowego ręcznika. Kapitan Picard zaczął się wycierać, myśląc jednocześnie, jak trudno zachować godność gdy człowiek wonieje wódką i jest cały mokry.
– Ładnie się tu bawicie.- mruknął niechętnie.
– Bywa jeszcze lepiej – odparła spokojnie kapitan Zakrzewska - Skoro już pan tu jest ze swymi przydupasami, to załatwmy to po co pan przyszedł, bo ja mam jeszcze pół maszynowni do obsztorcowania. Napije się pan czegoś?
- Brrr, nie!
– Bez obaw, mamy też napoje całkiem niewinne. Chodźmy do mesy, półautomaty już ją pewnie wysprzątały.

piątek, 7 marca 2014

LXVIII

Po dłuższej naradzie z wyższymi oficerami kapitan Picard doszedł do wniosku, iż "wie, że nic nie wie" i połączył się z kwaterą główną Gwiezdnej Floty.
- Coś podobnego! - powiedziała kwatera, wysłuchawszy jego relacji - Merytorycznie rzecz biorąc, ten statek nadal należy do Floty, musi pan więc dogadać się z jego kapitanem i nakłonić go, żeby poleciał na Ziemię. Trzeba zwołać naradę w sprawie tak niezwykłego znaleziska i określić jego dalsze losy.
- Problem w tym, że ten kapitan to jakaś nawiedzona baba.
- Wyczuwał seksizm.-
wtrąciła się Deanna Troi.
- I nie sądzę, by posłuchała jakichkolwiek rozkazów, które się jej nie spodobają - ciągnął dalej Picard - Doradzałbym maksymalną ostrożność. Czytałem o załodze PSS Hermasz w pamiętnikach admirała Kirka i mam niedobre przeczucia.
- Na razie proszę udać się na ten statek i oficjalnie poinformować dowódcę o jego powinności zameldowania sie kwaterze głównej.
- Raczej nas nie wpuści po dobroci.
- Nie powie mi pan, że nie da się sforsować osłon sprzed stu lat nowoczesnym transporterem!
- Ale...
- Nie ma "ale", wykonać. Chyba uczestniczył pan w trudniejszych zadaniach.
- Nie jestem tego taki pewny.
- mruknął Picard, gdy ekran zgasł. Pamiętniki Jamesa T. Kirka jednoznacznie określały kapitan Zakrzewską jako osobę pozbawioną wszelkiego szacunku dla dowództwa Gwiezdnej Floty, a jej załogę jako zbieraninę spod najciemniejszej gwiazdy.
- Żeby choć Pulasky tu była, ona może by się z nimi dogadała.
Wstał z fotela, rozejrzał się po swych ludziach i zdecydował:
- Pan Worf, pani Troi i komandor Data idą ze mną. Tymczasowo mostek obejmuje pierwszy oficer Riker.
- Nie będzie nas czasem zbyt mało?
- wyraził swym głębokim basem wątpliwość Worf. Picard spojrzał na niego i skrzywił się nieznacznie.
- Gdybyśmy się mieli z nimi bić, to pewnie byłoby nas za mało. Ale na zwykłą wizytę będzie dość.
- Przeczuwam, że ta wizyta zwykła nie będzie.
- zaśmiała się Deanna Troi, idąc razem z Datą do turbowindy. Za nimi podążył Worf, mrucząc coś o tym, że warto by wziąć ze sobą porządną broń, a za nimi sam kapitan, który miał taką minę, jakby szedł na gilotynę.
W hali transportu okazało się, że technik na Hermaszu nie chce słyszeć o żadnym nieautoryzowanym przesyle, nie ma również zamiaru zawracać głowy swemu dowódcy takimi błachostkami jak rozkazy z kwatery głównej. Wobec jego nieprzejednanej postawy Jean Luc Picard zdecydował się na przesył z poziomu własnego statku. Na wszelki wypadek kazał trzymać fazery w pogotowiu, choć żywił nadzieję, że do zbrojnego starcia nie dojdzie.
Gdy tylko grupa zmaterializowała się na platformie, kędzierzawy blondynek o piwnych oczach włączył staroświecki comlink i zameldował znudzonym głosem, nawet nie racząc wstać z krzesła:
- Hej, mostek, mamy desant na pokładzie.
- A uzbrojony chociaż? -
zasięgnął informacji ktoś z mostka.
- Czy ja wiem? - blondynek zmierzył gości taksującym spojrzeniem - Coś tam mają, ale niewiele tego.
- Wiele być nie musi, żeby nas podziurawić.
- Niech tylko spróbują
- wtrącił się niespodziewanie głos, zdający się dochodzić zewsząd i znikąd zarazem - Rozładowałem zdalnie ich broń, ledwo się tu znaleźli. Nie ustrzelą nawet muchy.
- Kto to mówi?
- zdenerwował się Worf.
- Ja, Hermasz. A coś ci się nie podoba, suszona wieprzowino?
Kapitan Picard sięgnął po swój fazer i przekonał się, że wskaźnik baterii rzeczywiście pokazuje zero. Tymczasem Data rozglądał się uważnie i wreszcie stwierdził:
- Kapitanie, wygląda na to, że stoimy na pokładzie obiektu obdarzonego własną inteligencją.
- Nie no, domyślił się
- prychnął niewidzialny głośnik - Normalnie geniusz.
- Nie jestem geniuszem, tylko androidem i nazywam się Data.
- Podaj kogoś za to imię do sądu. Na mój gust dożywocie murowane.
- Przykro mi, ale nie rozumiem.
- Tak? No to dupa jesteś, nie AI.
- Gdzie jest kapitan tej jednostki?!
- krzyknął Picard dużo głośniej niż zamierzał. Poczuł, że jeśli będzie jeszcze kilka minut słuchał tej wymiany zdań, zwariuje.
- Ostatnio piekliła się na pokładzie trzecim. - poinformował go spokojnie technik transportu, zakładając palcem stronę w czytanej właśnie staroświeckiej książce - Nie radzę tam iść.
- Niby czemu?
- No pomyśl pan logicznie, o co nasza stara mogła się pieklić na trzecim pokładzie?

Blondynek najwyraźniej zignorował fakt, że kapitan Picard nie był zorientowany w szczegółach konstrukcyjnych niezwykłego statku, na którym się teraz znajdował.
- Nie mam pojęcia. - przyznał z rezygnacją.
- Tam są laboratoria. Lemowa i Waldek Poligon robili jakieś doświadczenia z merkaptanami i zasmrodzili cały pokład tak gruntownie, że wejść tam teraz nie można...
Smakowita opowieść została przerwana szczękiem rozsuwanych drzwi. Do przesyłowni wpadła mała dziewczynka, której spiczaste uszy wyraźnie zdradzały wolkańskie pochodzenie, i schowała się za konsolą. Tuż za nią do hali wbiegła dorosła Wolkanka w barwach sekcji medycznej.
- T'Allia, ile razy mówiłam że masz mnie słuchać! - krzyknęła rozkazująco, nie zwracając najmniejszej uwagi na przybyszy - Natychmiast tu chodź i nie myśl, że odpuszczę ci zjedzenie obiadu!
- Niechże jej pani nie straszy, pani doktor, to niewychowawcze.
- zwrócił jej uwagę technik, wyciągając rozbawione dziecko spod konsoli i podając je kobiecie.
- Pilnuj pan własnego nosa.
- Ooo, śmieszne buźki!
- pisnęła T'Allia, pokazując paluszkiem na Worfa i Datę. Urażony Klingon zrobił najokropniejszą minę, na jaką mógł się zdobyć, i zawarczał, ale mała odpowiedziała na to jedynie wybuchem głośnego chichotu. Wolkańska lekarka zmierzyła przybyszy wzrokiem, mruknęła głośno:
- Mógłby tu ktoś do cholery posprzątać.
Po czym wymaszerowała z córeczką na rękach.
- Doradco? - Picard spojrzał na Troi, która wyglądała tak, jakby siłą powstrzymywała się od śmiechu.
- Cóż, mogę tylko powiedzieć że trafiliśmy w mocno niekonwencjonalne miejsce - powiedziała - Wyczuwam tu jednak same pozytywne emocje. Chwilami może zbyt silne, ale w zasadzie pozytywne.
- Zdaje się, że przed chwilą ktoś chciał nas sprzątnąć. To według pani jest pozytywne?

Betazoidka uśmiechnęła się łagodnie i podeszła do drzwi.
- Myślę, kapitanie, że powinniśmy wreszcie spotkać się z dowódcą tego okrętu. Weszliśmy co prawda bez zaproszenia, ale zachowajmy jakieś resztki dobrego wychowania.