UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

środa, 25 grudnia 2013

LXIII.

O tym, co się działo w maszynowni Voyagera, jego kapitan nie miała chwilowo pojęcia. Cała awantura rozpętała się zbyt szybko, by ktokolwiek choćby pomyślał o zawiadomieniu dowódcy, a gdy oba statki skoczyły w maksymalnym warp zgodnie z wyliczeniami Sytara, wszystko i tak stało się jasne.
Kathryn Janeway oglądała właśnie z podziwem bar von Brauna, w którym odbywała się próba tancerek, gdy Hermaszem szarpnęło. Właściwie to zbyt łagodne słowo. Statkiem rzuciło tak potężnie, że wszystko, co nie było przyśrubowane do podłogi, dosłownie pofrunęło na wszystkie strony. Przez chwilę trudno było odróżnić kapitan Zakrzewską i jej gości od elementów wyposażenia, ale po kilku daremnych próbach rozwiązali jakoś ten problem i wstali na nogi.
Co się stało? – wystękała Janeway, masując sobie obolały kark.
– Jeszcze jedno takie trzęsienie ziemi, a będę zmuszony ogłosić upadłość przedsiębiorstwa – stwierdził z oburzeniem von Braun, wyłażąc spod jednego stołu i kilku krzeseł – Hermasz, co się znowu stało, do ciężkiej cholery?!
– Ktoś użył zapasowych sterów z poziomu maszynowni –
odpowiedział mu ochrypły bas głównego komputera – Jesteśmy w nieznanej przestrzeni, obok Voyagera. Nie wiecie czemu nie można się z nim dogadać?
- Pewnie dlatego, że jest tylko komputerem, nie świadomą istotą, jak ty
– odparła Lilianna, podczas gdy Janeway rozglądała się usiłując zrozumieć, co to za pijacki głos rozmawia z jej “koleżanką”- Co to za przestrzeń?
– A bo ja wiem, królowo? Ma przedziwne parametry.
- Przepraszam, kto to mówi? –
spytał Tuvok, nie mniej zdziwiony niż jego kapitan. Przywykł do łagodnie modulowanych głosów z komputerów i podejrzewał, że kapitan Zakrzewska prowadzi teraz rozmowę raczej z którymś swoim podwładnym, w dodatku będącym “pod humorkiem”.
– To Hermasz – wyjaśniła mu Lilianna – Główny komputer mojego statku. Ma wmontowane obwody sztucznej inteligencji i czasami zachowuje się dość nieoczekiwanie. Trzeba jednak przyznać, że jego pomoc jest nie do przecenienia, szczególnie w sytuacjach kryzysowych. A właśnie: Hermuś, kto odpalił te świeczkę? Kogo mam zabić?
– Melduję posłusznie że z naszego statku Grzegorz Brzęczyszczykiewicz albo Sytar –
zaraportował ochoczo komputer – Nie wiem, która osobowość teraz dominuje. Jeśli chodzi o Voyagera, to podejrzewam, że pan Michałow, bo tuż przed skokiem rozmawiali.
- Chcesz powiedzieć, że... Kaśka, chodu za mną na mostek!

Lilianna rzuciła się do turbowindy, w której ojciec Maślak pieklił się właśnie z Jolką Stern, którą wyraźnie winił za to co się stało. Goście pobiegli za nią domyślając się, że owo familiarne zaproszenie musiało się odnosić do Janeway.
– Chcesz powiedzieć, że twój główny inżynier... – zaczęła Kathryn, ale kapitan Zakrzewska wzruszyła tylko wściekle ramionami.
- Cholera jasna go wie. Ten facet to specjalna kara boska, stworzona wyłącznie dla mnie, w celu dania mi przedsmaku mąk piekielnych.
– Córko, znowu zaczynasz bluźnić!
– wsiadł na nią rozsierdzony ksiądz – Nie dość, że ten bezbożny statek zakłócił świętą uroczystość?! Cały dolny pokład jest usiany kadzidłem, ja wyglądam jak ostatni kocmołuch, a twój ordynans złamał nogę.
– No to do ambulatorium go!
– Nogę od stojaka złamał, nie własną! Walnął w nią tym swoim zakutym łbem jak nami zatrzęsło... a do tego by nie doszło, gdyby ta tutaj dziewoja pilnowała swojej roboty zamiast umawiać się na randki z nawigatorami!
– Nie ze wszystkimi, tylko z jednym!
– pisnęła Jolka – Poza tym dziś dyżur miał Andrzej Lepek. Nie wiem jak to się stało, że Brzęczyk został sam.
– O ile znam Lepka, to pewnie akurat uciął sobie drzemkę
– westchnęła z rezygnacją kapitan Zakrzewska – Ojcze, ojciec da spokój, to naprawdę nie Jolki wina, jeśli ktoś zawinił, to Michałow.
– No jasne, ten bezbożnik kiedy by co dobrze zrobił..
. – burknął ksiądz i wreszcie zamilkł. Przez chwilę mierzył wzrokiem gości.
– A ci państwo to wierzący chociaż? – zagadnął wreszcie. Tuvok drgnął i zwrócił na niego zdumione oczy.
– Przepraszam? Co to za pytanie?
– Normalne, synu. Czyżbyś nie był ochrzczony jak Bóg przykazał?
– Ojcze –
jęknęła Lilianna – To przecież normalny Wolkanin, choć w żałobnym odcieniu, oni mają inną religię i nie rozmawiają o niej z obcymi. Przecież ojciec to wie, znając R’Cera i T’Shan.
Ksiądz chciał coś powiedzieć, ale winda zatrzymała się właśnie i rozmówcy znaleźli się na mostku.
– Inga, łącz z Voyagerem! – krzyknęła Lilianna, zapominając o księdzu. Ciemnowłosa dziewczyna odwróciła się od swej konsoli.
- Kapitanko, ja nie muszę łączyć – odparła – Oni nam wymyślają od dobrych dziesięciu minut.
– Wszyscy?
– Nie, jeden taki. Nazywa się chyba Londyn czy może Madryt... tak jakoś.
– Paris! Tom Paris!
– przerwała jej wściekła męska twarz na ekranie – Ja tylko żądam wyjaśnień, bo jeśli porwaliście naszego dowódcę po to, by zmontować jakiś sabotaż...
– Nikt mnie nie porwał
– kapitan Janeway uznała za stosowne wyłonić się zza pleców zażywnego księdza, który, nie uważając obecnej awantury za specjalnie godną uwagi, czyścił właśnie rękawem komży swój ornat, mamrocząc przy tym z niezadowoleniem jakieś wcale niepobożne słowa – I nikt nie ma tu pojęcia, co się właściwie stało.
Na ekranie ukazała się wytatuowana twarz Chakotaya, który odsunął zdenerwowanego Parisa i zwrócił się do Kathryn:
- Melduję, że główny inżynier Hermasza opanował naszą maszynownię.
– Co takiego?!
– Janeway podeszła do konsoli i zaraz odskoczyła z mimowolnym okrzykiem, bo na ramieniu dziewczyny z dystynkcjami oficera łączności zobaczyła pękate, ośmionogie stworzenie pokryte krótkimi włoskami.
– Co to?!
– Czikita. Ptasznik brazylijski
– odparła uprzejmie oficer łączności – Tak naprawdę należy do Kazika Piskorza, ale to straszna powsinoga i wszędzie jej pełno. Dziś znalazłam ją na swoim fotelu, miała szczęście że na niej nie usiadłam.
Pogłaskała palcem odwłok pajęczycy, która w odpowiedzi poruszyła masywnymi nogogłaszczkami, aż Janeway poczuła ciarki na plecach. Odsunęła się na wszelki wypadek i zwróciła znowu do ekranu:
- Co się dzieje?
– Pan Michałow zabarykadował się w maszynowni i wykonał niedozwolony manewr
– wyjaśnił Chakotay – Ogłuszył Vorika i groził fazerem 7of9. Zlekceważył moje ostrzeżenia i oficjalne nakazy.
– No dobra, a gdzie jesteśmy w takim razie?
- Nie uwierzy pani. W kontinuum Q.
– CO?!
– Dajcie mi waszą maszynownię
– wmieszała się do rozmowy kapitan Zakrzewska – Może się dowiem, co właściwie strzeliło Karolowi do łba.
Chakotay spojrzał na Janeway, która skinęła głową bez zapału. Wściekły Paris włączył kilka przycisków i miejsce widoku mostka zajął na ekranie widok maszynowni Voyagera.
Na środku siedział ponury Vorik, a nieproszony gość owijał mu właśnie czoło i potylicę mokrą ścierką. Wolkanin dokładał starań, by zachować neutralną minę, ale w ogóle mu to nie wychodziło.
O, cześć Lila – powiedział Michałow, gdy sygnał wywołania skłonił go do spojrzenia na ekran łączności – Co słychać?
– To chyba ja powinnam o to spytać. Coś ty znowu narozrabiał?

Inżynier potarł usta grzbietem palca.
– Nie złość się, szefowo – rzekł pojednawczo – Nie było czasu na konsultacje społeczne. Nawalilibyśmy głupie dziesięć sekund i stracilibyśmy szansę. No chyba nie wzięłaś na poważnie słów tego typa, że odeśle nas do domu gdy zrobimy swoje? Składał deklaracje niczym jakiś napalony gimbus przed pierwszym razem, ale ja mu z punktu nie wierzyłem. Z takim wyglądem nie mógł być wiarygodny, no way!
– Ja też mu nie uwierzyłam –
mruknęła Lilianna w zamyśleniu – To jednak nie usprawiedliwia twoich samowolek.
Michałow rozłożył ręce. Widać było, że jest trochę zmieszany, ale winny w żadnym razie się nie czuje. I zaraz przeszedł do kontrataku.
– Wiem – powiedział agresywnie - No ale co miałem robić? Jeśli nie złapiemy gościa za jaja, utkniemy tu na dobre i będziemy gonić komety aż do usranej śmierci! Tego chcesz dla nas wszystkich? Co z ciebie za dowódca?!
.

niedziela, 22 grudnia 2013

LXII.

Zdumienie Kathryn Janeway było całkowicie zrozumiałe, bo jest rzeczą pewną jak dwa razy dwa, że nigdy w swoim życiu nie widziała tak wyglądającego korytarza na statku gwiezdnym. Został pracowicie udekorowany sztucznymi roślinami i obrazkami jakichś niezidentyfikowanych świętych. Środkiem szedł pochód około trzydziestu załogantów obojga płci, a na czele kroczył majestatycznie niewysoki, nadzwyczaj dobrze odżywiony mężczyzna w jasnozielonej, bogato haftowanej szacie do ziemi, wymachując czymś, co przypominało metalową urnę zawieszoną na trzech łańcuchach. Za jego plecami szedł jasnowłosy olbrzym w zarzuconej na mundurze białej, koronkowej tunice, z namaszczeniem dźwigając ozdobioną aplikacjami chorągiew na polerowanym drzewcu. Ze środka naczynia buchał aromatyczny dym, a załoganci śpiewali chórem:
- Trzej Królowie jadą
złoto, mirrę kładą
Hej, kolęda, kolęda!

Opanowany zazwyczaj Tuvok wydał z siebie coś pośredniego między jęknięciem a westchnieniem niedowierzania. To zaalarmowało kapitan Zakrzewską, która obejrzała się na swych gości i uczuła się w obowiązku udzielić im wyjaśnień:
- Spokojnie, to właśnie procesja. Ten na przedzie to ojciec Tadeusz Maślak, redemptorysta, nasz pokładowy kapelan, a za nim idzie mój ordynans, pełniący w niedziele i święta rolę ministranta.
– Wybacz, nic z tego nie rozumiem.-
bąknęła zmieszana Janeway, nie mogąc oderwać wzroku od procesji, która właśnie mijała drzwi przesyłowni.
– Wyjaśnię ci, co mogę, tylko zapakuję tego gałgana do celi. Hej, pani Michałow! Proszę zaprowadzić naszych gości do mesy, ja zaraz tam będę.
Ciemnowłosa dziewczyna w cywilnym ubraniu – spodniach i fantazyjnej bluzce z przypiętym do niej identyfikatorem - podeszła do swej kapitan.
– Pozwolicie, to jest Allandra Michałow, żona mojego głównego inżyniera i zarazem psycholog pokładowy.
– Nie mam wątpliwości, że się przydaje.
- stwierdził sucho Tuvok – Jest nawet bardzo potrzebna. Oficjalne obrzędy religijne na statku Gwiezdnej Floty?
– To specyficzny statek, panie Tłuk Wok
– warknęła Lilianna, którą te słowa wyraźnie uraziły – I nie do pana należy krytykowanie tego, co tu robimy. Proszę mi wybaczyć, spotkamy się w barze, zaraz tam będę.
Poszła zamaszystym krokiem za oddziałem ochrony, który wlókł stawiającego bierny opór więźnia, zaś Allandra Michałow wskazała okrągłym ruchem jeden z korytarzy.
– Proszę tędy – powiedziała - Za kontaktami dyplomatycznymi stoi zazwyczaj Matias von Braun, ale teraz zajęty jest ustawianiem programu rozrywkowego.
– Dyplomata zajmuje się rozrywką?
– Polityka to zabawna rzecz. Zresztą Matias jest kierownikiem naszego baru i zarazem dba o to, żebyśmy nie musieli żreć na okrągło jednego i tego samego z syntezatorów.
– Tutejszy Neelix.
- mruknął kwaśno Tuvok. Hermasz wywarł na uporządkowanym Wolkaninie jak najgorsze wrażenie. Od pierwszego spojrzenia zorientował się, ze regulamin jest tu przestrzegany raz od wielkiego dzwonu, a zazwyczaj każdy robi co chce. Wygląd korytarzy świadczył o tym dobitnie. Wszędzie poprzypinane były sztuczne gałązki iglastych drzew, w kilku rogach stały drzewka przybrane kolorowymi kulkami i świecącymi paskami cynfolii, a na którymś zakręcie goście natrafili na wspaniałego rysia iberyjskiego. Wielki kot wygiął się w łuk na widok towarzyszącego im psa, prychnął i skoczył na rurę wentylatora, biegnącą pod sufitem. Stamtąd zaczął fukać i parskać, obrzucając kudłatego owczarka kocimi obelgami, póki przystojny blondyn w średnim wieku nie podszedł i nie zdjął go stamtąd.
– Spokojnie, Mruczusiu, zaraz dostaniesz mleczka – powiedział – Państwo pozwolą, Jakub Żmijewski, tutejszy naczelny konował.
– To kapitan Voyagera i jej szef ochrony
– odpowiedziała mu pani Michałow – Nasza stara ich zaprosiła. Nie wiesz czy Matias doprowadził już swój burdel do porządku?
– Jasne, że tak. Wszystko udekorowane, wymuskane, a już co bufet, to mówię: buty zdjąć i palce lizać. Maciuś zna się na swej robocie. Nie zdarzyło mi się jeszcze, żebym po jego kuchni musiał kogoś leczyć na żołądek, no chyba że wskutek przeżarcia. Są tacy. Co nie potrafią powściągnąć apetytu, choćby nie wytykając palcem nasz księżulo..
.

Podczas gdy kapitan Janeway i jej szef ochrony poznawali powoli statek gwiezdny Hermasz, na pokładzie Voyagera zdarzyło się tak, że w maszynowni pozostał tylko Vorik, 7of9 i Karol Michałow, któremu wolkański mechanik objaśniał szczegóły nowoczesnej aparatury. Michałow, będąc z natury bardzo bystrym i technicznie uzdolnionym facetem, szybko załapał, na czym polegają różnice a na czym podobieństwa, ale z wrodzonej ostrożności udawał głupiego. Vorik był właśnie w trakcie wykładu na temat cewek warpowych, gdy zapikał komunikator.
=/\= Szefuniu, mam wiadomość – zabrzmiał podekscytowany głos Grzegorza Brzęczyszkiewicza – Sytar zakończył właśnie pewne obliczenia. Gdybyśmy teraz, w tym momencie, dokonali symultanicznego skoku, znaleźlibyśmy się w samym środku kontinuum Q!
- Co?
– Michałow wytrzeszczył oczy na swój komunikator.
- Kontinuum Q to miejsce gdzie żyją istoty w rodzaju mężczyzny, który was tu sprowadził. – wytłumaczyła mu przystępnie 7of9.
– Aha! Obiecał, że po wszystkim odstawi nas do domu.
– Chciałabym to zobaczyć. Q nie dotrzymują słowa danego zwykłym istotom, a ten, o którym mówimy, jest najgorszy ze wszystkich. Wykorzystał was i więcej się nie odezwie.

W głosie 7of9 brzmiała niezachwiana pewność i myśli Michałowa zaczęły nagle galopować pod czaszką szybciej nić kiedykolwiek.
– Grzechu, co ty mówiłeś o tym skoku? – spytał wreszcie.
=/\= To wyjątkowa okazja, wszystkie parametry idealnie się dopasowały, ale to potrwa krótko. Sytar jest pewny swego, ja sprawdziłem jego obliczenia i potwierdzam. Tylko albo robimy to teraz albo wcale
– Jaki Sytar? – spytał Vorik, do którego spiczastych uszu dotarły strzępy rozmowy.
- Mój zastępca jest nosicielem wolkanskiej katra – burknął Michałow – Pracują razem i dobrze im idzie. Musimy wykonać ten skok, inaczej podejrzewam, że nigdy nie wrócimy do domu. Jak przycupimy Qtasa za kark, będzie musiał nas przynajmniej wysłuchać.
– Co takiego? Mowy nie ma, nie pan tu dowodzi!
– uniósł się Vorik.
– A chce pan w ryj? Nie zrezygnuję z jedynej możliwości dopadnięcia tego sukinkota!
Vorik chciał sięgnąć do swego komunikatora, ale Karol trzepnął go znienacka po głowie pierwszą rzeczą, która wpadła mu w rękę – była to zapasowa dźwignia - i złapał za fazer, 7of9 nie czekała na ciąg dalszy, tylko wyskoczyła za drzwi, alarmując ochronę. Zanim jednak ktokolwiek zdołał zainterweniować, Michałow zablokował drzwi dźwignią i rzucił się do komputera zapasowej konsoli sterowniczej. Słuchając wytycznych swego zastępcy wprowadzał pospiesznie ciąg liczb, modląc się by nikomu nie wpadło do głowy odłączyć konsoli z poziomu mostka.
– Otwierać! – darł się na zewnątrz Chakotay, waląc i kopiąc w drzwi – Bo jak przepalimy klapę, będzie po panu!
Michałow zakończył wprowadzanie kodu, z radością odnotował, że został on zaakceptowany i zerknął na Vorika, który właśnie poruszył obolałą głową, wyraźnie odzyskując przytomność.
– Otwieraj pan! – ryczał dalej Chakotay – Zabraniam panu robić cokolwiek!
– Na nic płacze, Apacze, biere rozpęd i skacze!
– odkrzyknął mu zawadiacko Karol – Grzechu, lu, anawa! Zapłon!
I uruchomił wprowadzoną sekwencję.

.

czwartek, 12 grudnia 2013

LXI

- I co, naprawdę mówisz, że Federacja tych Makusiów w ten sposób wystawiła do wiatru? - kapitan Zakrzewska wyraźnie nie mogła uwierzyć w opowiadanie kapitan Janeway - To nie po honorze... Jak można własnych obywateli opuścić, gdy walczą z obcą potęgą?
- Niestety, tak wygląda polityka - wyjaśniła jej smutno Kathryn - Mnie się to też nie podoba.
Obie panie rozmawiały o Maquis i ich klęsce, popijając przy tym replikowaną kawę. Dawno już przeszły na "ty".Wycieczka po Voyagerze napełniła kapitan Zakrzewska wielkim podziwem dla możliwości technicznych przyszłej Federacji, natomiast opowieść o wojnie z Cardassią i dyplomatycznych matactwach przygnębiła ją i sfrustrowała.
- Słusznie powiada Matias von Braun, że kto nie chce wyciągać lekcji z historii, skazany jest na jej powtarzanie. A wystarczyłoby, żeby te pierdzistołki pouczyły się trochę, zaraz by wiedziały, jakie są skutki podobnych ustępstw.
Janeway myślała właśnie, co by tu powiedzieć na obronę władz Federacji, gdy drzwi oranżerii otworzyły się i Tuvek wepchnął do środka przystojnego, kędzierzawego bruneta.
- To należy do pani? - zwrócił się rzeczowo do Lilianny.
- Pani kapitan, tu też biją. - poskarżył się czarnowłosy przystojniak, robiąc żałosną minę dziecka, któremu ktoś zabrał lizaka.
- I bardzo dobrze. Co zrobił? - spytała kapitan Zakrzewska do niewzruszonego Wolkanina.
- Złapałem go jak gryzł w szyję porucznik Kristinę Fernandez, a porucznik Fernandez była z tego bardzo zadowolona. - zaraportował Tuvok.
Lilianna spojrzała surowo na gryzonia, który spuścił niewinnie oczy i mruknął:
- No właśnie, podobało się jej...
Urwał, bo mała Polka trzepnęła go otwartą dłonią w kark i spojrzała na zdumioną Janeway.
- Pani wybaczy, to jeden z moim pasażerów na gapę. Wampir. Zasnął po pijanemu w jednej ze skrzyń i objawił się jak już nie było go gdzie wysadzić.
- Jeden z...? A ilu masz tych pasażerów?

Kapitan Zakrzewska przez chwilę liczyła na palcach, a potem odparła:
- Sześcioro, jeśli weźmiemy pod uwagę wyłącznie humanoidów. Ten tu gagatek, Allandra Michałow, Keras i trzy girlsy od von Brauna. O ile zdążyłam się połapać, to są to dwie Ziemianki i Orionka. Sixto zwykle pije krew replikowaną, ale czasem bawi sie w Drakulę i trzeba doprowadzić go do porządku. Na co dzień śpiewa w pokładowym barze i udaje idola. Wiem, jak to wygląda, ale za Hermaszu nie takie rzeczy się działy.
- O matko... Ja muszę zobaczyć ten statek.
- Nie widzę przeszkód. Ja i tak muszę odstawić Sixta do aresztu, to przy okazji pokażę ci swój dom wariatów. Czy twój szef ochrony mógłby się wybrać z nami? Ktoś musi złożyć zeznania.

Janeway spojrzała na Tuvoka, który w tym momencie wyglądał tak, jakby zwiedzanie polskiego statku było ostatnią rzeczą, na jaka mógłby mieć ochotę. Mimo to na pytający wzrok swojej kapitan odpowiedział:
- Jeśli taki będzie rozkaz...
- No to postanowione
- powiedziała Kathryn wesoło - Chodźmy do hali transportu. Chakotay, w czasie mojej nieobecności pan dowodzi. Jakby co, to wie pan, gdzie mnie szukać. Zresztą pewnie problemów nie będzie.
- Niech pan pilnuje moich ancymonów -
dodała kapitan Zakrzewska - R'Cer jest w ambulatorium, Michałow w maszynowni z tą Borg, a pierwszy oficer diabli wiedzą gdzie. Zabiorę ich później, niech się napatrzą.
Chakotay spojrzał na Kathryn, która potwierdziła słowa "koleżanki" energicznym skinieniem głowy. Wyglądała na bardzo podekscytowaną tą całą sytuacją. Tuvok zadał sobie wprawdzie po cichu pytanie, dlaczego kapitan Voyagera, zwykle rozważna i nierychliwa w działaniu, dała się tak ponieść emocjom, ale na głos nie powiedział nic. Wolał zmilczeć, doszedł bowiem do wniosku, że jego zwierzchniczka i zarazem przyjaciółka może potrzebować na "bratniej jednostce" niejakiej ochrony, bo sądząc po znanych mu już członkach załogi, była ona co najmniej niebanalna.
Wezwanie do transportu zostało niespodziewanie zignorowane, więc zaniepokojona Lilianna poprosiła o przesył z voyagerowego teleportera. Zmaterializowawszy się w adekwatnej hali Hermasza skonstatowała, że jej technik transportu leży na podłodze z książką pod głową i śpi. Już-już miała zrobić piekło na cały pokład, gdy dostrzegła na szyi Lalewicza dwa niewielkie siniaki.
- Sixto, do jasnej cholery! - huknęła - Uśpiłeś Lalunię?!
- Ojej, taki raban nie wiedzieć o co
- stęknął boleściwie wampir - Nie chciał po dobroci, to go przekonałem do współpracy, ot i wszystko.
Kipiąca złością Lilianna pochyliła się i wymierzyła Lalewiczowi lekki policzek. Technik poderwał się, zamrugał nieprzytomnie oczami i jego rozespany wzrok padł na Tuvoka.
- O matko, Wolkan kominiarz... - jęknął ze zdumieniem.
- Jaki kominarz? - zbita z tropu Lilianna spojrzała na szefa ochrony Voyagera - A, ten. No co też pan, Lalunia, to naturalny że tak powiem Wolkanin, choć w żałobnym kolorze. Oni chyba tacy bywają, tam u nich gorąco jak sto diabłów.
- Nasi są biali. Nawet jakby zielonkawi
- Lalewicz pozbierał się z podłogi i otrzepał - A nie wie pani czasem, czemu ja przed chwilą leżałem? Głowę bym dał, że siedziałem i czytałem sobie jak należy.
- O to należałoby już spytać Sixta i pogadacie o tym, jak wyjdzie z mamra. Na razie posiedzi sobie, to mu się brykać odechce.
=/\= Ochrona, patrol do przesyłowni!

Po chwili drzwi się rozsunęły i do pomieszczenia wmaszerował oddział trzech dziewczyn, które zasalutowały swojej kapitan i uroczyście odebrały Sixta z rąk Tuvoka.
- Tydzień aresztu - poinstruowała je Lilianna - I bransoletka elektroniczna po wyjściu. Czy na pokładzie panuje choć względny porządek? Bo chcę oprowadzić gości.
- Skoro mają ochotę wizytować wariatkowo, to chyba wiedzą czego się spodziewać. -
burknął buntowniczo Sixto, któremu było już wszystko jedno. Zakładająca mu właśnie kajdanki Maura spojrzała na swoją kapitan z zakłopotaną miną.
- No, nie bardzo - wyznała - Widzi kapitanka, ojciec Maślak wyliczył z matematyczną ścisłością, że mamy dzisiaj Trzech Króli i zarządził procesję.
- Kogo macie?
- nie zrozumiał Tuvok.
- No, Trzech Króli... Święto takie. I ta procesja, prawdę mówiąc, zaraz tu będzie.
Kapitan Zakrzewska z obłędem w oczach wypadła niczym oparzona na korytarz. Znała dobrze swego kapelana i jego pomysły, ale całkiem słusznie wyrozumowała, że dla kapitan Janeway i jej szefa ochrony mogą one stanowić niejakie zaskoczenie. Wspomniana dwójka, nie chcąc niczego stracić, pospieszyła za nią, tuż za progiem hali transportu wpadając na ogromne, kudłate psisko, które na ich widok wpadło w szalony entuzjazm.
- Eee, przez ekran to on się wydawał mniejszy... - wydukała Janeway, podczas gdy pies skoczył na pierś Tuvoka i serdecznie przejechał mu jęzorem po twarzy. Mina Wolkanina wskazywała w tej chwili na to, że po raz pierwszy przeżywa podobnie uwłaczającą jego godności sytuację.
- Spokój Misiek! - zawołała Lilianna - Nie bójcie się, jest łagodny.
- Umpf.
- przyświadczył basowo owczarek i zaczął się łasić do Janeway. Kathryn, choć bardzo lubiła psy, ledwie zwróciła na niego uwagę, gdyż korytarz, w którym się obecnie znalazła, wyglądał zbyt niezwykle by mogła skupić się na czymkolwiek innym. Co dopiero mówić o nadchodzącym pochodzie...
.