UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

wtorek, 16 grudnia 2014

LXXX,


Na mostku Hermasza, wbrew przyjętej tradycji, panował ład i porządek. Pierwszy oficer Żydek siedział na fotelu dowodzenia i czujnym okiem obserwował podwładnych. Józek Podgumowany pilnował konsoli maszynowni (tym razem miał podbite prawe oko), sternicy Czerep i Milcz wymieniali wyłącznie fachowe uwagi, Jędrek Karpiel, który akurat miał dyżur przy stanowisku naukowym, pilnie patrzył w skaner, i tylko Inga Lausch darła się do mikrofonu łączności niczym zarzynana rytualnie kura.
– Kapitan na mostku! – obwieścił Arek donośnie.
– Raczej dwaj kapitanowie – poprawiła go Lilianna – Czego Inga tak wrzeszczy? Usiadła na pineskę?
Seksowna oficer łączności wyjęła słuchawkę z ucha.
– Mamy łączność z Enterprise, ale strasznie kiepsko słychać. – poskarżyła się płaczliwie.
– Trzeba dostroić.
– Już próbowałam.
– No to przełącz panna na ekran główny, kierując sygnał przez aparaturę zapasową działu łączności.-
poradził jej Podgumowany – To wzmocni i oczyści sygnał.
– Baju baju, będziesz w raju.
– burknęła Inga, ale posłusznie zaczęła pstrykać przełącznikami. Po chwili okazało się, że technik wiedział, co mówi, bo główny ekran zamigotał i pojawił się na nim zaśnieżony co prawda jak wszyscy diabli, ale mimo to czytelny obraz mężczyzny z krótką brodą oraz pewną nadwagą.
– Biber! – wyrwało się radośnie Milczowi. Skarcony wściekłym wzrokiem swej przełożonej skurczył się i zamilkł.
– Halo, halo! – krzyczał brodaty – Słyszy mnie kto?!
– Słyszy to jest mało powiedziane, również widzi
– uświadomiła go z powagą kapitan Zakrzewska – Czym można służyć?
– To mój pierwszy oficer, William T. Riker.
- wtrącił się Picard.
– Halo! My was nie widzimy, dźwięk kiepski – zaraportował Riker niezbyt zadowolonym głosem – Zidentyfikujcie się. Czy mówicie kodem?
– Jakim znowu kodem?
– zbaraniała Lilianna.
- Zamiast standardowego powitania usłyszeliśmy, cytuję „Rym cym cym, z dupy dym.”

Kapitan rzuciła surowe spojrzenie Indze, która spłoniła się jak róża i pisnęła:
- Były same trzaski, skąd mogłam wiedzieć, że ktoś słucha.
Lilianna machnęła na nią ręką i zwróciła się do Rikera:
- To był tylko test mikrofonu. Czy... czy usłyszeliście jedynie rym cym cym i dupę, czy też może ciąg dalszy?
– Jaki ciąg dalszy?
– To znaczy, że nie slyszeliście. To bardzo dobrze.
– Dlaczego bardzo dobrze?
– chciał wiedzieć kapitan Picard.
– Bo całość to jest pewien toast weselny, absolutnie nie nadający się do powtórzenia w trzeźwym towarzystwie – wyjaśniła mu Lilianna życzliwie – Halo Enterprise! Tu statek federacyjny Hermasz, aktualnie we naprawie. Mamy kilku waszych ludzi, łącznie z kapitanem. Póki co mają się dobrze, ale wrócić nie mogą, chyba że sami ich namierzycie i ściągniecie. Nasz sprzęt nie działa.
– Nie możemy namierzyć nawet waszego statku, o sygnaturach biologicznych nie wspomnę. Gdzie wy właściwie jesteście?
– Bbba, żebym to ja wiedziała...
– A czy mógłbym porozmawiać z kapitanem Picardem?

Lilianna ustąpiła miejsca dostojnemu gościowi, który w krótkich słowach wytłumaczył swemu Pierwszemu, jak wygląda sytuacja. Jeszcze nie skończył, gdy nastąpiło spięcie, coś trzasnęło w konsoli łączności i miejsce sympatycznego brodacza zajęła na ekranie plansza „Przerwa techniczna – prosimy nie regulować odbiorników”. Potem znów zatrzeszczało, komunikator pani kapitan wyemitował z siebie taki pisk, jakby sto noży drapało cienką szybę i dźwięk z niego przeskoczył znienacka na kanał główny. Z głośnika sypnęły się straszliwe groźby, z których najłagodniejsza dotyczyła ciężkiego uszkodzenia ciała. Lilianna zabrała odrętwiałemu Picardowi mikrofon i z całych sił dmuchnęła. Wykorzystawszy ciszę wywołaną zaskoczeniem tych po drugiej stronie zawołała:
- Co jest, do jasnej polędwicy?! To pan, Michałow?
Odpowiedź głównego inżyniera w wersji traslatora Picarda była kompletnie bez sensu, mówiła bowiem coś o tym, że „organ prokreacyjny wystrzelił w miniaturowe ładunki wybuchowe”, jednak Lilianna najwyraźniej pojęła, o co chodzi.
– Jest pan pewny? – spytała.
– Co za pytanie?! Oczywiście że tak! Brakuje topalinu!
– Jak to?
– Byłam pewna że topaliny nie ma i wyszło na moje!
– odezwał się z daleka kobiecy głos – W spisie figuruje, ale fizycznie go nie ma.
– Musi być
– odpowiedział głos męski – Jestem pewny, że całkiem niedawno widziałem ten towar.
– Akrat, fajtłapo! Jak zwykle, w dupie żeś był i gówno żeś widział. Inżynierze, pan nie wierzy temu pijaczynie!
– Azalia, ty mnie nie denerwuj i przestań cyganić! Jest ten topalin czy nie ma?
- Mówi się topalina.
- Pieprzona feministka, gdzie to jest?!
- Mówię że nie ma, to nie ma, wszystko przeszukałam!
– Ale musi być...

Z głośnika ponownie posypały się klątwy i wyzwiska.
– Spokój tam! – ryknęła kapitan – Jeśli ten topalin był, to musi gdzieś być nadal, przecież nie wyszedł na czterech łapkach jak pies tresowany do brania uroków! Szukajcie go! Colorado musi coś wiedzieć.
– Jak ja nim potrząchnę, to przypomni sobie nawet dzień własnych chrzcin, cygańskie nasienie!
– I bez ksenofobii mi tutaj, bo sięgnę po środki dyscyplinarne!
– Weź se raczej antykoncepcyjne, kobieto, i nie próbuj mi teraz przeszkadzać, bo skończy się to ogólnym mordobiciem, jak mi warp miły!
– Ten osobnik obraża swego dowódcę.
- rzekł kapitan Picard z oburzeniem.
– Rzeczywiście, a w Pińczowie dnieje. – parsknęła Lilianna.
– Dlaczego na to pozwalasz?
– Chcesz wiedzieć? Bo tylko on jeden zna się na obwodach tego statku. Hermasz to Michałow i bez niego bylibyśmy ugotowani. Niech kłapie jadaczką, skoro musi, ważne że pracuje jak maszyna i można na niego liczyć.

Kapitan Zakrzewska zastanowiła się i rzuciła do mikrofonu:
- Halo, Karolu, słyszy mnie pan? Proszę przyjść na mostek razem z Colorado Kwiekiem. To rozkaz.
Głośnik burknął co prawda coś takiego, że translator Picarda wcale nie chciał tego przełożyć, ale mimo to główny inżynier pojawił się wkrótce na mostku, wlokąc za kark szczupłego, śniadego mężczyznę z niewielkim wąsikiem. Przy nodze inżyniera biegł Vuvu, co chwila podskakując i usiłując ugryźć śniadego więźnia gdzie się dało. Mężowi towarzyszyła zdenerwowana Azalia. Za nimi wszystkimi szedł wyraźnie zaintrygowany Data.
No dobra – powiedziała kapitan na ich widok – To teraz sobie porozmawiamy i postaramy się ustalić, co się stało z topalinem.
– Byle szybk
o – burknął Michałow – Zostało nam niewiele czasu. Moja ekipa montuje już nowe elementy systemu, ale bez topalinu nic nie ruszy.
- Bez topaliny. - poprawiła go Azalia, brązowoskóra, czarnowłosa kobietka w mundurze dyskretnie ozdobionym kolorowymi dżetami.
- Płeć obojętna, w chromosomy nie będziemy mu zaglądać - rzekła energicznie Lilianna - A zatem, panie Kwiek? Gdzie ten towar?
- Nie wiem
- jęknął Colorado - Jestem Cyganem, ale przysięgam, że go nie ukradłem. Owszem, widziałem paczkę kilka dni temu, ale nawet nie pamiętam przy jakiej okazji.
Z oczu i głosu zaopatrzeniowca biła taka szczerość, że kapitan Zakrzewska zdecydowała się przeprowadzić przesłuchanie w zgoła niekonwencjonalny sposób.
-