UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

niedziela, 2 sierpnia 2015

piątek, 17 lipca 2015

czwartek, 16 lipca 2015

XCV


– Czego, do jasnej polędwicy?! – odezwał się krzyk zza drzwi w odpowiedzi na pukanie – Mówiłam „Wlazł!”!
– Drzwi się nie chcą otworzyć.-
głos wyraźnie należał do R’Cera – Coś się zacięło.
– Dla odmiany.-
Lilianna kopnęła kilkakrotnie w skrzynkę sterowniczą, aż coś zazgrzytało i drzwi rozsunęły się na boki – Jakiś problem, panie spiczastouchy, czy tak pan przyszedł pojęczeć?
R’Cer wszedł do jej kwatery i rozejrzał się nieznacznie. Miał cichą nadzieję, że coś się tu zmieniło na lepsze, ale nie, w prywatnym gniazdku pani kapitan nadal panował malowniczy bałagan, raniący wolkańskie poczucie estetyki.
– Chciałem wpisać na listę nr 2 siebie i T’Shan.- powiedział – Oczywiście i naszą córkę.
– Schodzicie na ląd?
– Tak będzie lepiej.
– W porządku.
- Lilianna wzięła listę pokładową i odhaczyła na niej trzy osoby – Powie mi pan, czego dotyczyła rozmowa z admirałem Vermikiem?
– Powiem.-
R’Cer założył ręce za plecy.- Wypytałem admirała o sytuację polityczną i jest ona rzeczywiście bardzo zła. Na dobrą sprawę żadna z planet nie może być uważana za stuprocentowo bezpieczną. Wróg potrafi przybrać każdy kształt i jest uzbrojony po zęby. W bardzo inteligentny sposób skłócił ze sobą Romulan i Klingonów, naszczuł na siebie kilka innych cywilizacji...
– Dobra, dobra, ale kto nim jest?
– Mówi się o nich „Zmienni”. Jak powiedziałem, zmieniają kształty, jak tylko chcą. Są mistrzami intryg i znają się na rzemiośle wojennym. Jeśli chce pani działać na zlecenie Sekcji 31, będzie pani dywersantem, a musi pani wiedzieć, że Zmienni nie biorą jeńców.

Lilianna wzruszyła ramionami.
– Wiem, uprzedzono mnie. Te osły z wywiadu nie próbowały ze mną pięknych słówek. Trudno, taki widać los Polaka. Nie mogę jednak mieć pretensji do tych, którzy nie będą chcieli tak ryzykować.
R’Cer wyglądał na speszonego.

– Wie pani, mam rodzinę. Co prawda nieoficjalną, ale jednak. Moja legalna żona nie żyje, pozostałych krewnych nie chcę kłopotać swoją osobą. Będę pracować w ambasadzie, Vermik zaproponował mi tam stanowisko, a T’Shan zrobi odpowiednie kursy i wróci do zawodu.
Kapitan Zakrzewska skinęła głową. Rozumiała go dobrze i nie miała zamiaru przekonywać, by zmienił zdanie. Prawdę mówiąc wolałaby, żeby jak najwięcej osób poszło w jego ślady. Statek do zadań specjalnych raczej nie potrzebował rozbudowanej sekcji naukowej ani działu kartografii. Hermasz został tak skonstruowany, że potrzebował jedynie sześćdziesięciu osób obsługi, reszta mogłaby z powodzeniem zejść na ląd i uniknąć niebezpieczeństwa, ale ani się śniło, żeby tak było. Nawet tancerki go go, przemycone na pokład przez Mattiasa, nie chciały wpisać się na listę nr 2. Na elementarną uwagę, że teraz statek bardziej potrzebowałby dodatkowych osłon niż rozrywki, odpowiedziały radośnie że nauczą się czego trzeba. Lilanna miała co do tego niejakie wątpliwości, ale pozwoliła im zostać. Sama przywykła do Pixie, Dixie i Brixie, urozmaicających podróż swymi występami i zwariowanymi pomysłami. Ku jej zaskoczeniu również Sixto postanowił zostać.
– Kiepsko tu z zaopatrzeniem.- powiedział smętnie – Jadę na towarze zastępczym, ale takiej kompanii nie znajdę nigdzie. Zostaję, chyba że sama mnie pani stąd wykopie.
– Dostaniemy replikatory dobrej klasy, będziesz pan miał krew jak ta lala.-
pocieszyła go kapitan – Nie przeszkadza mi wampir na pokładzie, ale trzymaj pan zęby przy sobie.
No i stało się tak, że gdy doszło do oddawania list, na drugiej z nich widniało tylko dziesięć nazwisk.

Karol Michałow wysłuchał z pewną rezerwą propozycji, złożonej mu przez mężczyznę w mundurze.
– A zatem chodzi o zorganizowanie stoczni od samych podstaw? – upewnił się jeszcze.
– Obawiam się, że tak.- odparł admirał Pescado – Przejęliśmy obiekt myśląc, że jest zdatny do użytku, na miejscu jednak okazało się, że kontrahent nas...
– Wyruchał
– dokończył spokojnie za niego inżynier – Wystawił dupą do wiatru i zrobił w krowę. Jakże miło przekonać się, że ludzie nie do końca zeszlachetnieli w dym.
– To nie jest człowiek, a Ferengi. Nazywa się Larq. Będzie pan musiał z nim pracować, bo stocznia leży tuż przy granicy przestrzeni Ferenginaru, i tylko Larq będzie mógł zdobyć dla pana potrzebne materiały. Jeśli chodzi o handel, ta rasa jest bezkonkurencyjna.
– Właśnie widzę. Wygląda na to, że jeden z nich sprzedał federacyjnym asom wywiadu tombak za dwudziestoczterokaratowe złoto i nawet się przy tym nie spocił.

Pescado skrzywił się niechętnie. Drwina w głosie Michałowa nie uszła jego uwagi.
– Krótko: bierze pan tę robotę czy nie?
– Biorę. Za rok nie poznacie tego miejsca, gwarantuję. Musicie jednak zapewnić mi przynajmniej jedno, nieograniczony kredyt. Inaczej szukajcie sobie innego frajera.
– Dostanie pan tyle środków płatniczych, ile będzie trzeba. W zamian oczekujemy jedynie pełnej skuteczności i absolutnej dyskrecji.

Michałow skinął głową. Kierownictwo tajnej stoczni na zadupiu galaktyki – tak, to było coś. Wiedział, że Jolka Stern może go z powodzeniem zastąpić w maszynowni Hermasza, wyszkolił ją przecież na swój obraz i podobieństwo. Kapitan Zakrzewska będzie musiała sobie bez niego poradzić. Dla niego zaczynała się nowa przygoda.


Ciąg dalszy (kiedyś) nastąpi

czwartek, 9 lipca 2015

XCIV.

Michałow kiwnął głową.
– Domyśliłem się, słysząc twoją „autoryzację”. Zwykle przez łącze jesteś bardziej stonowana. Musiałaś się nieźle wściec. No to wal.
– Wypytywano mnie o załogantów. Między innymi o ciebie. Masz bogatą kartotekę, a oni się do niej dokopali. Zainteresowały ich pewne aspekty dotyczące twej drogi zawodowej.
– Co? Przecież w porównaniu ze współczesnymi inżynierami to ja jestem niczym Piast Kołodziej!
– Niezupełnie. Zdziwiłbyś się, jak niewielki był postęp przez te lata. Wszystko polega tylko na podrasowywaniu tego, co już było. Mówili mi, że to kwestia prosta jak drut, oczywiście dla inżyniera, nie dla mnie. Z tego, co zrozumiałam, zależy im na tobie, bo nie masz żadnych powiązań. Twoja obecna rodzina cię nie zna, ani ty nie znasz jej, nie masz przyjaciół w żadnej organizacji...To brzmi paranoicznie, wiem, ale w tej Sekcji 31 są nieźle stuknięci. Podejrzewają wszystko i wszystkich. A wiesz, co jest najgorsze?
– Co?
– Nie wiem, czy nie mają w tym racji. Trochę się popieprzyło w budowanym przez Federantów nowym wspaniałym świecie. Wojuje się.
– Z kim?
– Z tymi i owymi. Jedni są źli, a drudzy jeszcze gorsi. Ja tego nie ocenię, bo nie znam ani jednych, ani drugich, w każdym razie sytuacja jest dość groźna. Na tyle groźna, że Federacja kuma się z Klingonami, a nawet Romulanami, choć oni akurat starają się izolować.
– Bystrzaki.
– Tak, może, ale sytuacja jest naprawdę kiepska i oberwać mogą wszyscy, federacyjni i niefederacyjni. Po prostu fatalnie. Ci nowi wrogowie są silniejsi niż myślisz i dysponują jakąś koszmarnie nowoczesną bronią. Nie wszystko mi powiedzieli... wymuskane dupki z wywiadu, kurza twarz. Rżną Jamesów Bondów, ale widać że kiepsko im idzie.

Michałow wstał i zaczął spacerować po konferencyjnej.
– Po co im jestem? – rzucił.
– Z tego, co zrozumiałam, brakuje statków bojowych specjalnego przeznaczenia. Oficjalnie nie mogą zacząć produkcji, bo... Pamiętasz sprawę romulańskiego kamuflażu? Tego co Federacja zobowiązała się nie używać, a Romulanie się nie krępowali?
- Jakże mógłbym zapomnieć. To przez te polityczne idiotyzmy Hermasz nie ma takiego urządzenia.
– No więc teraz takich ograniczeń jest od wuja, że tak powiem. A głupia Federacja słucha ustaleń kilku pierdzistołków, którzy nawet prochu nie wąchali, jak pies z wywieszonym ozorem. Sekcja 31 jest przeciwna takim idiotyzmom, ale oficjalnie niewiele może zrobić. Natomiast nieoficjalnie robi, co chce.
– Aha, teraz rozumiem. Potrzebują sprawnego inżyniera, który poprowadziłby nielegalną stocznię!
– Naprawdę?
– Lilianna spojrzała na niego wielkimi oczami. Ona sama jak dotąd nie wysnuła takiego wniosku, choć może dlatego, że miała po rozmowie z wywiadem straszny mętlik w głowie.
– No ja nie widzę innego powodu. Dobre numery siedzą w tej Sekcji 51.
– Sekcji 31.
– Mniejsza o liczby, nawet gdyby to była Sekcja Zwłok, to też fajnie. Państwo w państwie, wspaniale, jakbym był w ojczyźnie. Z drugiej strony, jeśli wróg dobiera się nam do dupy, trzeba robić co się da by mu się odgryźć. Polec z honorem potrafi każdy kretyn, a pokonać silniejszego i lepiej uzbrojonego przeciwnika może tylko ktoś cwany, z głową i jajami na swoim miejscu. Ci faceci z Sekcji zaczynają mi się podobać.
– Mnie nie, ale za wielkiego wyboru nie mamy. Nie chcę schodzić na ląd. Co ja tam będę robić?

Inżynier poklepał ją po plecach, że omal nie spadła z krzesła.
– Jasne. Wszyscy mamy ten sam problem. Przeklęty Qtas Qtasiński nieźle nas urządził. No dobra, co odpowiedziałaś tamtym asom wywiadu?
– A co mogłam odpowiedzieć? Wytargowałam dwie doby na podjęcie decyzji, i tak dobrze, bo chcieli dać marne dwanaście godzin. Czy R’Cer, Keras i von Braun wrócili z Enterprise?
– Jeszcze nie.
– Ściągaj ich. Póki co mianuje cię swoim zastępcą, bo Arek zalał się w trzy dupy i na razie pożytku z niego nie mamy. Nie wyciągnę z tego konsekwencji służbowych z uwagi na sytuację, niech odeśpi swoje, a potem palnę mu mowę. Picardowi powiedz, że załoga musi przedyskutować otrzymaną w sztabie propozycję i żeby na razie nas nie niepokoił. Tylko grzecznie jakoś, bez rzucania mięsem, jak to ty potrafisz.
– Spoko, umiem się zachować. Ten łysielec jest w sumie porządnym facetem, nie będę mu dopiekać.
– Dobra, no to zostawiam cię na posterunku, a sama idę do siebie. Muszę odespać tę przygodę. Za dwadzieścia cztery godziny według czasu pokładowego wyznaczam walne zebranie całej załogi na pokładzie widokowym. Wszyscy mają być trzeźwi i mniej więcej czyści.
– Już ja ich podpilnuję.

I Michałow wymaszerował z sali konferencyjnej, nabuzowany własną ważnością aż po same uszy.

Dokładnie dwadzieścia cztery godziny później kapitan Zakrzewska, ubrana w galowy mundur, zjawiła się na podwyższeniu na pokładzie widokowym, zwykle służącym jako estrada dla piosenkarza bądź monologisty podczas imprez kulturalnych. Obrzuciła surowym wzrokiem zebrany tłum załogantów, podobnie jak ona ubranych jak na defiladę. Nieliczni na pokładzie cywile też wysztafirowali się aż miło, nawet T’Allia miała na sobie świąteczną sukienkę, w której wyglądała niczym wolkański aniołek.
– Słuchajcie, załogo.- zaczęła kapitan – Według postanowienia sekcji wywiadu Gwiezdnej Floty Hermasz został przekształcony w okręt do zadań specjalnych.
Wśród zgromadzonych zaszumiało.
– Jakich zadań specjalnych? – wyrwał się Józef Stelmach.
– Będziemy ścigać terrorystów czy szmuglować broń dla rebeliantów? – chciał wiedzieć Osip Zajczik
- Wyślą nas pewnie do szkoły specjalnej.- wysnuła wniosek doktor Lemowa. Z szybkością karabinu maszynowego posypały się dalsze domysły, jeden fantastyczniejszy od drugiego.
– Cisza na morzu! Kto się pierwszy odezwie, ten bałwan! – ryknęła kapitan, waląc pięścią w barierkę podwyższenia. Zapadło spłoszone milczenie.
– No i tak ma być. Kontynuuję. Prawdopodobnie powierzą nam misje niezbyt bezpieczne, delikatnie mówiąc. Ci, którzy chcą, mogą opuścić załogę i osiedlić się na Ziemi, gdzie otrzymają pomoc i wsparcie w aklimatyzacji, ale decyzję muszą podjąć już, teraz. Mamy mało czasu. W ciągu najbliższych sześciu godzin mam dostać pełną listę ludzi, którzy skorzystają z tej możliwości. Nie będzie żadnych pytań ani komentarzy, uszanuję zdanie każdego z was. Są jakieś pytania?
– Ja mam!
– zgłosiła się Jolka Stern – Jeśli chcą nas zatrudnić, powinni nam zapewnić serwis, a już w naszych czasach było z tym krucho. Nasz statek to rozbudowany NX, części do niego może są gdzieś jeszcze w muzeum, a i to nie na pewno. Czy ci z wywiadu zdają sobie sprawę z naszych potrzeb?
– Nie wiem, czy w ogóle zdają sobie sprawę z czegokolwiek. Obawiam się, że serwisem będziemy musieli kłopotać się sami. Jakieś inne pytanie?
– Jak tak, to skąd weźmiemy części zamienne w razie potrzeby?
– Nie wiem! Kupimy, ukradniemy, sami zrobimy, cokolwiek. Ktoś jeszcze?
– Ja mam pytanie
– zgłosił się Urban Małosolny – Czy to znaczy że już nigdy nie wrócimy do naszych czasów? Na pewno?
– Przykro mi, niejaki Q umył ręce, co pewnie im się przydało, bo maczał je w różnych świństwach. Bez niego jesteśmy uwięzieni tu, w przyszłości i nie wiem kto mógłby na to poradzić.
– O kurde, ale fajnie!
– Małosolny zatarł ręce z radością, zrozumiałą dla wszystkich, którzy znali jego żonę i teściową. Kilku załogantów postukało się wymownie w głowę, pozostali wyraźnie mieli mieszane uczucia.
– Wszystko cacy, ale co mamy robić na Ziemi? – postawiła rzeczowe pytanie sterniczka Kubica – Jesteśmy raczej niedoedukowani, nie sądzi kapitanka?
– Bóg nam pomoże, córko.
- powiedział natchnionym głosem ojciec Maślak. Ktoś z tylnych rzędów rzucił w niego kulką zwiniętego papieru, a siostra Ofelia syknęła wściekle:
- Asinus!
Ostatnio w celu wymyślania bratu używała wyłącznie czystej łaciny, żeby – jak twierdziła – nie podrywać autorytetu kapelana w oczach załogi. Był to zabieg cokolwiek chybiony, bo sama intonacja jej głosu wystarczała, by każdy orientował się mniej więcej, co chciała powiedzieć.
– Człowiek ma to do siebie, że można go douczyć, jeśli nie jest skończonym leniem.- powiedziała spokojnie Lilianna – A takich na pokładzie nie ma, może oprócz Laluni i jego asystentki, bo przy nich niejaki Maślok Śmierdzirobotka to sam nieboszczyk Wincenty Pstrowski.
– Wypraszam sobie.- warknęła technik transportu Marcelina Pysiak. Jej szef nawet nie mruknął, uznając że szkoda wysiłku na protesty. I tak było tajemnica poliszynela, że na specjalistów od transportu najlepiej nadają się ludzie niezbyt zakochani we wszelkich formach aktywności, żeby wyrazić to łagodnie.
– Nie ma więcej pytań? Dobrze. To wszystko, rozejść się.
Kapitan Zakrzewska zeszła z mównicy i z depczącym jej po piętach Jaśkiem poszła do swojej kwatery. Po jej zniknięciu na pokładzie widokowym rozpoczęło się wielkie plotkowanie, domysły i snucie czarnych prognoz. W końcu ktoś rzucił pomysł, żeby zbiorowo zalać robaka w związku z tym, co się stało. Pomysł bardzo się spodobał, ale okazało się, że przewidująca kapitan zamknęła na klucz mesę oraz bimbrownię, a na jej polecenie ochrona zrobiła wielka rewizje i zarekwirowała wszystko co miało procenty, nawet wodę kolońską i spirytus kamforowy z apteki. Na jej rozkaz załoga miała być trzeźwa aż do podjęcia decyzji i wyklarowania sytuacji prawnej statku, co spowodowało daleko większe rozgoryczenie niż cała reszta

czwartek, 2 lipca 2015

XCIII


Michałow siedział w fotelu dowodzenia, pielęgnując podbite oko. Podduszona załoga obudziła się co prawda wolna od objawów ubocznych chemicznej wojny w powietrzu, za to wściekła na samozwańczego dowódcę. Najgorzej wkurzyła się Allandra, która za przykładem Tekli Podgumowany wyraziła swą dezaprobatę wobec działań męża w sposób ręczny. Jej wściekłość wynikała z faktu, że mąż nawet nie próbował ochronić jej przed skutkami planowego niedotlenienia, co wyjaśniła krótko a dobitnie. Potem, obrażona, zamknęła się w ich wspólnej kabinie, odmawiając wpuszczenia prawowitego małżonka do środka. Wypuszczony ze schowka na mopy Arek też się obraził, powiedział:
- A radźcie sobie sami, mam to w....
Po czym poszedł do mesy cokolwiek się upić. Von Braun był co prawda nieobecny, ale jego podwładne z chęcią obsłużyły pierwszego oficera, tak że mógł zrealizować swe postanowienie. Na mostku odbyła się dyskusja, kto jest następny w łańcuchu dowodzenia, przerwana przez Michałowa, który wyraził się, że walnie w nos każdego, kto tylko zechce wykopać go z mostka przed powrotem kapitan Zakrzewskiej.
– Jakim prawem? – chciał wiedzieć Jędrek Karpiel.
– Bo to mnie Lilka kazała pilnować interesu, żeby żaden bolek nam tu nie wlazł. Jasne, czy mam dołożyć ręczne argumenty? – spytał groźnie inżynier, niedwuznacznym ruchem sięgając po zapasową dźwignię sterów, przymocowaną na ścianie.
– Jasne, jasne.- przytaknął skwapliwie Karpiel, wycofując się przezornie za plecy Ingi Lausch.
Tak więc Michałow został na mostku, śledząc srogim okiem wszystkie kontrolki i pilnując, by osłony nawet na chwilę nie opadły. Od czasu do czasu włączał radiowęzeł i straszliwymi słowami „objeżdżał” jakiegoś załoganta, który według monitoringu nie zachowywał się jak należy, ewentualnie opieprzał się w robocie, zamiast brać udział w zbożnym dziele doprowadzenia statku do stanu świetności. Jednocześnie myślał intensywnie, co też może się dziać z nerwową panią kapitan. Kilka razy łączył się z Enterprise, ale tam nic nie wiedzieli. R’Cer i von Braun zwiedzali statek, zbierając wiadomości na temat nowej epoki, i nie odpowiadali na wywołania. Kapitan Picard próbował dowiedzieć się od admirał Rossy, dokąd dokładnie zabrano niesforną Polkę, ale starsza dama nic nie wiedziała, albo też nie chciała powiedzieć.
– Co za szczęście, że porucznik Worf zabrał panią Zajczik do holodeku na lekcję fechtunku. – powiedział R’Cer, gdy Picard złapał go wreszcie w dziale naukowym – Inaczej mogłoby być nad wyraz niemiło. Czy w kwaterze głównej są dziś jacyś Wolkanie?
– Tak, pracuje tam admirał Vermik. A co?
– Porozmawiam sobie z nim jak Wolkanin z Wolkaninem. Poproszę o bezpieczne łącze.
– Jak tam pan chce, ale uprzedzam, że Vermik to oschły i przestrzegający kodeksu mężczyzna. Od niego wiele się pan nie dowie.
– Zobaczymy.

Tak więc R’Cer zamknął się w pokoju bezpiecznej łączności i nie wychodził stamtąd przez kolejną godzinę. Po raz pierwszy w swym nieposzlakowanym życiu kapitan Picard miał ochotę podsłuchać, o czym się rozmawia w izolowanej kabinie, ale nawet gdyby uległ tej słabości, i tak nie było to możliwe. Robił więc, co mógł, to znaczy siedział na mostku i od czasu do czasu odpowiadał na wywołania ze strony Hermasza. Karol Michałow wyraźnie starał się przestrzegać etykiety w tych krótkich rozmowach, ale prawie za każdym razem wymykały mu się słowa, których translator nie chciał tłumaczyć. Musiały być grube. Picard nawet się temu nie dziwił, bo rozumiał, że sytuacja załogi jest niewyraźna i p.o. dowódcy ma prawo się niepokoić.
Michałow rzeczywiście niepokoił się i to tak bardzo, że nie chciał ani wpuścić zmiennika na fotel dowodzenia, ani nawet pójść pod prysznic co, prawdę mówiąc, przydałoby mu się, bo na mostek wlazł prosto z maszynowni, gdzie przepracował kilkanaście godzin z rzędu. Jasiek Gąsienica przynosił mu kawę i kanapki, jęcząc przy tym i lamentując niemiłosiernie, ale wyjątkowo Karol pozwolił mu stękać do woli. Miał co innego na głowie niż uciszanie uczuciowego górala. Jedyne, na co sobie pozwalał, to przysypianie co jakiś czas. Nie niosło to ze sobą żadnego niebezpieczeństwa, bo budził go byle szmer.
Właśnie z jednej z takich drzemek wyrwał go sygnał przywołania, dochodzący z hali transportu.
– Czego?! – ryknął do mikrofonu, przecierając oczy.
– Mam prośbę o transport.- odezwał się ślamazarny jak zwykle głos Lalewicza – Wykonać?
– Kto znowu się do nas ładuje na krzywy ryj?
– Nie wiem na pewno, bo łącze szwankuje i zniekształca nam dźwięk. W całym sektorze szaleje burza magnetyczna. Coś tam jednak słychać. Mówi, że kapitan.
– Ale nasza kapitan czy jakiś inny kapitan?
– Tego nie mówi.
– Zapytaj o autoryzację, głupku!

Po chwili głośnik znowu szczęknął.
– Spytałem, inżynierze. Odpowiedziano mi, cytuję: „Ustawiaj ten zasrany przesył, niedorżnięty cwelu, bo ci zrobię ekstrakcję flaków przez jaja, i to bez znieczulenia.” Czy można to uznać za autoryzację?
Michałow skinął głową z wyraźnym zadowoleniem.
– To bez wątpienia nasza Lilka, możesz przesyłać.
Wstał z fotela powodzenia, przeciągnął się i powiedział:
- Krzysztof Majcher przejmuje mostek, ja idę do hali transportu.
– Panocku, weźta mnie ze sobom!
– rozdarł się Jasiek żałośnie, a Misiek zawtórował mu przeciągłym wyciem. Michałow machnął tylko ręką w odpowiedzi, co mogło oznaczać zarówno przyzwolenie, jak i zakaz. Jasiek uznał, że to pozwolenie i radośnie pokłusował jego śladem.
Umyłby się pan po drodze! – krzyknęła za nimi Inga Lausch. Odpowiedziało mu z daleka tylko jedno słowo, nie mające nic wspólnego z czystością, więc z obrażoną minę wlepiła wzrok w swoją konsolę i zaczęła czyścić paznokcie.
Kapitan Zakrzewska zdążyła się już zmaterializować na platformie transportera, choć z powodu burzy Lalewicz kilka razy gubił wzorzec i musiał włączać dodatkową kompensację. Nie zakłóciło to jednak w niczym jego zwykłego spokoju. Natomiast Lilianna była wyraźnie wzburzona. Nieszczególnie świeży wizerunek jej samozwańczego zastępcy w ogóle nie zwrócił jej uwagi, podobnie jak pijany omalże w trupa Arek, który – powiadomiony nie wiedzieć przez kogo – też się pojawił w hali. Spojrzała na niego dopiero, gdy się odezwał.
– Chciałbym... złożyć zażalenie.- wybełkotał, rozsiewając wokół rześki zapach „hermaszówki”.
– Pisz na Berdyczów! – wrzasnęła na niego kapitan – Jak wytrzeźwiejesz to pogadamy! Michałow, za mną do konferencyjnej. Jasiek, weź Miśka i obaj pilnujcie drzwi. Nikt nie ma prawa ani wejść, ani podsłuchiwać i czy to będzie zwykły chorąży czy oficer, wal go w ryj. Jasne?
- Z przijemnościom!
– zameldował ochoczo Jasiek, Ponieważ ciupagę zostawił w kwaterze, zerwał ze ściany pożarniczy toporek i razem z nim ustawił się w bohaterskiej pozie przy drzwiach sali konferencyjnej. Misiek, bardzo zadowolony z nowej zabawy, usiadł przy jego nodze i śledził przechodzących załogantów groźnym spojrzeniem prawdziwego owczarka.
Gdy tylko drzwi sali zamknęły się, Karol Michałow spojrzał badawczo na swoją kapitan, poprawiającą kok nerwowym ruchem i mamroczącą coś do siebie.
– Co jest, Lilka? Zabierają nam brykę?
– Niechby tylko spróbowali, śladu by po nich nie zostało!
– wybuchła Lilianna – To zapowiedziałam od razu!
– No więc co?
– inżynier usiadł w jednym z foteli i założył nogę na nogę.
– Och, Karol, ja już nie wiem co robić... – kapitan opadła bezsilnie na drugi fotel – Wszystko się strasznie skomplikowało. Gwiezdna Flota jest teraz duzo bardziej militarna niż kiedyś, ma nawet własny wywiad.
– Za naszych czasów tez miała. I wywiad, i kontrwywiad, to nic nowego.
– Niby tak, ale teraz mają supertajny wydział. On nawet nie ma żadnej określonej siedziby. Nazywa się „Sekcja 31” i o ile się zorientowałam, może więcej niż sam prezydent Federacji.
– A kto jest teraz prezydentem?
– Nie wiem, jakiś dupek z innej planety. Jak o nim wspomniałam tym z sekcji, mało nie posiusiali się ze śmiechu. To lala do reprezentacji i nic poza tym. Nie o to chodzi. Sekcja zaproponowała mi współpracę. Przejmą nas pod swoje skrzydła i będziemy wykonywać zadania specjalne. Takie, do których oficjalnie Federacja nie może się mieszać. Albo, jeśli wolimy, o naszym losie zadecyduje sztab, czyli że będziemy musieli albo oddać statek i zgodzić się na demobilizację, albo zostaniemy niejako wyjęci spod prawa i będziemy latać, łapiąc nielegalne zlecenia, jak jaka Drużyna A.

– Albo jak Firefly. – mruknął Michałow w zamyśleniu – Rzeczywiście, wybór diablo trudny. I co im odpowiedziałaś?
Lilianna chrząknęła z zażenowaniem.
– To jeszcze nie wszystko...

piątek, 19 czerwca 2015

XCII



Kwatera główna Gwiezdnej Floty dawno nie miała równie niezwykłego gościa: nieduża kobietka w mundurze, przypominającym krojem mundury z czasów młodości kapitana Kirka, ale ozdobionym przy szyki i rękawach biało-czerwonymi wstawkami z orzełkiem. Ściśle rzecz biorąc ów uniform składał się z wydekoltowanej sukienki, sięgającej do połowy zgrabnego uda, cieniutkich czarnych legginsów i butów za kolana. Wyglądał niezwykle seksownie, szczególnie na zgrabnej kapitan. Strój uzupełniała fryzura – gruby blond warkocz owinięty dookoła głowy, z wpiętym z boku Delta Badge, emaliowanym na biało i czerwono jak naszywki.
– Kapitan Lilianna Zakrzewska, dowódca PSS Hermasz.- przedstawiła się, salutując uniesioną ręką.
– PSS? Chyba USS.- zdziwił się andoriański nadadmirał o imieniu Teluk.
– Nie, PSS. To polski statek. – oświadczyła z naciskiem Lilianna – Został zbudowany rękami Polaków i za polskie pieniądze. Gwiezdna Flota ma prawo do jego usług, ale nie do samego statku, bo za niego nie zapłaciła.
– Wyjaśnimy to później.-
przerwał jej wolkański admirał o szpakowatej czuprynie i bliźnie na lewym policzku, z nazwiskiem „Vermik” wypisanym na plakietce przypiętej do munduru – Teraz musimy ustalić status załogi i jej przyszłość. Ilu pani ma ludzi pod sobą?
– Hm
– Lilianna uniosła brwi – 104 członków załogi, w tej liczbie dwoje Wolkan i Andorianka, plus cywile.
– Jacy cywile?
– Klingonka Keras Zajczik, żona naszego zbrojmistrza. Wampir Sixto Benigni, pasażer na gapę, Trzy tancerki go go: Pixie, Dixie i Brixie, wynajęte przez oficera dyplomatycznego, kucharza i właściciela baru w jednym, czyli Mattiasa von Brauna. No i T’Allia ShchentVei, wiek dwa i pół roku, córka lekarza naczelnego i oficera naukowego. Cywilem jest też mój główny inżynier, stopień wojskowy został mu nadany z czystej kurtuazji, no i duszpasterze.

– Jacy pasterze? – wybełkotała admirał Rossa. Ta mała Polka nie przestawała jej zadziwiać.
– Duszpasterze – poprawiła ją Lilianna – Ojciec Tadeusz Maślak i siostra Ofelia od Siedmiu Boleści... tfu, co ja wygaduję, od Siedmiu Aniołów. To nasi kapelani.
Co kraj to obyczaj. – wymruczał admirał Cortez – Jednym słowem, barwna zbieranina. To wszyscy?
Kapitan Zakrzewska skrzywiła się zabawnie.
– Jest jeszcze trochę gadziny domowej. – odparła – Ale o ile wiem, to fretki, rysie, pytony czy zgoła tarantule nie podlegają jeszcze mobilizacji.
– Bogowie...-
westchnął Vermik – Ile pani ma tego na pokładzie?
– Czy ja wiem? Sporo. Trochę brudzą, ale są wierne. Czasem nawet za bardzo, psiakrew. Na przykład ona.

Tu Lilianna sięgnęła do kieszeni wiszącej przy pasie i wydobyła stamtąd piękny, wyrośnięty okaz ptasznika czerwonokolanowego. Admirał Rossa skoczyła w tył z mimowolnym okrzykiem wstrętu i przerażenia.
– Spokojnie, szanowna! To tylko Czikita. Zabrała się ze mną na gapę, schowałam ją, żeby nikogo nie nastraszyła. Nie wiem, jaki dzisiaj ludzie mają stosunek do pająków.
– To pani zwierzak?
– spytał Cortez z zainteresowaniem. Po jego minie wyraźnie było widać, że zaczyna uważać panią kapitan za z lekka pomyloną.
– Nie. Należy do jednego z załogantów, ale posiada dziwne zamiłowanie do dalekich wędrówek i czasem można ją znaleźć w płatkach śniadaniowych, a czasem pod konsolą sterów. Wszyscy już przywykli i dobrze oglądają krzesła, nim usiądą, żeby czasem tej przeklętnicy nie przygnieść.
Pogłaskała pajęczycę wskazującym palcem i posadziła ją sobie na ramieniu, gdzie ośmionoga piękność przysiadła, poruszając szczękoczułkami z wyraźnym zadowoleniem. Admirałowie spoglądali na siebie w otępiałym zdumieniu – jako żywo nigdy nie zetknęli się z czymś takim jak oficer przychodzący do kwatery głównej z pająkiem w kieszeni – a nim pozbierali myśli, drzwi otworzyły się i ktoś wszedł bez pukania.
– Kapitan George Kelso, wywiad Gwiezdnej Floty. – przedstawił się niedbale – Kapitanie Zak, proszę nie odpowiadać więcej na żadne pytanie. Panowie, mój wydział przejmuje sprawę, statek i załogę.
Nadadmirał poderwał się z krzesła.
– Co to ma znaczyć?!
– To, co pan usłyszał. Admirale Rossa –
zwrócił się do starszej pani – proszę przekazać wszystkie dokumenty dotyczące PSS Hermasz i jego załogi. A pani, kapitanie, pójdzie ze mną.
– Dokąd znowu?
– najeżyła się Lilianna – Na pięterko? A w ogóle to odkąd kapitan rozkazuje admirałom? Coś mnie ominęło?
George Kelso zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
– Proszę na razie powstrzymać się od żartów. Zabieram panią do siedziby wywiadu.
– Ale co ja mam tam do roboty, do dziwki nędzy i wszystkich jej pieprzonych córek?
! – wydarła się Lilianna, którą poniósł wreszcie polski temperament.- Nie dam się nigdzie zabrać, póki nie otrzymam przynajmniej szczątkowych wyjaśnień! Ostrzegam, że odbyłam trening w Czarnych Beretach i siłą nigdzie mnie nie zaciągniecie!
Admirał Rossa zachichotała.
– A jej zastępca gotów jest zaatakować kwaterę główną, jeśli nabierze podejrzeń, ostrzegam.- dorzuciła złośliwie. Kelso uśmiechnął się lekko.
– Wywiad ma dla pani propozycję, szanowna kapitan. – powiedział – Na pewno spodoba się i pani, i jej załodze. Szczegółów dowie się pani na miejscu. Jeśli wolno, coś pani siedzi na ramieniu.
– To Czikita.– odparła Lilianna machinalnie – No dobra, jak tak...
Zdjęła pajęczycę z ramienia i schowała z powrotem do kieszeni przy pasie. Kelso wskazał jej szarmancko drzwi i gdy opuściła gabinet, spojrzał na zdetonowany sztab kwatery głównej.
– Panowie i panie, nikogo tu nie było i o niczym nie wiecie.- rzekł lodowatym głosem, po czym wyszedł i dołączył do polskiej kapitan, i razem poszli do hali transportu, Za to dowództwo Gwiezdnej Floty długo nie mogło dojść do siebie.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

XCI.


Pozostawiony na stanowisku dowodzenia (przez akceptację pani kapitan), Michałow przez chwilę myślał, a w jego oczach tańczyły diabelskie ogniki. Krzysztof Majcher, wspólnik w „zamachu stanu”, patrzył na niego wyczekująco.
– Hej, Hermaś! – zawołał wreszcie inżynier.
– Słucham, królu złoty.- odezwał się przepity głos Hermasza.
– Przede wszystkim przełącz mostek na rezerwowy układ podtrzymania.
– Robi się.
– A teraz zrobisz tak: powoluśku zredukujesz ilość tlenu w atmosferze statku.
– Do jakiego poziomu, złociutki?
– Póki się wszyscy nie pośpią. Nie znam się na poziomach, chyba że chodzi o to, co można zmierzyć wasserwagą.
– Dobra, zrobię to na oko.

Michałow przełączył główny ekran na system monitoringu wewnętrznego i pilnie obserwował to, co działo się na statku.
A szto, jeżeli kto ucierpi? Kogda wozducha nie chwatajet, czełowiek możet stat’ bol’nym. – wyraził swe wątpliwości Osip Zajczik, odpędzając niecierpliwym ruchem jęczącego mu nad głową Jaśka Gąsienicę („Panocku, a kaj moja kapiton? Jo mówiłech, co z nio póńde, tośwa mi nie dali...!”).
Wypuśćcie mnie stąd, kanalie! – wył zamknięty w schowku Pierwszy Oficer. Andorianka T’enga, która miała najbliżej, kopnęła w drzwiczki.
– Cicho tam, bo zaknebluję! – krzyknęła. W wyraźny sposób wczuła się w rolę pirata, przejmującego statek – Przepraszam, sir inżynierze, co to jest wasserwaga?
– Takie stare narzędzie do wyznaczania poziomu. Do pionu używało się wahadełka.-
wyjaśnił jej Michałow, nie odrywając oczu od ekranu. Na całym statku wciąż trwały kłótnie, pyskówki i ręczne starcia, powoli jednak sytuacja zaczynała się normować. Jeden po drugim ludzie ulegali nieprzezwyciężonej senności, kładli się gdzie kto mógł i zasypiali ciężkim snem.
– I bęc. I następny.- mamrotał do siebie z wielkim zadowoleniem Michałow – I tak ma być. Wszyscy spać. Rąsie na kołderkę.
W pewnym momencie jednak wytrzeszczył oczy i podregulował zoom.
O w mordę jeża! Macie tu jakiś aparat tlenowy?! – zawołał.
– W schowku pod konsolą. – podpowiedział mu znudzonym głosem Jędrek Karpiel – A co?
– A pstro. Już wiesz co?
– inżynier szybko założył na twarz maskę – Hermasz, odblokuj turbowindę!
Jego zachowanie bardzo zaciekawiło uprzywilejowaną grupkę zajmującą mostek, więc gdy wyszedł, stłoczyli się wszyscy przy ekranie i wtedy zobaczyli to, co Michałow ujrzał już wcześniej. Po trzecim pokładzie szedł sobie wolnym krokiem Sixto, wyszukując kocim wzrokiem ofiary wśród leżących na korytarzu załogantów. Kilka kropli krwi, spływającej po jego brodzie, wyraźnie mówiło że zdążył już się gdzieś zatrzymać na małego drinka. Kędzierzawy wampir ostatnio mało się udzielał w życiu załogi, przeważnie śpiąc w swoim schowku. Replikowana krew nie zaspokajała wszystkich jego potrzeb. Był ospały i rzadko się pokazywał, ale teraz najwyraźniej nabrał wigoru.
Michałow dopadł go w ekspresowym tempie i złapał za kark.
– No co? Wyszedłem coś zjeść! – zaprotestował piskliwie wampir.
– Ja cię tu zaraz nakarmię szkłoburgerem, pasożycie ty jeden! – inżynier potrząsał nim przez chwilę, potem powlókł za sobą. Po chwili obaj znaleźli się na mostku.- Skurczybyk polowanie sobie urządził, Bredzisław Komorowski się znalazł!
– Nie zrobiłem nic złego.-
Sixto uwolnił się z jego rąk i poprawił kołnierzyk – Każdy ma prawo od czasu do czasu zjeść coś świeżego, nie tylko w kółko zupki w proszku i konserwa.
– Trzymajcie mnie, bo go zabiję! Ty masz prawo wyłącznie do kołka z osiki! Kołkiem sam jesteś, a ja cię zaraz osikam!
– pieklił się Michałow, zdzierając aparat tlenowy. Ze zdenerwowania szarpnął za niewłaściwy pasek i maska się zaklinowała na amen. Nie dawał rady jej ściągnąć, bo nos i uszy przeszkadzały, co go tak wkurzyło, że zaczął sypać słowami, których na pewno nie użyłaby Linda Evans, ale za to bezsprzecznie nie powstydziłby się ich Boguś Linda. Dopiero gdy Karpiel, Jasiek i T’enga przyszli mu z pomocą, maska dała się zdjąć, choć została w trakcie tych manipulacji rozczłonkowana na małe fragmenty. Uwolniony inżynier wyrzucił z siebie następna porcję wiązanek słownych, a potem żądnym krwi wzrokiem rozejrzał się za swą ofiarą. Sixto przezornie schował się pod fotelem sternika i stanowczo odmówił wyjścia stamtąd, dopóki Michałow się nie uspokoi. Ponieważ rzeczony proces mógł potrwać, zanosiło się na to, że Majcher będzie musiał sterować siedząc na prawdziwym wampirze, mogącym w każdej chwili wbić mu kły w zadek.

Podczas gdy na mostku Hermasza trwała awantura o prawa bądź nieprawa krwiopijców, kapitan Zakrzewska dochodziła powoli do siebie w ambulatorium Enterprise. Doktor Crusher pracowała nad nadaniem neutralizatorowi gazowej formy, von Braun podrywał pielęgniarki, zaś Keras poszła z Worfem do holodeku, by udowodnić, że jest od niego lepsza w walce wręcz. R’Cer powędrował do działu naukowego, zostawiwszy córeczkę w pokładowym pokoju dla małych dzieci, gdzie T’Allia bawiła się świetnie w towarzystwie maluchów innych ras. Towarzystwa Liliannie, bardzo źle znoszącej chemiczną walkę w organizmie, dotrzymywał Wesley Crusher, z którym mała Polka z punktu znalazła wspólny język. Genialny młodzieniec bardzo interesował się szczegółami podróży w czasie, a choć Lilianna wyjaśniła mu, że było to raczej „zwykłe skołowanie rzucawkowe” niż uczciwe przemieszczanie temporalne, to i tak chciał wszystko wiedzieć. Kapitan Zakrzewska z chęcią opowiadała mu o figlach Q, a potem przeszła do historii swego statku, która najwyraźniej też zainteresowała Wesa.
– Nie miałem pojęcia, że blisko sto lat temu budowano tak odporne statki! – wykrzyknął w końcu – Chyba żaden z dzisiejszych nie przetrwałby takich przygód.
– Ba, bo mój Hermasz to nie jest produkcja seryjna.
– wyjaśniła mu z dumą Lilianna – Montowali go Polacy, z części kupionych na lewo. Takie składaki zawsze przetrwają dwa razy dłużej niż fabryczne modele.
– Wierzę, ale teraz naprawdę nie zdoła go pani obronić. –
powiedział Wesley, poważniejąc – Już dawno weszły w życie przepisy, które zabraniają samowolek w konstrukcji okrętów gwiezdnych. Może pani walczyć, ale nie zdoła pani przekonać dowództwa. Ja wiem, że dla kapitana utrata statku to utrata części samego siebie, ale...
Lilianna wzruszyła ramionami.
– Wiem że głową muru nie przebiję. – przyznała niechętnie – A gdyby nawet, to co będę robić w sąsiedniej celi? Nie wiem tylko, jak ja to powiem swoim ludziom, a zwłaszcza ekipie inżynieryjnej. Oni gotowi zaatakować kwaterę główną. Kochają ten statek i wiesz, chłopcze, kochają latać.
– To może akurat dałoby się załatwić...

Wesley urwał i wstał, bo do ambulatorium weszła akurat admirał Rossa.
– I jak się pani czuje? – spytała szorstko.
– Ujdzie w tłoku. – odparła smętnie kapitan Zakrzewska – W nocy, o północy i przy gęstej mgle.
– Nie bardzo rozumiem, ale przyjmuję, że lepiej. Rozmawiałam w pani sprawie z kwaterą główną i musi się tam pani ze mną udać.
– Jeśli chodzi o to, że trochę pani nawrzucałam...
– Nie, nie o to. Wiem, że była pani pod wpływem chemikaliów. Musimy jednak podjąć decyzję, co zrobić z pani załogą. I oczywiście z panią.
– Wuj, bupa i kamni kupa.-
mruknęła Lilianna zrozpaczonym głosem i poprawiła zimny okład na głowie.
– Że co, proszę?
– Dziękuję. Nie mam chyba wielkiego wyboru. Co za psiakrewskie szczęście... Jak ja tego Q jeszcze kiedy dorwę, to mu nogi z dupy powyrywam.

Młody Crusher parsknął śmiechem i z trudem stłumił go pod wpływem surowego spojrzenia pani admirał.
– Gdyby to było takie łatwe...
– Polak potrafi, młodzieńcze. No dobra, pani admirał. Przełknijmy ten kielich goryczy jak najszybciej.

czwartek, 4 czerwca 2015

XC.



Komunikator wrzeszczał i klął jak najęty. Mattias zabrał go R’Cerowi i przykręcił głośność.
Czy to świństwo, które pan rozpylił, nie dałoby się znowu zastosować? – spytał – Coś mi się zdaje że warto by się nim posłużyć, albo wszystkich nas czeka sąd wojskowy.
– Gaz
– mruknął R’Cer – Gaz... O na górę Selaya, co ja narobiłem....
– No co?

Wolkanin spojrzał na kapitana Picarda i admirał Rossę.
– Błagam o wybaczenie – powiedział – Wygląda na to, że zachowanie kapitan Zakrzewskiej i pierwszego inżyniera to moja wina.
– Jak to?
– spytała admirał takim tonem, jakby nic jej już nie mogło zaskoczyć.
– Istota Q oddziaływała na emocje załogi, nawet moje. Żeby je uspokoić, użyłem wolkańskiego medykamentu w areozolu, ligeitu. Nie wziąłem pod uwagę, że podczas uruchomiania systemu podtrzymania życia, który akurat wtedy był w naprawie, uwalnia się do atmosfery statku pewna ilość gazowego topalinu. Zmieszany z ligeitem kumuluje się w ludzkim organizmie i po ustaniu działania medykamentu powoduje niekontrolowany wzrost agresji. Były przypadki morderstw po takiej mieszance.
Kapitan Picard przetrawiał chwilę te wiadomość.
– Czyli wasza kapitan...?
– Nie jest winna temu co wygadywała i co robiła. Dobrze że nikogo nie położyła trupem, dobrze wie jak to robić.
– No to zajmijmy się najpierw nią, a pan niech jakoś uspokoi tego Michałowa.

Mina R’Cera wskazywała na pewne wątpliwości, czy uspokojenie głównego inżyniera jest w ogóle możliwe, ale posłusznie wziął komunikator i podkręcił potencjometr. Okazało się, że Karol Michałow nie skończył jeszcze swej przemowy, musiał więc poczekać.
Tymczasem kapitan Picard, admirał Rossa i Worf udali się do brygu. Już z daleka usłyszeli śpiew, a właściwie coś, co w założeniu miało być śpiewem, w wykonaniu obu aresztantek:
– Gdy przyjdzie ranek, stanę u twych bram
Sie pożegnałem bez do widzenia
Nie wiem czy będziesz tam
Sie pożegnałem, wychodzę z więzienia
Tylko noc, noc, noc! Płoną światła ramp!
Mocny reflektor niebo przeczesuje
Ach, światło to jak ja dobrze znam!
Nigdy nie gaśnie, ktoś zawsze obserwuje!
Nie wiem czy wierzę jej
czy nie wierzę
Wierzę jej,
czy nie wierzę!
– ryczały niemelodyjnie na dwa głosy. Podszedłszy bliżej oficerowie przekonali się, że kapitan Zakrzewska leży na pryczy w pozycji urągającej zdrowemu rozsądkowi – skosem, na plecach, z głową zwisającą z brzegu, a nogami zadartymi pionowo w górę i opartymi o ścianę. Keras, pewnie nie chcąc być gorsza, przybrała podobną pozę, z tym że na podłodze, o którą opierała się karkiem, resztę ciała mając w idealnej świecy na ścianie. Nie przeszkadzało im to jakoś śpiewać.
– Hm, przepraszam? – zagaił niepewnie kapitan Picard. Pieśń skonała.
– Za co tym razem? – zasięgnęła Lilianna, nie zmieniając pozycji – Za przerwanie treningu hatha yogi?
– Yogi?
– To taki miś. Lubił kraść kosze piknikowe.

Picard machnął ręką, postanawiając nie wnikać w meritum sprawy.
– Pozwolisz z nami do ambulatorium. Istnieje podejrzenie, że jesteś pod nieświadomym wpływem środków chemicznych.
– Co takiego?
– zainteresowała się kapitan Zakrzewska i wreszcie usiadła normalnie na pryczy – Ktoś mi czegoś dodał do porannego mleczka?
– Nie całkiem. Wszystko wytłumaczę po drodze.
– Mam nadzieję, bo inaczej dostaniesz w ucho. Nikt nie będzie mnie pomawiał o pospolite ćpuństwo.
– Tu chodzi raczej o chemikalia w powietrzu na twoim statku.

Lilianna roześmiała się serdecznie.
– Na moim statku lata w powietrzu wiele rzeczy i zawsze latało. Ale może i masz rację, Jean Luc, bo czuję się jakoś tak jak na rauszu, a przysięgłabym, że od dawna nie tykałam naszego bimbru.
– Nie puszczę cię samej, kapitanko
. – Keras zwinnym ruchem stanęła na nogi – Nie ufam tej babie. Nawet bez mego wiernego betleHa dam radę każdemu na tym statku.
Zmierzyła admirał Rossę wrogim spojrzeniem. Lilianna wzruszyła ramionami.
– Niech idzie, tak będzie nawet lepiej. Może i ją się przebada? Jeśli coś działało na mnie, mogło i na nią.
– Klingoni mają inne organizmy, ale może to i dobry pomysł.

Tak więc Keras ruszyła do ambulatorium u boku swego dowódcy, tocząc wokoło spojrzeniem zapowiadającym, że w razie potrzeby gotowa jest na wszystko. W ambulatorium czekał już zgnębiony R’Cer z przysypiającą córeczką na rękach, Mattias von Braun, kapitan Picard i pani admirał.
– Michałow obiecał, że się wstrzyma.- powiedział von Braun na widok Lilianny.
- Michałow? A przed czym? Nie puści pawia póki nie wrócę?
– Zrobił zamach stanu i objął dowodzenie, razem z Krzyśkiem Majchrem. Zamknęli biednego Arka w szafce na mopy.
– O Matko Boska!
– jęknęła kapitan Zakrzewska – Lepiej się pospieszmy, bo Karol gotów sprokurować nawet incydent międzyplanetarny. Te, piguła, pobierz mi krew galopem, a ty dawaj komunikator, pogadam sobie z panem Michałowem. Mój sprzęt wysiadł.
Usiadła z impetem na krześle, nadstawiając zgięcie łokciowe. Doktor Crusher z obrażoną miną pobrała jej krew, potem Keras, von Braunowi, R’Cerowi i nawet małej T’Alli. Zrobiła to tak zręcznie, że dziewczynka nawet się nie obudziła. Potem pani doktor znikła w pokoju laboratoryjnym, a kapitan Zakrzewska połączyła się z Hermaszem.
– Się masz, morda! – zawołała, gdy zgłosił się główny inżynier – Co ty tam fikasz? Skarżą mi się tu na ciebie!
– Lilka! To ty nie w mamrze? Wypuścili cię?!
– rozdarł się Michałow – No mówiłem, że jak im na sztorc postawimy....
– Już ty lep
iej niczego na sztorc nie stawiaj, a w każdym razie nie publicznie, bo narobisz zgorszenia. – przerwała mu kapitan Zakrzewska – Choć przyznam, że jest na co popatrzeć...
– Eeee... widziałaś?!
– Przypadkiem, przysięgam! Zamyśliłam się i wlazłam niechcący do męskiej łazienki zamiast do damskiej. Miałeś cały łeb w mydlinach to mnie nie zauważyłeś, ale ja dużo widziałam. Oj, duuużo.
– Dobra, dość tych komplementów. Co się naprawdę stało na pokładzie tej śmieciarki?

Kapitan Picard aż wzdrygnął się z obrazy, ale zmilczał, widząc spojrzenie Lilianny. Przesłała mu ręką uspokajający znak.
- Nic się nie stało, to zwykłe nieporozumienie.Keras jest nadgorliwa i trochę przesadziła. Teraz posłuchaj. Atmosfera Hermasza jest zatruta.
– Nieprawda!
– wtrącił się z oburzeniem główny komputer.
– Hermuś, cisza! To coś, czego nie rejestrujesz jako czynnik trujący, po prostu gazowy topalin. Karol, słuchaj mnie uważnie. Razem z tym co zaaplikował nam R’Cer, utworzył jakieś świństwo. Jesteś wściekły, to znaczy bardziej niż zwykle, bo się podtrułeś, tak jak ja i wielu innych. Pewnie jedni mniej, a drudzy więcej.
– Fakt, na całym statku wybuchają awantury. Nawet Jolka dała w łeb Małosolnemu.
– No widzisz. Opanuj jakoś ten pieprzony bajzel, dobrze? Ja muszę tu jeszcze zostać. I...
– dorzuciła po namyśle – Nie wpuszczaj nikogo na pokład bez mojej osobistej autoryzacji, dobrze?
- No jasne. A co?
– Potem ci powiem. Muszę jeszcze wyjaśnić kilka spraw. Bez odbioru.

Kapitan Zakrzewska wyłączyła komunikator.
– Lepiej, żeby nie wiedział, co chcecie zrobić.- rzuciła wyzywająco w stronę admirał Rossy – Ten statek to jego duma, jego dziecko. Gdyby on był na moim miejscu, skończyłaby pani z przetrąconym karkiem lub co najmniej szczęką.
– To jakiś dzikus!
– Skądże. Po prostu uwielbia tę naszą łajbę i dałby się za nią pokrajać. Z waszego punktu widzenia jest może inżynierem sprzed wieku, ale zapewniam, że drugiego takiego jak on ze świecą szukać. Uczy się błyskawicznie, a metal w jego rękach jest posłuszny jak tresowane zwierzę. Za pomocą swego zestawu narzędzi zrobi wszystko za wyjątkiem obiadu. Stawiam głowę, że po półrocznym kursie uzupełniającym zapędzi w kozi ród wszystkich waszych specjalistów. Wypróbujcie go, a zobaczycie, co potrafi.

Admirał Rossa nie była przekonana, ale w sukurs kapitan Zakrzewskiej przyszedł niespodziewanie Data, który zjawił się jak diabeł z pudełka, prezentując swą sztywną postawę i kanciastą twarz o żółtych oczach.
– Potwierdzam. – rzekł – Miałem okazję popracować z Karolem Michałowem i byłem pod wrażeniem jego sprawności manualnej oraz intelektualnej.
Powiedziałby coś więcej, ale doktor Crusher wróciła właśnie z laboratorium.
– Kapitanie, mam wyniki badań. – zwróciła się do Picarda – We krwi pobranej od wszystkich pacjentów znajduje się topalin i jakiś związek, którego nie znam.
– Ligeit.
- podpowiedział jej R’Cer.
– Możliwe. W każdym razie według chromatografu razem te dwa środki mogą działać na organizm humanoida jak mocny alkohol. Na szczęście łatwo zaradzić jego skutkom. Od razu zareplikowałam neutralizator.
Wyjęła z kieszeni hipoinjektor. Kapitan Zakrzewska podsunęła jej ramię takim ruchem, jakby robiła jej wielką łaskę. Doktor Crusher podała jej dawkę leku, potem pozostałym. Jedynie Keras odmówiła zgody na zastrzyk i była śmiertelnie oburzona podejrzeniami o odmienny stan świadomości.
– Proszę dać jej spokój. – rzekła wreszcie Lilianna, rozcierając ścierpnięte po neutralizatorze ramię – Ona zawsze się tak zachowuje, więc pewnie jej ten gaz wcale nie zaszkodził.

sobota, 30 maja 2015

LXXXIX.


- Pani jest bezczelna! – krzyknęła admirał Rossa.- I niesubordynowana!
– Tak! A pani mnie wkurza! Nikt nie ruszy mojego statku, nawet sam prezydent tej zasranej galaktyki, jasne?!

Mattias von Braun, przerażony, usiłował powstrzymać potok wymowy swojej kapitan, ale równie dobrze mógłby chcieć zatrzymać wodospad Niagara. Zresztą i leciwą admirał poniosło.
– Pani nie umie zachować się wobec wyższych szarż! – wrzeszczała – Nie zasługuje pani na dowodzenie nawet osadą wioślarską!
– A pani stanowisko admirała dostała pewnie jako prezent pod choinkę!
– nie pozostała jej dłużna Lilianna – Jak można rządzić się nie swoją własnością?! Proszę sprawdzić zapiski Floty, a dowie się pani, że Hermasz nigdy formalnie do niej nie należał! Ponieważ został zbudowany dla nas, a budowniczowie pewnie dawno wąchają kwiatki od spodu, tylko my możemy o nim decydować! Dotarło, czy szkolenia trzeba?!
Dalsza dyskusja przybrała już taką formę, że admirał Rossa nie wytrzymała i zażądała:
- Kapitanie Picard, proszę natychmiast aresztować tę kobietę!
Nie wiedzieć czemu ten akurat rzeczownik do reszty małą Polkę rozpieklił.
– Ja ci tu zaraz dam kobietę, ty stara klępo! „Kobieto”, mówi do człowieka!
Żołnierze ochrony, wezwani przez Worfa, nadbiegli z pośpiechem. Mattias von Braun usiłował mediować, ale Keras chwyciła walecznie swój batleth i zasłoniła swego dowódcę własnym ciałem.
– Tylko się zbliżcie, bahtag!
Kapitan Zakrzewska nie miała przy sobie broni, ale przezornie zażądała od replikatora łomu. Właściwie chciała łyżki do opon, ale że replikator nie wiedział, co to jest, poprzestała na łomie.
– Fazery na ogłuszanie! - wrzeszczał rozpaczliwie kapitan Picard, przerażony tym co się działo.
Keras wywijała batlethem, aż świszczało, tak że nikt nie mógł nawet się zbliżyć i zanosiło się na to, że faktycznie trzeba będzie użyć fazerów, gdy wrócił R’Cer i zażądał spokojnym głosem wyjaśnień. Widok Wolkanina, przedstawiciela najbardziej szanowanej rasy Federacji, ostudził nieco gorące temperamenty.
– Przepraszam, co się tu dzieje?
– Nic! Normalnie, miła atmosfera.
– odparła wściekle Lilianna, podpierając się łomem. R’Cer spojrzał pytająco na admirał Rossę, unosząc niemo lewą brew.
– Może pan pouczy tę... swoją kapitan, że winna jest mi posłuszeństwo! - wyrzuciła z siebie admirał.
– Żeby tak sprawę rozpatrzeć logicznie, to nie. – powiedział Wolkanin po namyśle – Zgodnie z prawem Gwiezdnej Floty nie ma czegoś takiego jak służba dożywotnia, a wiek emerytalny kapitan Zakrzewska już dawno osiągnęła...
– Bezczelny!
– parsknęła Lilianna z obrazą.
– Poza tym regulamin nie uwzględnia ciągłości zależności służbowych po tak znacznym przeskoku czasowym. Obawiam się, pani admirał, że między wami dwiema żadnych zależności nie można się dziś doszukać.- dokończył R’Cer i oddał bardzo zaciekawioną tym zamieszaniem T’Allię na potrzymanie Doradcy Troi. Następnie podszedł do Lilianny i spróbował odebrać jej łom, co nie skończyło się najlepiej. Keras, która opacznie wytłumaczyła sobie jego intencje, grzmotnęła komandora płazem batlethu w głowę, po czym przyłożyła Worfowi, który nieopatrznie zbliżył się do niej za bardzo.
Przemowa R’Cera ogłupiła admirał Rossę do tego stopnia, że nie wiedziała już, co ma robić, ale kapitan Picard zdążył wziąć się w garść i stanowczym głosem wydał odpowiednie polecenia. Skutkiem tego kapitan Zakrzewska i ta, która nie opuściła jej w potrzebie, znalazły się w brygu (zakłócenie spokoju, groźby karalne i stawianie oporu przy aresztowaniu), a mężczyźni musieli wysłuchać wielu gorzkich słów. Na koniec admirał Rossa spytała R’Cera, który stał ze zrozpaczoną miną:
- Czy jest pan przygotowany do przejęcia dowództwa w sytuacji awaryjnej?
– Nie aż tak awaryjnej
– odparł Wolkanin – Jeśli wrócę na statek z wiadomością, że kapitan siedzi w mamrze, a ja na to pozwoliłem, to mnie tam żywcem rozszarpią.
– Czy oni w ogóle nie znają zależności służbowych
? – spytała admirał, marszcząc czoło ze zdziwieniem.
– Znać znają...ale tylko wobec swojej Kapitan
Mattias von Braun uderzył się naglę ręką w czoło.
– Jasna cholera! – wrzasnął – Kapitanie Picard, czy ochrona skonfiskowała Keras komunikator?
– Nie miała takiego rozkazu
.- warknął Worf, który właśnie wrócił z ambulatorium, gdzie opatrzono mu rozciętą batlethem głowę. Pani Zajczik nie poddała się bez walki. Zresztą jej kapitan wcale nie była gorsza.
Mattias jęknął rozpaczliwie.
– Przecież ona na pewno zawiadomiła o wszystkim swego męża. A jeśli coś wie Osip, to wie o tym cały statek. Pewnie w tym momencie już wrze tam jak w ulu.
Jakby na potwierdzenie jego słów odezwało się wezwanie z mostka:
- Kapitanie, obcy statek oddala się i podnosi osłony.
Wolkanin pokiwał głową melancholijnie.
– Zaczęło się.
– Jaka jest specyfikacja osłon?
– spytał zaniepokojony Picard. Nie wierzył co prawda, by Hermasz mógł stanowić zagrożenie Enterprise, ale wolał nie ryzykować. Po chwili Ro Laren zameldowała:
- Nie wiem. Nigdy nie widziałam takich częstotliwości. To jakby nakładały się na siebie dwa kody. Próbuję skanować...- bajorańska chorąży zakończyła zdanie ostrym piskiem.
– Co się stało, Ro?! – krzyknął Picard.
– To niemożliwe, kapitanie!
- Co niemożliwe?
– Konsola kopie prądem!

Wewnętrzne głośniki na Enterprise zgrzytnęły i zamiast ciepłego kobiecego sopranu popłynął z nich wściekły sznapsbaryton Hermasza:
- Ja ci tu poskanuję, mechaniczna tępoto, ja ci tu poskanuję!
Jean Lub Picard spojrzał pytająco na R’Cera, który wzruszył ramionami i wyjaśnił zmęczonym głosem:
- Nasz komputer pokładowy działa na własną rękę. To świadoma istota. Kiedy Q przerzucił nas do kwadrantu Delta, główny inżynier USS Voyager poprawił jego parametry, a przy okazji osłony statku, za pomocą technologii przejętej od Borg. Jeśli się nie mylę, to Hermasz potrafi teraz przejąć kontrolę nad każdym innym komputerem. Zresztą chyba i wcześniej to mu się udawało, bo nie działa według sztywnego programu, a myśli jak człowiek.
– Chce mi pan powiedzieć, że...
– Picardowi zabrakło tchu z oburzenia. Przywykł do myślenia o swoim statku jako o twierdzy nie do pokonania, a tu dowiadywał się, że może mu zagrozić byle jaki składak sprzed prawie stu lat! Wolkanin skrzywił się niechętnie.
- Ja nic nie chcę mówić. Na razie może pan jeszcze negocjować, bo Hermasz na pewno będzie potrzebował czasu, by spenetrować wasze systemy. Póki co może spowodować przebicie elektryczne albo opanować system komunikacyjny, ale nie dam głowy, czy nie dobierze się do fazerów albo układu samozniszczenia.
– Ale jak...?
– Sami jesteście sobie winni, odwrócił po prostu waszą wiązkę skanującą.
- wtrącił się von Braun – Po diabła ta wariatka z mostka próbowała dobrać się do naszych osłon? My was nie zaczepialiśmy.
– Co tu się dzieje?
– admirał Rossa opuściła ręce bezradnym gestem – Jaki kwadrant Delta? Jaki Voyager? O co tu chodzi?
– A pani niech lepiej nic nie mówi!
–zdenerwował się nagle R’Cer – Całe to zamieszanie wynikło z pani apodyktycznej postawy. Proszę mi teraz pozwolić porozmawiać spokojnie z tymczasowym dowódcą mojego statku i uspokoić go trochę, bo jak znam swoją załogę, to naprawdę może dojść do bitwy. Wiem, że jesteście lepiej uzbrojeni i zapewne nie dalibyśmy wam rady. Czy jednak zależy wam na tym, żeby mieć na sumieniu ponad sto osób? A może lepiej byłoby poszukać innego rozwiązania?
Kapitan Picard uspokoił się olbrzymim wysiłkiem woli.
– Nie chcemy nikogo skrzywdzić. – powiedział.- Niech pan z nimi porozmawia.
R’Cer odszedł na bok, wyjął komunikator i wywołał mostek Hermasza. Musiał powtórzyć formułę wywołania trzy razy, nim odezwał się wreszcie szczęk oznajmiający nawiązanie łączności.
A, jesteś, zdrajco spiczastouchy! – ryknął z komunikatora głos Michałowa – Czy to ty wystawiłeś Lilkę temu łysielcowi?! Czekaj no, niech ja ci się dobiorę do tyłka, to ci sam Surak nie pomoże, nawet gdyby wziął i ożył!

piątek, 22 maja 2015

LXXXVIII.


Kiedy na pokładzie hangarowym wylądował archaiczny prom, jako żywo przypominający słynne Galileo 7, kapitan Jean Luc Picard obciągnął nerwowo mundur. Mając w pamięci swe niedawne przeżycia na pokładzie Hermasza nie był wcale pewny, czy zaproszenie delegacji z tego osobliwego statku jest dobrym posunięciem, musiał jednak w końcu pogadać z polską kapitan na poważnie, a podczas jego nieobecności na statek przyleciała admirał Rossa. Picard podejrzewał, że rozmowa tych dwóch kobiet może być nader interesująca i prawdę mówiąc nie miał ochoty być jej świadkiem. Admirał przywiozła nowe rozkazy i bał się nawet pomyśleć, jakie są. Epoka Kirka dawno minęła, teraz panowały inne zasady, nie było miejsca na kowbojskie wypady. Załoga, tak nagle ściągnięta w nowe czasy, będzie musiała się przystosować, a z tym może być kłopot. Kapitan Picard zdążył poznać Polaków stanowiących tę załogę i czarno widział możliwość wypracowania consensusu. Jeśli do tej pory nie rozmawiał o tym z admirał Rossą, stojącą godnie obok niego, to dlatego ze nie chciał denerwować starszej pani. I tak miał u niej duży minus. Wciąż nie mogła mu darować, że pozwolił jej wnukowi zostać u Talarianina, który wychowywał chłopca po śmierci jego rodziców. Picard wiedział, że postąpił słusznie, ale rozumiał też uczucia pani admirał. Na pewno było jej trudno.
Trap wahadłowca opuścił się i zeszła po nim malownicza grupa: filigranowa pani kapitan, przyciskająca do ciemienia mokry worek, uzbrojona w batleth Klingonka, zażywny mężczyzna w mundurze i wysoki, szczupły Wolkanin. Wyglądałoby to jeszcze jako tako, gdyby powagi chwili nie zamąciła rzecz najmniej spodziewana. Oto bowiem na trapie zjawiła się nagle mała dziewczynka w kusej replice żeńskiego munduru z czasów kapitana Kirka i z rozdzierającym uszy piskiem:
- Tata! – pobiegła za Wolkaninem. Ten odwrócił się gwałtownie, a na jego ascetycznej twarzy odbiło się powściągliwe zdumienie. Dziewczynka zatrzymała się przed nim, rozłożyła rączki i oświadczyła głośno:
- Ja chcę siusiu!
– Co się tu dzieje, do trędowatej cholery?
– zasięgnęła informacji kapitan Zakrzewska – Kto pozwolił panu zabrać T’Allię ze sobą, R’Cer?
– Nie miałem pojęcia, że jest w promie.
Przecież bym ją zaraz oddał komuś pod opiekę. – Wolkanin wziął dziecko na ręce i rozejrzał się – Przepraszam, ale gdzie tu jest toaleta dla pań?
– Ja zaprowadzę.
– zaofiarowała się życzliwie Deanna Troi. Lilianna spojrzała na wyraźnie zbitego z tropu Picarda i wzruszyła ramionami.
– Proszę wybaczyć, ta mała uwielbia chować się w różne dziwne miejsca. Ostatecznie nie można wszystkiego dziecku zabronić, no nie?
– Nie znam się na tym.
– odparł kapitan Enterprise ostrożnie – Jeśli wolno mi zauważyć, masz krew na twarzy. Zapraszam do naszego ambulatorium.
– E, obejdzie się. Mam tylko guza jak hiszpańska mandarynka, nic więcej.
– Główny inżynier rzucił w nią kluczem francuskim.
– doniosła Keras, dusząc się ze śmiechu. Dla klingońskiego poczucia humoru sytuacja w maszynowni była doskonałym żartem, lepszym niż cała komedia.
– Co?! – krzyknęła admirał Rossa, wyraźnie wstrząśnięta.
– Keras, nie pleć jak nie wiesz. – ofuknęła Klingonkę kapitan Zakrzewska. Opuściła rękę z workiem i dotknęła palcami w samej rzeczy pięknego guza – Michałow pokłócił się z profesorem Trekowskim, a ja wlazłam w nieodpowiednim momencie i to wszystko. Nie ma o co kruszyć kopii.
– Jak to nie ma o co? To napaść na oficera wyższego stopniem i zamach na dowódcę jednostki!

Lilianna spojrzała zezem na oburzoną admirał.
- Spokojnie, babciu. – powiedziała - Co się pani tak nabzdyczyła jak nie przymierzając przedwojenny indor?
– To jest Ma’am Connaught Rossa, admirał Gwiezdnej Floty.-
jęknął przerażony takim brakiem respektu Picard. Lilianna nie wydawała się być poruszona.
– Ech, nie znam się na tych nowych dystynkcjach. Tak czy inaczej, szanowna pani admirał, Michałow owszem rzucić rzucił, ale nie we mnie. I nie był to klucz francuski, tylko jakaś inna szczegóła techniczna. Oberwałam przypadkiem i nie ma co z tego powodu tupać. Jakby spadł na mnie słoik ogórków z półki, to przecież nie postawię za to kredensu przed sądem, prawda? Macie tu trochę lodu? Mój jakby stopniał.
– Tak... to znaczy, replikatory są tam.. –
Picard pokazał palcem, starając się pozbierać myśli i woląc nie odgadywać, jak to wszystko ocenia admirał Rossa. Na razie gapiła się bezmyślnie za małą Polką, która wyminęła ją nonszalancko i pomaszerowała we wskazanym kierunku.
– Fiu, fiu – kapitan Zakrzewska z wyraźnym uznaniem obejrzała zgrabną aparaturę – Wygląda bardzo ciekawie. A dużo umie?
– Cokolwiek sobie kto zażyczy. Proszę spróbować.
- zachęcił ją Will Riker. Lilianna poszukała wzrokiem panelu.
– Proszę po prostu powiedzieć, czego pani sobie życzy.
– Aha. No to salaterkę kostek lodu.
– Proszę podać wymiary naczynia, kształt i rozmiar kostek.
- odezwał się miły, usłużny głos. Zdetonowana kapitan pomyślała chwilę, aż wreszcie machnęła ręka.
– Ech, pieprzyć lód. Daj mi lody śmietankowe z czekoladową posypką, dużą porcję...powiedzmy, półlitrowy pucharek. Tylko czubaty.
Odłożyła worek, w którym zamiast lodu faktycznie chlupotała już tylko smętna woda, wzięła naczynie, które pojawiło się w odbieralniku i zaczęła z apetytem wyjadać jego zawartość.
– To najlepsze lekarstwo na ból głowy, jakie znam. – oświadczyła, wracając do sterczących na lądowisku jak słupy oficerów – I nie wymaga stosowania żadnych lekarskich sztuczek. Zaraz dojdę do siebie i wtedy porozmawiamy. Bo rozumiem, że pani admirał nie jest tu grzecznościowo, tylko że tak powiem z ramienia?
– Z rozkazu Gwiezdnej Floty.
– uściśliła Connaught Rossa chłodno – Mam przekazać pani rozkazy naczelnego dowództwa.
– I w tym celu wysłali dostojną wiekiem admirał? Nie wystarczyłby szeregowiec z listem uwierzytelniającym?
– Nie. Jako przedstawiciel Floty mam postanowić, co dalej robić z panią i pani załogą.

Lilianna patrzyła na nią, oblizując łyżeczkę.
– Hm? A co możecie zrobić? Łbów nam chyba nie pourywacie. My się naprawdę tu nie prosiliśmy.
– To wiadomo
. – admirał skinęła głową – Musi pani jednak zrozumieć, że ten statek, którym lata pani załoga, nie pasuje do dzisiejszego taboru Gwiezdnej Floty, a załoga tym bardziej. Nie wiem jeszcze, co z nią zrobić, bo że okręt trzeba złomować, to jasne.
Kapitan Zakrzewska omal nie zadławiła się lodami.
– Złomować Hermasza? Po moim trupie!
– Jest tragicznie przestarzały.
– No i ch...! To znaczy, gówno wam do tego! To nie Flota zbudowała ten statek, tylko polskie społeczeństwo! I Flota nie będzie o nim decydować, jasne, babuniu?!

czwartek, 7 maja 2015

LXXXVII


Kiedy doktor T’Shan weszła do ambulatorium, zastała w nim taką scenę: ojciec Maślak drzemał pod kroplówką, a na jego wydatnym brzuchu, zwinięta w kłębek jak kot, spała T’Allia, ssąc przez sen kciuk. Lekarka zabrała dziewczynkę i położyła na sąsiednim łóżku, po czym zmieniła doktor Foremną. W ambulatorium nie działo się nic nagłego, można było spokojnie posiedzieć i poczytać.
Zupełnie inaczej rzecz się miała na mostku, gdzie trwała ożywiona wymiana zdań z Enterprise. Siedząca przy konsoli komunikacyjnej Ro Laren piała ze zdenerwowania głosem tak wysokim, że aż piana występowała jej na usta i minęło sporo czasu nim zorientowała się, że rozmawia nie z żywą istotą, a z komputerem pokładowym obcego statku. Załoga hermaszowskiego mostka słuchała z zaciekawieniem ich wymiany zdań, nie próbując wtrącić się i powstrzymać lecący z obu głośników bełkot, w jaki pomału przeistoczyła się ta rozmowa. Biedna Ro Laren, której kapitan Picard polecił przekazanie Hermaszowi krótkiej informacji (prośbę o osobiste stawiennictwo na Enterprise celem odebrania rozkazów dowództwa), nie była przygotowana na słowne przepychanki z inteligencją nie tylko sztuczną, ale i złośliwą jak wszyscy diabli, która będzie w idiotyczny sposób komentować niemal każde jej słowo. Ta niekomfortowa sytuacja trwała o wiele dłużej, niż powinna, gdyż wezwana w trybie pilnym kapitan zajrzała po drodze do maszynowni. Nie miałoby to może większego znaczenia, gdyby główny inżynier nie przemówił się właśnie z profesorem Trekowskim, który przyniósł jeden ze swych aparatów z kategorycznym żądaniem, by go natychmiast naprawiono. Zdenerwowany stanem serwerów Michałow nad wyraz obrazowo wyjaśnił, gdzie profesor może sobie wsadzić zarówno aparat, jak i swoje żądanie. Będący z natury cholerykiem Dinosław Trekowski rzucił w niego zepsutym urządzeniem. Inżynier odwzajemnił mu się transformatorem, który minął o milimetry głowę profesora, za to trafił wchodzącą właśnie panią kapitan prosto w starannie zakręconą grzywkę. Zgodnie z zasadą zachowania pędu energia kinetyczna transformatora, ciśniętego mocarnym ramieniem Michałowa, musiała zostać przezeń oddana przy gwałtownym wyhamowaniu, spowodowanym napotkaniem na drodze głowy Lilianny. A że masa razy przyspieszenie to jest siła, owo zderzenie zaowocowało skutecznym załamaniem równowagi żyroskopowej apetycznego damskiego ciała, a krótko mówiąc kapitan wykopyrtnęła się jak długa, kompletnie tracąc przy tym zdolności poznawcze tudzież wokalne.
– Jezus Maria, kapitankę zabili! – rozdarł się pobożnie Andrzej Lepek, upuszczając skaner, przy którym właśnie pracowicie dłubał. Michałow wyskoczył z serwerowni, śmiertelnie przerażony efektem swej akcji.
– Lilka, no co ty, nie wygłupiaj się! – zawołał – Grzechu, dawaj bimber!
– Nieprzytomnemu nie wolno niczego wlewać do gęby
– zaprotestowała przytomnie Jolka Stern – Może się zachłysnąć i fik na tamten świat.Może wodą ja polejmy.
- Kiedy to, kuropatwo na grzance, dla mnie! Bo mnie kurwica telepie!
– Ludzie, tu działa ambulatorium
– wtrącił się Sytar, przejmując kontrolę nad ciałem Grześka – Wezwijcie ekipę medyczną, nędzne istoty, zamiast się kłócić. To może być wstrząśnienie mózgu, krwiak podpajęczynówkowy i kto tam wie co jeszcze. Nie ruszajcie jej, dopóki nie przyjadą sanitariusze i dajcie znac na mostek. Ktoś musi tu dowodzić, ktokolwiek.
Do wezwania medyków ostatecznie nie doszło, gdyż w tym właśnie momencie kapitan Zakrzewska usiadła, trzymając się za głowę i zaczęła miotać takimi przekleństwami, że nawet Michałow poczuł mimowolny szacunek. Swój monolog pani kapitan zakończyła stwierdzeniem, że główny inżynier ma natychmiast skończyć naprawę serwerów, a gdy już skończy, to ona się z nim policzy. Potem wsparła się na pomocnym ramieniu Lepka, wstała i nieco chwiejnie ruszyła do najbliższej turbowindy.
– Ta ma twardy łeb.- mruknął Trekowski, patrząc w ślad za nią.
Kapitan Zakrzewska weszła na mostek, wciąż trzymając się za głowę, na której wyrastał imponujący guz.
– Laboga, panicko, a dyć wy som ranni. – jęknął na jej widok Jasiek Gąsienica.
– Nie twój interes, Jasiu. – odparła kapitan – Grzmij do replikatora i przynieś mi gumowy worek z lodem. Co tu się dzieje?
– Bardzo przepraszam, ale pani krwawi.-
zauważył Arek z niepokojem.- Co się stało?
– Kochanek mnie pobił.-
odparła spokojnie Lilianna – Zadowolony? Hermasz, zamknij się, albo ci powyłączam obwody!
Główny komputer umilkł pokornie, a pani kapitan spojrzała na ekran główny, na kompletnie wykończoną Ro Laren.
– Przepraszam, jaka rasa? – spytała z umiarkowanym zainteresowaniem.
– Co?
– No, jaką rasę panienka reprezentuje?
– Bajor.
– O, ciekawe. Nie znam. Ma panna dla mnie jakieś wiadomości?
– Nie jestem panną, tylko chorążym.
– Orszańskim?
– Co proszę?
– Dziękuję. Dawaj chorążówna te rozkazy.
– Kapitan Picard prosił, żeby stawiła się pani na pokładzie Enterprise razem z asystą honorową.
- wyrzuciła z siebie jednym tchem Ro Laren i otarła czoło z potu.
– Na moim pokładzie nie ma ani jednej honorowej osoby, wliczając w to mnie samą. Po co kapitan Łysa Pała chce się ze mną znowu widzieć?
– Nie powiedział.
– No to powtórz mu panna chorąży, że zjawię się, gdy tylko Michałow uruchomi transportery, co pewnie nastąpi gdzieś w połowie p
rzyszłego tygodnia. No chyba żebyśmy wzięli prom... Panie Majcher, wie pan coś o promach?
Główny nawigator odwrócił się od konsoli sterów.
– Nic mi nie wiadomo o tym, żeby ucierpiały – odpowiedział – Czy każe pani przygotować któryś z nich?
– Z ust mi to wyjąłeś, a nawet nie bolało.

Krzysztof Majcher wstał, zasalutował i opuścił mostek, kierując się na pokład hangarowy. Stały tam cztery standardowe promy: Kaszpirowski, Ziobro Adama, Bracia Kaczorki i Big Cyc. Po namyśle zdecydował się wziąć ten ostatni, jako że był on poddawany niedawno szczegółowemu przeglądowi, co dawało niejaką nadzieję, że wbrew przyjętej na pokładzie Hermasza tradycji będzie jako tako działał. Tymczasem kapitan Zakrzewska, wciąż trzymając przy ciemieniu gumowy worek napełniony lodem w kostkach, wezwała kategorycznie Jaśka, Keras i R’Cera, by stawili się na stanowisku promów. Pani Zajczik bardzo się ucieszyła, że będzie mogła wykazać się jako żołnierz swojej kapitan (choć technicznie rzecz biorąc była cywilem). Jasiek oświadczył kategorycznie, że nie pójdzie bez ciupagi – a trzeba by widzieć tę jego siekierkę, wykonaną lege artis z najsolidniejszego drewna i dobrej stali. R’Cer próbował mu wyperswadować branie ze sobą tak archaicznej broni, ale nic nie wskórał, jako że Keras wzięła oczywiście bat’leth.
– Dziwcokowi wolno, a mi nie?! – wrzasnął Jasiek i w niedwuznaczny sposób zamierzył się ciupagą na Wolkanina. R’Cer uczuł się zmuszony użyć przymusu bezpośredniego, w efekcie turbowinda, która jechali, została zdemolowana, a krewkiego górala zastąpił ostatecznie Matias von Braun.

piątek, 1 maja 2015

LXXXVI

Jak Hermasz Hermaszem, takiego piekła jeszcze na nim nie było. Kapitan Zakrzewska machnęła ręką na wszystko i udała się na mostek, skąd urywało się rozpaczliwe wezwanie pierwszego oficera, zatem mechanicy uznali, że... hulaj dusza i ani myśleli przerwać egzekucję. Ojciec Maślak darł się niczym diabeł w święconej wodzie, choć wykąpano go zaledwie w zalewie po kapuście. Jego potępieńcze wrzaski sprowadziły w końcu do działu zaopatrzenia Jaśka Gąsienicę, który oburzył się straszliwie na widok poniewieranego przez mechaników kapelana, a swe oburzenie wyraził w sposób bardzo bezpośredni. Ponieważ kotłowanina trwała czas jakiś, Kolorado Kwiek wezwał ochronę. To nie spodobało się nikomu.
– Łajza, kapuś, donosiciel! – wrzeszczał Urban Małosolny, wymachując nieszczęsnemu Cyganowi pięścią przed nosem – Ubek, esbek, konfident!
Tu urwał, bo Azalia trzasnęła go po głowie ciężką tacą, nie wiadomo co robiącą w magazynie. Niewiele to pomogło, gdyż temat zaraz podjęli Brzęczyszczykiewicz i Michałow. Pozbawiony nadzoru ojciec Maślak wylazł z beczki, sowicie ozdobiony resztką kiszonej kapusty, siekanej marchewki tudzież koperku i wyprostowawszy się dumnie spróbował opuścić tak niegościnne progi. Niestety po drodze poślizgnął się na kiszonym ogórku, który też zaplątał się do beczki, przewrócił się i przejechał z impetu przez pół zaopatrzenia, podcinając nogi Michałowowi, Małosolnemu, małżeństwu Kwieków, Jaśkowi, oddziałowi ochrony oraz siostrze Ofelii, która postanowiła sprawdzić, co się dzieje z jej bratem. Po pewnym czasie, gdy wszyscy obecni wyjaśnili sobie nieporozumienie, a także ustalili która kończyna do kogo należy, ochrona próbowała dokonać formalnego aresztowania. Napotkało to jednak nieprzewidziane trudności. Michałow zadeklarował, że owszem, da się wsadzić do brygu, ale nie myśli wtedy pracować, a serwery na pewno same się nie naprawią. Ochrona postanowiła więc zaaresztować Brzęczyszczykiewicza i Małosolnego, czego zresztą wielkim głosem żądał ojciec Maślak za, jak to określił, „gwałt na osobie duchownej”. Usłyszawszy tak sformułowane oskarżenie obaj inżynierowie bardzo się obrazili.
– Niech tak skonam, nikt go nie gwałcił, komu by się chciało zresztą?! – wrzeszczał Małosolny, dodając jeszcze pod adresem kapelana słowa, które trudno byłoby powtórzyć w mieszanym towarzystwie. Siostra Ofelia próbowała go uciszyć, ale że się nie dał, staromodnym obyczajem trzasnęła go w nos. Żołnierze spróbowali zatem aresztować krewką zakonnicę. Temu jednak wielkim głosem sprzeciwili się Maslak i Jasiek, grożąc ochronie ekskomuniką, anatemą oraz pocięciem ciupazecką. Na dodatek Karol Michałow wrzeszczał, że od jego ekipy wara, bo jak nie, to on tak urządzi ten zasrany statek, że go sam diabeł nie pozna. W tym momencie do kłótni włączył się Hermasz, protestując stanowczo przeciw słowu „zasrany” i twierdząc, że nie zna żadnego diabła, który mógłby go rozpoznać albo nie. Drużyna w końcu zrejterowała uznając, że jak tak dalej pójdzie, to za chwilę do aresztowania pozostaną jej tylko zaopatrzeniowcy, którzy co prawda cyganili przy zakupach, ale poza tym nie popełnili żadnego większego przestępstwa.
W końcu emocje opadły. Inżynierowie udali się do maszynowni, a ojciec Maślak poszedł zmienić swoje nieszczęsne ochędóstwo. Mamrotał przy tym z niezadowoleniem, że na pewno się przeziębi, zanim wszakże dotarł do swojej kwatery, okazało się, że ma znacznie gorszy problem. Zdjąwszy komżę i sutannę spojrzał niechcący w lustro i przeraził się tak bardzo, że w samych slipkach wypadł z kabiny jak z procy i pognał do ambulatorium. Wpadł tam z takim rozpędem, że przewrócił na podłogę doktor Foremną i siostrę Lolitę Niemogę, które medytowały właśnie nad rozebraną w kawałki aparaturą do ogólnej diagnostyki.
– Kurza twarz, patrz co robisz, niemoto! – wrzasnęła pani doktor, zbierając się z podłogi. Spojrzawszy na kapelana straciła jednak ochotę do awantur.
– Matko Boska, co ojciec ze sobą zrobił? – zawołała. I tak okrągła twarz księdza zrobiła się jeszcze pełniejsza, a jego usta przypominały odnośny organ aktorki, która przesadziła z kolagenem.
– Nie mam pojęcia! – wykrztusił ojciec Maślak – I dlatego tu jestem!
– Klasyczny obrzęk Quinkiego. Nie widziałam takiego od czasu studiów. Lola, dawaj zestaw przeciwstrząsowy, a ojca poproszę na łóżko.
Pani doktor przeprowadziła szybki skan ręcznym trikorderem i podała księdzu leki przeciwalergiczne. Podłączywszy kroplówkę ze sterydami zaczęła przeglądać wyniki skanu.
– Jest ojciec uczulony na ostrą paprykę. – powiedziała – Nie wiedział ojciec o tym?
– Wiedziałem.
– jęknął Maślak.
To po co ojciec ją jadł?
– Nie jadłem! Mechanicy wpakowali mnie do beczki po kiszonej kapuście.
– Pewnie była robiona z dodatkiem papryki. Ma ojciec szczęście że nie skończyło się to gorzej.
– To nie moja wina! Chcieli mnie utopić!
– Za co?
– Za poświęcenie serwerowni. Chyba jakiś sprzęt się przepalił od wody święconej.
– A, to wyjaśnia to nagłe zaciemnienie. U nas padł przez to analizator biochemiczny. Właśnie próbowałyśmy go naprawić.
– Foremna zrobiła powtórny skan – Proszę leżeć, póki nie zejdzie kroplówka. Lola, daj koc termiczny. Dziś zostaje ojciec na obserwacji. Proszę się niczym nie przejmować, będzie dobrze.
– Tak, o ile mnie tu nie znajdą i nie dobiją
. – mruknął ksiądz melodramatycznie. Pani doktor uśmiechnęła się łagodnie.
– Proszę się nie martwić. Poproszę naszych inżynierów, żeby następnym razem topili ojca w czymś, co nie zawiera zakazanych przypraw.
– Wielkie dzięki.

Ojciec Maślak zakrył oczy przedramieniem, demonstracyjnie przybierając pozę skrzywdzonej niewinności i trwał tak jakiś czas, wyraźnie oczekując pocieszeń. Nie zauważył przy tym, że doktor Foremna wyszła, a Lolita Niemogę zajęła się uzupełnianiem wpisów w karcie. Gdy wreszcie, znudzony, opuścił rękę, jego wzrok padł na spiczastouchą dziewczynkę, która stała obok łóżka i wspinała się na palce, usiłując go sobie dokładnie obejrzeć.
– Wujek jest chory? – pisnęła wesoło.
– Niestety, dziecko – odparł z dostojeństwem – Inaczej by mnie tu nie było.
– Ma wujek zatwardzenie? Jak ja miałam, to mi ciocia Lolita zrobiła lewatywę. Wujkowi tez zrobi.
– Nie ma potrzeby. Dolega mi coś innego.
– Poproszę mamę i zrobi wujkowi mind meld.
– O nie! Żadnych pogańskich obrzędów
.
Niezrażona chłodnymi odpowiedziami T’Allia wspięła się na biołóżko i następnie na brzuch księdza.
– Zaśpiewać wujkowi o kotku, co był chory i leżał w łóżeczku?
Ojciec Tadeusz uśmiechnął się mimo woli i z dziwną u niego czułością położył rękę na ciemnej główce.
– Ech, biedna ty niechrzczona duszyczko... – westchnął.

niedziela, 26 kwietnia 2015

LXXXV.



O czym away team rozmawiał, dostawszy się wreszcie szczęśliwie na pokład Enterprise, o tym rozmawiał, jedno jest pewne, że na pokładzie Hermasza nikt już o niedawnych gościach nie myślał. Nagła awaria była tak niespodziewana, że Karol Michałow najpierw sprał Urbana Małosolnego, technika odpowiedzialnego za oświetlenie, potem straszliwie scholerował Jolkę Stern, a dopiero na samym końcu zaczął zgłębiać, co się właściwie stało. Ponieważ nikt nie chciał mu powiedzieć nic konkretnego i każdy chował się, gdzie kto mógł, zaczął wydzierać się tak głośno, że sprowadził do maszynowni siostrę Ofelię. Ta się go nie bała i z miejsca spokojnie spytała:
- A do serwerowni pan zaglądał?
– Jeszcze nie, a bo co?
– Karol wyglądał, jakby spadł z księżyca Andorii – Siostra coś wie czego ja nie wiem?
– Nie wiem, czego pan nie wie, inżynierze. Natomiast widziałam, jak tuż przed ogólnym zaciemnieniem właził tam mój zwariowany brat, a że miał przy sobie kropidło i wiaderko wody święconej, jak nic mógł coś zmalować. Czy poświęcenie mogło zaszkodzić serwerom?

Usłyszawszy tę rewelację Michałow najpierw zbladł, potem poczerwieniał, aż wreszcie posiniał niczym kurzy żołądek. Serwerownia Hermasza była jego oczkiem w głowie, hołubionym i pieszczonym, nikomu oprócz niego nie było wolno tam wchodzić, co miało ten sens, że tylko on jeden umiał się z nimi obchodzić. Potężne urządzenia nie pochodziły ze stoczni, Michałow najzwyczajniej w świecie świsnął je z wystawy osiągnięć technicznych narodów byłego Związku Radzieckiego i osobiście dostroił do potrzeb Hermasza. To dzięki nim wszystko na pokładzie jakoś działało. Inżynier zniknął zatem w rzeczonym pomieszczeniu i po chwili wyskoczył stamtąd susem, jakiego nie powstydziłby się nawet solidnie wystraszony kangur.
– Gdzie ta kreatura śródziemnomorska?! – wrzasnął takim głosem, jakby usiłował porozumieć się przez megafon z głównym dowództwem floty Vulcana – Gdzie ten smyk arcykapłański?! Do tej pory on mnie nie poznał, no to teraz mnie pozna!
I główny inżynier pognał przed siebie przez ciemne korytarze niesiony, żeby tak rzec, skrzydłami zemsty. Po drodze wpadł na swoją kapitan, czego we wzburzeniu nawet nie zauważył i tylko cudem jej nie stratował. Lilianna poderwała się szybko z podłogi i ruszyła ostrym sprintem za szefem swej maszynowni, całkiem słusznie rozumując, że w tym stanie ducha jest on zdolny do czynów bardzo brutalnych. Zważywszy na to, że na każdy krok Michałowa musiała stawiać około trzy własne, nie zdołała dogonić rosłego mężczyzny od razu. Dopadła go dopiero w zaopatrzeniu, gdzie inżynierowi udało się wreszcie dorwać tropioną zwierzynę.
– Pa...pa...panie Michałow! – wykrztusiła, z trudem łapiąc oddech – Pan... puści... naszego kapelana.
– Ja go puszczę przez najbliższą śluzę!
– ryczał inżynier, potrząsając do taktu przerażonym i jednocześnie oburzonym księdzem – Ja go tą komżą uduszę, a potem wepchnę do kadzielnicy!
- Co się tu...?
- tu kapitan Zakrzewska musiała przerwać, bo to, co mówił Michałow, było zbyt ciekawe.
- O żesz ty kto? Osz ty, ty czarna małpo rzymsko jerozolimska ty. Ty powsinogo watykańska. Azalia szykuj beczkę. Czy ja ci nie mówiłem, że nie chcę tutaj widzieć twojej spódnicy na moim pokładzie?
- To nie jest twój pokład, synu.
- zdołał wystękać ojciec Maślak, co oczywiście wcale nie pomogło w rozładowaniu napięcia.
-To nie jest mój pokład? Ale maszynownia moja!
- Michałow!
- ryknęła resztą sił pani kapitan.
- ...na twoim statku, ale moja! - zwrócił się do niej z pasją inżynier - Lilka, ty weź się nie wtrącaj jak się do czarnej mafii rozmawiam! Jak ja się za ciebie wezmę....!
- Beczka gotowa.
- doniosła myszowatym głosem Azalia Kwiek, której naczelną zasadą było nigdy nie sprzeciwiać się furiatom.
- Jak ja się za ciebie wezmę, Maślaczku mój kochany, to z ciebie maślanka się zrobi w śmietanie. Pół miesiąca stawiałem te serwery zasrane. Pół miesiąca siedziałem dopasowując kable, odgniatając sobie dupę od podłogi i zgniatając brzuchem jajka nie po to żebyś teraz się na to odpryskał!
- To była święcona woda na demonów odegnanie...
- Żebyś się na to odpryskał swoimi święconymi sikami. Wiesz co powinienem teraz zrobić? Powinienem ciebie świętobliwy kurduplu posadzić, żebyś to naprawiał, ale raz że do twojej pustej wypranej z rozumu czapy nic by nie dotarło, a dwa przez swój debilizm jeszcze byś nas w powietrze wysadził.
- Ale pani kapitaaaaan...!
- Lilką się też zajmę, jak tylko z tobą skończę. Że ty jesteś tępa niemota to ja rozumiem, ale żeby ona do reszty skretyniała to w tym miesiącu się tego jeszcze nie spodziewałem!
- Ja go tam nie posyłałam! Mnie w to nie mieszaj!
- Że ma odjazdy to na tym statku normalne, ale mózg to ona chyba tej łysej pale między dzwonkami zostawiła, że ci na to pozwoliła. Józek, Grzesiek, bierzcie obsmarkańca i do beczki, już my go obświęcimy.

Ta ostatnia apostrofa była do Podgumiowanego i Brzęczyszkiewicza, którzy dopiero teraz zjawili się w zaopatrzeniu, słusznie podejrzewając, że mogą być potrzebni swemu szefowi. Nie mieli też zamiaru mu się sprzeciwiać, odwrotnie, przystąpili do wykonania rozkazu z zapałem godnym prawdziwych patriotów.
- Beczki, jakiej beczki? - Maślak zapiał wywijając w powietrzu tłustymi kulasami, niesiony pod pachy przez dwóch silnych mechaników.
- Ty mi wyświęciłeś serwery tak, że się sfajczyły na amen, to ja ci teraz wyświęcę piernaty. Jak ty się zabawiałeś w święcenie jajek, ja wymieniałem płyn katalityczny w akumulatorach i tak się składa, że nie zdążyłem wszystkiego w kosmos wywalić. Gwarantuje ci, że wyświęci cię to łącznie z kosteczkami i będę miał pokój święty, Amen.
- Karol! Nie możesz! Zabraniam
! – kapitan zrobiła krok naprzód z nasrożoną miną i jednocześnie szukając nerwowo służbowego fazera. Jednak fazer, jakby wyczuł pismo nosem, gdzieś się zawieruszył i mogła najwyżej otworzyć swój nieodłączny sprężynowy nóż. Że jednak nie miał on opcji „ogłuszanie” wahała się to zrobić.
- A na mostek se idź zabraniać! - Mechanik ryknął spoglądając na nią z wysoka – Tobą potem się zajmę, a poza tym, to mu aby jajka wyszczypie. – Dodał po cichu, słysząc w tle plusk księdza wpadającego do blaszanej beczki. Maślak robił co tylko mógł, by wydostać się z pułapki i wzywał Pana Boga nadaremno, nic jednak nie wskazywało na to, by miał się rozpuścić.
- Hmmm, sądząc po odgłosach, nasz duszpasterz jest nadal cały, co jest grane? - Lilianna spojrzała na Michałowa z ciekawością.
- To byłby chyba pierwszy przypadek, że ktoś rozpuściłby się w mocno octowej wodzie po kiszonej kapuście.- wyjaśniła jej śpiewnie Azalia, podczas gdy inżynier zaśmiewał się do rozpuku, ocierając łzy rozbawienia.

Za pomoc w konstrukcji tego odcinka podziękowania zbiera Karol "biter" Michałowski

sobota, 18 kwietnia 2015

LXXXIV.


– Tego tu jeszcze brakowało – westchnęła Lilianna – Czego?
Q nie wydawał się być poruszony niemiłym przyjęciem. Przez chwilę patrzył po obecnych, aż wreszcie spytał podejrzanie uprzejmym tonem:
- I jak się bawicie?
– Wspaniale
– odparła zgryźliwie kapitan Zakrzewska – Przynajmniej do tej pory. Pytałam, czego tu.
– Słyszałeś pan, panie Kutasiński?
– poparł ją Majcher – Przydałoby się odpowiedzieć.
Q skrzywił się.
– Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że w każdej chwili mogę was zniszczyć?
– Krowa która dużo ryczy, mało mleka daje
– stwierdziła Lilianna z całym spokojem – Albo nas pan rozpierdziel po galaktyce jak Bóg przykazał, albo zjeżdżaj pan w cholerę i daj nam żyć. Dość pan narozrabiałeś jak na jeden raz.
Kapitan Picard zauważył z rozbawieniem, że jego nemesis traci grunt pod nogami. Q miewał do czynienia z różnymi modelami zachowań – bano się go, nienawidzono, usiłowano przebłagać – ale tu spotkał się zupełną nowością. Ci ludzie nie trzęśli się ze strachu, nie byli nawet wściekli, opędzali się po prostu od niego jak od uprzykrzonej muchy i raczej wyglądali na znudzonych niż na przerażonych. Nie zmieniał tego fakt, że narobił im mnóstwa kłopotów i zagroził nawet ich życiu.
– No dobrze – westchnął demonstracyjnie – Uwalniam was, róbcie co chcecie.
– Zaraz
– wtrącił się Arek – A nie można by nas tak wykopać z powrotem do naszych czasów? Nie wiem jak innym, ale mnie się ta przyszłość nie podoba.
– Nic z tego
– oświadczył twardo Q – To będzie dla was kara. Zostaniecie tutaj. Bawcie się dobrze. Aha, i zdezaktywowałem ten gaz wyciszający wasze emocje. Są zbyt zabawne, by je wyłączać.
I znikł.
Ożesz w buźkę kochana płatna towarzyszka łoża jego rodzicielka była – powiedział Józek Stelmach, a w każdym razie tak przełożył jego słowa translator - Co teraz, kapitanko?
Lilianna wzruszyła ramionami i rzuciła jakieś nieprawdopodobne anatomicznie życzenie pod adresem już nieobecnego Q.
– Sternicy, raport. – zażądała.
– Wygląda na to, że wyszliśmy na otwartą przestrzeń – zameldowała podnieconym głosem Weronika - W odległości stu pięćdziesięciu tysięcy mil przed nami statek gwiezdny. Nie znam tej specyfikacji, ale fiuuu, ogromny.
To pewnie Enterprise! – ucieszył się Picard. Marzył już o powrocie na własny statek, gdzie panowała mniej więcej normalna atmosfera, gdzie nikt nie rzucał skomplikowanymi technicznie przekleństwami ani nie zwoływał załogi na wspólną modlitwę biciem w gong.
– Zbliżyć się. – nakazała Lilianna. Sternicy posłusznie podprowadzili Hermasza pod ogromny statek, przy którym wyglądał „jak wypierdek z wetkniętym piórkiem”, co stwierdził głośno i bez skrępowania Józef Stelmach.
– Ja ci dam wypierdka, ty kupo białka.- obraził się Hermasz i kopnął Stelmacha prądem przez konsolę.
– Spokój, Hermuś – zarządziła kapitan Zakrzewska – Później ustalimy, kto komu co jest winien. Nasi goście chcą już pewnie jak najszybciej być w domu.
– Można trochę ciszej?
– spytał R’Cer – Obudzicie mi dziecko.
Worf warknął po klingońsku coś, czego prawie nikt nie zrozumiał – oprócz R’Cera, który odpowiedział mu w tym samym języku i to tak, że Klingon zaryczał i chciał się na niego rzucić. Picard i Riker z trudem zaprowadzili porządek.
– Panie R’Cer, jak panu nie wstyd? – Lilianna zmierzyła swego oficera naukowego od stóp do głów spojrzeniem, w którym było tyleż podziwu co dezaprobaty – Co pan mu powiedział?
– A takie tam...
– Melduje pokornie, królowo, że użyte przez komandora zdanie brzmiało „A twoja matka miała płaskie czoło.” –
zaraportował ochoczo Hermasz.
– To musiało boleć.- zachichotał Majcher, który z racji codziennej styczności z Zajczikiem oraz damą jego serca nauczył się trochę po klingońsku. Kapitan Zakrzewska pokręciła głową.
Jeśli nawet nasz etatowy Wolkanin zaczyna tracić olimpijski spokój, musi być niedobrze. – zawyrokowała.
– Kapitanko, ktoś się do nas dobija. – zameldowała Malwinka Kręcik.
– Łącz i na ekran główny.
Malwinka pstryknęła przełącznikiem i na ekranie ukazał czarnoskóry mężczyzna z aparatem wizyjnym na oczach.
– Czy to wy porwaliście komandora Rikera? – spytał surowo.
– A już – parsknęła Lilianna – A na co on nam? Żeby tańczył na rurze w mesie? To wszystko sprawka Q. A tak w ogóle należałoby się przywitać i przedstawić, sierżancie.
– Nie jestem sierżantem.
– A chcielibyście być? Da się zrobić, wystarczy amputować panu te nity na kołnierzu.
– I niby pani miałaby to zrobić?
– Oj, proszę mnie nie prowokować, bo...

Kapitan Picard przerwał tę niezbyt mądrą wymianę zdań, przedstawiając niewidomego oficera jako swego głównego inżyniera.
– I rzeczywiście, Geordi, mógłby pan przestrzegać protokołu.- zakończył karcąco.- Ta dama jest dowódcą swojej jednostki tak samo jak ja dowódcą Enterprise.
Geordi wymamrotał przeprosiny, a Picard zwrócił się z kurtuazją do Lilianny:
- Proszę o pozwolenie opuszczenia pokładu.
– Zezwalam –
odparła kapitan Zakrzewska dostojnie – Odprowadzę was do hali transportu.
Po drodze trzeba było jeszcze zgarnąć Datę, pracującego nad jednym z replikatorów. Nie bardzo chciał przestać, ale na rozkaz swego kapitana dołączył do reszty.
– Mógłbym usprawnić jeszcze kilka rzeczy.- powiedział żałośnie.
Dziękuję za dobre chęci, ale wystarczy to, co pan już zrobił – pocieszyła go Lilianna – My sobie damy radę z tym co zostało. Zawsze jakoś sobie radzimy.
W hali transportu siedział technik Lalewicz. Tym razem nie czytał, grał za to w warcaby ze swą zmienniczką, Marianną Bolczyk. Na widok gości przerwał partię i wstał.
– Ci państwo wracają do domu – powiadomiła go Lilianna – Proszę rozpocząć procedurę.
– Zrobi się.

Lalewicz podszedł do konsoli i zaczął stroić przełączniki, gdy nagle coś gruchnęło i zgasło światło.
– Co znowu?! – rozdarła się kapitan.
– Brak zasilania – powiadomił ją Lalunia, wyłaniając się z mroku w mdłym świetle lamp awaryjnych – Przykro mi, ale transportu nie ma i na razie nie będzie.
– Dopiero co wszystko działało i znowu klapa?
– Z tym proszę już do maszynowni. Ja nie elektryś.
– Lalewicz usiadł przy stoliku i jakby nigdy nic wrócił do gry.
Kapitan Zakrzewska zwróciła się do gości.
– Jeśli wasze komunikatory działają, połączcie się z Enterprise i poproście o transport, dobrze? Ja muszę zająć się tym co się tu dzieje. Nie chcę was dłużej w to mieszać, na pewno macie własne problemy.
Kapitan Picard zawahał się. Jego rycerska natura podszeptywała, że może lepiej byłoby zostać i zaoferować pomoc, ale potem pomyślał, że z poziomu własnego zaawansowanego technicznie statku może zrobić dla Hermasza więcej, niż będąc uwięzionym na jego pokładzie. Uspokojony tą myślą dotknął swego komunikatora.
– Halo, Enterprise. Pięć osób do transportu.

poniedziałek, 30 marca 2015

LXXXIII.

Chociaż dowódca Hermasza widziała już niejedno, przystanęła w progu turbowindy i przez chwilę kontemplowała niemo obrazek obyczajowy, który zastała. Właściwie trudno byłoby się jej dziwić, jako że Malwinka skończyła właśnie szyć i nie znalazłszy w torebce nożyczek pochyliła się beztrosko, by odgryźć nitkę.
– Kapitan na mostku! – huknął regulaminowo pierwszy oficer.
– Nawet dwóch kapitanów. - mruknął Karpiel, na którego gaz R’Cera wyraźnie nie podziałał zbyt silnie.
- I co to ma być? – spytała Lilianna niezbyt pewnym głosem – 50 twarzy Greya wśród gwiazd?
– Tak, Earl Greya bym się napił...-
powiedział mało dorzecznie kapitan Picard. Chociaż po pierwsze zawsze panował nad sobą, a po drugie gaz zaaplikowany przez R’Cera też zrobił swoje, to niezwykła sytuacja pogrążyła stateczny umysł w niejakim zamęcie, a na jego dostojną łysinę wystąpiły krople potu.
– Melduję, że naprawiam panu kapitanowi mundur, Ma’am! – zawołała Malwinka służbiście, wstając z kucek.
– I dlatego ma taką głupią minę?
Jędrek Karpiel prychnął tłumionym chichotem, nie zwracając uwagi na szturchającego go dla opamiętania Arka.
– Niechże pani kapitan będzie wyrozumiała, nie co dzień taka lasencja grzebie człowiekowi przy rozporku.
– Stop, nie chcę wiedzieć nic więcej
– Lilianna demonstracyjnie zakryła rękami uszy – Ciekawe tylko, że muszą to robić akurat na moim mostku.
Malwinka schowała swe przybory do szycia, po czym wytłumaczyła spokojnie swej kapitan, jak bardzo mylne odniosła wrażenie. Siedzący nadal w fotelu dowodzenia Picard nadal wyglądał, jakby przed pięcioma sekundami spadł z księżyca Andorii, nie mógł więc pomóc jej w wyjaśnieniu nieporozumienia, a Worf, Troi i Riker przyglądali się Malwince z takim zaciekawieniem, jakby zastanawiali się, co jeszcze wymyśli.
– Zdaję się na łaskę i niełaskę pani osądu, ale ja tylko chciałam pomóc.- zakończyła wreszcie pani łącznościowiec z niejaką emfazą swoją zawiłą tyradę.
Pewnie dotrzeć tam, gdzie kto jak kto, ale kapitan Łysa Pała jeszcze nie był.- dopowiedział złośliwie Karpiel.
Lilianna warknęła na niego, żeby się zamknął i nie mieszał, po czym zwróciła się do Rikera.
– Ja pana skądś znam, panie biber. Ach, już wiem, ostatnim razem widziałam pana na ekranie. Był pan na mostku Enterprise... więc co do cholery robi pan na moim statku?
William Riker podszedł do pięknej kapitan i z galanteria pocałował ją w rękę.
– Proszę wybaczyć, że nie mogę tego bliżej wytłumaczyć – powiedział – William T. Riker do usług. Po prostu w jednej chwili byłem na Enterprise, a w drugiej tutaj i patrzyłem na pani... hm... no, jak pani wpełza do tuby Jeffriesa. Muszę przyznać, że nie żałuję tego przeskoku.
– Jeśli mnie pan nie puścisz, to zrobię coś takiego, że na bank pan pożałujesz –
oznajmiła kapitan cierpko – Mam radar nastawiony na bawidamków i wyczuwam ich bez pudła. A podporucznik Kręcik niech przestanie mylić łaskę z laską i połączy mnie z maszynownią.
Malwinka z obrażona miną pomaszerowała do swej konsoli i wykonała polecenie dowódcy. Lillianna patrzyła jeszcze przez chwilę znacząco na Picarda, ale że ten wciąż miał głowę w innej strefie świadomości i nie myślał wstać z fotela dowodzenia, westchnęła i podeszła do panny Kręcik.
– Maszynownia na linii, kapitanko. – Malwinka podała jej staroświecki mikrofon. Kapitan Zakrzewska wzięła go i spytała surowo:
- Jest tam kto?
– Melduje się komandor Data
– odezwał się po drugiej stronie uprzejmy głos androida – Skończyłem usprawnianie napędu warp i właśnie sprawdzam program w komputerze sterującym. Potem wezmę się za replikatory. Reszta ekipy...
– Dawaj ten mikrofon, sztuczny oficerze
– odezwał się głos Michałowa, jak zawsze poirytowany – Hej, melduje się główny inżynier. Układ podtrzymania życia działa nie gorzej niż mechaniczna pomarańcza.
– Znaleźliście tenpalin?
– Topalin! A tak w ogóle to topalinę.
– Mniejsza o to, znaleźliście?
– Oczywiście że tak. Wszystko działa i mam nadzieję, że wymiecie z atmosfery to paskudztwo R’Cera. Przed chwilą Jolka zrobiła mi wykład na temat znaczenia zachowania spokoju przy transporcie antymaterii, jakbym sam nie wiedział, a Lepek i Małpeczka zaczęli grać w szachy. Zaraz trzasnę psychicznie.
– Spokojnie, zaraz będzie po wszystkim
– kapitan Zakrzewska obejrzała się, jako że za nią szczęknęły właśnie drzwi turbowindy i na mostek wszedł R’Cer ze śpiącą T’Allią na rękach, a za nim Krzysztof Majcher, przeżuwający coś smakowicie – O elfie mowa. Komandorze R’Cer, dlaczego pana medykament na jednych działa, a na drugich nie?
– Bo ludzie to nie zegarki, gdzie jeden werk jest taki sam jak drugi. Niestety reagują różnie.
- odparł sucho Wolkanin, podchodząc do konsoli naukowej – Zmiana, poruczniku.
– A dlaczego robi pan żłobek na mostku?
– Bo sam jest żłób.
- mruknął Józek Stelmach tak „cicho”, że usłyszał go cały mostek. R’Cer nie zwrócił na niego uwagi, tylko Majcher, przechodząc obok, dał mu lekkiego, pełnego uznania kuksańca.
– To czas na popołudniową drzemkę, a nie chciała usnąć inaczej niż u mnie na rękach – wytłumaczył – Co było robić? T’Shan mi kazała.
– Nie dość, że na mostku mamy Wolkanina z dzieckiem przy piersi, to jeszcze na dobitkę okazuje się być pantoflarz, jak nie przymierzając nieboszczyk praojciec Adam –
parsknął Karpiel – No nie, kapitanko, ja pękłem.
Po tym oświadczeniu nastało niejakie zamieszanie, bo Lilianna nieopatrznie jęknęła:
- Niech ktoś da w łeb temu idiocie.
A porucznik Worf wziął ten apel do siebie i usłużnie przyłożył Karpielowi tak, że zaszła konieczność wezwania pielęgniarzy z wózkiem na kółkach i odtransportowania delikwenta do ambulatorium na opatrunek. Dopiero po tym wypadku kapitan Picard odzyskał panowanie nad sobą i udzieliwszy swemu szefowi ochrony odpowiedniej reprymendy wstał wreszcie z nie swojego fotela i powiedział:
- Mam teraz jedno logiczne i krótkie pytanie: co dalej?
Lilianna usiadła w fotelu, niechcący przygniatając Gizię, która zdążyła skorzystać z okazji i wślizgnąć się tam, gdzie nie powinna. Ugryziona w pośladek kapitan Hermasza zapomniała, co miała powiedzieć, natomiast zrobiła piekło pod tytułem „Gdzie ten kretyn Jasiek?!” Gizia zeskoczyła na podłogę i wdrapała się na ramię Deanny Troi, gdzie przybrała minę puszystego niewiniątka. Nawigator Majcher chciał wyjaśnić, że Jasiek Gąsienica jest na obiedzie, ale nie mógł dojść do głosu, bo ledwie kapitan zaczęła przeklinać, dołączył się do niej przez solidarność komputer pokładowy, a na dodatek na ekranie ukazał się w całej swej niemiłej okazałości – Q.

sobota, 14 marca 2015

LXXXII.

Co właściwie wpuścił R’Cer do systemu wentylacyjnego, pozostało jego słodką tajemnicą, ale efekt był piorunujący. Na całym statku ustały kłótnie i przepychanki, ekipa Michałowa zabrała się raźno do pracy, a sama kapitan przypomniała sobie nagle, że istnieje rezerwowy układ resetujący główny komputer w razie poważniejszych problemów. Jak mgliście pamiętała z wykładów Michałowa, taka operacja powinna rozwiązać wszystkie problemy. Żeby się wszakże dostać do zbawiennego przełącznika, musiała wczołgać się do jednej z tub Jeffriesa, i to do tej najbardziej zapaskudzonej. Nikt inny nie mógł tego zrobić, bo cały personel maszynowni pracował gorączkowo przy układzie podtrzymania życia. Ponieważ dzielna Polka zwykła brać byka za rogi, wzięła się do roboty natychmiast. Nie zwracając uwagi na Picarda i tych z jego załogi, co właśnie do niego dołączyli, zdjęła mundur, złożyła pedantycznie w kostkę i w samej bieliźnie (stanowczo zbyt fikuśnej jak na kapitana statku gwiezdnego) wlazła do otworu tuby.
Ładna pupka.- mruknął Will Riker, drapiąc się przy tym intensywnie po głowie. Nikt nie zauważył, skąd pierwszy oficer USS Enterprise-D się wziął, ale też nikomu nie przyszło na myśl pytać, czemu zamiast zastępować swego dowódcę, jak miał przykazane, stał tu i gapił się w miejsce, gdzie znikła ponętna Lilianna. Deanna Troi rzuciła mu tylko po kobiecemu urażone spojrzenie, a Worf oznajmił chrapliwie:
- Ładna, ale za chuda i za mała dla klingońskiego wojownika.
– Nie chcę pana urazić, ale raczej nie zwróciłaby na pana uwagi
– powiedział kapitan Picard – Z tego co wiem, ta dama woli Wolkan niż Klingonów.
– Co niewolkańska samica może widzieć w tych zimnych śledziach? Wolkanki nie mają wyboru, ale inne...?
– zdziwił się szczerze Worf, ale nie otrzymał odpowiedzi. Z wnętrza tuby dobiegły jakieś szmery, tłumione przekleństwa, a potem taki odgłos, jakby ktoś huknął pięścią w ścianę. Po chwili głośniki na całym statku zapiały, zazgrzytały, zagulgotały niczym setka zatkanych rur kanalizacyjnych i odezwało się z nich nadzwyczaj hałaśliwe zawodzenie. Zmuszony do długiego milczenia Hermasz wyrzucał z siebie skargi i utyskiwania z szybkością karabinu maszynowego, mieszając przy tym języki tak zgrabnie, jakby był żywcem przeniesiony spod wieży Babel. Podniesiony przez niego rejwach zagłuszał wszystkich i wszystko tak, że nie sposób było słowo zamienić, póki uszargana w kurzu i smarach Lilianna nie wyczołgała się z tuby.
– SPOKÓJ! – huknęła. Jej imponujący głos, nijak nie przystający do mizernej postury, przebił się przez lamenty Hermasza i komputer ucichł momentalnie.
– No i czego dusza jęczy? – spytała kapitan z szorstką serdecznością.
– Królowo moja, czy ty wiesz, co znaczy widzieć i słyszeć wszystko, a nie móc nic zrobić ani nic powiedzieć? – wystękał płaczliwie Hermasz – Myślałem, że obwody mi się przepalą z frustracji...
– Dobrze, ale to już przeszłość. Weź się w garść, Hermuś. Potrzebujemy solidnego komputera głównego, a nie jakiejś rozmazanej automatycznej sekretarki. A ja muszę wziąć prysznic, bo wyglądam jakbym urwała się z kopalni dylitu. Przepraszam szanownych gości, niedługo wrócę. Jean Luc, zrób to dla mnie i idź na mostek. Arek jest dobrym oficerem, ale nie ma twojego doświadczenia, a nie wiadomo co się urodzi. Temu Qtasikowi może przyjść do głowy absolutnie wszystko, a to że zaczęliśmy naprawiać szkody, ma prawo mu się nie spodobać.

Podniosła z podłogi swój mundur i poszła do łazienki z gracją, której nie umniejszała nawet chwilowa aparycja Kopciuszka.
– Właściwie... to nie przeszkadza że za chuda... – wymamrotał Worf, skubiąc brodę i łakomie świdrując wzrokiem rysujące się pod wybrudzonym jedwabiem zgrabne pośladki pani kapitan.
– Opanuj się pan – szepnęła do niego Troi karcąco – Ona jest kapitanem, a pan tylko porucznikiem.
Rosły Klingon warknął lekceważąco coś w ojczystym języku i ruszył za Picardem na mostek. Riker i Troi poszli za nimi. Po drodze mijali załogantów Hermasza, w obecnej chwili spokojnych, opanowanych i starannie wykonujących swe obowiązki niczym automaty. Ucichły wszelkie rozmowy, rzucano sobie tylko niezbędne słowa, a zaśmiecone przedtem pokłady zaczynały już lśnić niczym lustro. Sytuacja na mostku nie odbiegała od tego schematu. Pierwszy oficer Żydek wysłuchał tego, co przekazał mu kapitan Picard i posłusznie ustąpił mu miejsca na fotelu dowodzenia.
Mostek jest pański, kapitanie Picard.
– Zacznę może niekonwencjonalnie: czy ktoś wie, gdzie podział się komandor Data? –
spytał Jean Luc, sadowiąc się w fotelu i konstatując z niezadowoleniem, że jest on ustawiony zbyt nisko jak dla osoby jego wzrostu.
– Melduję posłusznie, że pracuje przy reaktorze warp, sir – odpowiedział lakonicznie brodaty mężczyzna z garbatym nosem, odwracając się od konsoli maszynowni – Obiecał panu Michałowowi, że trochę go usprawni, sir.
– A pan to...?
– Podporucznik Józef Stelmach, inżynier, sir.
– Konsola maszynowni?
– Tak jest, sir. Aparatura w trakcie naprawy, sir, systemy mostka działają.
– Aha
– Picard rozejrzał się dyskretnie po urządzeniach kontrolnych, przypominających mu wystawę muzealną w Akademii Gwiezdnej Floty – Sternik, meldować!
Zza oparcia foteli przy panelu sterowniczym wychyliła się jakaś okolona ciemnoblond włosami świeża buzia, na pewno nie mająca więcej niż osiemnaście lat.
– Chorąży Weronika Bąk melduje pełną gotowość, sir! – odezwał się śmiesznie cieniutki głosik.
A... gdzie drugi nawigator? – zająknął się Picard, patrząc z niedowierzaniem na szczuplutką sterniczkę w wieku Wesleya Crushera.
– Melduję że kolega Milcz dostał biegunki po specjale dnia zaserwowanym na obiad przez kolegę von Brauna, a zastępujący go dzisiaj pan porucznik Majcher będzie tu lada moment, sir – wyrecytowała dziewczyna tym samym piskliwym, dziecięcym głosem – Gdy z nim rozmawiałam, był we wieżyczce na kontroli działek fazerowych, sir!
– Konsola łączności?
– spytał Picard, woląc nie zgłębiać, co to „specjał dnia”.
– Podporucznik Malwina Kręcik melduje ciszę w eterze, sir. System łączności sprawny
– Konsola naukowa?
– Porucznik Jędrzej Karpiel-Bułecka nic nie melduje, sir, bo skaner dalekiego zasięgu jest zepsuty, a skaner bliskiego zasięgu zagłuszony. Maszynownia powiadomiona, przyjdą jak uporają się z systemem podtrzymania życia
. – Mówiący te słowa postawny mężczyzna stał nieprzepisowo odwrócony tyłem do swej konsoli, opierając się o nią pośladkami i krzyżując ręce na szerokim torsie – A tak przy okazji, ma pan rozpięty rozporek, sir.
– Jędrek!
– krzyknął karcąco pierwszy oficer.
– No co? Prawdę mówię.
Zdetonowany Picard spojrzał w dół i zobaczył, że w samej rzeczy jego mundur rozpruł się wzdłuż szwu w bardzo niefortunnym miejscu... i gdyby nie medykament przesycający obecnie powietrze na Hermaszu, pewnie wszystkie pokłady konałyby już ze śmiechu, bo przecież w drodze na mostek widziała go połowa miejscowej załogi.
– Mogę zszyć, sir – zaoferowała się uprzejmie podporucznik Kręcik – Proszę się nie krępować, jestem trzykrotną rozwódką, więc anatomia męskiego ciała to dla mnie żadna nowość, czyli jak to mówią atrakcja. A przybory do szycia zawsze mam przy sobie, na wszelki wypadek, sir.
Nie czekając na odpowiedź wyciągnęła ze schowka pod konsolą łączności ozdobną, skórkową torebkę, odpowiednią raczej dla damy idącej na bal niż dla członka Gwiezdnej Floty, i ze środka wyjęła podróżny zestaw do szycia. Kapitan Picard do tego stopnia stracił głowę, że nie zaprotestował, gdy piękna Malwinka zabrała się raźno do zapowiadanej operacji na jego mundurze. I trzeba trafu, że na ten właśnie, wyjątkowo niezręczny moment trafiła kapitan Zakrzewska...