UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

wtorek, 30 września 2014

LXXVI. Znaleziony list

Autorką tego odcinka jest Anna Maria Vanitachi



Kilka kwestii porządkowych z uwagi na dzień dzisiejszy

1. Analiza pojęciowa
Nie wiem, czy byłoby słuszne twierdzić, że mam dobrą pamięć. Przywiązuję dużą wagę do nazwisk i dat, porządkowanie tego typu informacji nie nastręcza mi trudności. Zaobserwowałem jednak, że działania, które wydają mi się oczywiste, sprawiają niektórym członkom załogi wiele kłopotów, co każe mi podejrzewać wpływ warunkowania genetycznego i różnic dzielących nasze rasy na struktury pamięciowe. Dziś są Pańskie imieniny. Biorąc pod uwagę wszystkie wynikające z tej daty konsekwencje, dwa miesiące temu rozpocząłem przygotowania mające na celu ustosunkowanie się do propozycji, którą zwykł Pan składać nie wcześniej niż sześć dni przed planowanym bankietem. Trwające około trzech godzin, przeprowadzane codziennie sesje medytacyjne umożliwiły mi, w miarę moich możliwości, na wgląd we własną strukturę osobowości, zwłaszcza mechanizmy wolitywne, świadomie rozpoznane motywacje oraz plusy i minusy Pańskiej oferty. Proszę wybaczyć ewentualnie błędy i nieścisłości – metoda fenomenologiczno-intuicyjna stanowi dla mnie bardzo wymagające narzędzie pracy.
Pojęcia „bankiet imieninowy” użył Pan na określenie cyklicznie powtarzanej procedury, umiejscowionej w okolicach 5 dnia drugiego miesiąca roku. Wyznaczenie konkretnej daty zależy od aktualnie obranej trasy „Enterprise’a” i przyświecających nam priorytetów. Na marginesie niniejszych rozważań – pragnę wyrazić uznanie dla Pańskiej roztropności. Dotychczas wybierał Pan optymalny okres, w którym ani powierzona nam misja badawcza, ani sytuacja na pokładzie nie kolidowały z dodatkowo wygospodarowanym czasem wolnym dla załogi. Nie mam podstaw, by podważać także tegoroczną decyzję.
Wcześniejsze doświadczenia pozwalają mi przewidzieć, że, jak w latach ubiegłych, zaczynająca się o godzinie 21.00 uroczystość zostanie przeciągnięta do późnych godzin popołudniowych dnia następnego z uwagi na chronicznie powtarzające się objawy zatrucia organizmu części załogi, nazywane przez was kacem. Żywię przekonanie, że nie wymaga Pan ode mnie szczegółowego uzasadnienia, dlaczego tak popularny wśród załogantów wyścig (slalom korytarzem na trasie świetlica – toalety) nie budzi mojego szczególnego entuzjazmu. Uznaję jednak, że tego typu ceremoniały służą budowaniu więzi społecznych, analogicznie do otwartych wykładów i sympozjów na Vulcanie, które budzą podobne zainteresowanie miejscowej populacji. Dziedzictwo ludzkiego materiału genetycznego nie oddziałuje widać dość silnie, bym takie zachowania uważał za niezbędne, niemniej postanowiłem uszanować naszą odrębność kulturową i nie komentować zachowania załogi. Dla Pana uczynię wyjątek. Rok temu, po oficjalnym zamknięciu uroczystości, przyszedł Pan do mojej kabiny, twierdząc, że wpadł na nowy pomysł udoskonalenia napędu nadświetlnego, odrzucił Pan moją sugestię, że lepiej porozmawiać o tym z inżynierem, następnie zaczął Pan opowiadać o hodowli bydła w stanie Iowa i zasnął z głową na moich kolanach. Proszę, aby następnym razem uprzedził mnie Pan o swoich planach. Dzięki temu będę mógł przygotować się psychicznie. Umieszczę też w najbliższym otoczeniu książkę (dla siebie) i koc (do przykrycia Pana).
Nie posiadam gruntownego wykształcenia muzycznego, dlatego powstrzymam się od oceny towarzyszącej spotkaniu oprawy muzycznej. Pragnę jednak zaznaczyć, że śpiewanie „Happy Birthday” na imieninach nie jest zbyt logiczne. Fenomenem ludzkiej kultury, który do dziś pozostaje dla mnie zagadką, jest rytuał karaoke. Niemniej, o ile wolno mi się odwołać do nieco mgliście definiowanych wrażeń natury estetycznej, uważam, że ma Pan bardzo ładny głos. Pod pojęciem „ładny” rozumiem, że wywołuje pozytywną reakcję emocjonalną, której natury, niestety, nie jestem w stanie doprecyzować.
Jak być może Pan wie, moja rasa żywi szczególny szacunek wobec życia i stara się nie odbierać go bez specjalnego powodu żadnej istocie czującej. Zaspokajanie potrzeb natury kulinarnej nie jest, w naszych oczach, dostateczną motywacją. Dlatego większość oferowanych w czasie bankietu potraw mi nie odpowiada. Zwłaszcza Pański ulubiony kurczak z grilla. Nie jadam mięsa i nie widzę potrzeby zmieniania tego, dodam – głęboko umotywowanego filozoficznie – zwyczaju. Wiem jednak, że nie przyświecały Panu złe intencje, a odmienna od vulcańskiej kuchnia wynika z innego definiowania życia. Nie zamierzam przekonywać Pana do naszego systemu etycznego. Niniejszy paragraf ma jedynie na celu uzasadnić, czemu widok grillowanego kurczaka nie wydaje mi się atrakcyjny. Korzystając z okazji, pragnę podziękować, że wziął Pan pod uwagę naszą rozmowę na ten temat przeprowadzoną dwa lata temu i zaopatrzył nas Pan w sojowego grillowanego kurczaka. Nie jadłem go, ale postanowiłem zachować swoja porcję na pamiątkę. Wykazałem tym samym zastanawiające roztargnienie, zapominając sprawdzić, kiedy mija data przydatności produktu do spożycia. Przepraszam za pretensje, jakie pod Pańskim adresem kierował w związku z tą sytuacją nasz kucharz. Na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że, po pierwsze, data przydatności produktu do spożycia nie jest tożsama z datą zdatności produktu do bycia przechowywanym z innymi produktami nadającymi się do spożycia, a ta druga data nie została podana; po drugie, kultywowany w niektórych ludzkich szczepach zwyczaj wymiany podarunków zakłada, że przyjętego daru nie wolno wyrzucić bez narażenia się na ryzyko wywołania negatywnej reakcji emocjonalnej darczyńcy. Wspomniany sojowy grillowany kurczak był pierwszym prezentem, jaki otrzymałem od Pana, i nie mogłem znaleźć w sobie dość sił, aby go, cytuję, „wypierniczyć z lodówki”. Nie przypadła mi też do gustu kierowana wzburzeniem emocjonalna argumentacja naszego kucharza, wedle której kurczak, cytuję, „zasmradza całą lodówkę”. Chociaż po przedstawieniu logicznych argumentów zezwoliłem na jego usunięcie, zaznaczam, że poczułem się osobiście dotknięty takim dyskredytowaniem Pańskiego podarunku.
Pozostaję świadomy faktu, że istoty ludzkie odczuwają silną potrzebę ekspresji, a jednym z najpowszechniejszych katalizatorów zachowań ekspresyjnych są substancje alkoholowe. O niektórych konsekwencjach spożywania ich pisałem w trzecim akapicie niniejszego paragrafu. Alkohol służy uwalnianiu emocji. Z przyczyn dla Pana oczywistych jest dla mnie wysoce niewskazany.
Jeśli z listy aktywności charakterystycznych dla bankietu imieninowego wykreślimy picie, jedzenie grillowanego kurczaka, karaoke i rozmowy prowadzone na zaniżonym poziomie intelektualnym (z uwagi na odurzenie alkoholowe i przewagę komunikatów niewerbalnych), pozostaje taniec. Proszę wybaczyć moją niekompetencję. Widocznie podczas rekrutacji do Gwiezdnej Floty uznano, że znajomość 8 języków obcych rekompensuje całkowitą ignorancję w tym zakresie.

2. W odpowiedzi na Pańskie zaproszenie
Wszystkie przedstawione powyżej argumenty wskazują, że powinienem odrzucić Pańskie zaproszenie. Co też czynię. Jednak, aby zachować wobec Pana pełną uczciwość, muszę nadmienić o kilku innych, niekoniecznie logicznych, przesłankach, które zdecydowały o moim wyborze. Uwagi wstępne ograniczę do pewnej prośby. Niech Pan nie zakłada, że jestem uparty. Nie kieruję się przyjętymi uprzednio założeniami, które uważam za niepodważalne. Przeciwnie, co roku podejmuję tę decyzję od nowa, a fakt, że odpowiedź brzmi „nie”, oznacza, że po dokonaniu aktualizacji moich oczekiwań, nie mam podstaw wnioskować, by inna reakcja była bardziej uzasadniona.
Po pierwsze, Pański argument „cała załoga jest zaproszona” wywołał odczucia, których nie mogłem przewidzieć. Sprawił mi przykrość. Nie tylko dlatego, że nie znajdował potwierdzenia w rzeczywistości: część obsługi woli inaczej spożytkować czas wolny i pojawia się tylko na pierwsze 15 minut, by złożyć Panu życzenia, o czym doskonale Pan wie (w przeciwnym wypadku zaopatrzyłby Pan kuchnię w większy zapas grillowanego kurczaka; z moich obliczeń wynika, że jedzenia nie starczyłoby dla 428 osób). Poczułem się urażony, że odnosi się Pan do mnie jak do wszystkich pozostałych pracowników. Wiem, że to nieracjonalne. Nie widzę żadnych powodów, by miał mnie Pan traktować lepiej niż każdego innego z 426 swoich podwładnych. Znam swoje miejsce. Powoływanie się na moje kompetencje nie ma specjalnie sensu, ponieważ nie znajdują one żadnego zastosowania podczas bankietu imieninowego. A jednak zrobiło mi się smutno.
Po drugie, żadna miarą nie mogę zaprzeczyć, że sprawia mi intelektualną przyjemność rozmowa z Panem oraz nasza gra w szachy. Ale jako bohater wieczoru będzie Pan zobowiązany, a nawet niejako zmuszony, do zabawiania gości. Prawdopodobieństwo, że znajdzie Pan czas na rozmowę ze mną, wynosi poniżej 1%. Nie mogę mieć o to pretensji. Nie mam prawa mieć o to pretensje. Ale z jakiegoś powodu je mam.
Zobaczę wokół Pana tłum ludzi znanych mi co najwyżej z nazwiska, w niektórych wypadkach trudnych nawet do identyfikacji (zapamiętywanie twarzy przychodzi mi z trudem – pod tym względem ludzkie struktury umysłowe działają znacznie sprawniej). Będzie pan rozmawiać z nimi o sprawach wykraczających poza mój zakres doświadczeń. Będzie Pan jeść grillowanego kurczaka, pić wino i tańczyć z minimum 17 kobietami. Będzie się Pan dobrze bawić. Beze mnie.
Uczucie suchości w gardle, przyspieszony puls, pocące się ręce oraz kilka innych reakcji, obserwowalnych na poziomie czysto fizjologicznym, pozwala mi przypuszczać, że ten widok byłby dla mnie bardzo przykry. Prowadzi to do bardzo zaskakujących wniosków. Nie życzę Panu szczęścia. Mógłbym pokusić się o doprecyzowanie: nie życzę Panu szczęścia, w którym nie ma mojego udziału. To znaczy, że nie jestem Pana przyjacielem. Widzę w swojej relacji względem Pana element zaborczości, który mnie zastanawia. Nie znajduję dla niego racjonalnego uzasadnienia. Odczułem ochotę posłużenia się frazą „proszę mnie dobrze zrozumieć”, ale miałbym do tego prawo tylko wówczas, gdybym sam rozumiał siebie i był w stanie nakreślić Panu spójny obraz całej sytuacji. Nie potrafię tego uczynić.

3. Uwagi końcowe
Być może zastanawia się Pan, jak daleko sięgają zdolności adaptacyjne mojej rasy. Jestem Panu wdzięczny, że już po miesiącu naszej współpracy zrezygnował pan z uwag typu „czemu nie możesz się zachowywać jak wszyscy pozostali?”. Jednak niespełna dwanaście miesięcy temu niedwuznacznie sugerowaliście, że „przecież nic” by mi „nie zaszkodziło”, gdybym przyszedł na Pański bankiet. Mam nadzieję, że powyższe objaśnienia pomogą nieco zweryfikować tę przyjętą a priori tezę. Gdyby wysłał mnie pan na przeszpiegi w odległy zakątek Romulusa, prawdopodobnie potrafiłbym się wkraść na podobnie wyglądające przyjęcie i zachowywać w sposób uniemożliwiający odróżnienie mnie od pozostałych uczestników zabawy. Czy życzy Pan sobie takiego przedstawienia? Wbrew obiegowej opinii, jestem dobrym aktorem, a fakt, że nie dostosowuję swojej gestykulacji i mimiki do zachowań i oczekiwań reszty załogi, wiąże się z tym, że oceniłem takie postępowanie za bezproduktywne marnowanie energii. Mam również potwierdzone empirycznie przekonanie o trafności dokonanego przeze mnie wyboru. Gdybym miał wyrazić w podsumowaniu tego rozdziału jakieś swoje oczekiwania czy życzenia… Nie wydaje mi się to konieczne. Uważam Pana za osobę inteligentną i w miarę domyślną. Ale, ponieważ ostatnimi czasy bardzo Pan nalegał, spróbuję zastosować się do Pańskich wskazówek.
Chciałbym móc uważać się za Pańskiego przyjaciela, jednak nie wiem, czy to możliwe. Przyjaciele nie mają przed sobą sekretów. Tak przynajmniej odczytuję ziemski przekaz kulturowy. Tego warunku nie spełniam. Nie ukrywam przed Panem niczego, o czym powinien Pan wiedzieć, ale nie mam dość pewności siebie, by przesunąć granice wzajemnego zaufania poza grunt zawodowy. Są takie momenty, kiedy staram się. Zapewne odgadł Pan, że sprawia mi to dużo trudności. Udzielanie informacji o sobie, poza tymi, które Pan, jako kapitan, musi posiadać, wydaje mi się nieuprawnionym zawłaszczaniem Pańskiej uwagi. Ma Pan pod swoją pieczą ponad 400 ludzi. Każdy z nich może wskazać swój ulubiony kolor, potrawę czy najsmutniejsze wspomnienie z dzieciństwa. Nie rozumiem, czemu pyta mnie Pan o takie kwestie. Być może wynika to z konwencji językowych, których sobie nie uświadamiam. Starałem się odpowiadać szczerze. Potem odkryłem jednak, że na pytanie „Jak leci?” oczekuje Pan zwięzłej i raczej umownej odpowiedzi. Zacząłem podejrzewać, że stosuje Pan wobec mnie politykę indywidualnego traktowania podwładnych – metodę, której skuteczność wydaje mi się wątpliwa. Być może ludzie faktycznie czują się bardziej zobowiązani do lojalności i pracują efektywniej, jeśli kapitan interesuje się ich życiem osobistym, ja jednak nie jestem w stanie starać się ani bardziej, ani mniej, podczas wypełniania moich obowiązków, więc niepotrzebnie traci Pan czas.
Rzeczy, o których Panu nie mówię…Owszem, kilku kwestii wolałbym nie poruszać. Nie jest mi obca psychologicznie potwierdzona intuicja, że to, co nienazwane, nie istnieje. Oczywiście nie dotyczy tego niewielkiego fragmentu rzeczywistości, który możemy badać eksperymentalnie, znajduje jednak szerokie zastosowanie wówczas, gdy w grę wchodzą procesy na poziomie mentalnym. Odnoszę się tutaj do poglądu, że definiowanie stanów emocjonalnych wzmacnia ich oddziaływanie.
Nie chcę obarczać Pana swoimi problemami. Z tym, czego nie mogę zmienić, muszę się pogodzić, zaś to, co mogę zmienić, powinienem zmienić. Opowiadanie panu o rozgoryczeniu spowodowanym procesami, na które nie mam wpływu, wydaje się równie nielogiczne, jak oczekiwanie, że rozmowa o trudnościach pomoże w ich pokonaniu. Sytuację dodatkowo komplikuje czynnik ambicjonalny. Nie lubię przyznawać się przed Panem do własnych ograniczeń. Uczciwość wymaga, bym informował Pana, gdy nie posiadam odpowiednich kwalifikacji do wypełnienia powierzonego mi zadania, co zawsze czynię, jednocześnie starając się o nieustanne podnoszenie swojego zasobu informacji i umiejętności (zacząłem nawet, zgodnie z Pańską sugestią, chodzić na salę gimnastyczną i ostatnio, co przyznaje z nieskrywaną i jakże ludzką dumą, w czasie meczu ping-ponga udało mi się pokonać trzema punktami doktora McCoya). Kiedy jednak moje problemy mają charakter osobisty, wolę o nich nie mówić. W nieco paradoksalny sposób czuję, że to podważyłoby Pańskie zaufanie do mnie. Trudno ufać komuś, kto sam sobie z sobą nie radzi. Tak to jednak wygląda w moim przypadku. Nie zamierzam Pana wtajemniczać w szczegóły.
Przepraszam, jeśli moja adnotacja nie spełnia kryteriów merytorycznych. Gdybym potrafił, napisałbym więcej albo mniej. Swoją sytuację potrafię oddać jedynie przy pomocy metaforycznego wyrażenia „pogubiłem się”. Swoje nadzieje mógłbym wyrazić tylko dopowiedzeniem „…i mam nadzieję, że mnie Pan znajdzie”. Co nadal nie oznacza, że przyjdę na Pański bankiet imieninowy. Ale jeśli, kiedy już ucichnie muzyka, goście wrócą do siebie, a na stole nie pozostanie ani jedno grillowanie udko, miałby pan ochotę przyjść i opowiedzieć mi o tym, jak wykorzystać cytrynówkę do rafinacji nowego typu paliwa, to przygotowałem koc.

PS. I przep
raszam za tamtego kurczaka.

niedziela, 21 września 2014

LXXV

Przez chwilę trwała cisza, potem kapitan Zakrzewska zaklęła szpetnie i stwierdziła:
- Założę się, że to sprawka tego Qtasa.
- Kogo? –
zainteresował się gwałtownie kapitan Picard.
– A, takiego jednego.
– Q? Istota Q?
– Znasz tego dupka?
– Chciałbym powiedzieć, że nie. Ma coś do ciebie?
– Nie potraktowałam go z wyszukaną kurtuazją, jeśli o to chodzi. Faktycznie mógł się obrazić.
– No to macie problem, ten osobnik jest mściwy
– powiedziała Deanna Troi ze współczuciem – To pole siłowe może być trudne do usunięcia.
– Zobaczymy
– Lilianna podeszła do ściany, wzięła przypięty do stylowej zawieszki mikrofon i krzyknęła do niego - =/\= Michałow do mnie, i to w tej chwili!
Głośnik zazgrzytał i po chwili dał się z niego słyszeć obrażony głos:
=/\= W tej chwili to w Brazyli, a w Polsce jak kto chce! Przyjdę jak będę chciał.
– Ależ dyscyplina w tej żałosnej załodze.-
mruknął z pogardą Worf. Zaraz jednak pożałował swego wtrącalstwa, bo Keras tak go grzmotnęła oburącz w kark, że aż przysiadł.
– Słuchaj no, przybłędo! – wrzasnęła wściekle – Ta żałosna załoga jest MOJĄ żałosną załogą i każdemu, kto ośmieli się ją krytykować w mojej obecności, wepchnę swój osobisty d'k tahg przez gardło aż do samej dupy! Czy to jasne?!
– Ja... jasne...- wydukał Worf, a z jego miny wyraźnie można było wyczytać że zastanawia się, czemu ściany dookoła tak kołują. Keras roztarła ręce i zwróciła się do swojej kapitan:
- Może już pani kontynuować.
Lilianna z cała powagą skinęła głową i znowu zbliżyła mikrofon do ust.
=/\= Inżynierze, nie czas na fochy. Kto jest u nas specjalistą od pól siłowych?
Przez głośnik słychać było, jak Michałow mamrocze coś z niezadowoleniem, potem burknął:
=/\= Józek Stelmach jest w tym debeściak.
=/\= No to dawaj go tu.
=/\= Nie mogę. Jest pijany w cztery dupy.
– Karol, nie wyrażaj się.
– dobiegł z głębi maszynowni karcący głos Allandry.
– Dupa, dupa, dupa! – rozdarł się inżynier – Jak będę chciał, powiem jeszcze więcej! Nikt mi nie będzie zakazywał, nawet rodzona żona!
=/\= Rany julek, otrzeźwcie tego idiotę, skoro się schlał.
- jęknęła Lilianna – I w ogóle jak on śmiał na służbie?
=/\= A kto powiedział że na służbie? Skończył wachtę i poszedł zalać robaka, takie jego zbójnickie prawo. Po służbie każdy ma prawo być pijany.
=/\= No to odpijańcie, jasne?! Za pięć minut ma być trzeźwy!
=/\= Gdybym wiedział jak to się robi, zostałbym znachorem na Fidżi i tłukłbym kasę, aż by dym leciał... na pewno nie gniłbym jako inżynier na tej skorupie.
– No no no, tylko nie skorupie! –
obraził się Hermasz, który jak zwykle wszystko podsłuchiwał.
– Jak wy możecie żyć z tym wiecznym nadzorem? – chciała wiedzieć Troi. Hermasz tak bardzo różnił się w swych reakcjach od Daty, że zastanawiała się w skrytości ducha, czy aby na pewno ta inteligencja jest sztuczna. Myśląc o tym zorientowała się nagle, że nie widziała androida już od jakiegoś czasu. Gdzie też mógł się podziać?
– Przywykliśmy – odparła z roztargnieniem Lilianna – Kurcze blade, trzeba jakoś przywrócić tego idiotę Stelmacha do stanu używalności....
W głośniku szczęknęło i na linię włączył się dział medyczny. Przez roztargnienie pani kapitan przełączyła hebelek opcji na “Telekonferencję” i w efekcie caly statek słyszał jej rozmowę z Michałowem. Również ambulatorium.
=/\= Pani mi da piętnaście minut – powiedziała doktor Foremna – Już ja się zajmę tym typkiem, że nie tylko wytrzeźwieje, ale i “Pana Tadeusza” z pamięci będzie recytował.
=/\= Dobra, ma pani wolną rękę
– westchnęła kapitan z rezygnacją – Jak Stelmasz odzyska sprawność umysłu, ma zająć się problemem tego pola siłowego, które nas otacza i jak najszybciej je zlikwidować. Pani mu powtórzy, że nie obchodzi mnie czy to wykonalne czy nie. Ma to zrobić. Ja będę w bibliotece z naszymi gośćmi, jakby co.
Prawdę mówiąc chciała po prostu chwilę odpocząć od powstałego zamieszania, a nie mogła wyrzucić dostojnych gości przez śluzę, na co – prawdę mówiąc – miała w tym momencie wielką ochotę.
– Ja pójdę poszukać Daty – powiedziała Deanna z własciwym sobie wyczuciem chwili – Worf, zechcesz mi towarzyszyć?
– Zechcę.-
warknął Klingon, wciąż rozcierając bolący kark i popatrując przy tym na Keras, która ukradkiem pokazała mu zwiniętą pięść. Wyraz jej twarzy był łatwy do odczytania i Worf przyrzekł sobie, że będzie trzymał usta na kłódkę, póki nie opuści pokładu tego dziwacznego statku.
Kapitan Zakrzewska i Jean Luc Picard przeszli do pokładowej biblioteki, urządzonej po staroświecku i kapitan Enterprise aż gwizdnął na widok zgromadzonych tam tomów.
– Wolicie retro?
– A tak jakoś.... Papierowa książka ma duszę, czego nie da się powiedzieć o formie elektronicznej.
– Ambasador Spock by w tym momencie powiedział, ze to wysoce nielogiczne stwierdzenie.
– zachichotał Picard.
– Ambasador? To ten spiczastouchy jeszcze żyje i jest teraz ambasadorem?
– Tak, na Romulusie. Widzieliśmy się całkiem niedawno.
– O, to fajnie
– ucieszyła się Lilianna – Mam tu coś co do niego należy.
Wyjęła z szuflady ciężkiego biurka kilka złożonych kartek.
– Kiedyś gościliśmy tu kapitana Kirka i jego wolkańskiego przydupasa – wyjaśniła – Zostawili to przez zapomnienie, a ja tak nosiłam w te i wewte... Co ich spotkałam, to zapominałam oddać, bo coś się działo no i tak mam toto do dziś. Może jeśli kiedyś zobaczysz jeszcze Spocka, to mu oddaj.
– Tradycyjny list?
– Widać Spock to nie taki znowu przeciwnik starych rozwiązań.

Picard przyjął machinalne podane mu kartki, nie przerywając rozglądania się po bibliotece.
Mogę tu trochę poszperać? – spytał. Lilianna ziewnęła.
Rób co chcesz – przyzwoliła – Wiesz co? Bądź aniołem i pozwól mi się trochę zdrzemnąć, choć kwadrans. Jestem wykończona. Jakby co się działo, to mnie obudź, ale lepiej nie.
- Dobra. Ja sobie znajdę coś do czytania, a ty się prześpij.

Lilianna zwinęła się jak kotka w jednym z głębokich foteli i natychmiast zasnęła. Kapitan Picard dokończył zwiedzanie biblioteki i sam zapadł w drugi fotel. Sam był bardzo zmęczony. Machinalnie rozłożył trzymane wciąż w ręku kartki i zaczął czytać. W miarę tej czynności jego oczy robiły się coraz bardziej okrągłe....