UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

piątek, 19 czerwca 2015

XCII



Kwatera główna Gwiezdnej Floty dawno nie miała równie niezwykłego gościa: nieduża kobietka w mundurze, przypominającym krojem mundury z czasów młodości kapitana Kirka, ale ozdobionym przy szyki i rękawach biało-czerwonymi wstawkami z orzełkiem. Ściśle rzecz biorąc ów uniform składał się z wydekoltowanej sukienki, sięgającej do połowy zgrabnego uda, cieniutkich czarnych legginsów i butów za kolana. Wyglądał niezwykle seksownie, szczególnie na zgrabnej kapitan. Strój uzupełniała fryzura – gruby blond warkocz owinięty dookoła głowy, z wpiętym z boku Delta Badge, emaliowanym na biało i czerwono jak naszywki.
– Kapitan Lilianna Zakrzewska, dowódca PSS Hermasz.- przedstawiła się, salutując uniesioną ręką.
– PSS? Chyba USS.- zdziwił się andoriański nadadmirał o imieniu Teluk.
– Nie, PSS. To polski statek. – oświadczyła z naciskiem Lilianna – Został zbudowany rękami Polaków i za polskie pieniądze. Gwiezdna Flota ma prawo do jego usług, ale nie do samego statku, bo za niego nie zapłaciła.
– Wyjaśnimy to później.-
przerwał jej wolkański admirał o szpakowatej czuprynie i bliźnie na lewym policzku, z nazwiskiem „Vermik” wypisanym na plakietce przypiętej do munduru – Teraz musimy ustalić status załogi i jej przyszłość. Ilu pani ma ludzi pod sobą?
– Hm
– Lilianna uniosła brwi – 104 członków załogi, w tej liczbie dwoje Wolkan i Andorianka, plus cywile.
– Jacy cywile?
– Klingonka Keras Zajczik, żona naszego zbrojmistrza. Wampir Sixto Benigni, pasażer na gapę, Trzy tancerki go go: Pixie, Dixie i Brixie, wynajęte przez oficera dyplomatycznego, kucharza i właściciela baru w jednym, czyli Mattiasa von Brauna. No i T’Allia ShchentVei, wiek dwa i pół roku, córka lekarza naczelnego i oficera naukowego. Cywilem jest też mój główny inżynier, stopień wojskowy został mu nadany z czystej kurtuazji, no i duszpasterze.

– Jacy pasterze? – wybełkotała admirał Rossa. Ta mała Polka nie przestawała jej zadziwiać.
– Duszpasterze – poprawiła ją Lilianna – Ojciec Tadeusz Maślak i siostra Ofelia od Siedmiu Boleści... tfu, co ja wygaduję, od Siedmiu Aniołów. To nasi kapelani.
Co kraj to obyczaj. – wymruczał admirał Cortez – Jednym słowem, barwna zbieranina. To wszyscy?
Kapitan Zakrzewska skrzywiła się zabawnie.
– Jest jeszcze trochę gadziny domowej. – odparła – Ale o ile wiem, to fretki, rysie, pytony czy zgoła tarantule nie podlegają jeszcze mobilizacji.
– Bogowie...-
westchnął Vermik – Ile pani ma tego na pokładzie?
– Czy ja wiem? Sporo. Trochę brudzą, ale są wierne. Czasem nawet za bardzo, psiakrew. Na przykład ona.

Tu Lilianna sięgnęła do kieszeni wiszącej przy pasie i wydobyła stamtąd piękny, wyrośnięty okaz ptasznika czerwonokolanowego. Admirał Rossa skoczyła w tył z mimowolnym okrzykiem wstrętu i przerażenia.
– Spokojnie, szanowna! To tylko Czikita. Zabrała się ze mną na gapę, schowałam ją, żeby nikogo nie nastraszyła. Nie wiem, jaki dzisiaj ludzie mają stosunek do pająków.
– To pani zwierzak?
– spytał Cortez z zainteresowaniem. Po jego minie wyraźnie było widać, że zaczyna uważać panią kapitan za z lekka pomyloną.
– Nie. Należy do jednego z załogantów, ale posiada dziwne zamiłowanie do dalekich wędrówek i czasem można ją znaleźć w płatkach śniadaniowych, a czasem pod konsolą sterów. Wszyscy już przywykli i dobrze oglądają krzesła, nim usiądą, żeby czasem tej przeklętnicy nie przygnieść.
Pogłaskała pajęczycę wskazującym palcem i posadziła ją sobie na ramieniu, gdzie ośmionoga piękność przysiadła, poruszając szczękoczułkami z wyraźnym zadowoleniem. Admirałowie spoglądali na siebie w otępiałym zdumieniu – jako żywo nigdy nie zetknęli się z czymś takim jak oficer przychodzący do kwatery głównej z pająkiem w kieszeni – a nim pozbierali myśli, drzwi otworzyły się i ktoś wszedł bez pukania.
– Kapitan George Kelso, wywiad Gwiezdnej Floty. – przedstawił się niedbale – Kapitanie Zak, proszę nie odpowiadać więcej na żadne pytanie. Panowie, mój wydział przejmuje sprawę, statek i załogę.
Nadadmirał poderwał się z krzesła.
– Co to ma znaczyć?!
– To, co pan usłyszał. Admirale Rossa –
zwrócił się do starszej pani – proszę przekazać wszystkie dokumenty dotyczące PSS Hermasz i jego załogi. A pani, kapitanie, pójdzie ze mną.
– Dokąd znowu?
– najeżyła się Lilianna – Na pięterko? A w ogóle to odkąd kapitan rozkazuje admirałom? Coś mnie ominęło?
George Kelso zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
– Proszę na razie powstrzymać się od żartów. Zabieram panią do siedziby wywiadu.
– Ale co ja mam tam do roboty, do dziwki nędzy i wszystkich jej pieprzonych córek?
! – wydarła się Lilianna, którą poniósł wreszcie polski temperament.- Nie dam się nigdzie zabrać, póki nie otrzymam przynajmniej szczątkowych wyjaśnień! Ostrzegam, że odbyłam trening w Czarnych Beretach i siłą nigdzie mnie nie zaciągniecie!
Admirał Rossa zachichotała.
– A jej zastępca gotów jest zaatakować kwaterę główną, jeśli nabierze podejrzeń, ostrzegam.- dorzuciła złośliwie. Kelso uśmiechnął się lekko.
– Wywiad ma dla pani propozycję, szanowna kapitan. – powiedział – Na pewno spodoba się i pani, i jej załodze. Szczegółów dowie się pani na miejscu. Jeśli wolno, coś pani siedzi na ramieniu.
– To Czikita.– odparła Lilianna machinalnie – No dobra, jak tak...
Zdjęła pajęczycę z ramienia i schowała z powrotem do kieszeni przy pasie. Kelso wskazał jej szarmancko drzwi i gdy opuściła gabinet, spojrzał na zdetonowany sztab kwatery głównej.
– Panowie i panie, nikogo tu nie było i o niczym nie wiecie.- rzekł lodowatym głosem, po czym wyszedł i dołączył do polskiej kapitan, i razem poszli do hali transportu, Za to dowództwo Gwiezdnej Floty długo nie mogło dojść do siebie.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

XCI.


Pozostawiony na stanowisku dowodzenia (przez akceptację pani kapitan), Michałow przez chwilę myślał, a w jego oczach tańczyły diabelskie ogniki. Krzysztof Majcher, wspólnik w „zamachu stanu”, patrzył na niego wyczekująco.
– Hej, Hermaś! – zawołał wreszcie inżynier.
– Słucham, królu złoty.- odezwał się przepity głos Hermasza.
– Przede wszystkim przełącz mostek na rezerwowy układ podtrzymania.
– Robi się.
– A teraz zrobisz tak: powoluśku zredukujesz ilość tlenu w atmosferze statku.
– Do jakiego poziomu, złociutki?
– Póki się wszyscy nie pośpią. Nie znam się na poziomach, chyba że chodzi o to, co można zmierzyć wasserwagą.
– Dobra, zrobię to na oko.

Michałow przełączył główny ekran na system monitoringu wewnętrznego i pilnie obserwował to, co działo się na statku.
A szto, jeżeli kto ucierpi? Kogda wozducha nie chwatajet, czełowiek możet stat’ bol’nym. – wyraził swe wątpliwości Osip Zajczik, odpędzając niecierpliwym ruchem jęczącego mu nad głową Jaśka Gąsienicę („Panocku, a kaj moja kapiton? Jo mówiłech, co z nio póńde, tośwa mi nie dali...!”).
Wypuśćcie mnie stąd, kanalie! – wył zamknięty w schowku Pierwszy Oficer. Andorianka T’enga, która miała najbliżej, kopnęła w drzwiczki.
– Cicho tam, bo zaknebluję! – krzyknęła. W wyraźny sposób wczuła się w rolę pirata, przejmującego statek – Przepraszam, sir inżynierze, co to jest wasserwaga?
– Takie stare narzędzie do wyznaczania poziomu. Do pionu używało się wahadełka.-
wyjaśnił jej Michałow, nie odrywając oczu od ekranu. Na całym statku wciąż trwały kłótnie, pyskówki i ręczne starcia, powoli jednak sytuacja zaczynała się normować. Jeden po drugim ludzie ulegali nieprzezwyciężonej senności, kładli się gdzie kto mógł i zasypiali ciężkim snem.
– I bęc. I następny.- mamrotał do siebie z wielkim zadowoleniem Michałow – I tak ma być. Wszyscy spać. Rąsie na kołderkę.
W pewnym momencie jednak wytrzeszczył oczy i podregulował zoom.
O w mordę jeża! Macie tu jakiś aparat tlenowy?! – zawołał.
– W schowku pod konsolą. – podpowiedział mu znudzonym głosem Jędrek Karpiel – A co?
– A pstro. Już wiesz co?
– inżynier szybko założył na twarz maskę – Hermasz, odblokuj turbowindę!
Jego zachowanie bardzo zaciekawiło uprzywilejowaną grupkę zajmującą mostek, więc gdy wyszedł, stłoczyli się wszyscy przy ekranie i wtedy zobaczyli to, co Michałow ujrzał już wcześniej. Po trzecim pokładzie szedł sobie wolnym krokiem Sixto, wyszukując kocim wzrokiem ofiary wśród leżących na korytarzu załogantów. Kilka kropli krwi, spływającej po jego brodzie, wyraźnie mówiło że zdążył już się gdzieś zatrzymać na małego drinka. Kędzierzawy wampir ostatnio mało się udzielał w życiu załogi, przeważnie śpiąc w swoim schowku. Replikowana krew nie zaspokajała wszystkich jego potrzeb. Był ospały i rzadko się pokazywał, ale teraz najwyraźniej nabrał wigoru.
Michałow dopadł go w ekspresowym tempie i złapał za kark.
– No co? Wyszedłem coś zjeść! – zaprotestował piskliwie wampir.
– Ja cię tu zaraz nakarmię szkłoburgerem, pasożycie ty jeden! – inżynier potrząsał nim przez chwilę, potem powlókł za sobą. Po chwili obaj znaleźli się na mostku.- Skurczybyk polowanie sobie urządził, Bredzisław Komorowski się znalazł!
– Nie zrobiłem nic złego.-
Sixto uwolnił się z jego rąk i poprawił kołnierzyk – Każdy ma prawo od czasu do czasu zjeść coś świeżego, nie tylko w kółko zupki w proszku i konserwa.
– Trzymajcie mnie, bo go zabiję! Ty masz prawo wyłącznie do kołka z osiki! Kołkiem sam jesteś, a ja cię zaraz osikam!
– pieklił się Michałow, zdzierając aparat tlenowy. Ze zdenerwowania szarpnął za niewłaściwy pasek i maska się zaklinowała na amen. Nie dawał rady jej ściągnąć, bo nos i uszy przeszkadzały, co go tak wkurzyło, że zaczął sypać słowami, których na pewno nie użyłaby Linda Evans, ale za to bezsprzecznie nie powstydziłby się ich Boguś Linda. Dopiero gdy Karpiel, Jasiek i T’enga przyszli mu z pomocą, maska dała się zdjąć, choć została w trakcie tych manipulacji rozczłonkowana na małe fragmenty. Uwolniony inżynier wyrzucił z siebie następna porcję wiązanek słownych, a potem żądnym krwi wzrokiem rozejrzał się za swą ofiarą. Sixto przezornie schował się pod fotelem sternika i stanowczo odmówił wyjścia stamtąd, dopóki Michałow się nie uspokoi. Ponieważ rzeczony proces mógł potrwać, zanosiło się na to, że Majcher będzie musiał sterować siedząc na prawdziwym wampirze, mogącym w każdej chwili wbić mu kły w zadek.

Podczas gdy na mostku Hermasza trwała awantura o prawa bądź nieprawa krwiopijców, kapitan Zakrzewska dochodziła powoli do siebie w ambulatorium Enterprise. Doktor Crusher pracowała nad nadaniem neutralizatorowi gazowej formy, von Braun podrywał pielęgniarki, zaś Keras poszła z Worfem do holodeku, by udowodnić, że jest od niego lepsza w walce wręcz. R’Cer powędrował do działu naukowego, zostawiwszy córeczkę w pokładowym pokoju dla małych dzieci, gdzie T’Allia bawiła się świetnie w towarzystwie maluchów innych ras. Towarzystwa Liliannie, bardzo źle znoszącej chemiczną walkę w organizmie, dotrzymywał Wesley Crusher, z którym mała Polka z punktu znalazła wspólny język. Genialny młodzieniec bardzo interesował się szczegółami podróży w czasie, a choć Lilianna wyjaśniła mu, że było to raczej „zwykłe skołowanie rzucawkowe” niż uczciwe przemieszczanie temporalne, to i tak chciał wszystko wiedzieć. Kapitan Zakrzewska z chęcią opowiadała mu o figlach Q, a potem przeszła do historii swego statku, która najwyraźniej też zainteresowała Wesa.
– Nie miałem pojęcia, że blisko sto lat temu budowano tak odporne statki! – wykrzyknął w końcu – Chyba żaden z dzisiejszych nie przetrwałby takich przygód.
– Ba, bo mój Hermasz to nie jest produkcja seryjna.
– wyjaśniła mu z dumą Lilianna – Montowali go Polacy, z części kupionych na lewo. Takie składaki zawsze przetrwają dwa razy dłużej niż fabryczne modele.
– Wierzę, ale teraz naprawdę nie zdoła go pani obronić. –
powiedział Wesley, poważniejąc – Już dawno weszły w życie przepisy, które zabraniają samowolek w konstrukcji okrętów gwiezdnych. Może pani walczyć, ale nie zdoła pani przekonać dowództwa. Ja wiem, że dla kapitana utrata statku to utrata części samego siebie, ale...
Lilianna wzruszyła ramionami.
– Wiem że głową muru nie przebiję. – przyznała niechętnie – A gdyby nawet, to co będę robić w sąsiedniej celi? Nie wiem tylko, jak ja to powiem swoim ludziom, a zwłaszcza ekipie inżynieryjnej. Oni gotowi zaatakować kwaterę główną. Kochają ten statek i wiesz, chłopcze, kochają latać.
– To może akurat dałoby się załatwić...

Wesley urwał i wstał, bo do ambulatorium weszła akurat admirał Rossa.
– I jak się pani czuje? – spytała szorstko.
– Ujdzie w tłoku. – odparła smętnie kapitan Zakrzewska – W nocy, o północy i przy gęstej mgle.
– Nie bardzo rozumiem, ale przyjmuję, że lepiej. Rozmawiałam w pani sprawie z kwaterą główną i musi się tam pani ze mną udać.
– Jeśli chodzi o to, że trochę pani nawrzucałam...
– Nie, nie o to. Wiem, że była pani pod wpływem chemikaliów. Musimy jednak podjąć decyzję, co zrobić z pani załogą. I oczywiście z panią.
– Wuj, bupa i kamni kupa.-
mruknęła Lilianna zrozpaczonym głosem i poprawiła zimny okład na głowie.
– Że co, proszę?
– Dziękuję. Nie mam chyba wielkiego wyboru. Co za psiakrewskie szczęście... Jak ja tego Q jeszcze kiedy dorwę, to mu nogi z dupy powyrywam.

Młody Crusher parsknął śmiechem i z trudem stłumił go pod wpływem surowego spojrzenia pani admirał.
– Gdyby to było takie łatwe...
– Polak potrafi, młodzieńcze. No dobra, pani admirał. Przełknijmy ten kielich goryczy jak najszybciej.

czwartek, 4 czerwca 2015

XC.



Komunikator wrzeszczał i klął jak najęty. Mattias zabrał go R’Cerowi i przykręcił głośność.
Czy to świństwo, które pan rozpylił, nie dałoby się znowu zastosować? – spytał – Coś mi się zdaje że warto by się nim posłużyć, albo wszystkich nas czeka sąd wojskowy.
– Gaz
– mruknął R’Cer – Gaz... O na górę Selaya, co ja narobiłem....
– No co?

Wolkanin spojrzał na kapitana Picarda i admirał Rossę.
– Błagam o wybaczenie – powiedział – Wygląda na to, że zachowanie kapitan Zakrzewskiej i pierwszego inżyniera to moja wina.
– Jak to?
– spytała admirał takim tonem, jakby nic jej już nie mogło zaskoczyć.
– Istota Q oddziaływała na emocje załogi, nawet moje. Żeby je uspokoić, użyłem wolkańskiego medykamentu w areozolu, ligeitu. Nie wziąłem pod uwagę, że podczas uruchomiania systemu podtrzymania życia, który akurat wtedy był w naprawie, uwalnia się do atmosfery statku pewna ilość gazowego topalinu. Zmieszany z ligeitem kumuluje się w ludzkim organizmie i po ustaniu działania medykamentu powoduje niekontrolowany wzrost agresji. Były przypadki morderstw po takiej mieszance.
Kapitan Picard przetrawiał chwilę te wiadomość.
– Czyli wasza kapitan...?
– Nie jest winna temu co wygadywała i co robiła. Dobrze że nikogo nie położyła trupem, dobrze wie jak to robić.
– No to zajmijmy się najpierw nią, a pan niech jakoś uspokoi tego Michałowa.

Mina R’Cera wskazywała na pewne wątpliwości, czy uspokojenie głównego inżyniera jest w ogóle możliwe, ale posłusznie wziął komunikator i podkręcił potencjometr. Okazało się, że Karol Michałow nie skończył jeszcze swej przemowy, musiał więc poczekać.
Tymczasem kapitan Picard, admirał Rossa i Worf udali się do brygu. Już z daleka usłyszeli śpiew, a właściwie coś, co w założeniu miało być śpiewem, w wykonaniu obu aresztantek:
– Gdy przyjdzie ranek, stanę u twych bram
Sie pożegnałem bez do widzenia
Nie wiem czy będziesz tam
Sie pożegnałem, wychodzę z więzienia
Tylko noc, noc, noc! Płoną światła ramp!
Mocny reflektor niebo przeczesuje
Ach, światło to jak ja dobrze znam!
Nigdy nie gaśnie, ktoś zawsze obserwuje!
Nie wiem czy wierzę jej
czy nie wierzę
Wierzę jej,
czy nie wierzę!
– ryczały niemelodyjnie na dwa głosy. Podszedłszy bliżej oficerowie przekonali się, że kapitan Zakrzewska leży na pryczy w pozycji urągającej zdrowemu rozsądkowi – skosem, na plecach, z głową zwisającą z brzegu, a nogami zadartymi pionowo w górę i opartymi o ścianę. Keras, pewnie nie chcąc być gorsza, przybrała podobną pozę, z tym że na podłodze, o którą opierała się karkiem, resztę ciała mając w idealnej świecy na ścianie. Nie przeszkadzało im to jakoś śpiewać.
– Hm, przepraszam? – zagaił niepewnie kapitan Picard. Pieśń skonała.
– Za co tym razem? – zasięgnęła Lilianna, nie zmieniając pozycji – Za przerwanie treningu hatha yogi?
– Yogi?
– To taki miś. Lubił kraść kosze piknikowe.

Picard machnął ręką, postanawiając nie wnikać w meritum sprawy.
– Pozwolisz z nami do ambulatorium. Istnieje podejrzenie, że jesteś pod nieświadomym wpływem środków chemicznych.
– Co takiego?
– zainteresowała się kapitan Zakrzewska i wreszcie usiadła normalnie na pryczy – Ktoś mi czegoś dodał do porannego mleczka?
– Nie całkiem. Wszystko wytłumaczę po drodze.
– Mam nadzieję, bo inaczej dostaniesz w ucho. Nikt nie będzie mnie pomawiał o pospolite ćpuństwo.
– Tu chodzi raczej o chemikalia w powietrzu na twoim statku.

Lilianna roześmiała się serdecznie.
– Na moim statku lata w powietrzu wiele rzeczy i zawsze latało. Ale może i masz rację, Jean Luc, bo czuję się jakoś tak jak na rauszu, a przysięgłabym, że od dawna nie tykałam naszego bimbru.
– Nie puszczę cię samej, kapitanko
. – Keras zwinnym ruchem stanęła na nogi – Nie ufam tej babie. Nawet bez mego wiernego betleHa dam radę każdemu na tym statku.
Zmierzyła admirał Rossę wrogim spojrzeniem. Lilianna wzruszyła ramionami.
– Niech idzie, tak będzie nawet lepiej. Może i ją się przebada? Jeśli coś działało na mnie, mogło i na nią.
– Klingoni mają inne organizmy, ale może to i dobry pomysł.

Tak więc Keras ruszyła do ambulatorium u boku swego dowódcy, tocząc wokoło spojrzeniem zapowiadającym, że w razie potrzeby gotowa jest na wszystko. W ambulatorium czekał już zgnębiony R’Cer z przysypiającą córeczką na rękach, Mattias von Braun, kapitan Picard i pani admirał.
– Michałow obiecał, że się wstrzyma.- powiedział von Braun na widok Lilianny.
- Michałow? A przed czym? Nie puści pawia póki nie wrócę?
– Zrobił zamach stanu i objął dowodzenie, razem z Krzyśkiem Majchrem. Zamknęli biednego Arka w szafce na mopy.
– O Matko Boska!
– jęknęła kapitan Zakrzewska – Lepiej się pospieszmy, bo Karol gotów sprokurować nawet incydent międzyplanetarny. Te, piguła, pobierz mi krew galopem, a ty dawaj komunikator, pogadam sobie z panem Michałowem. Mój sprzęt wysiadł.
Usiadła z impetem na krześle, nadstawiając zgięcie łokciowe. Doktor Crusher z obrażoną miną pobrała jej krew, potem Keras, von Braunowi, R’Cerowi i nawet małej T’Alli. Zrobiła to tak zręcznie, że dziewczynka nawet się nie obudziła. Potem pani doktor znikła w pokoju laboratoryjnym, a kapitan Zakrzewska połączyła się z Hermaszem.
– Się masz, morda! – zawołała, gdy zgłosił się główny inżynier – Co ty tam fikasz? Skarżą mi się tu na ciebie!
– Lilka! To ty nie w mamrze? Wypuścili cię?!
– rozdarł się Michałow – No mówiłem, że jak im na sztorc postawimy....
– Już ty lep
iej niczego na sztorc nie stawiaj, a w każdym razie nie publicznie, bo narobisz zgorszenia. – przerwała mu kapitan Zakrzewska – Choć przyznam, że jest na co popatrzeć...
– Eeee... widziałaś?!
– Przypadkiem, przysięgam! Zamyśliłam się i wlazłam niechcący do męskiej łazienki zamiast do damskiej. Miałeś cały łeb w mydlinach to mnie nie zauważyłeś, ale ja dużo widziałam. Oj, duuużo.
– Dobra, dość tych komplementów. Co się naprawdę stało na pokładzie tej śmieciarki?

Kapitan Picard aż wzdrygnął się z obrazy, ale zmilczał, widząc spojrzenie Lilianny. Przesłała mu ręką uspokajający znak.
- Nic się nie stało, to zwykłe nieporozumienie.Keras jest nadgorliwa i trochę przesadziła. Teraz posłuchaj. Atmosfera Hermasza jest zatruta.
– Nieprawda!
– wtrącił się z oburzeniem główny komputer.
– Hermuś, cisza! To coś, czego nie rejestrujesz jako czynnik trujący, po prostu gazowy topalin. Karol, słuchaj mnie uważnie. Razem z tym co zaaplikował nam R’Cer, utworzył jakieś świństwo. Jesteś wściekły, to znaczy bardziej niż zwykle, bo się podtrułeś, tak jak ja i wielu innych. Pewnie jedni mniej, a drudzy więcej.
– Fakt, na całym statku wybuchają awantury. Nawet Jolka dała w łeb Małosolnemu.
– No widzisz. Opanuj jakoś ten pieprzony bajzel, dobrze? Ja muszę tu jeszcze zostać. I...
– dorzuciła po namyśle – Nie wpuszczaj nikogo na pokład bez mojej osobistej autoryzacji, dobrze?
- No jasne. A co?
– Potem ci powiem. Muszę jeszcze wyjaśnić kilka spraw. Bez odbioru.

Kapitan Zakrzewska wyłączyła komunikator.
– Lepiej, żeby nie wiedział, co chcecie zrobić.- rzuciła wyzywająco w stronę admirał Rossy – Ten statek to jego duma, jego dziecko. Gdyby on był na moim miejscu, skończyłaby pani z przetrąconym karkiem lub co najmniej szczęką.
– To jakiś dzikus!
– Skądże. Po prostu uwielbia tę naszą łajbę i dałby się za nią pokrajać. Z waszego punktu widzenia jest może inżynierem sprzed wieku, ale zapewniam, że drugiego takiego jak on ze świecą szukać. Uczy się błyskawicznie, a metal w jego rękach jest posłuszny jak tresowane zwierzę. Za pomocą swego zestawu narzędzi zrobi wszystko za wyjątkiem obiadu. Stawiam głowę, że po półrocznym kursie uzupełniającym zapędzi w kozi ród wszystkich waszych specjalistów. Wypróbujcie go, a zobaczycie, co potrafi.

Admirał Rossa nie była przekonana, ale w sukurs kapitan Zakrzewskiej przyszedł niespodziewanie Data, który zjawił się jak diabeł z pudełka, prezentując swą sztywną postawę i kanciastą twarz o żółtych oczach.
– Potwierdzam. – rzekł – Miałem okazję popracować z Karolem Michałowem i byłem pod wrażeniem jego sprawności manualnej oraz intelektualnej.
Powiedziałby coś więcej, ale doktor Crusher wróciła właśnie z laboratorium.
– Kapitanie, mam wyniki badań. – zwróciła się do Picarda – We krwi pobranej od wszystkich pacjentów znajduje się topalin i jakiś związek, którego nie znam.
– Ligeit.
- podpowiedział jej R’Cer.
– Możliwe. W każdym razie według chromatografu razem te dwa środki mogą działać na organizm humanoida jak mocny alkohol. Na szczęście łatwo zaradzić jego skutkom. Od razu zareplikowałam neutralizator.
Wyjęła z kieszeni hipoinjektor. Kapitan Zakrzewska podsunęła jej ramię takim ruchem, jakby robiła jej wielką łaskę. Doktor Crusher podała jej dawkę leku, potem pozostałym. Jedynie Keras odmówiła zgody na zastrzyk i była śmiertelnie oburzona podejrzeniami o odmienny stan świadomości.
– Proszę dać jej spokój. – rzekła wreszcie Lilianna, rozcierając ścierpnięte po neutralizatorze ramię – Ona zawsze się tak zachowuje, więc pewnie jej ten gaz wcale nie zaszkodził.