UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

wtorek, 31 lipca 2012

XVIII.

Lilianna przyjrzała się swym więźniom i nieoczekiwanie parsknęła śmiechem. Sytuacja była nad podziw absurdalna.
- I po co ci to było, chłopie? – spytała po chwili – Tak trudno było przyjść do mnie i poprosić o angaż dla tej damy? Coś by się znalazło. Koniecznie chciałeś być cwańszy?
Michałow wzruszył ramionami i usilnie starał się wyglądać na skrzywdzoną niewinność.
- Co mogłoby się tu znaleźć dla pedagoga z dyplomem?
- Nie mamy psychologa pokładowego, na ten przykład, a cholernie by się przydał.
- Tutaj? Raczej psychiatra byłby na miejscu.
- Psychiatry żadnego nie mamy, a pedagog, jak widać, jest. Trudnej młodzieży na statku nie ma, ale są za to trudni dorośli. Pan pierwszy kwalifikuje się na terapię.

Lilianna przeniosła spojrzenie na Allandrę, mierząc ją wzrokiem i zastanawiając się mimochodem, czy dobrze robi. Alternatywą było wyrzucenie gapowiczki ze statku, ale nie miała na to ochoty – dziewczyna wyglądała mimo wszystko na sympatyczną, a dla zgody z głównym inżynierem warto było iść na pewne ustępstwa. W końcu tylko on znał się na silnikach Hermasza wystarczająco dobrze, by móc za wszystko ręczyć. Grzegorz Brzęczyszczykiewicz był niemal równie dobry, ale mniej wiarygodny ze względu na Sytara. W potrzebie obu mogła zastąpić Jolka Stern, jednak ona nie miała uprawnień na pracę z antymaterią, tylko na samą aparaturę i dylit. Co by nie mówić, Michałow był nie do zastąpienia.
- Chce pani być członkiem Gwiezdnej Floty? – spytała surowo – Tylko proszę nie myśleć, że znalazłszy się na naszej liście płac będzie pani wyprawiać takie figle jak dotąd. Na tym statku panuje dyscyplina.
Michałow parsknął śmiechem, ale rozsądnie zdławił go i zamienił w kaszel.
- Tak, dyscyplina – ciągnęła kapitan – Może dotąd nie było z nią najlepiej, ale teraz koniec laby. Mam nadzieję, ze to jasne.
- Ależ tak tak, jasne.
– przytaknął Michałow.
- Dobra, to to już załatwione. Następna sprawa: zna się pan na wolkańskich silnikach?
- Wolkańskie reaktory, najpopularniejszy typ seleya, ale używane są też typy manhara i oribe –
wyrecytował inżynier z pamięci – Typ oprogramowania konsol to zazwyczaj standardowy kharishe, prosty jak konstrukcja radzieckiego cepa. A co?
- A to, że zajmie się pan napędem statku Kirshara. Pierwszym oficerem jest tam nasz dobry znajomy, Józek Stelmach.
- Co?! Józek?!
- Program wymiany oficerów. Używa biedak jak pies w studni. Proszę pomyśleć, cała załoga Wolkanów i w samym środku nasz biedny Józio. No dobra. Chorąży Czerwonka, proszę dezaktywować pole siłowe i wypuścić aresztantów. Amnestia.
- Bogu niech będą dzięki, moje biedne uszy trochę odpoczną.
– westchnął nabożnie chorąży, manipulując przy ściennym panelu. Po chwili więźniowie opuścili swoje cele, nadrabiając miną i usiłując wyglądać na zwycięzców w tej potyczce. Było to jednak trudne pod ironicznym spojrzeniem kapitan Zakrzewskiej, która najwyraźniej dobrze się bawiła całą tą sytuacją.
- Pani Michałow zgłosi się do personalnej Nowak po przydział, a pan Michałow proszę ze mną – powiedziała stanowczo - Czerwonka, pan też. Niech pan jeszcze kogoś zgarnie po drodze.
- Kinderman, do mnie!
– wrzasnął posłusznie chorąży. Ze służbówki doleciał zgrabny frazes, precyzujący co jego kolega może zrobić z takim rządzeniem się i w całości niecenzuralny. Obrażony Czerwonka odpowiedział w podobnym duchu i przez chwile latały w powietrzu zdania, których każde słowo mogło by być perłą „Słownika wyrazów zelżywych”. Wreszcie kapitan znudziła się czekaniem, weszła do służbówki i osobiście wypchnęła z niej Kindermana na korytarz.
- Kapitanko, pod chajrem, nie wiedziałem że to pani rozkaz – tłumaczył się speszony chorąży – Bogdan zawsze taki chojzyk i różne szmoncesy się go trzymają...
- Dobra dobra, jazda obaj do hali transportu i czekać tam
– przykazała surowo Lilianna – A pani na co się gapi? Do personalnej, ale już! Odtąd jest pani członkiem załogi, nie żadnym wszawym cywilem i ma pani słuchać swego kapitana niczym matki rodzonej, a może i jeszcze bardziej!
- Tak jest!
– Allandra zasalutowała z rozmachem i ruszyła biegiem w stronę turbowindy. Kapitan Zakrzewska pociągnęła Michałowa do drugiej i razem zjechali do maszynowni, gdzie powitał ich szalejący z radości Vuvu i Jolka Stern, od stóp do głów wyszargana w tertralubricalu. Od czasu do czasu trzeba było przesmarować układy, a tylko Jolka miała na tyle wąskie ręce, że wszędzie mogła sięgnąć bez problemu. Jej koledzy wykorzystywali to bezwstydnie, by wykręcić się od jednej z najmniej lubianych robót, Jola klęła jak szewc, ale zawsze w końcu brała smarownicę i robiła, co trzeba.
- Wyglądasz jak małpa – oznajmił Michalow – Gdzie ta banda leserów?
- Na obiedzie.
- Dam ja im obiad. Słuchaj no, dopatrz tu wszystkiego, jak mnie nie będzie.
- A ty gdzie się wybierasz? Odsyłają cię?!
- Chciałabyś. Wybieram się na uszkodzony statek zobaczyć, co da się zrobić dla spiczastouchych, którym napęd pierdyknął w cholerę. Ze mną idzie Grzesiek i Czarek.
- Są w mesie.
- Przypuszczam, że nie w czytelni... Nakarmiłaś Vuvu?
- Dostał lepszą kolację niż ja.

Michałow otworzył szafkę i wyjął z niej neseser. Sprawdził, czy wszystkie narzędzia są na swoim miejscu i skinął głowa w stronę czekającej na niego kapitan.
- Możemy iść. Mam wszystko.

piątek, 27 lipca 2012

XVII.


Pierwszy oficer wbrew wszelkim przepisom zakrył dłonią mikrofon i zwrócił się do swej kapitan, cokolwiek zbitej z tropu:
- Niech mnie kaczki zdepczą, jeśli to nie Józek Stelmach!
- Co takiego?!
- No tak! Co on tam robi?
- Niemożliwe, Pierwszy, musi się pan mylić. Józek chciał robić karierę polityczną, nawet do Akademii z nami nie poszedł!
- Nie będę się z panią sprzeczał, ale ten głos to Stelmach, albo ja nie jestem Żydek.

Kapitan Zakrzewska potrząsnęła z desperacją głową i odsunęła rękę Arka.
- Przede wszystkim wypadałoby powiedzieć "Dzień dobry" - poinstruowała rozmówcę - Poza tym nie przypominam sobie, żebyśmy się umawiali w knajpie za rogiem Drogi Mlecznej.
- Od dwóch dni emitujemy distress call!
- To sprawdźcie nadajnik, bo nic nie słychać! Myśmy trafili na was zupełnym przypadkiem, inaczej byście tak sterczeli aż do śmierci z przymiotnikiem!

Po drugiej stronie coś zamruczało, a potem głos Stelmacha spytał pojednawczo:
- To pani, kapitanko?
- A niby kto, może Padme Amidala? Gadaj pan, co się właściwie stanęło?
- Ostrzelano nas. Udało się nam uciec, ale zniszczenia są duże i wielu rannych. Rozwalili nam napęd i system podtrzymania życia, jedziemy na resztkach rezerwy. Kapitan Sepek nie żyje... a ja nie wiem, co mam robić, bo według regulaminu Floty powinienem przejąć dowodzenie.
- To niech pan przejmie.
- Dowodzenie nad statkiem pełnym Wolkan? Wolne żarty, oni ledwie mnie tolerują! Jeszcze mi życie miłe.
- Józek, do jasnej polędwicy, po coś się w to pakował, skoro trzęsiesz portkami?! -
nie wytrzymała Lilianna.
- Program wymiany oficerów - odparł z goryczą Stelmach - W złą godzinę wyraziłem zgodę.
- W złą czy w dobrą, to teraz bez znaczenia. Jest pan odpowiedzialny za statek i jego załogę.
- Przecież wiem... Zorganizowałem opiekę nad rannymi, nakazałem diagnostykę uszkodzeń i wypełniłem cztery arkusze raportów, na razie więcej i tak nie mogę.

Kapitan Zakrzewska westchnęła. Zachodziła w głowę, kto i po co zgłosił Józka Stelmacha do programu wymiany oficerów i kto w dodatku sprawił, że ten facet trafił akurat na wolkański okręt.
- Zaraz tam u was będziemy - powiedziała wreszcie - Niech wasz główny inżynier przygotuje dokładny raport z uszkodzeń, zobaczymy, co da się zrobić.
- Komandor Veler mówi, że nic się zrobić nie da.
- Nie zna Polaków. Na pewno coś wymyślimy. Czekajcie i bądźcie dobrej myśli. Bez odbioru.

Lilianna wyłączyła komunikator i popatrzyła na R'Cera, którego brwi nieznacznie drgały. Najwyraźniej nie był zachwycony myślą, że wskutek paskudnego zbiegu okoliczności Ziemianin dowodzi wolkańską załogą. I to jeszcze TAKI Ziemianin.
- Idzie pan ze mną, komandorze, pan Jurgen również - powiedziała ciepło - Oprócz was bierzemy ze sobą doktor T'Shan i ekipę inżynieryjną. Mostek przejmuje pan Żydek. Na razie zaś idę do brygu po Michałowa.
- Wiedziałam, że on długo nie posiedzi. -
mruknęła pod nosem Tekla Podgumowany, siedząca przy konsoli maszynowni.
Kapitan jej nie słyszała, była już bowiem w turbowindzie, razem z R'Cerem, Jurgenem i wężem Adamem, który najspokojniej spał sobie na jej szyi. Razem zjechali na dolny pokład, gdzie był umiejscowiony bryg. Wysiadłszy z windy od razu usłyszeli zgrany dwugłos, zapytujący wszystkich dookoła "Co to za wegetarianin, co wpierdala schabowe?". Zrozumiała od razu, czemu chorąży Czerwonka jest taki znękany. Zarówno Michałow, jak i jego połowica nie mieli za grosz słuchu ani głosu, za to mieli mocne gardła.
- Cisza! – wrzasnęła, podchodząc do zapory z pola siłowego – Co to ma znaczyć?!
Pieśń skonała.
- Zrobiliśmy sobie Jarocin – odparł główny inżynier niewinnie – Nudzimy się. Nie ma tu co robić.
- Jeśli wolno mi zwrócić uwagę ma pani obce ciało na szyi. -
wtrąciła się Allandra, patrząc na Adama z pewną obawą.
Kapitan wzruszyła ramionami, a potem oparła dłonie na biodrach i przyglądała się im przez chwilę. Żona Michałowa jakoś się jej spodobała. Wyczuła w niej pokrewną duszę i tylko nie mogła wyrozumować, jakim cudem ta dziewczyna wykonywała swój zawód, nie posuwając się do nokautowania pacjentów. Sądząc po jej spojrzeniu i zachowaniu, już na drugiej sesji powinni być potulni jak baranki, choć zapewne nie widzieli się spoza siniaków.
>

wtorek, 24 lipca 2012

XVI.

Nie dane było kapitan Zakrzewskiej odpocząć. Zadawało się jej, że ledwie drzwi zdążyły się zamknąć za personalną Nowak i resztą, a już odezwał się natarczywy brzęczyk interkomu
- Przepraszam panią - rozległ się z głośnika chrypliwy tenor kaprala Ślepowrona - Gdzie ja właściwie mam wpakować głównego inżyniera i jego starą? Mamy tylko dwie cele i obie zajęte.
- Wypuścić szefową ochrony i pannę Szkwał, a zamknąć tamtych.
- zdecydowała po namyśle kapitan.
- Kiedy oni chcą siedzieć razem.
- A co to ma być, więzienie koedukacyjne w Kamasutrach Dolnych?! Nie ma mowy, do osobnych cel ich!
- Z przyjemnością.
- oznajmił Ślepowron, który miał własne porachunki z głównym inżynierem.
- Żadnych przyjemności! Ma ich pan potraktować profesjonalnie i zgodnie z przepisami Floty!
- No dobra, ale pani to zawsze psuje całą zabawę...
- Taka moja rola. Wykonać.

Kapitan zaklęła dla odzyskania równowagi, wsadziła Miśkowi w nachalny pysk sezamowe ciastko i wróciła na mostek. Czekało tam na nią dalsze odszyfrowywanie wiadomości od admirała, ale teraz wydawało się jej to już daleko mniej paskudnym zajęciem niż użeranie się z załogą.
Na mostku czekała na nią pewna niespodzianka: wiadomość była już odszyfrowana.
- Proszę mi wybaczyć, że ośmieliłem się to zrobić, ale gdy pani była w ładowni, admirał skontaktował się z nami i zażądał ustosunkowania się do wytycznych - powiedział R'Cer na jej pytające spojrzenie - Mam nadzieję, ze nie ma mi pani tego za złe.
- Skądże. Jest pan tu może jedyną osobą, której trudno mieć cokolwiek za złe. Oszczędził mi pan bólu głowy. Co tam Perillo wysmażył?
- Jeśli dobrze zrozumiałem pani pytanie, to admirał napisał, że mamy unikać walki i nie mieszać się w wewnętrzne konflikty. Nasze zadanie polega na zbadaniu sytuacji i sporządzenia mapy rozkładu sił w tym rejonie.
- O ile mi wiadomo, to tam nie ma "sił", raczej z rzadka rozrzucone kolonie. A mieszać się do niczego nie będziemy, chyba że ktoś zacz
nie do nas strzelać. Nie pozwolę rozwalić statku dla czyjegoś widzimisię.
Kapitan usiadła i zaraz poderwała się z mimowolnym okrzykiem. Na siedzeniu fotela spoczywał zwinięty w kłębek czarny pyton - niewątpliwa własność profesora Trekowskiego. Jak znalazł się na mostku, trudno było zgadnąć, ale wydawał się być najzupełniej niezmieszany. Niewielka łatka na jego pełnym gracji łebku informowała, że jest to Adam, nie Ewa. Jego małżonka odznaczała się zresztą bardziej ospałym usposobieniem i tylko z rzadka wybierała się na rekonesans.
- Teraz to już mam pewność, że nic się tu nie zmieniło - mruknęła Lilianna, podnosząc węża niczym żywą kiełbasę - No dobrze, marynarzu, chcesz mieć dyżur na mostku, zatem niech ta.
Usiadła ponownie, tym razem bez przygód, i powiesiła sobie pytona na szyi, ignorując przerażone spojrzenia Ingi Lausch i Tekli Podgumowany, dyżurującej przy konsoli maszynowni. Adam w pogodzie ducha przyjął tę zmianę miejsca pobytu i owinął się z zadowoleniem wokół ciepłego karku pani kapitan. R'Cer chrząknął z dezaprobatą i zajął się skanerem naukowym, udając że coś go niezmiernie zafrapowało w odczytach.
- Pani kapitan - odezwał się po chwili - Na naszym kursie znajduje się wolkański statek badawczy Kirshara. Nie emituje wezwania o pomoc, ale wygląda na uszkodzony przez jakieś wyjątkowo siłowe rozwiązanie różnicy zdań.
- Inaczej mówiąc, ktoś mu dołożył w kuper, aż się załoga nogami nakryła
- uzupełnił Krzysztof Majcher od sterów - Ja też teraz widzę, Mają rozerwane poszycie i mogę się założyć, ze uszkodzony napęd. Nie dam głowy za to, czy ktoś tam jeszcze żyje.
- No to przeskanujcie go, do stu diabłów!
- Lilianna wyprostowała się na fotelu - Krzysiek, kurs na ten statek. Osłony w górę, to może być pułapka.
- Jasne.

Gdy Hermasz podszedł bliżej do uszkodzonego statku, skany zaczęły wykazywać obecność na zrujnowanych pokładach żywych istot o sygnaturze wolkańskiej. To natychmiast zaktywizowało panią kapitan, która poderwała się, jakby coś ją ugryzło i zażądała od Ingi natychmiastowego nawiązania łączności. Czerwona z emocji Inga usiłowała wykonać otrzymany rozkaz, jak umiała najlepiej, ale skutkiem zdenerwowania jeden z jej długich paznokci utkwił między klawiszami i kilkanaście sekund strawiła na rozwiązanie tego problemu. Kapitan czekała, żując przekleństwa, aż wreszcie zawstydzona oficer łączności uwolniła swój ozdobnie malowany pazur i wcisnęła, co trzeba.
- Kirshara, tu PSS Hermasz, jak mnie słyszycie? - rzuciła w eter. Z głośnika odezwały się szumy, trzaski i piski, potem coś zgrzytnęło jak diabli i przyjemny męski głos, niepozbawiony uwodzicielskiego czaru, oznajmił:
- Kuźwa żesz wasza mać jedna, jesteście nareszcie, w dupę kopane bękarty, toście wolniej już lecieć nie mogli?!

sobota, 21 lipca 2012

XV.

Przez kilka dni na pokładzie Hermasza panował względny spokój. Załamał się on nagle i bez ostrzeżenia pewnego dnia przed samym obiadem. Kapitan Zakrzewska siedziała akurat na mostku i starała się zrozumieć coś z zakodowanej wiadomości od Admirała Perilla. Dochodziła właśnie do wniosku, że chyba szacowny admirał był, pisząc tę wiadomość, „conieco pod humorkiem”, jak Kaziek Piskorz z korpusu snajperów określał stan lekkiego upojenia, gdy nagle na mostku rozległ się głos komputera pokładowego:
- Królowo ty moja, nie powinienem kablować, ale koło drugiej ładowni jest jakaś awantura.
- Duża?
– spytała z zainteresowaniem kapitan.
- Spora. Wezwano już porucznik Gwizdak, a z własnej woli przypętał się tam ojciec Maślak.
- Kto się awanturuje? Keras?
- Nie, jej nie widzę. Jest tam pani Nowak, porucznik Gwizdak, trzech chorążych ochrony, główny inżynier i pies.

To brzmiało na tyle ciekawie, że kapitan poczuła się rozgrzeszona, odkładając padd z pismem ze sztabu i idąc do turbowindy. Zjechała do ładowni i w samej rzeczy ujrzała tam grupę obrzucających się obelgami kobiet, między którymi miotał się Karol Michałow, czerwony z wściekłości niczym rozgnieciony pomidor i wygrażający wszystkim pięściami. Ojciec Maślak usiłował uspokoić sytuację, ale jego wysiłki przynosiły jak na razie wręcz odwrotny skutek.
- Spokój! – krzyknęła kapitan – Co to ma znaczyć?! Panie Michałow, zamknij się pan!!!
- Sama się pani zamknij!
– wrzasnął główny inżynier i dodał kilka takich słów, że Maura Gwizdak, nie czekając na rozkaz, podstawiła mu nogę, fachowo powaliła na podłogę i skuła kajdankami.
- Może nie tak brutalnie, w końcu to też bliźni. – jęknął niepewnie ksiądz.
- A gdzie to napisano?
- W Biblii!
- W Biblii napisano, że Karol Michałow to mój bliźni? Ciekawe.
- warknęła Maura - Pani kapitan, co dalej?
- Główny inżynier do brygu, a ta gapowiczka do mnie.
- zarządziła Lilianna
- Tylko nie gapowiczka, to moja żona! - ryknął Michałow i ponownie zaczął sypać przekleństwami.
- Zakneblować go? - spytała rzeczowo Maura.
- Nie ma takiej potrzeby, wystarczy zamknąć.
Kapitan majestatycznie poszła do turbowindy, a za nią Misiek, który najwidoczniej znudził się już całą awanturą. Wkrótce potem do jej gabinetu uroczyście doprowadzono pojmaną "gapowiczkę", którą eskortował orszak, składający się z oficer personalnej, doktor Foremnej i chorążego Kindermana. Lilianna przyjrzała się z dezaprobatą ciemnowłosej osóbce, która stanęła przed nią w postawie dalekiej od skruchy.
- Żona głównego inżyniera? - spytała spokojnie.
- Allandra Michałow - przedstawiła się hardo gapowiczka - W samej rzeczy żona. I co pani zrobi, wyrzuci mnie za burtę?
- Niezły pomysł. Mam inny, mniej krwiożerczy: ja panią po prostu wysadzę w najbliższej placówce federacyjnej razem z pani mężem. Różne rzeczy się tu działy, ale pan Michałow przekroczył wszelkie granice, łącznie z ostateczną.

Tu Lilianna zwróciła się do oficer personalnej:
- Panno Nowak, proszę przygotować papiery zwalniające dla głównego inżyniera Karola Michałowa.
- Ja je mogę przygotować
- odezwała się z wahaniem Bibiana - Ale co potem?
- Potem niech je pani wyrzuci do śmietnika, bo co to za statek bez głównego inżyniera?
- westchnęła kapitan, siadła za biurkiem i wsparła głowę na rękach.
- Przepraszam, ale czym się różni przemycenie żony na pokład od przemycenia psa? - spytała doktor Foremna - Poza tym bądźmy uczciwi, pani kapitan, Osip Zajczik też wprowadził swą lubą "na waleta" do załogi.
- Wow.
- przyświadczył Misiek, który właśnie postanowił przypomnieć, że i on tu jest.
- No, niby tak - przyznała niechętnie kapitan - Ale Ośka nie wyjeżdżał na mnie ani na pannę Nowak z pyskiem. Nie rzucał się też jak diabeł w kropielnicy. Nie, ja nie mogę mieć na pokładzie takiego furiata, w dodatku przy antymaterii.
Tymczasem pani Michałow zorientowała się, że to nie przelewki i postanowiła zmienić taktykę.
- Przecież pani wie, jaki jest Karol. Gdy się wścieknie, to sypie klątwami, ale przecież nie pozwala na to, by jego prywatne animozje wpływały na pracę - zaczęła pojednawczo - Nie sądzi pani chyba, że zacznie nagle sabotować napęd. Trochę się wkurzył, to fakt, ale to dlatego, że kapusiów nie lubi.
- Dam ja pani zaraz "kapusia", blindziaro.
- obraziła się Bibiana Nowak.
- Dość, żadnych wyzwisk więcej - przecięła kapitan - Panna Nowak wypełniała moje rozkazy, jak i pan Michałow powinien. I w ogóle nie rozumiem, co on sobie myślał... przecież mógł oficjalnie przedstawić panią do wpisu na listę załogi, czy ja tu u licha Cerberem jestem? Mamy na pokładzie ładne kilka par małżeńskich i dobrze jest... no, może oprócz Podgumowanych, bo leją się po łbach co drugi dzień.
- Chodzi o to, że ja nie mam kwalifikacji na statek.
- wyjaśniła Allandra z zażenowaniem - Jestem pedagogiem ze specjalizacją w trudnej młodzieży.
Chorąży Kinderman parsknął śmiechem i nie mógł się uspokoić mimo lodowatego spojrzenia swojej kapitan.
- Przepraszam - rzekł w końcu, ocierając łzy rozbawienia - Pomyślałem po prostu, że to czysta ironia, bo pan Michałow sam jest trudną młodzieżą....
- Nieprawda -
zaprotestowała urażona Allandra - Z nim tylko trzeba umieć.
- Toteż nie wątpię, że pani umie.
- Spokój, Kinderman! Sprawa jest poważna, a pan sobie tutaj jakieś żarty urządza
- ofuknęła chorążego kapitan Zakrzewska - No i co tu robić? Najchętniej zdegradowałabym Michałowa z głównego inżyniera do podkuchennego, ale obawiam się, że von Braun nie darowałby mi wpakowania mu na głowę takiego pomocnika. A kucharza lepiej nie drażnić.
- Wyrzucić, jak pani mówiła.
- podpowiedziała personalna.
- Ja mogę go wykastrować. - zaofiarowała się doktor Foremna, nie wiadomo, na poważnie czy żartem - To stary, wypróbowany sposób, by agresywny samiec spotulniał.
- Nie, co też pani, obecna tu małżonka pana Michałowa w życiu by na to nie przystała
- złość zaczęła przechodzić pani kapitan i jednocześnie wracał jej dobry humor - Dobra, póki co, ona też do brygu pod zarzutem bezprawnego wtargnięcia na statek Gwiezdnej Floty. A ja zastanowię się, co zrobić z tym kukułczym jajem.

środa, 18 lipca 2012

XIV.


Dopiero po zakończeniu wachty R’Cer dowiedział się, że T’San i T’Allia są na pokładzie Hermasza. Wcale na to nie liczył, gdy prosił o przydział. Wiedział, że lekarka chciała zostać na Ziemi i był kompletnie zaskoczony, gdy przechodząc obok ambulatorium zobaczył biegnącą korytarzem, zaśmiewającą się dziewczynkę. Rozwiane włoski odsłaniały jej spiczaste uszy i typowo wolkański zarys brwi. Z rozpędu dziecko wpadło na zdziwionego mężczyznę, który złapał je odruchowo, by nie upadło.
- Skąd się tu wzięłaś? – spytał – Jak ci na imię?
- Jestem T’Allia
– zaszczebiotała mała – Jestem tu z mamą. A tyś kto?
R’Cer nie odpowiedział, gdyż korytarzem nadeszła T’Shan. Na jej widok oficer naukowy poczuł nieoczekiwaną pustkę w głowie. Lekarka wydała mu się tak piękna i pełna godności, że uwierzyć nie mógł we własne wspomnienia o płaczącej w jego ramionach rozhisteryzowanej dziewczynie, którą kiedyś była.
- Witaj. – powiedział.
- Witaj, R’Cer – odparła swobodnie T’Shan – Co się stało? Miałeś zostać na Vulcanie.
- Nie ułożyło się
– rzekł komandor krótko i spojrzał na T’Allię – Mamy piękną, zdrową córkę. Czy umysłowo jest równie dobrze rozwinięta jak fizycznie?
- Jak najbardziej. Nie widać?

T’Shan podeszła i wzięła dziewczynkę na ręce. Teraz można było ocenić, jak bardzo są do siebie podobne. Jedynie włosy mała wzięła po ojcu – czarne i proste jak druty. R’Cer patrzył na nie, doświadczając nieznanego wcześniej uczucia czułości i jakiegoś dziwnego oszołomienia. Chciał coś powiedzieć, coś całkiem niewolkańskiego, ale w tym momencie na korytarzu zjawiła się Keras i komandor zapomniał języka w gębie. Jego oczy stały się okrągłe jak spodki, bo nawet na tym statku ostatnie, czego się spodziewał, to Klingonka uzbrojona w bat’leth.
- Pozwól, to Keras, żona naszego zbrojmistrza – rzekła pospiesznie T’Shan – Będzie też cywilnym konsultantem w klingońskich sprawach, gdy dotrzemy w odpowiednie rejony. Pan von Braun to kompetentny człowiek, ale człowiek, a czasem będzie potrzebny nam Klingon.
- Bardzo logiczny wniosek, ale kto o tym zdecydował?
- Częściowo kapitan Zakrzewska, a częściowo sztab. No i sam Zajczik, który tu wszystkich zamęczał jękami, jaki to on zakochany.

R’Cer pokręcił głowa i popatrzył za oddalającą się nonszalanckim krokiem Keras. Przedstawicielka wrogiego Imperium na pokładzie statku Gwiezdnej Floty, to już szczyt! T’Shan uśmiechnęła się na widok jego miny.
- Uspokój się – powiedziała – Sama dyskretnie sprawdziłam tę dziewczynę i naprawdę wygląda na to, że jest szczera. Nie można mierzyć wszystkich Klingonów jedną miarą... tak jak i zresztą Wolkan.
Trudno było się z tym nie zgodzić, ale komandor czuł się niepewnie na samą myśl, że ktoś tak groźny przebywa na tym samym statku, co T’Shan i ich dziecko. Postanowił mieć oko na niespodziewana pasażerkę.
Tymczasem w ambulatorium pielęgniarz Figielek opatrywał Andrzeja Lepka.
- Co się właściwie stało i czemu pan nie chce, żebym wezwał któregoś z lekarzy i zawiadomił ochronę? – pytał z ciekawością – Przecież pana wyraźnie ktoś pobił.
- Za żadne skarby
– obruszył się Lepek – Co ja im powiem, że baba mnie tak urządziła?
- A urządziła?
- A jak! Jolka Stern jest mistrzynią w walce kluczem francuskim, a ja głupi o tym zapomniałem...
- No zlała pana jak w kaczy kuper. Za co to?
- Spaprałem naprawę zaworu chłodzenia. Stary obsztorcował Jolkę, a Jolka mi przyłożyła, bo się zdenerwowała...
- Jeszcze za mało dostałeś –
odezwał się od progu głos inżynier Stern – Choć może to nie całkiem twoja wina. Czy to prawda, że w Akademii zamiast na wydział inżynieryjny dali cię do kartografii?
- Prawda. Rok uczyłem się astrografii i rysowania map, a do warsztatu nawet nie zajrzałem. Nie przypuszczałem jednak, że aż tak zapomniałem, co robić...
- Nie na darmo niektórzy mawiają, że rok w Akademii Gwiezdnej Floty to jak trzy lata a Abwehrze, starczy by zgłupieć. Od tej pory jak co zrobisz, to masz mnie wołać, póki nie przypomnisz sobie swego właściwego fachu. Jasne?
- Jak słońce, szefowo.

Jolka pokręciła nosem, jakby chciała powiedzieć, że we wszelkie zapewnienia Lepka wierzy z dużym zastrzeżeniem i zwróciła się do Cezarego Figielka:
- Nie wie pan, gdzie jest doktor Foremna?
- Nie mam pojęcia. Ta nowa personalna, Bibka Nowak, gdzieś ją wywołała i obie przepadły.
- Nowa personalna? Nic nie wiedziałam, to znaczy, że Gucio Jopek został na Ziemi?
- Oblał egzaminy i został na drugi rok, a Honoratka przez solidarność została z nim... Ale o co chodzi, panno Stern?
- Porucznik Stern jeśli już, chorąży! I nie pana sprawa o co chodzi. W każdym razie, jak Foremna wróci, to proszę jej przekazać, że tu byłam, w razie gdybym jej nie znalazła.
- No dobra....
– mina Figielka wyraźnie wskazywała na to, że stanie na uszach, by się dowiedzieć, co to za „babski spisek”. Pielęgniarz, podobnie jak siostra Niemogę, był zawołanym plotkarzem i nieustannie wtykał nos w cudze sprawy. Od czasu do czasu owocowało to jakąś awanturą, nawet mordobiciem, ale to go nie zrażało.
Opatrzony jak należy Andrzej Lepek wrócił do maszynowni, gdzie pokornie zabrał się do studiowania schematów, zaś Jolka odszukała Bibianę Nowak i doktor Foremną, rajcujące w pokładowej oranżerii.
- Jestem – powiedziała – O co więc chodzi?
- O bardzo delikatną sprawę –
powiedziała personalna – Czy umie pani zachować tajemnicę?

niedziela, 15 lipca 2012

XIII.


Kapitan Zakrzewska składała właśnie zamaszysty podpis pod protokołem odbioru ładunku, gdy odezwał się brzęczyk intercomu.
- Czego tam? – spytała Lilianna ze znudzeniem. Oddała podpisany arkusz intendentowi ze stacji, a ten wszedł na platformę i dał znak Lalewiczowi, by go odesłać.
- Kapitanko, mamy meldunek ze stacji – odezwał się z głośnika miły sopran Ingi Lausch – Ktoś prosi o wejście na pokład.
- Kto niby?
- Nie wiem, przedstawił się jako oficer naukowy.

Kapitan spojrzała surowo na Jurgena, który na wszelki wypadek zrobił minę urażonej niewinności.
- Dał pan przepustkę Karpielowi?
- Nic mu nie dawałem, może pierwszy oficer dał? A może poszedł po prostu na lewiznę? To by było do niego podobne.
- Rzeczywiście. Malwinko, przekaż że udzielam zezwolenia.
- Tak jest.

Jurgen, Michałow i kapitan Zakrzewska wlepili z zaciekawieniem oczy w platformę transportera. Po chwili rozległ się znajomy, znormalizowany sygnał i na platformie zawirował słup świetlistych cząstek. Sekundę później zbiły się w ludzką postać i na platformie pojawił się... R’Cer.
- Pani kapitan, proszę o pozwolenie wejścia na pokład. – odezwał się suchym, opanowanym głosem, zakładając ręce do tyłu.
- Pozwalam – wykrztusiła Lilianna – Pan? Ale jak... dlaczego?
- Otrzymałem wiadomość ze sztabu Floty, że stanowisko oficera naukowego Hermasza nie zostało obsadzone –
odparł Wolkanin, schodząc z platformy – Zgłaszam się do służby. Jeśli sobie pani tego życzy, mogę przedstawić oficjalną prośbę na piśmie.
Jak zawsze nienaganny i pełen godności, wydawał się nieco szczuplejszy i bledszy niż dawniej, tak jakby miał za sobą jakieś ciężkie przejścia. Widać nie wszystko na Vulcanie poszło dobrze.
- To niepotrzebne – kapitan doszła już do siebie – Miło mi pana powitać. Ten statek bez pana nie był taki sam.
- Fakt, nie było komu gderać. –
mruknął technik Lalewicz, wszelako bez złości. Po kolei wyłączył i zabezpieczył obwody transportera, po czym usiadł w swym fotelu z takim westchnieniem ulgi, jakby przerzucił kilka ton węgla na hałdzie.
- Pozwoli pani zatem, że odmelduję się i pójdę na mostek. – R’Cer skinął sztywno głową i opuścił halę przesyłu. Za jego plecami główny inżynier wywalił język i zrobił kilka nieprzyzwoitych gestów.
- Jeszcze on nam tu potrzebny – powiedział z pretensją w głosie, gdy tylko zamknęły się drzwi hali – Słuchaj no, pani kapitan, czy nie można było jakoś się go pozbyć, gdy tylko wszedł?
- Przyda się nam
– odparła Lilianna spokojnie – Jest logiczny, kompetentny i nie wywołuje awantur.
- Czy to miała być aluzja?
- Nie, jedynie stwierdzenie faktu. No dobra, co mieliśmy zabrać, tośmy zabrali, co było do podpisania, to podpisaliśmy, możemy się rozejść.
- Byłoby za dobrze.
– warknął Michałow i wyszedł, nawet nie próbując odmeldować się po wojskowemu. Jurgen miał ochotę zareagować, ale spojrzawszy na swoją kapitan zrezygnował. Skoro ją to nie obchodziło, to czemu on miałby się wtrącać?
Kiedy kapitan Zakrzewska wróciła na mostek, zastała tam już R’Cera, który stał przy konsoli naukowej i coś obliczał. Obejrzawszy się i ujrzawszy Liliannę spytał:
- Pani kapitan, czy statek naprawdę leci tam, dokąd prowadzą te liczby?
- Owszem. To rozkaz z kwatery głównej
– odparła kapitan, siadając w swoim fotelu – Jakiś problem?
- Problemem będą Klingoni.
- Zawsze są, to nie nowina. Ci faceci to wcielone kłopoty i jedno wielkie utrapienie.

R’Cer uniósł lekko brwi. Zapomniał już, jak ciężka jest współpraca z Polakami, a zwłaszcza z tą jedną konkretną Polką. Wrócił na Hermasza z powodów osobistych i gdyby nie pewne układy, wolałby każdy inny okręt.
- Trzeba będzie bardzo uważać, by nie wlecieć w ich przestrzeń – rzekł – Nawet jeśli zrobimy to przypadkiem, będziemy zgubieni. Zabiją nas lub schwytają, i nie wiadomo, co gorsze. Postawią nas przed sądem, a Klingoni tak naprawdę uznają tylko dwie kary: śmierć i zesłanie na Rura Penthe, do wyjątkowo ciężkiej kolonii karnej.
- Nie damy się złapać. To nie wchodzi w grę. Jeszcze chce pan zostać na pokładzie?

R’Cer wzruszył lekko ramionami.
- Jeśli pani jest zdecydowana, to i ja mogę lecieć – odpowiedział – Chciałem tylko się upewnić, że zna pani ryzyko.
- Ryzyko to moje drugie imię.

Wolkanin spojrzał ponownie na monitor konsoli. Wytyczona trasa przebiegała przez tereny sporne, gdzie ostatnio powstało wiele kolonii różnych ras, które osiedlały się tam w zależności od warunków panujących na planetach. Wypełnianie tam zadań, zleconych przez Gwiezdną Flotę, na pewno nie będzie łatwe. Właściwie tak nawet lepiej – będzie mógł zapomnieć o swych problemach i całkowicie poświęcić się pracy. Niczego więcej już nie pragnął.

czwartek, 12 lipca 2012

XII.

Ledwie kapitan Zakrzewska zdążyła przebrać się z oficjalnego munduru w codzienny, dużo wygodniejszy, i wrócić na mostek, gdy w konsoli łączności coś nieprzyjemnie zazgrzytało. Malwinka Kręcik poprawiała przez chwilę parametry, potem kopnęła w podstawę konsoli i to wreszcie pomogło. Zgrzyty ustały, a zamiast nich z głośników popłynął czysty głos dyspozytorki stacji kosmicznej:
- Statek kosmiczny nieznanej klasy, prosimy o identyfikację.
- Jak to nieznanej klasy?
- zdziwił się Arek.
- No bo pewnie w życiu takiego składaka nie widzieli - wytłumaczyła mu kapitan - Malwinka, łącze na moje stanowisko. Uwaga stacja: PSS Hermasz prosi o pozwolenie na dokowanie. Przybywamy celem odebrania zapasów na dalszy lot.
- Kto jest dostarczycielem ładunku?
- Andoriańskie Centrum Zaopatrzenia Kosmicznego.
- Zgadza się. Dok nr 4.


Mimo że zdążono już wymienić wstępne uprzejmości, minęło jeszcze kilkanaście minut, nim Hermasz nawiązał kontakt wizualny ze stacją. Wspaniała budowla, złożona jakby z dwóch połączonych pierścieni, wolno obracała się w przestrzeni, oświetlona setkami świateł pozycyjnych. Jedynie zawodowi piloci byli w stanie zorientować się co do położenia konkretnych doków, każdy inny zgubiłby się w tej plątaninie migoczących reflektorów, z których każdy miał średnicę co najmniej trzech metrów.
Ksawery Milcz, który dopiero co zastąpił sternika Czerepa, poprowadził precyzyjnie statek między dwa rzędy zielonych odbłysków.
- Statek w doku, pani kapitan. - zameldował.
- No i super - odparła kapitan - Załadunku pilnują pan Jurgen i pan Michałow. Dobrze sprawdzajcie kontenery. Co prawda nie podejrzewam Andorian o brakoróbstwo, ale lepiej mieć oko na wszystko.
- Zum Befehl.
- odparł Jurgen i poszedł wyciągnąć Michałowa z maszynowni.
Główny inżynier usłyszawszy, że ma nadzorować dostarczanie zapasów, wpadł w prawdziwy szał i grzmiał na całą maszynownię o "małpiszonie, któremu się pod kopułą przewróciło z nadmiaru władzy". Ułagodziło go dopiero uświadomienie, że przecież zaopatrzenie zawiera też części do reaktora i zapasowy dylit, a jedno i drugie musi obejrzeć fachowiec przed podpisaniem protokołu odbioru. Również małżonkowie Kwiek obrazili się bardzo, gdy ujrzeli dwóch oficerów, mających nadzorować ich pracę i niełatwo przyszło Jurgenowi wytłumaczenie im, że nikt ich nie posądza o skłonności do złodziejstwa z racji przynależności etnicznej.
Tymczasem mostek opustoszał. Liberalna jak zwykle kapitan zwolniła wszystkich, by mogli zjeść obiad i trochę się zrelaksować, sama jednak, razem ze sternikiem Milczem, została na posterunku. Postanowiła skorzystać z tego sam na sam i zagadnęła familiarnie:
- Panie Milcz, co takiego chciał od pana chorąży Czerwonka? Co miałby mu pan wybaczyć, jeśli to nie tajemnica?
Młody pilot poczerwieniał jak piwonia.
- Nic takiego, pani kapitan - wydukał - Boguś nie rozmawiał ze mną miesiąc, bo myślał, że go zdradzam...ale akurat tego dnia, co nas pani przyłapała na korytarzu, Waldek Poligon nakładł mu po pysku za samo podejrzenie, że może być, no, naszej opcji. On łazi za Jolką Stern i naprawdę mu taka sława niepotrzebna.
- Waldek Poligon? czy ja go znam?
- Chyba jeszcze nie. To nowy asystent doktor Lemowej z działu biochemii. Dawny postanowił zdezerterować, bo dostał bardzo dobrą propozycję od Instytutu Badań nad Sztucznym Genomem.
- Aha. No dobra. Ten Poligon taki bojowy?
- Nie bardziej niż inni, ale wie pani, trochę się wściekł.

Kapitan powściągnęła uśmiech. Wyglądało na to, że nowy członek załogi nie odbiega profilem psychologicznym od reszty, dobrze było to wiedzieć zawczasu. Postanowiła w duchu, że przy najbliższej okazji obsztorcuje doktor Lemową, jak się patrzy, za niepoinformowanie dowódcy o zmianie w jej zespole.

poniedziałek, 9 lipca 2012

XI.

Gdy Hermasz wydostał się wreszcie w obszar, zwany "czystą próżnią", kapitan Zakrzewska zadecydowała, że przyszedł czas na ślub jej zbrojmistrza i młodej Klingonki. Keras zadomowiła się już na dobre na statku i pojęcia nie miała, że uduchowiony komputer pokładowy śledzi każdy jej krok.
- Zaufanie to diabelnie dobra rzecz, królewno - tłumaczył przepitym basem Liliannie, gdy zdawał jej pierwszy raport - Ale strzeżonego sam Wielki Informatyk strzeże i ja tej baby z kamer nie spuszczę.
- Nie no, heca
- pękał ze śmiechu Krzysiek Majcher, gdy kapitan opowiedziała mu o wszystkim - Nasz komputer dorobił się już własnej religii, nie wytrzymam...
- Skoro myśli samodzielnie i potrafi nawet wpaść w histerię, to niby czemu nie zasługuje na własnego Boga? Ciekawe tylko, co by na to powiedział ojciec Maślak.
- Wiesz co, Lila? Lepiej mu o tym nie mówmy, jeszcze na zawał zejdzie, a gdzie my tu poświęcaną ziemię znajdziemy, żeby go pochować...

Na razie ojciec Maślak miał jednak na głowie co innego. Osip Anegdotycz Zajczik, gorliwy prawosławny Rosjanin, uparł się na ślub kościelny. Co prawda kapelan Hermasza mógł poradzić sobie z obrządkiem prawosławnym, ale miał poważne wątpliwości co do tego, czy ceremonia będzie ważna. Keras wyznawała jakąś religię, ale gdy ksiądz spytał ją o to, jaki bóg jest dla niej najważniejszy, spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Nie mamy bogów - oświadczyła - Zabiliśmy ich dawno temu, bo nas wkurzali.
Usłyszawszy podobną herezję wielebny Tadeusz Maślak mało nie zemdlał, a potem przez bitą godzinę grzmiał i tupał, że nie da ślubu takiej pogance z prawowiernym chrześcijaninem. Matias von Braun musiał zmitrężyć niemało czasu, nim wytłumaczył poczciwemu ojczaszkowi, że tak zwani bogowie Klingonów to żadni bogowie, tylko jakieś istoty na bardzo wysokim stopniu rozwoju. Próbowały one zreformować dziką naturę Klingonów i bardzo smutno się to dla nich skończyło.
- Wieczne im odpoczywanie, kimkolwiek byli. - westchnął nabożnie ksiądz, gdy von Braun skończył, odetchnął z ulgą i wrócił do swoich garnków.
Siostra Ofelia podjęła się wreszcie wyłożenia Keras zasad katechizmu, choć od razu zastrzegła się, że nie bierze żadnej odpowiedzialności za rezultat szkolenia. Rzecz jasna już przy Dekalogu doszło do poważnych kontrowersji, bo zakonnica wbijała Keras do głowy, że "Nie zabijaj" odnosi się do wszystkich istot rozumnych, a Klingonka upierała się, że takiego przykazania, biorąc pod uwagę historię ludzkości, nie ma i być nie mogło. Przy okazji wyjaśniło się, że mieszkając w kolonii marsjańskiej, kątem w tamtejszej bibliotece głównej, z nudów zgłębiała ową historię. Przeczytawszy zaś o wojnach punickich i napoleońskich, o Attylli, Dżyngis-Chanie, Mongołach, tatarskiej ordzie i samurajach, nabrała dużego szacunku do ludzi - jako do rasy fizycznie słabej, lecz wielkiej duchem. Dzięki temu w ogóle zwróciła uwagę na Osipa Zajczika, który - połapawszy się co interesuję piękną siłaczkę - zamiast o kwiatkach i ptaszkach opowiadał jej o... wojnach o świętą Ruś, drewnianych szybowcach z II wojny, z których bomby zrzucało się ręcznie, a potem zagalopował się na całkiem polskie tereny. Nasłuchawszy się o husarzach, Dzikich Polach, szarżach małymi oddziałami na całe armie i tak dalej, Keras uznała polski statek za całkiem odpowiedni dla Klingonki szlachetnego rodu... no i tym sposobem, nikogo nie pytając o zdanie, zamustrowała się na Hermasza.
Tak więc nauki przedmałżeńskie szły nad wyraz opornie, ale dzielna siostra Ofelia nie zrażała się trudnościami.
- Do licha ciężkiego, nie agitujcie jej tak - przeraziła się kapitan Zakrzewska, gdy doszła do niej wieść o próbach indoktrynowania Klingonki - Co będzie, jak przefajnujecie i panna zechce wstąpić do klasztoru?
- Tym niech się martwi Watykan.
- stwierdził w odpowiedzi Krzysztof Majcher - Już ja sobie wyobrażam konklawe na klingońską modłę....
Czekając, aż ojciec Maślak skończy dąsanie się i przygotuje odpowiedni obrządek, Lilianna postanowiła dać na razie zakochanej parze ślub kapitański. Ponieważ panna młoda nie miała ślubnej sukni, przywdziała replikę szaty wojownika z jakiejś gry (Matias von Braun twierdził, że była to gra War od Warcraft) - skórzany kaftan nabijany gęsto srebrnymi ćwiekami i szeroki pas z kutych metalowych płytek. Na ten widok Jasiek Gąsienica złożył swe olbrzymie łapy w niemym zachwycie i wystękał:
- Wyśta som, pani, telo pikna, co cud...
Keras prychnęła w odpowiedzi coś po klingońsku, ale jednocześnie łypnęła w jego stronę wcale przyjaźnie.
- Wszyscy są? - spytała urzędowo kapitan, wchodząc do przystrojonej odświętnie sali konferencyjnej - No to jedziemy z tym koksem, bo niedługo będziemy przy stacji i nie będzie czasu na żadne fikimiki.
Wszyscy obecni ustawili się pospiesznie na swoich miejscach. Keras złapała swego wybranka za rękę, a w drugą chwyciła swój nieodłączny bat'leth. Osip Anegdotycz Zajczik, starannie ogolony i uczesany, ubrany w odświętny mundur, stanął obok swej muskularnej narzeczonej i wlepił zbaraniałe ze szczęścia oczy w panią kapitan. Ta odwzajemniła mu się ironicznym spojrzeniem.
- Od czasów pierwszych drewnianych żaglowców kapitanowie mieli prawo łączemnia węzłem małżeńskim tych, co znaleźli się na pokładzie - zaczęła - Ponieważ nie lubię spraw, które sie wloką, nie będę się rozwodzić nad tym, co ma nastąpić. Zapytam wprost: Osipie Zajczik, synu Anegdota i Natalii Pawłowny, czy bierzesz za żonę tę oto Keras?
- Tak jest!
- wrzasnął zbrojmistrz.
- Spokojnie, to nie był rozkaz, a pytanie.
- Tak, pani kapitan.
- A czy ty, Keras, córko rodu Korgha, czy bierzesz za męża tego oto Osipa Zajczika?
- HIja'! Biorę i niech mi go która spróbuje odebrać, śladu po niej nie zostanie.
- Wystarczy powiedzieć 'Tak'.
- A to nie to samo?
- Niech ci będzie. Ogłaszam was mężem i żoną. Możecie się teraz pocałować lub pogryźć, co wolicie. Ja wracam na mostek, a załoga wolna od służby ma pozwolenie na urządzenie wesela.

Świadkowie ślubu otoczyli młodą parę, obsypali ją zabranym zapobiegliwie z Ziemi ryżem i nader hałaśliwie życzyli jej wszelkich dostępnych dóbr, uważając przy tym, by nie nadziać się przypadkiem na bat'leth panny młodej. A potem wszyscy przeszli do mesy, gdzie Matias przygotował prawdziwie królewską ucztę.

piątek, 6 lipca 2012

X.


Widok, który ukazał się oczom głównego inżyniera, był niecodzienny nawet na pokładzie Hermasza. Na środku korytarza klęczał chorąży Czerwonka i z rozdzierającym krzykiem:
- Przebacz, Ksawuś, przebacz!
całował po rękach sternika Milcza. Ten, zalany aż po uszy karmazynowym rumieńcem, usiłował wydrzeć mu swe piękne dłonie, ale Czerwonka nie puszczał, najwidoczniej zdecydowany uzyskać odpuszczenie za jakąś niewiadomą winę.
- Pani kapitan! - wrzasnął Michałow. Lilianna wyskoczyła z sali konferencyjnej jak oparzona. Główny inżynier ukazał jej palcem na szekspirowską scenę i spytał drżącym dyszkantem:
- Czy pani wie, co to może znaczyć?
- Chyba to, że mamy tu Paradę Równości
- odpowiedziała kapitan, drapiąc się u nasady warkocza - Psiakrew, co za szampon mi się trafił, chyba mam na niego alergię. Czerwonka, baczność! Panie Milcz, co tu się dzieje?!
Na widok swego dowódcy obaj chorążowie zastygli jak rzeźby, nie mogąc wykrztusić słowa.
- Ostrzegam, że jeśli was przy takiej scenie złapie ojciec Maślak, nie skończy się na zwykłej reprymendzie - powiedziała surowo Lilianna - Gotów was ekskomunikować.
- Nie robimy nic złego.
- wyjąkał spłoniony jak wiśnia Ksawery Milcz.
- Tego by brakowało! Korytarz to miejsce publiczne, moje wy gołąbki. Ja nikomu nosa pod kołdrę wsadzać nie będę, ale nie życzę sobie żadnych skandali na służbie. Wyjaśniajcie swoje nieporozumienia w czasach relaksu. Czerwonka, wstawaj pan wreszcie z tych kolan, tu nie Częstochowa!
Chorąży ochrony zawstydził się, wstał, otrzepał spodnie i przybrał postawę zasadniczą.
- Wszystko przez tę Podgumowaną... - zaczął tonem wyjaśnienia.
- Przypominam, że Adam nie za jabłko wyleciał z rajskiej posady, ale za to, że całą winę zwalił na Ewę. - przerwała mu surowo kapitan - Nie wierzysz pan, to spytaj siostry Ofelii.
- Kiedy prawdę mówię! Pani Tekla narobiła plotek....
- Już dobra, dobra, nie chcę nic wiedzieć. Tak jak powiedziałam, nie załatwiajcie swych spraw na widoku. A teraz rozejść sie obaj! Chyba jesteście na służbie!
- Tak jest!

Chorążowie znikli sprzed oczu swego dowódcy w tempie zgoła olimpijskim. Karol Michałow wymamrotał coś takiego, że powinien za to stanąć przed sądem, ale kapitan Zakrzewska popatrzyła tylko na niego pobłażliwie.
- Żyj i daj żyć innym - powiedziała - Nie ma co się przejmować cudzymi preferencjami łóżkowymi.
- Kurna olek, dobrze jeszcze, że nikt się nie zameldował na pokładzie z owcą. -
burknął Michałow.
- Oscypki by się przydały... Chociaż von Braun i tak nieźle gotuje. Tego, co nam wtryniali trzy razy dziennie w Akademii, niepodobna było żreć.
Co rzekłszy, kapitan udała się wreszcie na zasłużony obiad, a główny inżynier wrócił do maszynowni.
- Ten cholerny babsztyl z warkoczem nic nie nabył rozumu - oświadczył swemu zastępcy - Nie wiem, po co trzymali ją tyle czasu w Akademii. Jaki burak poszedł, taki burak wrócił.
- Co chcesz, i w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu
- odpowiedział Grzesiek - Wolałbyś służyć pod Kirkiem?
- Pod Kirkiem jak pod Kirkiem, ale pod Spockiem na pewno nie. Jolka! Jolka, gdzieżeś łachudro polazła znowu?! Jak kota nie ma, myszy harcują, tak?!

W najbliższej tubie Jeffriesa coś zachrobotało, potem wychyliła się z niej głowa Jolanty Stern.
- Jak pan sobie chce, szefie - powiedziała głowa z niezmąconym spokojem - Ja mogę zostawić Vuvu w zapasowym kolektorze, co mi tam.
- Co takiego?!
- To, co pan słyszał. Nie wiem, jak on tam wlazł, ale zaklinował się, a tylko ja jedna jestem tu na tyle wąska w sobie, by się tam doczołgać. To co, mam wyjść i brać się do roboty?
- Ani się waż, kobieto! Natychmiast tam wracaj i go wyciągnij! To rozkaz!

Michałow z punktu zapomniał o nieznośnej kapitan, Akademii, Ziemi i wszystkim, łącznie ze swymi ukochanymi silnikami. Mały vole, stworzenie przypominające sześcionogiego świstaka, był jego ulubieńcem i, jak ogólnie powiadano, główny inżynier Hermasza świata poza nim nie widział. Wszyscy o tym wiedzieli, a zwłaszcza najbliżsi współpracownicy, którzy stale musieli uważać, by nie nadepnąć zwierzakowi na ogon lub łapę, gdyż Vuvu był stworzeniem niezwykle towarzyskim i nie znosił zamknięcia w kwaterze.
Jolka wzruszyła ramionami i ponownie znikła w w tubie Jeffriesa, z której w samej rzeczy dochodziło dalekie, żałosne popiskiwanie.

wtorek, 3 lipca 2012

IX.


Kapitan Zakrzewska kończyła właśnie wypełnianie dziennego raportu dowódcy, gdy ktoś zapukał do jej drzwi.
- Wlazł! - zawołała. Do kwatery wsunęła się personalna Nowak. Po jej zgnębionej minie było widać, że ma do zameldowania coś niekoniecznie dobrego
- Pani kapitan, nie zgadza się. - jęknęła.
- Na co mam się nie zgadzać? - Lilianna podniosła głowę znad swych raportów i zmarszczyła czoło.
- To mnie się nie zgadza. Spis powszechny mi się nie zgadza.
- Jaki spis powszechny? Mów że pani jaśniej, bo tego sama cholera nie zrozumie.

Bibiana Nowak westchnęła ciężko i położyła swój padd na biurku dowódcy. Gizia, obudzona stuknięciem przedmiotu o blat, przeciągnęła się, ziewnęła, obwąchała padd z zainteresowaniem i wlazła swej pani na ramię.
- Spis osobowy mi się nie zgadza - wytłumaczyła personalna z rozpaczą - Liczyłam tak i owak, ale na pokładzie jest o jedną osobę za dużo.
- To pewne?
- Na sto procent.
- Ciekawe
- kapitan Zakrzewska podrapała się końcem stylusa w ucho - Znaczy mamy podróżnika na gapę. Trzeba wyniuchać, kto to taki.
- Ja go znajdę, ale muszę mieć trochę czasu. Tak od razu się nie da ustalić, kto jest kto.
- Niech pani szuka
- przyzwoliła kapitan - A jak już go pani złapie za uszy, to proszę przyprowadzić go do mnie.
- Tak jest!
- personalna zasalutowała i wybiegła. Lilianna schowała niedokończony raport do szuflady i udała się na poszukiwanie swego ordynansa. Po drodze prawie wpadła na Michałowa, wracającego z mesy po sutym posiłku i bardzo skutkiem tego zadowolonego. Na jego widok coś sobie przypomniała.
- Panie Michałow, pozwoli pan ze mną. - powiedziała surowo, wskazując na salę konferencyjną. Główny inżynier wszedł posłusznie, gdzie mu kazano, choć teraz jego mina pozostawiała wiele do życzenia. Zamknąwszy starannie drzwi kapitan Zakrzewska wyciągnęła z kieszeni munduru swój osobisty rejestrator i odnalazła w nim właściwy plik
- Panie Michałow, czy rzeczywiście wyraził się pan, że jestem jednym wielkim wrzodem na gluteus maximus? - spytała ze spokojnym zainteresowaniem.
- Nieprawda - zaprzeczył z oburzeniem Michałow.
- Nie powiedział pan tego?
- Powiedziałem, ale że na dupie, nie na żadnym...!
- Aha. Ale jestem?
- Szczerze?
- Wal pan.
- Jest pani. I to uporczywym jak jasna cholera, bo wszędzie wścibia pani nos i do wszystkie wtrąci swe trzy grosze. Ale ja to powiedziałem w prywatnej rozmowie.
- Nieważne, dla mnie mógł pan powiedzieć to nawet najwyższemu admirałowi ze sztabu. To po prostu znaczy, że wypełniam swe obowiązki jak należy. Może pan chciałby służyć pod takim kapitanem, który tylko na mostku siedzi i dłubie w uchu, a do maszynowni nigdy nie zajrzy, ale zapewniam pana, że takich w Gwiezdnej Flocie nie ma.

Lilianna nie wydawała się być urażona krytyką swej osoby, więc główny inżynier skrycie odetchnął. Nie to, żeby się wystraszył - dobrze wiedział, że jest nie do zastąpienia - ale nie lubił babskich fochów.
- Chciałbym tylko wiedzieć, co za świnia pani na mnie doniosła. - rzekł z goryczą.
- Och, nieważne. Ludzie tacy już są, że lubią jeden na drugiego nakapować - kapitan machnęła lekceważąco ręką - Mam nadzieję, że choć pana prywatne zdanie na mój temat jest raczej marne, nie będzie pan sprawiał więcej kłopotów niż dotychczas. Potrzebuję tu pana i wolałabym nie być zmuszona do pozostawienia pana w którejś z baz.
- Czy ja kiedykolwiek...?
- Cisza ma być, teraz ja mówię. Nie chcę tego robić, ale zrobię, jeśli nie będzie pan słuchał rozkazów. Nawet gdyby wydały się panu kompletnie absurdalne. Czy to jasne?
- Jasne. Zawsze byłem posłuszny i będę dalej. Ale zdania o pani nie zmienię.
- Tego to pan wcale nie musi. Wolnoć Tomku w swoim podświadomku, jak powiada Wieszcz.
- Mogę odejść?
- Idź pan na zbity łeb. Abtreten.
- przyzwoliła kapitan łaskawie. Miała świadomość tego, co powie jej główny inżynier, gdy wróci do maszynowni, ale nie przejmowała się tym. Grzesiek Brzęczyszczykiewicz nie raz powiadał, że gdyby brać na serio to, co jego szef wykrzykuje w chwili pasji, to z ekipy maszynowni nikt by już nie został przy życiu.
Tymczasem Michałow rzeczywiście miał zamiar robić piekło, i to już na korytarzu, ale znalazłszy się na nim momentalnie zapomniał języka w gębie.