UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

środa, 31 października 2012

XXXVII


- Syntezator żywności... zastanawiam się, czy nie jest to sprzeczne z Biblią. - narzekał ojciec Maślak, odbierając z "okienka" swoją porcję obiadową. W założeniu miały to być klopsiki z kaszą gryczaną, ale rozciapciana masa na talerzu nie przypominała niczego znajomego.
- Czemu miałoby być sprzeczne? - zainteresował się Krzysztof Majcher. Jego paprykarz wyglądał co prawda jak pasztet z pomidorami., ale że smakował nie tak najgorzej, to główny nawigator nie robił z tego problemu. Szczególnie, że od jakiegoś czasu próbował schudnąć.
- Bo w Księdze Rodzaju napisano, że w pocie czoła na chleb będziesz pracował... a nie że maszyna będzie za ciebie składała obiad z byle czego.
- Nie grymaś Tadek. A jak już o Biblii mowa, to bądź wdzięczny za twój chleb powszedni.
- skarciła księdza siostra Ofelia.
- Za chleb byłbym nie tylko wdzięczny, w rękę bym pocałował...Zwłaszcza gdy był to chlebuś wiejski, domowy, z masełkiem i szyneczką własnego chowu...
- Niechże ojciec zamknie świątobliwą twarzyczkę, bo nam się rozum przez ojca pomiesza. -
odezwały się wokół liczne znękane głosy.
Poglądy ojca Maślaka podzielała większa część załogi. Replikatory i syntezatory żywności nie działały, ich zdaniem, szczególnie dobrze, a sekcja inżynieryjna nie kwapiła się by je dostroić. Karol Michałow twierdził, że mają ważniejsze rzeczy na głowie i żeby wezwano jego ludzi, gdy sprzęt w ogóle przestanie działać, nie wcześniej. Póki komponowaniem posiłków zajmował się Matias von Braun, nie miało to wielkiego znaczenia, bo i tak brał z tych urządzeń tylko półprodukry i sam je przygotowywał, ale teraz problem urósł do rangi konfliktu międzynarodowego.
- Musimy chyba zepsuć te grzmoty. - jęczał sanitariusz Figielek, gdy czwarty dzień z rzędu musiał jeść na obiad to, co wyprodukował syntezator - Kiedy wreszcie otworzą mesę?
- Ja mogę wyważyć drzwi
- zaofiarowała się ochoczo Keras - Na pewno dam radę.
- Pani Zajczik, tu się drzwi nie wyważa, a smak tego, co jemy, jest nieistotny -
wypowiedział się R'Cer - Ważne, że zawiera wszystkie konieczne składniki, by nasze organizmy funkcjonowały w sposób optymalny.
Wszyscy załoganci, którzy stali w kolejce do replikatora, odwrócili się i popatrzyli na Wolkanina z takim wyrazem twarzy, jakby zastanawiali się, którą rękę mu najpierw złamać. R'Cer zmieszał się nieco.
- No co? Prawdę mówię. - mruknął pojednawczo.
- Kłamstwa mówić nie wolno. Niektórych prawd nie należy. - pouczyła go siostra Ofelia - A wy wszyscy zapamiętajcie, że je się po to, aby żyć, a nie po to, aby tyć.
- Siostra to powie ojczulkowi.
- wypowiedział się jadowicie pierwszy oficer. Ksiądz Tadeusz, w samej rzeczy odznaczający się raczej rubensowskimi kształtami, rzucił mu spojrzenie zapowiadające co najmniej ekskomunikę, ale w tym samym momencie na korytarzu pojawiła się kapitan Zakrzewska z Gizią na ramieniu. Stanęła skromnie na końcu kolejki, grzecznie odmawiając tym, co chcieli ją przepuścić.
- Córko, proszę zdyscyplinować tych, którzy kpią sobie z sutanny. - wykorzystał okazję Maślak.
- A co, sutanna zaczęła przemawiać ludzkim głosem i zażądała interwencji? - zdziwiła się Lilianna - To ciekawe, moje portki nigdy ani słowa nie powiedziały, a tak o nie dbam...
Cały korytarz zahuczał od gromadnego śmiechu, zaś ksiądz obraził się straszliwie, poczerwieniał i jednym tchem wygłosił nadprogramowe kazanie, z którego wynikało, że brak szacunku dla duchowieństwa to pewny bilet do piekła. Był mniej więcej w połowie, gdy umieszczony na ścianie głośnik zazgrzytał i oznajmił głosem Ingi Lausch:
=/\= Pani kapitan, posłusznie melduję: jakieś statki z lewej, na Allacha!
- Kiedy Inga przeszła na islam?
- spytał ze zdumieniem Grzesiek Brzęczyszczykiewicz.
- Nie pana sprawa. A nie spyta pan, co to za statki? - Lilianna podeszła do panelu - =/\= Hej, mostek, czy statki wykonują jakieś wrogie manewry?
Jak na zamówienie statkiem zatrzęsło.
- Starczy za odpowiedź? - spytała kwaśno doktor Lemowa, zbierając się z podłogi - Jak mi się wydaje, ktoś właśnie do nas strzelił.
- Nie, to raczej pochwycenie wiązką trakcyjną -
zaprotestował Brzęczyszczykiewicz, zgarniając z twarzy niezidentyfikowaną papkę. W momencie wstrząsu próbował właśnie uzyskać z replikatora spaghetti z sosem bolognese.
- No to wezmą nas do niewoli - zaczął swoim zwyczajem prorokować ponuro Cezary Małpeczka - Będą nas wykorzystywać w kopalni, do walk na arenie i eksperymentów medycznych, a także gwałcić.
- Wszystkich? Stelmacha też? Musieliby być zdesperowani.
- zachichotał Grzesiek, wyraźnie usiłując sobie wyobrazić tę scenę.
- Chcecie zostać ukarani aresztem kabinowym? Mordy w kubeł - zażądała gniewnie kapitan i zwróciła się do głośnika -=/\= Jakieś wrogie działania?
-=/\= Nie, skąd
- odparła Inga poirytowanym głosem - Ten idiota Milcz się przestraszył, źle skręcił i wpakował nas na asteroidę.
- Należy mu się mandat i dwadzieścia pięć punktów karnych.
- skonstatował ponuro Arek - Brzęczyszczykiwicz, niech pan przestanie się wycierać i zmieni mundur.
Zalecenie było na ogół słuszne, choć to, co zastępca głównego inżyniera miał na sobie, i tak nie mogło już bardziej ucierpieć - jeśli się weźmie na uwagę to, że przed obiadem Grzesiek sprawdzał układy inercyjne i wyszargał się w sposób nieprawdopodobny. Maszynownia nie słynęła ze schludności swych pracowników, zatem nic dziwnego, że Brzęczyszczykiewiczowi nawet w głowie nie postało, by przed udaniem się na replikowany obiad coś ze sobą zrobić.
-=/\= Inga, a co z tymi statkami? - nie ustępowała Lilianna.
-=/\= Zatrzymały się i nas obserwują.
-=/\= Dobra, to zachowujmy się jakby nigdy nic. Idę na mostek
- kapitan westchnęła i zamknęła łącze - Przyślę Jaśka po swój obiad. Może być byle co, aby dało się przełknąć...

wtorek, 23 października 2012

XXXVI

Myliłby się ten, kto by sądził, że hiobowa wiadomość o tym, gdzie trafił Hermasz, załamała załogę. Ponieważ zawsze dotąd wychodziła cało z wszelkich opresji, wydawało się zrozumiałe samo przez się, że i teraz jakoś uda się jej wrócić do domu. A nawet gdyby się to miało nie udać, i tak załoga da sobie radę. Ludzie wzięli się szybko z powrotem do roboty, nie ustając oczywiście w plotkowaniu i snuciu przypuszczeń. Może najpoważniej podszedł do wszystkiego Karol Michałow, który udał się do działu zaopatrzenia i sprawdził dokładnie zapasy swojej sekcji.
- Wiem, że wycyganiliście od Wolkan dodatkowe kryształy - zwrócił się mimochodem do Kwieków, rządzących zaopatrzeniem - Gdzie one są?
- O, tutaj.
- Azalia podała inżynierowi duże pudło. Karol sprawdził jego zawartość i skinął z zadowoleniem głową.
- Schowajcie to dobrze - polecił - W naszym położeniu dodatkowy dylit jest podwójnie cenny, a ten to nawet potrójnie. Wolkańskie kryształy są zawsze najczystszej wody i najstaranniej obrobione.
- To się wie. Dlatego się o nie postaraliśmy.
- A co daliście w zamian?
- Ptaszniki pana Piskorza. Pamięta pan, podczas poprzedniego rejsu Czikita mu się okociła i wszystkie małe uciekły. Wyłapaliśmy je, podchowaliśmy i były jak znalazł.
- Rany julek... a na co Wolkanom pająki Kazika?
- Pełna egzotyka, a ci mędrkowie to lubią. Na ich planecie nie ma tych stworzeń, choć to środowisko w sam raz dla tego paskudztwa, bo sucho i gorąco.
- Mam nadzieję, że ich zdrowo pogryzą.
- mruknął Michałow, który prywatnie nie znosił Wolkan, choć doceniał ich staranność w każdej pracy, której się podjęli.
- Już kilku pogryzły - uświadomił go Colorado Kwiek - Działanie jadu bardzo zainteresowało ich wydział medyczny, zaraz zaczęli badania nad wykorzystaniem go w jakimś zbożnym celu.
- Pomyleńcy.

Jako następny do ładowni zszedł Matias von Braun, odpowiedzialny za replikatory i żelazne rezerwy żywności liofilizowanej. Wątpliwości kucharza wzbudził zapas cukru w kostkach, jego zdaniem stanowczo za mały.
- Jestem Cyganem, ale to nie znaczy, że go ukradłem. - obraził się Colorado, poprawiając nerwowo złoty kolczyk w uchu.
- A czy ja mówię, że to pan? Ktoś go jednak musiał zwędzić.
Porucznik Kwiek nie był przekonany, ale jego żona zanurkowała między skrzynie z zapasami i po chwili krzyknęła:
- Nikt go nie zwędził! Jest tu, między pakietami zapasowych kostek pamięci!
- Bajzel.
- mruknął z dezaprobatą von Braun, zabrał spis towarów spożywczych i wyszedł, żegnany bardzo nieprzyjaznym spojrzeniem Colorado.
Wracając natknął się na siostrę Niemogę, która zmierzała właśnie do brygu, niosąc butelkę świeżo zareplikowanej krwi. Śliczna pielęgniarka miała bardzo rzadką minę i mamrotała coś do siebie, zapinając wolną ręką stójkę kołnierza tak, by możliwie najpełniej zakrywała jej szyję. Zobaczywszy Matiasa ożywiła się.
- Maaciuś... - zamiauczała przymilnie - Nie zaniósłbyś posiłku naszemu więźniowi? ja mam tyle roboty w kartotece ambulatorium...
- Powiedz lepiej od razu, że się boisz, mój ty szczurku. Dawaj, zaniosę.
- kucharz i dyplomata w jednym miał poważną słabość do Lolity, o czym ona doskonale wiedziała. Rozpromieniła się teraz, z wdzięczności cmoknęła von Brauna w policzek, wręczyła mu butelkę i czym prędzej uciekła, żeby się nie rozmyślił. Von Braun westchnął z rozmarzeniem, po czym skierował się w stronę brygu.
Był jeszcze dość daleko, gdy usłyszał dźwięki piosenki. Zbliżywszy się mógł rozróżnić poszczególne słowa i zorientował się, że to śpiewa aresztowany wampir, zapewne z nudów. Piosenka była po włosku, a jej podmiot liryczny zapytywał swych towarzyszy, czy wiedzą, jak brzmi mandolina, saksofon, harmonia i parę innych instrumentów muzycznych. Po każdym takim zapytaniu śpiewak imitował dane dźwięki i robił to całkiem dobrze. Głos miał miły dla ucha, nie fałszował, ale pilnujący brygu chorąży Czerwonka wyglądał, jakby miał za chwilę eksplodować.
- Panie oficerze, ucisz pan tego wszarza. - zażądał, ujrzawszy Matiasa - Bo inaczej to ja go uciszę i to na amen.
- Spróbuję. -
obiecał mu von Braun i poszedł do celi. Nie musiał się nawet wysilać, bo na jego widok więzień sam przerwał koncert i usiadł na pryczy.
- Umieram z głodu. - oznajmił melodramatycznie.
- Jak na umierającego masz pan całkiem silny głos - Matias podał mu butelkę i przez chwilę obserwował, jak aresztant pije - Dużo pan znasz tych piosenek?
- Tysiące -
odparł niewyraźnie Sixto, nie odejmując butelki od ust - We wszystkich możliwych językach, nie wyłączając swahili i kamala. Kiedyś śpiewałem nawet w Moulin Rouge, ech, były czasy...
Tu urwał, spłoszony, bo von Braun walnął się z rozmachem w czoło.
- Mam pomysł! - zawołał - Jasny gwint, ale dobry! Chłopie, chciałby pan popracować?
Wampir wzruszył ramionami.
- Czemu nie? Zawsze to jakaś zabawa, nie mówiąc już o zarobku.
- No to słuchaj pan. Utknęliśmy cholernie daleko od domu, możemy nigdy nie wrócić, a żyć trzeba -
zaczął mu tłumaczyć Matias - Przyszło mi na myśl, że mógłbym przerobić mesę na bar! Taki bar z działalnością rozrywkową! Drinki, blackjack, jednoręki bandyta w kącie, ruletka, a na estradzie konferansjer, śpiewak, tancerki! Kabaret, rozumie pan?
- Aha -
Sixto skinął głową ze zrozumieniem i zanucił:

- Każdy chce dziś do jadła jakowejś śpiw-ki
Więc gospodarz sprowadził trzy stare dziw-ki
Otruł gościa kotletem
nazwał to "kabaretem"
Za wstęp cztery korony
Niech go pie-ro-ny...

- No mniejwięcej
- zgodził się z nim kucharz - Z biegiem czasu będą konkursy, skecze, a na razie pan mógłbyś mi ubarwiać wieczory śpiewając dla gości. W bagażach mam sprzęt do ruletki, kilka chętnych kelnerek w załodze się znajdzie, z krupierami też nie powinienem mieć problemu. Ludziska się nudzą, szczególnie wieczorami. Czarek Małpeczka pomoże mi zmontować automaty do gier, a zreplikowanie kilkunastu talii kart to żaden kłopot.
- Wasza kapitan się na to zgodzi? Wygląda mi na ostrą sztukę. -
zauważył frasobliwie Sixto, drapiąc się po głowie.
- Ona? Pierwsza przy tej ruletce będzie! Kwadrans po otwarciu osobiście wyrzuci pierwszego schlanego gościa, przy odrobinie szczęścia mnie samego!
- Świetnie. No to zatrudnił mnie pan. Warunki finansowe do ustalenia, kilka kredytów ekstra zawsze się przyda.
- Przybij pan piątkę, Sixto. Niedługo pan stąd wyjdziesz.

Matias von Braun wybiegł z brygu radośnie i pomknął na mostek. Musiał jeszcze uzyskać autoryzację kapitan Zakrzewskiej, nie miał jednak wątpliwości, że mu się to uda.

sobota, 6 października 2012

XXXV


Na widok imponującego uzębienia pasażera na gapę wszyscy odskoczyli, a magister Martynka Szkwał, asystentka profesora Trekowskiego, malowniczo zemdlała, upadając wprost w ramiona Kazika Piskorza.
- Kretynka. - stwierdził Kazik i z satysfakcją dał pani magister po pysku.
- Oburzające. Pan nie jest dżentelmenem. - powiedział Sixto ze zgorszeniem.
- Zgadza się. A pan nie jest człowiekiem.- zripostował niespeszony Kazik.
- Ma pan jakieś uprzedzenia?
Pytanie było dość zasadne. W czasach, gdy tolerancja została wpisana w kodeks cywilny i karny jako bezwzględny wymóg Federacji, wielu ludzi głowiło się latami, co zrobić z wciąż żywym problemem ras nieludzkich, takich jak wampiry i wilkołaki. Z elfami sprawa rozwiązała się sama - okazało się, że pochodzą od... Wolkan, co nie było zbytnim zaskoczeniem, objęła ich więc umowa z Vulcanem i mogły robić to, co dotąd, tzn., co chciały. Jednak z wampirami i wilkołakami rzecz była trudniejsza. Mocą odpowiedniego dekretu zostały co prawda uznane za "mniejszość" i zrównane w prawach z innymi mniejszościami, ale był to dopiero początek kłopotów. Ludzie opornie przyjmowali odgórną dyrektywę, że miają żyć z nimi w zgodzie, a z kolei same te stwory czuły się bardzo obrażone na samą myśl, że będą wciągnięte do ogólnej ewidencji ludności. Łączyło się to z zakazem atakowania ludzi i odsiadkami za, np, bezprawne wyssanie kolacji. Łatwo się domyślić, jakie to powodowało protesty, zwłaszcza że policja okazała się o niebo skuteczniejsza niż dawni łowcy wampirów, a sądy bez skrupułów skazywały winowajców na pobyt w kolonii resocjalizacyjnej czy bardziej tradycyjnej celi. Jednak powoli sprawy się jakoś dotarły i ułożyły we względnym porządku, choć nadal niektórzy ludzie reagowali na widok prawdziwego wampira tak, jak panna Szkwał.
- Jasne, że mam uprzedzenia - oświadczył dumnie Kazik - Całą furę uprzedzeń. I jeśli spróbuje pan dobrać się do mojej krwi, to nie odpowiadam, kuźwa, za siebie.
- Błe
- Sixto zmierzył niechętnym wzrokiem zarośniętą twardą szczeciną i zdecydowanie nie pierwszej czystości szyję swego rozmówcy - Ja też mam jakieś wymagania.
Przez zgromadzonych przepchnęła się Maura Gwizdak z patrolem ochrony.
- Jest pan aresztowany. Pójdzie pan dobrowolnie czy mam założyć kajdanki? - spytała groźnie.
- O, widzę że panienka lubi ostre zabawy. Ale nic z tego, głowa mnie boli. - Sixto skłonił się grzecznie i bez sprzeciwu poszedł do brygu. Jego dworne maniery spodobały się dziewczynom, które rzucały za nim spojrzenia, wyraźnie mówiące o bardzo pozytywnych odczuciach.
- Masz ci los. Mało że zwierzyniec, to jeszcze wariatkowo - westchnęła doktor Foremna, która też była obecna wśród gapiów - Idę zareplikować mu trochę krwi. Ciekawe, jaką grupę preferuje ten cudak.
- A+! -
krzyknął z końca korytarza wampir, który miał, jak się okazało, doskonały słuch - Temperatura około. 37 stopni!
- Idź do diabła, pijawko, nie jestem twoją kucharką!
- odkrzyknęła mu pani doktor i zaraz potem spytała już normalnym głosem - A czemu właściwie nikt do tej pory go nie widział?
Wyjaśnienia sprawy podjęła się energiczna jak zwykle personalna. Po dłuższym szperaniu w raportach ze stoczni i listach przewozowych wykryła, że w firmie, dostarczającej zapasy dla Hermasza, rzeczywiście pracował Wolkanin, niejaki Vanix. Do jego obowiązków należało dokładne sprawdzanie skrzyń z zaopatrzeniem. Idąc tym tropem porucznik Nowak zeszła do ładowni i znalazłszy otwartą skrzynię doszła do wniosku, że ukąszony przez wampira Vanix z zemsty zapakował go jako niespodziankę dla załogi Hermasza i przesłał na pokład statku. Ten czyn był tak pozbawiony wszelkiego sensu i idiotyczny, że budził podejrzenia, iż wolkański zaopatrzeniowiec z federacyjnej stoczni ma jakieś "luzy pod sufitem", jak podsumował to Michałow.
- To bardzo możliwe - powiedziała kapitan Zakrzewska, wysłuchawszy uprzejmie dokładnego raportu z zajścia - A teraz może jednak przejdziemy do tematu naszego zebrania.
Przerwała na moment. Ze względu na charakter zebrania przeniesiono go z sali odpraw na pokład rekreacyjny, gdzie teraz panował niemożliwy tłok. Deptano sobie po nogach i obsypywano złośliwościami, od czasu do czasu też rozbrzmiewał odgłos siarczystego policzka, gdy któryś załogantów próbował wykorzystać ścisk do własnych interesów.
- Moi drodzy, proszę o uwagę! Na pewno zauważyliście, gdy nami telepnęło, że coś jest nie tak... znaczy bardziej niż zwykle. Oświadczam wam, że zostaliśmy przerzuceni do kwadrantu Delta i w dodatku odbyliśmy dość znaczącą podróż w czasie. Krótko mówiąc, do domu raczej nie wrócimy.
- Obiecuje pani?
- zawołał ktoś z dalszych rzędów - Da mi to pani na piśmie?
W kilku punktach pokładu rozległ się nerwowy śmiech, gdy ludzie rozpoznali po głosie Jędrka Karpiela. To, że drugi oficer (Karpiel odziedziczył to stanowisko po Jurgenie) łazi wciąż na Malwinką Kręcik, było tajemnicą poliszynela. Był nią również fakt, że Malwinka jak dotąd konsekwentnie odmawiała wiązania się z "miłym Jędrusiem" ze względu na paskudny charakter jego matki. Jak mawiała, musiałaby upaść na głowę, by ryzykować użeranie się z taką teściową.
- Bez żartów proszę - kapitan zmarszczyła surowo czoło - Nasza sytuacja jest niewesoła i dlatego prosiłabym o maksymalną ostrożność. Żadnych wygłupów.
- A kiedy my się wygłupiamy?
- obraził się ten i ów.
- Nie wdawajmy się w szczegóły... Mam nadzieję, że wszyscy mnie zrozumieli? Tak? To do roboty, bando leserów! I niech mi tu nikt nie marga, jasne?!
Gdy kapitan znikła, udając się na mostek, jej załoga przez chwilę stała jeszcze na pokładzie rekreacyjnym, potem profesor Trekowski przełożył z ręki do ręki wijącą się leniwie pytonicę Ewę i spytał:
- Naprawdę jesteśmy tak daleko od Ziemi?
- Pana instytut naukowy będzie mógł nas szukać do usranej śmierci.
- zapewniła go doktor Lemowa. Profesor spojrzał na nią z politowaniem.
- Myśli pani, że ktoś się pofatyguje?
- Nie.
- odparła krótko pani doktor i odeszła do swojej roboty. Za jej przykładem ruszyli inni i wkrótce na pokładzie rekreacyjnym została tylko Allandra Michałow i Kwiekowie, bardzo zdziwieni, że jakoś nikt ich o nic nie oskarżył.

wtorek, 2 października 2012

XXXIV

Walne zebranie, zarządzone przez kapitan Zakrzewską, bardzo wszystkich zaciekawiło. Załoganci snuli najrozmaitsze domysły, co też takiego "stara" chce im powiedzieć, co mniej zdyscyplinowani na wszelki wypadek robili rachunek sumienia. Małżeństwo Kwieków z sekcji zaopatrzenia przysięgało na wszystkie cygańskie świętości, że niedobory w magazynach wynikły z winy centrali i na wszelki wypadek oboje zabrali ze sobą do konferencyjnej księgi przychodu i rozchodu. Karol Michałow, nie wiedzieć czemu, wziął zwołanie zebrania do siebie i na długo przed wyznaczoną godziną dorwał kapitan Zakrzewską, jak wychodziła z łazienki, po czym podniesionym głosem zażądał wyjaśnień, czemu to właśnie jego wini się za każdą niedogodność na statku. Karol mówił, nawet w stanie kompletnego uspokojenia, głosem przypominającym zejście lawiny w Alpach, a w sytuacji adrenalinopędnej wrzeszczał niczym wyjec afrykański podczas rui (tak to określała Jolka Stern), słyszały go więc dwa najbliższe pokłady i wkrótce wokół nich zebrał się spory tłumek, słuchający z zaciekawieniem.. Lilianna próbowała wejść Michałowowi w słowo, ale udało jej się to dopiero wtedy, gdy główny inżynier musiał przerwać swą tyradę z powodu kompletnego braku tchu.
- Wcale nie chodzi tu o pana - powiedziała, poprawiając zawój z ręcznika na głowie - Wszyscy dawno przywykli do tego, że to i owo szwankuje i nikt o to nie ma pretensji. Przecież wiadomo, że na tym statku każda jedna część pasuje do drugiej jak garbaty do ściany i sam diabeł nie połapałby się, jakim cudem to wszystko trzyma się wesołej kupy. Pan wróci póki co do swego królestwa i da mi spokojnie się ubrać, bo w szlafroku kąpielowym i tym turbanie całą powagę tracę. Muszę chociaż desusy założyć...
- Jakiego koloru?
- spytał Matias von Braun z gwałtowną ciekawością. On oczywiście też tam był, a nawet ":zgromadził się" jako pierwszy, a wiadomość o tym, że jego dowódca jest obecnie bez majtek, w widoczny sposób na niego podziałała..
- A co cię obchodzi bielizna twego kapitana? - fuknęła na niego Zakrzewska, otulając się mocniej pąsową podomką. Następnie ściągnęła ręcznik z mokrych włosów, przerzuciła go sobie przez ramię i ruszyła kaczkowatym krokiem do swej kwatery.
- Tak tylko chciałbym wiedzieć.- mruknął kucharz i dyplomata w jednym, oblizując się nieznacznie.
- Corna, z koroneckami, pikno jak u lali... - poinformował Matiasa tubalnym szeptem Jasiek. Ten westchnął z zachwytem, patrząc cielęcym wzrokiem za oddalającą się kapitan. Zaraz jednak kompletnie o niej zapomniał, gdyż na korytarzu ukazał się gość zupełnie niespodziewany.
Był wysoki i szczupły, bardzo blady, czarnowłosy, ubrany w jedwab koloru najprzedniejszej smoły - obcisłe spodnie i wąską w pasie, a za to szeroką w klatce piersiowej i ramionach koszulę. Jej rękawy też był bardzo szerokie, ale zebrane w nadgarstkach długimi mankietami.
- Cholera - mruknął Matias - Nie tylko nasza Lilka lubi czarny kolor.
- Ja go nie znam -
powiedziała z urazą Bibiana Nowak - Na pewno nie figuruje na liście załogi. Ty, co ty za jeden?
Mężczyzna spojrzał na nią błędnym wzrokiem. Wyglądał na kogoś dręczonego ciężkim kacem, ale mimo to był zupełnie przystojny, w lekko demoniczny sposób.
- Ja? Mam na imię Sixto - odparł - Co ja tu robię?
- To raczej my moglibyśmy spytać, co pan tu robisz
- rzekł surowo Karol Michałow - No tego jeszcze nie było, pasażer na gapę w statku gwiezdnym!
- Jak to, a pana żona?
- spytała z ironią personalna. Michałow warknął przez zęby coś, co tylko głuchy uznałby za komplement, a nieproszony gość zmarszczył swe pięknie wysklepione czoło.
- W jakim statku? Przyznaję, byłem w stoczni kosmicznej... trzeba coś jeść... ale napatoczył mi się Wolkanin.
- Co?!
- Nie wrzeszcz, kochasiu, głowa mnie boli. Byłem cokolwiek na cyku, nie zauważyłem uszu... zresztą był odwrócony... a miedź mi nie służy, dostaję po niej zapaści.

Michałow potoczył zbaraniałym wzrokiem po otaczających go towarzyszach niedoli i zatrzymał go na Matiasie.
- Maciek, bij mnie w mordę, nic nie rozumiem - jęknął - Co ten buc plecie?
- Pojęcia nie mam -
odparł von Braun - Jednak coś mi zaczyna świtać. Panie tego, mów pan jak na świętej spowiedzi: ktoś pan? Nie chodzi mi o imię, tylko prosiłbym o klasyfikację.
- No, chyba widać. Normalny wampir jestem.

Tu Michałow rozdarł się na cały pokład, kwestionując mimochodem prowadzenie się obecnych niewiast i całej żeńskiej linii przodków wszystkich zgromadzonych. W dłuższym monologu rozwinął wspaniale myśl, że nie da się robić w konia, ozdobioną tak, że wszystkich z podziwu zatkało. Matias poczekał, aż główny inżynier skończył swą orację, po czym zwrócił się do bruneta, który stał z miną niewiniątka:
- Poważka?
- Żebym tak jutra nie doczekał. Zresztą co tu dużo gadać... mam udowodnić?

I nie czekając na odpowiedź wyszczerzył białe zęby, wśród których długością i ostrością wyróżniały się dwa wspaniałe kły.