UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

czwartek, 24 października 2013

LIX.


Zderzenie dwóch fazerowych wiązek to nie byle co. Powstały wstrząs wywołał istną burzę energetyczną wokół dwóch statków i w całej pobliskiej przestrzeni. Na mostku Voyagera pociemniało, kilka konsol łysnęło przepięciem, a z głośników rozległ się potworny ryk, będący efektem nagromadzonych na wyjściach ładunków elektrycznych. Przez powstały hałas z trudem przebił się głos Parisa, który wrzeszczał niczym opętany:
- Jest! Jest tunel! Mamy przejście!
– Cała naprzód! –
krzyknęła Janeway, trzymając się za czoło, którym podczas wstrząsu o coś huknęła – Na miłość boską, Tom, gnaj ile sił! Tunel zaraz się zamknie!
Parisowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Voyager runął naprzód takim zrywem, że teraz na odmianę zawyły wskaźniki przyspieszenia. Statkiem rzucało na wszystkie strony, ale parł naprzód i dosłownie w ostatniej chwili, nim anomalia zdążyła “zabliźnić” powstałą wyrwę, wyprysnął na wolność, nieomal wpadając na oczekującego Hermasza. Chakotay zdążył chwycić swoją kapitan, nim ta spadła z fotela, ale sam zaraz potem walnął kością ogonową o podłogę.
– Na galaktykę, Tom, co pan wyprawia?
– To nie ja, to te zaburzenia
– Paris z trudem ustabilizował statek i wygasił ciąg – Ważne że jesteśmy już na swobodzie, hurra!
Kathryn sięgnęła do konsoli łączności i wywołała Hermasza. Na ekranie ukazała się bardzo zadowolona twarz kapitan Zakrzewskiej, na której głowie siedziało puszyste zwierzątko o płaskim łebku i węszyło badawczo w powietrzu.
– Jeśli wolno, ma pani coś na głowie. – powiedziała odruchowo Janeway, nim zdążyła się zastanowić.
– To moja fretka – poinformowała ją uprzejmie Lilianna – Ma na imię Gizia. A bo co?
– Nic. Myślałam, że to taka osobliwa ozdoba do koka.
- Ona też tak czasem uważa. Zwykle opiekuje się nią mój osobisty ordynans, ale teraz jest chłop zajęty, zabezpiecza jedno z życiowo ważnych urządzeń na statku.

Te słowa były tak bardzo pozbawione sensu, że Kathryn nie mogła się powstrzymać od zadania następnego pytania:
- Jakie życiowo ważne urządzenie statku może zabezpieczać ordynans?
- Bimbrownię. Nieważne zresztą. Jak mówią odczyty, jesteście wolni. Możecie ruszać dokąd wam wola.
– Tak, jesteśmy wolni. Dzięki wam. Zapraszam panią i wyższych oficerów na pokład Voyagera.
– Poważnie? No jak pani chce.

Tuvok zacisnął lekko usta. Poczekał aż ekran zgaśnie i zwrócił się ozięble do Janeway:
- Czy mam postawić ochronę w stan pogotowia?
Kapitan stłumiła bardzo niedyplomatyczne parsknięcie śmiechem. Mina Tuvoka mówiła sama za siebie i zapewne miał on trochę racji, ale w tej chwili serce Janeway przepełniała taka radość i taka wdzięczność dla wybawców, że gotowa była uściskać nawet samego najwyższego przywódcę Hirogenów.
- Nie wydaje mi się żeby była taka konieczność - powiedziała serdecznie - Mamy do czynienia z przyjaciółmi, nie z wrogami.
- Ośmielę się zauważyć, że ci przyjaciele wydają się być odrobinę niezrównoważeni.

Janeway machnęła na niego ręką i pobiegła poprawić fryzurę przed udaniem się do hali przesyłu.
Tymczasem kapitan Zakrzewska odnalazła swego totumfackiego, zwymyślała go na wszelki wypadek, oddała mu Gizię pod opiekę i poszła do brygu.
- Wypuścić aresztantów. - poleciła pełniącemu dyżur w sekcji chorążemu Kindermanowi.
- Amnestia? - zawołał z nadzieją Matias von Braun, któremu strasznie nudziło się na pryczy.
- Powiedzmy że warunkowe zawieszanie odbywania kary - odparła surowo kapitan - Proszę zabrać swoje girlaski i na nowo otworzyć bar. Możemy mieć gości i trzeba będzie ich jakoś przyjąć.
- Jasne, jak bida to do Żyda.
- Wipraszam sobie!
- zapiał z oburzeniem chorąży Kinderman - Ja pójdę iść na skargie! To antysemityzm jest!
- Żaden antysemityzm, Baruch, przecież Matias jasno powiedział, że pomagacie na wszelką bidę
- pocieszyła go kapitan - Dobra, to ja lecę do siebie się przebrać, potem hali transportu i jakby co, to na razie będę na bratnim statku.
- Taki on i bratni...

Dalszych uwag Kindermana kapitan Zakrzewska już nie słyszała, bo biegła do turbowindy. Wkrótce zjawiła się w hali transportu, ubrana w galowy mundur i ze starannie upiętym warkoczem. W hali czekał na nią Arek, R'Cer, Karol Michałow oraz Osip Zajczik z żoną. Na widok Keras Lilianna zmarszczyła czoło.
- Czy... - zaczęła.
- Ja znaju - przerwał jej zbrojmistrz - No szto że mnie dziełać?
Rozłożył ręce w bezradnym geście człowieka całkowicie zniewolonego przez okoliczności.
- No może i dobrze - oświadczyła Lilianna po namyśle - Mieszane towarzystwo na pewno wywrze odpowiednie wrażenie. Tylko żeby mi pani wstydu nie narobiła, bo nie odpowiadam za siebie!
Keras oświadczyła gromko, że będzie się zachowywać absolutnie bez zarzutu, co oczywiście nie wyczerpywało tematu, bo jako Klingonka miała własny pogląd na to co jest właściwe a co nie. Lilianna weszła zatem na platformę, a technik Lalewicz, który ani na chwilę nie zmienił sennego wyrazu twarzy, przełożył wajchę transportu. Po chwili cała szóstka zmaterializowała się w hali Voyagera, gdzie przy panelu sterowania transportera oczekiwali: kapitan Janeway, Tuvok, porucznik Chakotay, 7of9 oraz Neelix, którego bokobrody aż jeżyły się z podniecenia.
- Witam na pokładzie USS Voyager. - powiedziała Kathryn Janeway, gdy tylko goście zmaterializowali się na dobre.
- Czołem - kapitan Zakrzewska zeskoczyła zgrabnie z podestu i potrząsnęła ręką Janeway z miną starego kumpla - Pozwoli pani: mój pierwszy oficer, komandor podporucznik Arkadiusz Żydek, oficer naukowy komandor R'Cer, główny inżynier porucznik Karol Michałow...
- Strzałka, ferajna! - wypowiedział się Michałow, nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać.
- Zamknij się pan, do cholery! A to mój zbrojmistrz, komandor porucznik Osip Anegdotycz Zajczik i jego żona Keras.
- Klingonka?
- zdziwił się Neelix, nim Kathryn zdążyła się odezwać - To dlaczego ma takie... płaskie czoło?
Dwie sekundy później wiedział już, że powinien rozważniej dobierać słowa, a dalsza rozmowa toczyła się w ambulatorium.
- Bardzo interesujące rozwiązanie - mówiła Lilianna, oglądając z zaciekawieniem Doktora - Mówi pani, że to hologram?
- Tak, ale myśli samodzielnie. -
odparła Janeway, zerkając z pewną obawą na naburmuszoną Klingonkę.
- Całkiem samodzielnie - przyświadczył Doktor, nie przerywając swej pracy - Czy mogę wiedzieć, czemu pan Neelix ma złamaną szczękę?
- Powiedział, że mam płaskie czoło!
- warknęła Keras.
- Nie chciałbym złamać jakiegoś tabu, ale w istocie jest ono trochę... nieklingońskie.
Żona Osipa najeżyła się wściekle, ale Janeway wtrąciła się szybko:
- Za czasów kapitana Kirka większość Klingonów nie zwalczyła jeszcze skutków pewnej epidemii - powiedziała - Tak właśnie wyglądali. Tylko że za czasów Kirka chyba żaden z nich nie służył we Flocie, wiedziałabym o tym.
Lilianna wzruszyła ramionami.
- Pani Zajczik wcale nie służy - odparła - Jest cywilnym konsultantem jako żona mojego oficera. Rozumie pani, mieliśmy lecieć w rejony o dużej aktywności Klingonów... mówiłam pani, że nasze czasy były trochę zwariowane.
- Nasze też są.
- westchnęła Janeway.
- Na migrujące słońca, ależ temperament... - wybełkotał Neelix, odzyskując pod wpływem zabiegów Doktora pełnię władz umysłowych. Zezował na Keras z wyraźnym podziwem, choć i z dużym respektem.
- Proszę leżeć spokojnie, zaraz ukończę procedurę. - rzekł karcąco Doktor. Lilianna obeszła go dookoła i wreszcie oznajmiła:
- Ja nie mogę! Pani kapitan, czy można sprowadzić tu moich doktorów, żeby obejrzeli sobie to cudo? Panie tego, pozwoli pan być obejrzany?
- Nie mam nic przeciwko konwersacji z kolegami, nawet jeśli są w stosunku do mnie zapóźnieni o całą epokę.
- odparł uprzejmie AHM.
- Hm, epoka nie epoka, ale jak widzę to z łysieniem wciąż nie umieją sobie poradzić - dogryzł mu Arek - Nie myślał pan o tym, by wyhologramować sobie normalne włosy?
- Nie jestem William Shatner, żeby mi to przeszkadzało
- oznajmił z godnością Doktor - No, pan Neelix może już wracać do swoich obowiązków. I lepiej niech się trzyma z daleka od Klingonek.

piątek, 11 października 2013

LVIII.


Podczas gdy na pokładzie Hermasza szukano pytoniego wylęgu, załoga Voyagera zabezpieczała skrupulatnie wszystko, co tylko się dało. Jak słusznie rozumowali, przebicie więżącej statek anomalii mogło zaowocować potężną falą uderzeniową. Wszyscy byli podnieceni do granic możliwości, zarówno faktem że mają szansę wyrwać się z na oko beznadziejnej sytuacji, jak i tym, że oto czeka ich spotkanie z drugą ziemską załogą. Ten nastrój ekscytacji udzielił się nawet Doktorowi i jedynymi istotami, które zachowały pełny spokój, byli Tuvok i 7of9. Ta ostatnia siedziała przy największym działku fazerowym i obliczała koordynaty, wprowadzając niezliczone poprawki na przeróżne zmienne losowe. Co jakiś czas łączyła się z Krzysztofem Majchrem, konsultując z nim kolejne zmiany współrzędnych. W końcu nadeszła chwila, gdy oboje stwierdzili, że już lepiej być nie może i z tą wiadomością połączyli się ze swymi dowódcami.
- No to nie czekajmy dłużej - zdecydowała kapitan Janeway - Bo jak będziemy czekać to jeszcze stanie się coś, co uniemożliwi nam te próby.
- No to lu, Smoku.
- skwitowała zwięźle raport swego czołowego snajpera kapitan Zakrzewska, która akurat była w łazience i pomagała Weronice wykąpać Miśka. Wielki owczarek ujadał i skowyczał tak, że Krzysztof Majcher z trudem słyszał Liliannę przez głośnik.
- Dobra, to zmawiam się z tą lalą od Voyagera i zasuwamy - odpowiedział - Uprzedź ludzi, Lila, może nami telepnąć, szczególnie jak panienka w połowie roboty zechce poprawić makijaż i rączka się jej omsknie.
- Nie trzeba, ja to zrobię
- włączył się niespodziewanie główny komputer i zaraz potem rozdarł się na wszystkie pokłady - Uwaga istoty organiczne! Przygotować się fizycznie i moralnie na niekontrolowane wstrząsy!
Ten komunikat wywołał niejakie zamieszanie, połączone z powszechnymi życzeniami pod adresem mamusi Hermasza, kompletnie - jak stwierdził R'Cer - pozbawionymi podstaw logicznych, za to nad wyraz barwnymi. Jasiek Gąsienica i Jędrzej Karpiel natychmiast pospieszyli, by zabezpieczyć swoją ukochaną bimbrownię, ojciec Maślak zaczął zbierać chętnych na zbiorowe modły w intecji powodzenia akcji ratunkowej, zaś profesor Trekowski wygasił palniki w pracowni i zamknął na głucho wszystkie pojemniki z niewiadomymi substancjami. Właściciele co mniejszych pupilków sprawdzali starannie terraria i klatki, a doktor T'Shan pospiesznie zapakowała córeczkę do łóżka wmawiając jej, że już jest noc i trzeba spać.
W ciągu dziesięciu minut cała obsada mostka była na miejscu, nawet mokry po kąpieli Misiek, który wkręcił się tam i nie dał wygonić. Również mostek Voyagera był wyraźnie bardziej ludny niż kiedykolwiek, bo oprócz tego, że były zajęte wszystkie stanowiska, wielu ludzi po prostu kręciło się po nim wyraźnie udając, że przyszli w jakimś konkretnym celu. Kapitan Janeway siedziała w fotelu, zaciskając swe kształtne palce na jego poręczach. Obok niej stał porucznik Chakotay, równie zdenerwowany jak ona, ale usiłujący zachować spokój. Tom Paris przy sterach dzwonił zębami, z czego w ogóle nie zdawał sobie sprawy, chorąży Kim bębnił nerwowo palcami po konsoli maszynowni, i jedynie Tuvok nie okazywał żadnych emocji. Gdy ekran rozjaśnił się ukazując wnętrze mostka Hermasza, Kathryn z trudem opanowała się, by nie zerwać się z fotela. Powstrzymała ją przed tym tylko obawa kompromitacji. To, co zobaczyła, mogło zresztą wytracić z równowagi osobę dużo spokojniejszą, bo nawet od konsoli Tuvoka dobiegł ją stłumiony dźwięk, jakby wciąganego gwałtownie powietrza.
Na ekranie mała kapitan w staroświeckim mundurze z białoczerwonymi wypustkami awanturowała się straszliwie ze swymi ludźmi, których na mostku było stanowczo za dużo, by mogli stanowić jedną wachtę. Jędrne i nad wyraz obrazowe wyzwiska sypały się jak z rękawa, harmider panował niewiarygodny, i na pierwszy rzut oka mostek Hermasza przypominał piwiarnię, w której doszło do zwyczajowego nieporozumienia. W dodatku pomiędzy przepychającymi się i wykrzykującymi swe pretensje ludźmi pętał się ogromny, mokry pies, co chwila podcinając komuś nogi.
– Czy... coś się dzieje? – spytała wreszcie Janeway, zdziwiona tym niecodziennym widokiem.
– Nie, skądże, normalnie miła atmosfera – odpowiedziała jej Lilianna, puszczając ucho młodego blondynka, którego właśnie siłą posadziła przy sterach – A co na pani folwarku?
– Jesteśmy gotowi i... zdyscyplinowani.
– My wbrew pozorom też. Czerep, jak pan jeszcze raz puści stery, łapy poprzetrącam! Stelmach, cholero jasna, siadaj pan przy konsoli maszynowni i pilnuj wskaźników, bo nie odpowiadam za siebie! Chorąży Podgumowana, jak panią kopnę w lewy półdupek, to nogami się pani nakryjesz i łbem do śmietnika wlecisz, czego pani tu się szwendasz?!
- A bo może będzie coś trzeba...? -
pisnęła wdzięcznym dyszkantem ruda i piegowata kobieta mundurze sekcji inżynieryjnej z czasów kapitana Kirka.
– Trzeba to lobotomii u pani, albo przynajmniej parę razy w łeb! Arek, do nagłej krwi, zajmij się tym szemranym towarzystwem, bo ja mam co innego do roboty niż niańczyć bandę przygłupów!
– Kto nie ma służby, uprzejmie proszę won, ale już!
– podniósł głos pierwszy oficer, na co nikt nie zwrócił większej uwagi. Przystojny Wolkanin z dystynkcjami komandora patrzył na to całe zamieszanie od konsoli naukowej, zachowując niezmącony spokój, a nawet z lekkim znudzeniem. Widać było, że takie widoki to dla niego nie pierwszyzna i że nie ma najmniejszego zamiaru interweniować.
Nagle wszyscy uspokoili się i zajęli swoje miejsca, jakby otrzymali polecenie od kogoś niewidzialnego. Gwar ucichł i dał się słyszeć męski głos, mówiący:
- Uwaga, ferajna! Godzina 0 za pięć... cztery... trzy... dwa... jeden... teraz!