UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

piątek, 31 sierpnia 2012

XXVI

Kiedy kapitan Zakrzewska klęła na coś lub kogoś, z reguły nie używała pojedynczych, oklepanych słów ani znanych każdemu frazesów. Jej przekleństwa były długie, starannie opracowane, wyjątkowo poufałe i zawierały nowotwory językowe, które wprawiłyby w osłupienie nawet starego, zasłużonego lumpa. Nic więc dziwnego, że cała załoga mostka słuchała w nabożnym skupieniu, czego mianowicie dowódca jednostki życzy obronnej instalacji stacji kosmicznej K 7, temu kto ją montował, obsłudze i komendantowi, a także jakie ma zdanie o ich przodkach, potomkach oraz bliższych i dalszych znajomych. Słuchał tego również łącznościowiec stacji, który pod zalewem wymowy pani kapitan popadł w totalny stupor i bał się nawet głębiej odetchnąć, nie mówiąc już o zabraniu głosu. Komandor Rockledge, wezwany do pokoju łączności przez przytomnego chorążego ochrony, odsunął nieszczęsnego łącznościowca od konsoli i sam słuchał jakiś czas z wytrzeszczonymi oczami, aż wreszcie, gdy Lilianna przerwała swą orację dla nabrania tchu, odważył się powiedzieć:
- Taki język u damy... Nieładnie.
- Co nieładnie?
- spytała Lilianna, wytrącona z toku rozumowania.
- No, takich słów używać. I to kapitan statku Gwiezdnej Floty...
- Widzieliście, mądrala, na imię mu srala! Słuchaj no pan, skoro wiecie, że to statek Gwiezdnej Floty, to na kiego kuta otworzyliście do niego ogień?!!
- Eee
- zająknął się Rockledge - To był wypadek....
- Jaki wypadek?! Sprzątaczka cyckami o spust zawadziła?
- Nie! Pani kapitan, zechce pani skierować statek do doku nr 2 i zjawić się u mnie w biurze, najlepiej osobiście. Tylko proszę uważać na tribble.
- CO?!!
- No, żeby nie podeptać.

Tym razem kapitan Zakrzewskiej zabrakło epitetów, gapiła się tylko zbaraniałym wzrokiem na ekran.
- Jakie tribble? Jasiek ma jednego, ale ten został na Ziemi, bo stara Gąsienicowa oszalała na jego punkcie. "A cóz to za ślicności zywa copka.", zachwycała się, no i Jasiek, dobry syn, zostawił jej gadzinę....
- Rozmnaża się?
- spytał rzeczowo komandor.
- Kto, stara Gąsienicowa?
- Nie, ten tribble.
- Podobno bezpłodna cholera.
- No to macie szczęście.

Lilianna potrząsnęła głową z widoczną desperacją.
- Aśka, Sławek, dokujcie - poleciła - Zobaczymy, co się dzieje i co mają tribble do tego, że ostrzelano nas za "nie jadł, nie pił". Być może ktoś tam ma po prostu kuku na muniu.
- A może wszyscy się tam popili i zamiast karaluchów czy pająków widzą tribble?
- zasugerowała z błyskiem w oku Malwinka Kręcik.
- No to musieliby już mieć delirium na maksa
- parsknął Arek - Nie słyszałem o aż takim alkoholiźmie na jakiejkolwiek stacji, a na pewno coś bym słyszał.
- Jasne, skoro godzinami plotkuje pan przez subnet z kim popadnie, nawet po capstrzyku. -
przyciął mu R'Cer - Chciałbym wiedzieć, kiedy właściwie pan śpi.
- Na służbie.
- doniosła usłużnie Tekla Podgumowany, która ze znudzoną miną czyściła sobie paznokcie przy konsoli maszynowni. Arek obejrzał się na nią z miną zapowiadającą, że porachunki są bliskie.
- Dość! - huknęła kapitan - Ja wam dam podgryzać się na mostku! Arek, przejmujesz dowodzenie do mego powrotu. Tekli nie bij, Malwinki nie szczyp, nie szalej, ma być porządek. Ze mną idzie pan R'Cer, pani Michałow... i Keras, bo jak zaczęli od strzelania, to może być tam wesoło.
- Może lepiej żołnierzy...?
- Nie, bo powiedzą, że mamy pietra. Jak będzie więcej wrogów, to dwóch zupaków nic mi nie da, a jak będzie ich tylko kilku, to ja i Keras też wystarczymy.

Co rzekłszy, kapitan Zakrzewska pomaszerowała do windy i zjechała do hali transportu. Po drodze dołączyła do niej Allandra Michałow, nieco zdezorientowana nagłym wezwaniem.
- Przepraszam, ale na co ja tam jestem pani potrzebna? - spytała.
- To sie zobaczy - odparła Lilianna - Bredzą tam jak na mękach, może pani ich zrozumie, bo ja ani w ząb.
Przerwała, bo od strony ambulatorium nadbiegła właśnie w podskokach Keras, bardzo uradowana niespodziewanym przydziałem, a za nią pędził Kuba Żmijewski z antybakteryjnym sprayem i siostra Ofelia z bat'lethem. Widok był tak nieoczekiwany, że kapitan zatrzymała się gwałtownie i wytrzeszczyła oczy.
- Stój, wariatko, trzeba jeszcze zdezynfekować szwy! Infekcja ci się wda! - darł się lekarz.
- Weź ode mnie ten majcher, córko, bo nie ręczę za siebie! - wtórowała mu zakonnica, wymachując przy tym morderczym narzędziem, jakby to było kropidło. Allandra zmarszczyła czoło, wyjęła swój służbowy padd i szybko coś w nim zapisała. Z rozmachem postawiła kropkę.
- A więc, od kiedy siostrze się zdaje, że jest Joanną D'Arc? - spytała sondażowo. Siostra Ofelia zahamowała gwałtownie piętami i spojrzała na Allandrę.
- Głupie pytanie. Od kiedy przestałam być Kościuszką pod Racławicami - odparła - Jak każdy wie, Kościuszko była kobietą. Keras!
Klingonka odebrała wreszcie swą broń i zawiesiła ją przy boku.
- Jestem gotowa. - oznajmiła dumnie, podczas gdy Kuba Żmijewski pospiesznie oblewał sprayem świeżo założone szwy na jej ramieniu i przyklejał opatrunek, mamrocząc coś pod nosem. Kapitan Zakrzewska powstrzymała się od komentarza, wskazała jedynie ręką na drzwi hali transportu. Wyglądało na to, że wizyta na stacji w towarzystwie bojowej Klingonki będzie należała do kategorii niezapomnianych.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

XXV

Gdy statek powoli wracał do normalnego rytmu dnia, T’Shan, wierna zasadzie że pańskie oko konia tuczy, robiła własny spis zapasów medycznych. Pogrążyła się w tej pracy po uszy, nie zwracając uwagi nawet na to, że w pewnej chwili statkiem zaczęło rzucać niczym dorożką na kocich łbach. Pewnie dlatego, gdy małe lecz ostre jak igły ząbki złapały ją znienacka za palec, zaskoczona krzyknęła wniebogłosy, wkładając w to całą swą wolkańską katra. Jej wrzask dotarł do pokoju socjalnego, gdzie siostra Niemogę, korzystając z chwilowego spokoju, grała w pielęgniarzami w pokera.
- O matko, szefową zastrzelili! – zawołała z przestrachem Lolita, upuszczając swoje karty.
- Po kie licho ktoś miałby do niej strzelać? Żywą żabę jej pokazać i padnie na serce bez takich kosztów.- pielęgniarz Mroczek wzruszył ramionami i spojrzał na podłogę – Do diaska, miałaś strita!
Lolita machnęła na niego ręką i wybiegła. Na korytarzu spotkała Wolkankę, rozwścieczoną dużo bardziej, niż przystoi damom jej rasy.
- To dom wariatów, nie statek! – krzyczała – Kto wsadził to bydlę do paczki ze sprzętem medycznym?!
- Jakie bydlę? Do jakiej paczki?

Od słowa do słowa Lolicie udało się dowiedzieć, że Gizia, która prawdopodobnie szukała swego opiekuna, uwiła sobie miłe gniazdko w jednym z pudeł i bardzo się jej nie spodobało, gdy pani doktor włożyła tam rękę. Siostra Niemogę opatrzyła T’Shan, po czym dzielnie otworzyła pudło i wyjęła stamtąd fretkę. Gizia z miną niewiniątka wdrapała się jej na ramię i zaczęła myć pyszczek.
- To już szczyt wszystkiego. Kapitan mogłaby pilnować tego straszydła. – oświadczyła T’Shan, cofając się przezornie. W tym momencie w składziku zjawił się Jasiek, zawiadomiony przez Mroczka i z gromkim :
- Gdzieżeś się, ścierwo, włócyla?
Zabrał fretkę z ramienia Lolity. Widać było, że zamierza na serio zabrać się do pełnienia swych obowiązków i nic mu już w tym nie przeszkodzi.
- Ja nie wytrzymam dłużej! Ja złożę oficjalną skargę do sztabu! – szalała tymczasem T’Shan, nie wiadomo po co podtykając wszystkim pod nos opatrzoną już rękę.
-Donos? Na kolegów? – zdziwił się sanitariusz Mroczek.
- Na jakich kolegów?! Na tę wariatkę, co tu rządzi!
- Z tym będzie trudno
– oświadczył spokojnie Karol Michałow, który właśnie wybrał się do ambulatorium po proszek od bólu głowy – Wszelkie raporty najpierw wpływają do pierwszego oficera, a stamtąd do kapitana, który ma je zatwierdzić. Już widzę, jak nasza stara zatwierdza donos na samą siebie. A o co chodzi?
Dowiedziawszy się, co tak rozwścieczyło T’Shan, splunął z obrzydzeniem i w dłuższym monologu dał wyraz swemu zdaniu na temat tych, którym przeszkadzają zwierzątka. Jego oracja była zrozumiała, skoro za jego lewą nogą kręcił się jak zwykle nieodłączny Vuvu, drapiąc pazurkami sześciu łapek wyszorowaną do błysku wykładzinę. Główny inżynier nie zdążył jeszcze skończyć, gdy w ambulatorium pojawił się kolejny gość – Keras, poganiana przez siostrę Ofelię. Klingonka była naburmuszona niczym chmura gradowa, a pokładowa katechetka dzierżyła w ręku, niczym gromnicę, skonfiskowany jej bat’leth. Widok był tak nieoczekiwany, że nawet Michałow zamilkł z półotwartymi ustami.
- Co się stało, siostro Ofelio? – spytał z obowiązkowym szacunkiem sanitariusz Figielek.
- Sami popatrzcie – odparła spokojnie zakonnica – Kiedy trząchnęło statkiem, pani Zajczikowa demonstrowała nam właśnie jakąś skomplikowaną ewolucję i nadziała się na własną broń. Tak, tak, droga córko, kto bat’lethem wojuje...
Odłożyła groźny przedmiot na wolne biołóżko i ostentacyjnie otrzepała ręce, podczas gdy Kuba Żmijewski oglądał ranę wściekłej i upokorzonej Keras.
- Moje gratulacje, trzeba założyć piętnaście szwów – powiedział wreszcie – Klingońska skóra źle reaguje na uniwersalny dermoregenerator.
- Weź inny.
– podpowiedziała mu żona.
- Chętnie, a skąd? Mamy tylko sprzęt dla ludzi, z możliwością kalibracji na Wolkan i Andorian. Klingonów nikt nie przewidział.
Żmijewski wyciągnął z jakichś swoich prywatnych zapasów igły i nici chirurgiczne, po czym pogwizdując zabrał się do pracy.
- Ta blizna już pani zostanie. – przestrzegł Keras dla porządku.
- Mówisz poważnie, pe’tah, czy tylko chcesz mnie pocieszyć? – spytała dziewczyna z nadzieją w głosie. Widać było, że ta myśl bardzo przypadła jej do gustu. Doktor Foremna prychnęła z lekceważeniem, zdjęła z półki pudełko oznaczone czerwonym krzyżem i wyjęła z niego biała pigułkę. Podała ją Michałowowi, po czym wskazała mu pojemnik z wodą pitną.
- A piwa nie ma? – spytał z rozczarowaniem Karol. Otrzymawszy odpowiedź odmowną westchnął męczenniczo, popił lekarstwo i wyszedł, zabierając ze sobą Vuvu. Po drodze głowa przestała go boleć, więc zaczął radośnie podśpiewywać:

Nad rozprutym chleba brzuchem siedzą razem druhna z druhem
rybka czują flaszkę obok w blachę puszki wali głową
polędwica bokiem krwawi ciężko jej nim ktoś ją strawi
już ją koty zjedzą prędzej albo jej wyrosną ręce

rybka lubi pływać chociaż jest nieżywa
rybka lubi pływać chociaż jest nieżywa

a kiełbasa już zielona nikt jej nie zje prędzej skona
wszyscy mają potąd żarcia jeszcze cierpią na zaparcia
a salceson cicho jęczy próżno się do ludzi wdzięczy
wszystko dookoła plami ktoś niechcący usiadł na nim


Tak śpiewając niemal wpadł na Jaśka, który właśnie wychodził z łazienki, blady i spocony jak mysz. Usłyszawszy piosenkę o smakowitym menu góral zbladł jeszcze bardziej, czknął boleśnie i biegiem zawrócił do łazienki.
- Nie pij tyle! – krzyknął za nim Karol.
- Jo żech nic, krucafuks, nic nie pił, jo się w łeb grzmotnoł... – jęknął z łazienki Jasiek.
- No to przynajmniej sumienie masz czyste. – pocieszył go inżynier i zwinnie złapał Gizię, która korzystając z nieuwagi opiekuna usiłowała uciec – Rzygaj, chłopie, na zdrowie, ja się zajmę stworzeniem. Jak ci się polepszy, przyjdź po nią do maszynowni. A propos, Karpiel naprawił już waszą bimbrownię, działa jak złoto...

czwartek, 23 sierpnia 2012

XXIV.


Dotarłszy na miejsce zdarzenia Lilianna przekonała się, że wentylatory zdążyły już oczyścić atmosferę, a nikt nie został ranny. Ponieważ trwała głośna awantura, upłynęło trochę czasu, nim dowiedziała się, co konkretnie zaszło i dlaczego. Ustaliwszy wszystko zwymyślała Trekowskiego, powiedziała kilka słów nowej psycholog i zapowiedziała, że o ile w ciągu dziesięciu minut dział naukowy nie zostanie doprowadzony do wzorowego porządku, zarządzi karne manewry dla wszystkich od prostego laboranta do szefa działu. Następnie w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku zajrzała do działu zaopatrzenia, ale tam jako żywo nie działo się nic ciekawego. Colorado i Azalia robili wykaz zabranego ze stacji kosmicznej sprzętu i nie zwracali uwagi na nic poza tym, ich pomocnicy sortowali wszystko według nowego klucza, a dzięki dźwiękoszczelnym drzwiom nawet nie wiedzieli, że w sąsiednim dziale coś się dzieje.
Reszta załogi była bardzo zawiedziona tym, że straszliwy atak okazał się tylko niewielkim skażeniem chemicznym, ale kapitan zapewniła ich, że jeszcze będzie okazja, by się z kimś pobić.
- Oni są jacyś szaleni – powiedział R’Cer do T’Shan – Źdźbła logiki w tych ludziach.
- Wiedziałeś, że tacy są
– odparła lekarka ze wzruszeniem ramion – Jeśli ci to nie odpowiada, to po co wróciłeś?
Włożyła następną łyżkę kaszy do buzi T’Alii. Dziewczynka umiała już jeść sama, ale wolała, gdy matka ją karmiła i umiała tego dopiąć, udając bezradną ziemską dwulatkę. Miała na to wystarczająco dużo sprytu i wystarczająco mało skrupułów. Jej rozwój intelektualny był zaawansowany nawet jak na Wolkankę, choć fizycznie wyglądała jak każde inne dwuletnie dziecko. Chowana bez wolkańskiej dyscypliny była wesoła, żywa i samowolna – zwykle robiła, co sama chciała i należało dziękować wolkańskim bogom, że jednocześnie nie jest złośliwa. Jednak i tak było z nią mnóstwo kłopotów.
Ku zmartwieniu swej matki, która bała się zwierząt, T’Allia przepadała za wszystkim, co miało futro, pióra lub łuski, ucieszyła się więc niezmiernie, gdy do mesy zajrzał Misiek. Nie kończąc swego obiadu zeskoczyła z kolan matki i pobiegła na korytarz z głośnym piskiem.
- T’Allia! Wróć! – krzyknęła T’Shan, ale dziewczynka nie zwróciła na to żadnej uwagi. Wciąż piszcząc z radości dopadła Miśka i złapała go rączkami za szyję. Łagodny, przyjacielski owczarek usiadł, pozwalając ściskać się i całować. Gdy T’Shan to zobaczyła, skrzywiła swe piękne usta w niemej grozie.
- Natychmiast zostaw tę kupę brudnych kłaków! – zawołała, chwytając córkę na ręce. T’Allia zaprotestowała głośnym krzykiem, który zwabił na korytarz chorążego Rozenfelda.
- Co pani robi? – zawołał z oburzeniem. Rozenfeld uwielbiał dzieci w ogóle, a T’Allię w szczególe i często po służbie robił za ochotniczą niańkę. T’Shan ceniła sobie jego pomoc, ale jednocześnie musiała często opanowywać odruch zniecierpliwienia, gdy chorąży robił jej wykład o tym, czego potrzebują małe dzieci.
- Nic nie robię – powiedziała ostro – Musi się pan we wszystko wtrącać?
- Wujek! –
pisnęła T’Allia, wyciągając łapki do Rozenfelda i strojąc przy tym minkę skrzywdzonej niewinności.R'Cer mimo woli pokręcił głowa.
- Gdyby nie te uszy, przysiągłbym, że to Ziemianka.
- Jak możesz tak mówić, to twoja córka!

Na tę rodzinną scenę trafiła kapitan Zakrzewska, która zwymyślała wszystkich siarczyście i kazała im wrócić na stanowiska, jako że wciąż trwała ich zmiana, a było już dawno po przerwie obiadowej. Najbardziej ucieszył się z tego Rozenfeld, który mógł się zająć T’Allią, jako że był to jego czas wolny.
Zaprowadziwszy zatem porządek na pokładzie Lilianna wróciła na mostek i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku zasiadła na swoim miejscu. Skrzywiła się, sięgnęła ręką za plecy i wyciągnęła stamtąd Adama, który uniósł płaski łepek i wpatrzył się w nią niewinnie, badając powietrze rozwidlonym językiem.
- Ty się chyba na mnie uwziąłeś. – mruknęła. Zawiesiła sobie węża na karku jak osobliwy naszyjnik i sprawdziła odczyty z panela przy swoim fotelu.
- To na pewno właściwy kurs? – spytała po chwili.
- To zależy – odpowiedział nonszalancko sternik Czerep - A dokąd chce pani lecieć?
- Czy ja wiem? Dokądkolwiek.
- No to kurs jest obojętny, i tak dokądś w końcu dolecimy.
- Fakt
– westchnęła Lilianna, łechcąc Adama po łuskowatym grzbiecie – Niestety dowództwo każe nam zbadać sytuację w kolonii Tirranis. Myślę, że trzeba to zrobić.
Czerep westchnął demonstracyjnie i wprowadził korektę kursu. Siedząca obok niego Aśka Kubica przestawiła parametry na swojej konsoli i zagwizdała krótko.
- Kurs wprowadzony – oświadczyła – Prędkość warp 3. Za dwa dni będziemy u celu.
Tymczasem Jasiek Gąsienica zwlókł się wreszcie ze swego łoża boleści i postanowił wypisać się na własne żądanie. Okazało się to niezbyt łatwym zadaniem, bo był wciąż pod działaniem leków, mówił bełkotliwie i wyłącznie gwarą góralską, zatem doktor Foremna nijak nie mogła go zrozumieć.
- Wracaj do łóżka, perszeronie – rzekła w końcu niecierpliwie – Nie nadajesz się jeszcze do służby, miałeś wstrząśnienie mózgu i sam diabeł nie zrozumie, co ty pleciesz.
- Krucabanda jo mówia co moga wartowoć kole kapiton! Jeij tsa kogóś łoddanego! A i asice tsa łopatsyć, bo gadzina głodna, a sama nie dokradnie!
- Rany boskie, niech ktoś sprowadzi tłumacza!

W tym momencie do ambulatorium wpadła Weronika, szukająca Miśka i szybko zorientowała się, o co chodzi.
- Pani doktor, niech go pani wypisze, skoro chce – poprosiła – Ja go znam, jeśli tu zostanie, narobi pani kramu jak cholera. A jeśli wyjdzie i będzie go boleć głowa, to jego poboli, nie panią.
- Może mieć też mdłości.
- No to pojedzie ekspresem do Rygi i zbyte. Jasiu, boisz się rzygaczki?
- Dupa tam!
- No widzi pani.

Doktor Foremna miała już dość, machnęła ręką i kazała Jaśkowi podpisać odpowiedni formularz. Góral uczynił to z takim rozmachem, że omal nie rozwalił podsuniętego mu padda i bardzo zadowolony wybiegł z ambulatorium.
- Boziu, jacy ci mężczyźni są głupi... – westchnęła Foremna – Czemu nie dałeś im trochę więcej rozumu?
Ponieważ Departament Niebieski nie odpowiadał, pani doktor zabrała się za porządkowanie kartoteki i wkrótce zapomniała o niesfornym pacjencie.

niedziela, 19 sierpnia 2012

XXIII


Czasem łatwiej jest gdzieś iść, niż tam dojść. Skierowawszy się do działu naukowego kapitan Zakrzewska i Krzysztof Majcher natknęli się przede wszystkim na ojca Maślaka, który – czerwony ze złości – pastwił się nad Osipem Zajczikiem. Lilianna i jej towarzysz przystanęli, by posłuchać, o co chodzi, jednak nijak nie mogli nic zrozumieć. Dopiero oficjalny rozkaz udzielenia odpowiedzi zaowocował czymś pozytywnym: Osip stanął na baczność i niechcący przy tym nadepnął duszpasterzowi na nogę. Ojciec Maślak krzyknął wniebogłosy, grzmotnął zbrojmistrza pięścią w kark i oświadczył:
- Ja za tego heretyka odpowiedzialności żadnej brać nie będę!
- Jakiego heretyka, toż on prawosławny.
- zwrócił księdzu uwagę Majcher.
- To czemu gwiazdkę z Leninem bezczelnie nosi w kaplicy?! Jeszcze modlić mi się kazał za tego antychrysta!
- No bo to rocznica...
- usiłował tłumaczyć się Zajczik, ale kapitan, która zdążyła wyrobić sobie pogląd na to, co się dzieje, kazała mu się zamknąć, gwiazdkę z Leninem zdjąć i wracać na swoje stanowisko. Następnie spojrzała surowo na księdza, który zrobił minę urażonej godności i spytała:
- Co ze ślubem kościelnym?
- Na razie nic. Keras nie może przebrnąć przez katechizm, a z Biblii zainteresował ją tylko opis zwycięstwa nad Amalekitami.
- burknął Maślak.
- No to niech ojciec da im ślub taki, jak normalnie wierzącemu z ateistą.
- Też nie wyjdzie... A Watykan milczy.

Wdać było, że poczciwy redemptorysta jest bardzo rozgoryczony postawą Stolicy Apostolskiej, która wyraźnie lekceważyła jego kłopoty z Klingonką. Lilianna pocieszyła księdza, że mogło być gorzej, bo Keras przynajmniej próbuje coś zrozumieć, i poszła dalej. Ponieważ zgadało się już o pani Zajczik, postanowiła ją zlokalizować. Odrobinę za późno. Okazało się, że Keras, nikogo o zdanie nie pytając, zorganizowała kursy sztuki walki dla nowych koleżanek, skutkiem czego Józek Podgumowany i dwóch żołnierzy ochrony leżało już w ambulatorium. Uradowane nowymi umiejętnościami załogantki Hermasza nie czekały z wypróbowaniem praktycznym nauk swej mentorki.
- Dobrze im tak. - skwitował sprawę Majcher.
- Nie wstawisz się za kolegami, Krzysiu? To nie po honorze. - zwróciła mu uwagę Lilianna.
- Jacy oni moi koledzy? Łamagi nieszczęsne. Z babami nie mogą sobie dać rady.
- Fe, propagujesz bicie kobiet?
- Jakie bicie? Prawdziwy mężczyzna nie musi się do tego posuwać, by obłaskawić damę. Chodźmy dalej, bo nigdy nie zajdziemy do naukowego.

Normalnie pani kapitan towarzyszyłby jej ordynans, ale tym razem Jasiek był poważnie niedysponowany. Poprzedniego dnia miał niemiłą przygodę, ponieważ aparatura do pędzenia bimbru, którą jak poprzednio zmontował w maszynowni, wybuchła gdy przy niej majstrował. Leżał teraz biedny góral w ambulatorium razem z ofiarami damskiej przemocy i lamentował, że nie może być przy swojej kapitan i jej ochraniać.
- Typowo samcze rozumowanie – burczała doktor Foremna – Wszyscy myślicie, że kobieta nie poradzi sobie bez waszego dyszenia za plecami.
- A co wy byście bez nas zrobiły, samiutkie na świecie?
– zaśmiał się pielęgniarz Figielek i zarobił kuksańca w bok od siostry Niemogę. Ponadto pani doktor spiorunowała go wzrokiem, jakby powiedział jakieś nieprawdopodobne bluźnierstwo.
- Chce pan zostać dyscyplinarnie ukarany?!
- Czym, przytopieniem w nocniku?

Doktor Foremna bardzo obrazowo opisała, co mu zrobi i w jaki sposób. Jej przemowa ogromnie zainteresowała wszystkich chorych i cały personel, ale w połowie została przerwana przez Kubę Żmijewskiego, który kazał przygotować dodatkowe łóżka.
- Bo co, koklusz na pokładzie? – warknęła jego żona, bardzo niezadowolona z powodu przerwania potoku jej wymowy.
- Nie. Terrorysta.
- CO?!
- No, terrorysta, Al-kaida, Unabomber, Khan Noonien Singh... do wyboru, do koloru. Podobno zdążył już wystrzelać cały dział naukowy, teraz wziął się do zaopatrzenia...
.

czwartek, 16 sierpnia 2012

XXII.

Transfer Jurgena na wolkańską jednostkę wywołał nową falę plotek na pokładzie Hermasza. Nie mniejsze zainteresowanie niż powody tej roszady budziły przeżycia Stelmacha, który skwapliwie odpowiadał na wszystkie pytania, kreśląc ponury obraz życia w lodowatym piekle. Jego opisy były tak barwne i tak plastyczne, że nieoczekiwanie stał się najpopularniejszą osobą w załodze. Ludzie cisnęli się do niego jeden przez drugiego, by posłuchać tych opowieści, a Józek im nie odmawiał.
-Do reszty mu odbije. – mruczał z niezadowoleniem Michałow, który musiał ponownie wdrażać gwiazdę swego zespołu do dyscypliny. Józek, który początkowo w ogóle nie miał zamiaru wracać na Hermasza, obecnie traktował ten statek jak rajską przystań, co nie zmieniało faktu, że początkowo trzeba go było pilnować na każdym kroku. Zachowywał się tak, jakby zapomniał własnego fachu i wszystko leciało mu z rąk. Zdenerwowany jego zachowaniem Michałow zabrał go w końcu do Allandry, która w międzyczasie zdążyła zagospodarować się w przyznanej jej kwaterze i gabinecie (zaadaptowanej pakamerze na środki czystościowe). Na drzwiach wisiała już tabliczka z artystycznie wykaligrafowanym napisem „Allandra Michałow, doradca i psycholog pokładowy”. Kwatera główna zaaprobowała jej nominację po pobieżnym sprawdzeniu kwalifikacji kandydatki, nie wnikając w to, kim ona dokładnie jest i co robi w załodze. Główny inżynier uznał, że dobrze będzie, gdy przebada ona Stelmacha i powie, co mu nie jest, że tak się dziwnie zachowuje.
- Nic mu nie jest, to tylko niezdara – zawyrokowała po badaniu świeżo mianowana psycholog pokładowa – Dajcie mu dobrze po karku, a się pozbiera.
- Z przyjemnością.
– oznajmił jej mąż, zezując na Józka znacząco.
Co do samej Allandry, to jej niezbyt normalne pojawienie się na statku sprawiło, że każdy chciał ją poznać osobiście, choć niewielu kwapiło się do sesji terapeutycznych. Pani Michałow nie przejmowała się tym, twierdziła że „na wszystko przyjdzie pora” i póki co zaznajamiała się z aktami załogi. Widać było, że traktuje swe nowe obowiązki poważnie. Większość załogantów wyrażała co prawda pewne wątpliwości – psycholog pokładowy w Gwiezdnej Flocie pełnił również rolę doradcy, a „Michałówka”, jak powszechnie nazywano Allandrę, nie miała żadnego doświadczenia w podróżach kosmicznych. Jednak sama kapitan była dobrej myśli.
- Nie mam zamiaru konsultować się z nią, czy strzelać do romulańskiego krążownika – powiedziała beztrosko, gdy pierwszy oficer wyraził delikatnie swe obawy - A dobrze mieć na pokładzie kogoś, kto zna się na szajbniętych.
Arek nie mógł się z tym nie zgodzić, choć nie wierzył, by żona Michałowa była właściwą osobą na takie stanowisko. Zdążył ją już poznać, gdy w mesie wepchnął się przed nią do kolejki po śniadanie. Allandra bez ceregieli złapała go za kark i tak kopnęła kolanem w siedzenie, że biedny Arek zobaczył wszystkie gwiazdy, położył uszy po sobie i pospiesznie uciekł na koniec kolejki.
- Ona naprawdę ma dyplom psychologa. – zapewniła go kapitan, źle tłumacząc sobie wyraz pomieszania na jego twarzy.
- Umie też bardzo psychologicznie działać. Moja kość ogonowa nigdy tego nie zapomni.
- Co takiego?

Pierwszy oficer opowiedział jej całe zdarzenie, wywołując tym samym wybuch śmiechu na mostku. Mimo ogólnej wesołości reszta oficerów zgodziła się z Arkiem, że Allandra Michałow jako psycholog może być bardzo skuteczna, skoro bierze się do tej pracy na sposób omalże klingoński.
Jedynym niepoinformowanym o nowej psycholog był profesor Trekowski, zajęty jakimś nowym doświadczeniem. Dowiedział się o niej dopiero, gdy weszła do jego laboratorium, żądając, by wypełnił ankietę personalną.
- Co takiego?! – wrzasnął – Kobieto, czy pani ma dobrze w głowie?!
- Tak mi się zdaje.
- To co pani tu robi?! Ja mam pracę!
- Ja też. Proszę to wypełnić.
- To pani głowę powinno się wypełnić, bo tam próżnia kosmiczna aż zieje!

Tu zdenerwowany Trekowski machnął ręką tak nieszczęśliwie, że upuścił trzymaną w dłoni zamkniętą probówkę z cezem. Po laboratorium momentalnie rozpełzł się niesamowity smród. Profesor, pani Michałow i Martyna Szkwał wyskoczyli na korytarz jak oparzeni.
- Widzisz, co narobiłaś, kretynko?!
- Ja?
- Przez ciebie upuściłem probówkę!
- Nie moja wina, że ktoś tu ma słomiane ręce. Potrzebuje pan terapii.

Trekowski zaczął tupać i wrzeszczeć, aż zlecieli się ludzie ze wszystkich sekcji. Ci, co byli dalej, dowiadywali się gorączkowo, o co chodzi, ale – jak to zwykle bywa przy zabawie w „głuchy telefon” – nie wszyscy dobrze słyszeli. Dzięki temu na mostek dotarła sensacyjna wieść, że w laboratorium sekcji naukowej doszło do próby samobójczej przy użyciu trującego gazu i że Allandra Michałow została wzięta na zakładniczkę przez desperata.
- O kurcze na grillu. – skwitował to z szacunkiem Krzysztof Majcher – Nareszcie ktoś wpadł na jakiś świeży pomysł.
- Zapach podobno jest raczej zgniły. Cuchnie, jakby się sto skunksów pobiło.
– powiedziała Inga Lausch, która znosiła na mostek wszystkie możliwe ploteczki, więc nie przegapiła i tej.
- Desperat? W naszej załodze? – kapitan podrapała się po głowie – Co tu może doprowadzać ludzi do desperacji?
- Podobno wszystko.
- Pleciesz, kochana. No dobra, idę tam. Krzysiek, przekaż stery, idziesz ze mną.
- Będziemy razem wyglądać jak Pat i Pataszon.
– zaśmiał się Majcher, ale z chęcią wstał od konsoli. Lubił takie przygody. Jego miejsce zajęła Weronika. Lilianna pomyślała, że ostatnio tych dwoje wszędzie chodzi razem, nawet na dyżury, ale odłożyła pogaduszki na ten temat na sposobniejszą chwilę. Zresztą i tak domyślała się prawdy.

niedziela, 12 sierpnia 2012

XXI.


Naprawy trwały cały tydzień. Przez ten czas kapitan Zakrzewska przeglądała akta załogi, ze szczególnym uwzględnieniem komandora Sevyra. Usiłowała znaleźć jakiś punkt zaczepienia, ale jedyne, co odkryła, to jedno wątpliwe miejsce. Wyglądało on tak, jakby ktoś usunął stamtąd część pliku, i widać to było dopiero po oczyszczeniu zapisu i przepuszczeniu go przez oscylator. To było za mało, ale stanowiło punkt zaczepienia.
- Sama nie wiem... spróbuję. – powiedziała doktor Lemowa, szefowa działu przetwarzania danych, gdy kapitan przesłała jej akta – To będzie wymagało dużo pracy i nie ręczę za rezultat.
- Przynajmniej niech pani spróbuje. To ważne, bo jeśli ja nie rozwikłam tej sprawy, to Wolkanie zjedzą Józka w szarym sosie.
- A co im zawinił ten osioł?
- Nic. Ale jak mają do wyboru jego i jednego ze swoich, to już sama pani rozumie
.
Lemowa kiwnęła głowa ze zrozumieniem i odmeldowała się, a kapitan Zakrzewska zażądała połączenia z dowództwem. Wolkańska oficer łączności wypełniła rozkaz, choć widać było po jej minie, że wolałaby być gdzie indziej. Załoga Kirshary uważała samą obecność Ziemianki na pokładzie za rzecz wysoce naganną, a już to, że samowolnie przejęła dowodzenie, wręcz za coś w rodzaju świętokradztwa. Jednak nie można było nic na to poradzić. Dowództwo Gwiezdnej Floty odpowiedziało na skargę oficerów Vandika i Segala krótko – do czasu zakończenia napraw rozkazy wydaje ziemska kapitan, potem dowodzenie przejmuje pierwszy oficer i kieruje statek na Vulcan.
- Mina Józka, gdy to usłyszał... bezcenna. – zakończyła swą relację Lilianna podczas wspólnego obiadu z Michałowem.
- Nie dziwię mu się. To fajny chłopak, dobry inżynier, ale żaden oficer – Karol nabrał pełną łyżkę jakiegoś warzywnego specjału i przełknął bez gryzienia – Jeśli oni tak jedzą na co dzień, to nic dziwnego, że są stale obrażeni na cały świat. Wracając do Józka, nie możemy go tu zostawić.
- Co pan proponuje?
- Wymienimy go. Jurgen pali się do dowodzenia, a jego niemiecki ordnung pewnie spodoba się spiczastouchym. Józek tu nie pasuje, sama pani widzi.
- Widzę. Na razie niech mu pan nie robi nadziei, pogadam ze sztabem. Jeśli jest taka możliwość, zabierzemy go ze sobą. A jak naprawy? Długo to jeszcze potrwa?
- Robimy ostatnie drobiazgi. Może jutro będziemy gotowi. Sam chciałbym jak najszybciej stąd zniknąć, bo inaczej skończy się tak, że sfiksuję. Oni są kompletnie pomyleni, nasz R’Cer to przy nich niewinne jagniątko, a doktorka to już w ogóle.

Lilianna stłumiła uśmiech. Wiedziała dobrze, jak trudno Michałowowi współpracować z wolkańskimi technikami, którzy nie rozumieli większości jego poleceń. Polski inżynier mówił zazwyczaj gwarą, i to dość wulgarną, więc translatory zacinały się lub tłumaczyły błędnie, a jego angielski był taki, że już lepiej było pozostać przy polskim. Jeden z techników wybrał się nawet do kapitan Zakrzewskiej z prośbą, by zmienić Michałowa na kogoś innego, ale usłyszał jedynie cierpką uwagę, że ktoś inny nie doprowadzi silników do porządku, więc niech nie kapryszą jak primadonny Drogi Mlecznej. Technik nie zrozumiał co prawda, o co chodzi młodej Ziemiance w tej przenośni, ale pojął, że nie było nic pochlebnego i wrócił do maszynowni bardzo zdegustowany.
Następnego dnia Malwinka zbudziła swoją kapitan z samego rana.
- Kapitanko, bomba z bitą śmietaną – oznajmiła, dumna z siebie jak paw, jakby to ona wykonała całą pracę – Zespół Lemowej oczyścił plik i udało się im wydobyć zapis. Jest krótki i trochę dziwny.
- Oby to było warte zrywania się o tak dzikiej godzinie – ziewnęła Lilianna – No więc?
- Mimo swych genów jest dobrym Wolkaninem. To wszystko.
- Genów? Malka, jakich genów?
- No wie pani, chromosomy, DNA, te rzeczy....
- Kurde blaszka, wiem co to gen! Ale co taki zapis robił w aktach oficera Floty? Wolkanina? Czy na pewno Wolkanina?
-Ja nie wiem, ale jak to sprawdzić, gdy facet zniknął?
-Postaw w stan pogotowia laboratorium biologiczne i niech czekają.

Kapitan Zakrzewska odrzuciła koc i z mimowolnym postękiwanie wstała. Wolkańskie łóżka były twarde jak wszyscy diabli i trzeba było być fakirem, by się na czymś takim dobrze wyspać. Lilianna sama nie narzekała i zabroniła tego swoim ludziom, więc milczeli, chociaż odgniatanie sobie kości na deskach męczyło wszystkich Ziemian. Mogli co prawda zażądać jakichś normalnych materacy, ale na złość Wolkanom postanowili udawać, że wszystko jest w porządku. Nie chcieli im dawać jeszcze jednego powodu do kpin z ludzkiej rasy.
Lilianna zarzuciła na siebie bluzę od munduru i boso, nie troszcząc się resztę, pomaszerowała do kwatery pierwszego oficera Kirshary. Wolkański personalny przydzielił Józkowi kwaterę gościnną, zaś kabinę Sevyra zamknął na głucho. Nie powstrzymało to polskiej kapitan. Bez trudu odblokowała panel i nikogo nie pytając o zdanie weszła do środka. Nie miała co prawda profesjonalnego przygotowania detektywistycznego, ale jako miłośniczka kryminałów dobrze wiedziała czego szukać. Gdyby komuś z wolkańskiej załogi strzeliło w tym momencie do głowy, by zajrzeć do siedziby pierwszego oficera, niechybnie doszedłby do wniosku, że narzucona im prawem kaduka Ziemianka niestety zwariowała. Lilianna pełzała po podłodze z wypiętym tyłkiem, a nosem przy samej wykładzinie, wyraźnie czegoś szukając. Wreszcie, po dobrych kilkudziesięciu minutach, wyszła na korytarz, tryumfalnie dzierżąc kopertę z jakąś tajemniczą zawartością i wpadła na dwóch oficerów, spieszących na wachtę.
- Czego pani szukała w kwaterze komandora? – spytał jeden z nich, fiksując zdumionym wzrokiem potarganą postaćkę w bluzie od munduru i spodniach od piżamy.
- Zginął mi wczorajszy dzień – odparła niespeszona Lilianna – Zmierzacie panowie na mostek? To proszę tam iść, droga wolna, a mną się nie interesujcie. We właściwym czasie dowiecie się wszystkiego.
Oddaliła się w stronę hali transportu, zostawiając za sobą rozbebeszoną kwaterę i nie mając zamiaru tłumaczyć się ze swych dziwacznych poczynań. Wolkanie gapili się chwilę za nią, potem spojrzeli na siebie, jednocześnie westchnęli z dezaprobatą i ruszyli w dalszą drogę
Zagadka wyjaśniła się jeszcze tego samego dnia. Kapitan Zakrzewska zwołała zebranie przed samą kolacją i gdy wszyscy już byli obecni, zwróciła się do Karola Michalowa:
- Silniki gotowe?
- Wyregulowane jak ta lala
– odparł inżynier – Wszystko działa, nie tylko silniki.
- Doskonale
– Lilianna potoczyła spojrzeniem po zebranych Wolkanach – Moi państwo, będziemy się żegnać. Jednak zanim to nastąpi, chciałabym wam przedstawić pewne fakty. Bobrując po kwaterze komandora Sevyra znalazłam kilka włosów, które przesłałam na swój statek celem zbadania DNA. Zgadzają się one z profilem genetycznym komandora, obecnym w jego aktach. Jest to profil w połowie romulański.
- To nie ma...!
– przerwał jej komandor Stel, wyraźnie oburzony.
- Ma – ucięła Lilianna – Jest to ogniwo wiążące, którego brak w przypadku pana Stelmacha. Przekażę to, co wiem, na Ziemię i niech tam się martwią. Ostatnie wieści ze sztabu nie są zachęcające, tak na marginesie: Lexington milczy i nie można go namierzyć nawet na kanale awaryjnym.
Przerwała na chwilę
- Nie ma powodu, żebyście czuli jakiś wstyd – rzekła z naciskiem – Zachowaliście się bardzo szlachetnie, nie oceniając Sevyra po tym, kto był jego ojcem. Jednak trzeba było wziąć pod uwagę, że Romulanie też mogą o nim wiedzieć i spróbują jakoś do niego dotrzeć.
- Sądzi pani, że to zrobili?
– spytała spokojnie porucznik Val’ar. Ona jedna nie okazywała żadnych emocji, naprawdę żadnych.
- Wszystko na to wskazuje, ale nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Mogło być różnie. Dla mnie ważne jest to, że mój człowiek nie ma nic wspólnego z romulańskim atakiem. Rozumiem jednak, że go nie lubicie. Nie pasuje do was. Zabiorę go stąd, a w zamian dam wam jednego z mych najlepszych oficerów, tak chłodnego i logicznego, jak tylko Ziemianin może być. On doprowadzi Kirsharę na Vulcan i zadba o wasze bezpieczeństwo. Możecie mu zaufać.
Po minach Wolkan było widać, że traktują jej słowa z rezerwą, choć jednocześnie ulżyło im na myśl, że pozbędą się podporucznika Stelmacha, który wybitnie nie przypadł im do gustu. Nic jednak nie mogło równać się z wyrazem ulgi, który opromienił oblicze Józka.

środa, 8 sierpnia 2012

XX.



Inżynier Józek Stelmach, mimo że dobrze znał swoją kapitan, nie miał nadziei że zdoła ona coś wyciągnąć z Wolkan. Zdążył ich poznać i znienawidzić do cna, ale też nabrać beznadziejnego przekonania, że z nimi nie dałby sobie rady anioł ani diabeł. Głęboko współczułby Romulanom, gdyby udało się im podbić dalekich krewnych. Według jego wyliczeń doprowadziliby agresorów do obłędu w najwyżej rok. Tymczasem kapitan Zakrzewska nie miała zamiaru bawić się w dyplomację.
- Moi państwo, Wersal się właśnie skończył – powiedziała stanowczo – Statek, którym mam zaszczyt dowodzić, leci w ten obszar i nie pozwolę, by coś mu zagroziło dlatego, że wy lubicie nabierać wody w gębę.
- Przepraszam?
– spytał odruchowo Wolkanin z dystynkcjami komandora podporucznika.
- Nie obraziłam się. Wiem, że wy jesteście bardzo tajemniczy i nie będziecie się tłumaczyć przed byle kim, ale jeśli w tej chwili nie otrzymam wiarygodnego wyjaśnienia, czemu was ostrzelano, oskarżę oficjalnie całą załogę o bunt.
- Mnie też?
– przeraził się Stelmach.
- Też. Wszystkich to wszystkich. Decyzja należy do was, państwo Wolkanostwo. Mówicie czy milczycie?
Oficerowie wymienili spojrzenia, potem spiczastoucha porucznik z wahaniem wstała.
- Muszę chyba wyznać, że chodzi o mnie. – powiedziała.
- To z pani powodu walili torpedami? Coś im pani powiedziała brzydkiego?
- Byłam agentką na Romulusie. Mam przy sobie dane, które muszę dostarczyć naszemu dowództwu.
- Skąd Romki o tym wiedzą? Chyba im pani nie powiedziała?

Porucznik ponownie się zawahała i spojrzała na Stelmacha.
- Oni... mają wtyczkę na pokładzie. – mruknęła.
Kapitan Zakrzewska spojrzała na inżyniera, potem ponownie zwróciła wzrok na wolkańskich oficerów.
- Chyba się wam poprzewracało miedzy tymi uszkami! – wykrzyknęła ze zgorszeniem – Taka ośla dupa jak Józek miałby być szpiegiem Romulan?! Do licha, to nie samobójcy!
- Od początku mieliśmy podejrzenia, że ten Terranin udziela pomocy wrogowi....
- Wróg by na tym źle wyszedł. Bez urazy, ale wam chyba zdrowo odwaliło, jeśli jego podejrzewacie. Wtyki trzeba szukać między wami.

Zamilkła nagle i przez chwilę usilnie nad czymś myślała.
- O matko sałatko – mruknęła wreszcie – To ja tu Józka od osłów znieważam, a wy nie mądrzejsi, jak widzę. Pani tego, jak panią zwać?
- Val’ar.
- Może być. Porucznik Val’ar, kiedy pani została zabrana z Romulusa?
- Cztery i pół miesiąca temu.
- Czyli po wymianie oficerów, prawda?
- Potwierdzam.
- Kurcze na grillu... Na jaki statek poszedł wasz Pierwszy?
- Na Lexingtona –
wtrącił się Stelmach – Co to ma do rzeczy?
- Natychmiast połączcie mnie z Lexingtonem. Jak się nie da, to ze sztabem.

Stelmach wyskoczył za drzwi jak z procy, a Wolkanie wymienili spojrzenia, w których nie było cienia sympatii dla bezczelnej kapitan, za to sporo powściąganego siłą oburzenia.
- Czy sugeruje pani, że komandor Sevyr jest zdrajcą? – spytał wreszcie jeden ze starszych oficerów.
- Panie...
- Stel.
- Panie Stel, ja sugeruję, że trochę się pospieszyliście z osądzaniem Józka, a nie widzieliście tego, co macie pod nosem. Mogę uwierzyć w wiele rzeczy, nawet w duchy, ale nie w to, by taka ofiara losu jak on szpiegowała dla Romulan. Przecież ja go znam jak własną kieszeń! On nie ma i nigdy nie miał nic wspólnego z Romulanami, nawet romulańskiego piwa nie pija.

Zebrani oficerowie zaprotestowali tak gwałtownie, jak tylko mogli bez naruszania swej wolkańskiej godności, ale na kapitan Zakrzewskiej nie zrobiło to żadnego wrażenia. Prywatnie rozumiała postawę tej załogi, ale nie miała zamiaru mówić tego głośno. Znali kogoś od lat, potem na jego miejsce przyszedł niepożądany osobnik, logiczne zatem, że podejrzenia skierowały się na przybłędę. W dodatku nieznany Liliannie komandor Sevyr na pewno zadbał o to, by być poza wszelkim podejrzeniem. Jeśli to on był zdrajcą, należało jak najszybciej powiadomić o tym dowództwo... choć w skrytości ducha kapitan miała nadzieję, że jednak się myli.
Na mostku Józef Stelmach usiłował wywołać USS Lexington, ale był on najwyraźniej poza zasięgiem, przerzucił się więc na częstotliwość awaryjną Gwiezdnej Floty. Od razu odezwała się placówka dyplomatyczna nr 19 i zaofiarowała pomoc w przekazaniu sygnału do centrali. Wydłużyło to nieco czas oczekiwania na połączenie, ale przynajmniej było wiadomo, że rozmowa będzie dobrze zakodowana i Romulanie jej nie przechwycą. Wreszcie, po ponad godzinnym czekaniu, zgłosiła się wiceadmirał Torma.
- Co się urodziło, kapitanie? – spytała z pewnym rozbawieniem. Pewnie znała plotki krążące o polskiej załodze i jej dowódcy i z góry zakładała, że będzie wesoło.
- Witam panią – odparła Lilianna ozięble – Chciałam spytać, czy USS Lexington ostatnio łączył się z dowództwem lub coś meldował.
- Czemu to takie ważne?
- Pani admirał, gdyby to nie było ważne, nie zawracałabym nikomu głowy, a już na pewno nie sobie. No więc meldował, czy nie?
- Sprawdzę.

Kapitan Zakrzewska mruknęła do siebie coś mało cenzuralnego. Ta wiceadmirał wydała się jej antypatyczna i nadęta, ale nie była to odpowiednia chwila na przepychanki przez wideołącze. Wreszcie Torma ukazała się ponownie.
- To rzeczywiście zaskakujące, ale Lexington milczy od kilku miesięcy – powiedziała – Początkowo nikogo to nie dziwiło, gdyż został wysłany z misją dyplomatyczną, ale dawno już powinien złożyć jakiś raport.
- Czy na ten statek został przeniesiony niejaki komandor Sevyr, Wolkanin?
- Owszem, w ramach wymiany oficerów. O co chodzi?
- Sama chciałabym wiedzieć... być może mamy do czynienia ze szpiegiem w szeregach Floty. A może to tylko nieporozumienie. Radziłabym jednak namierzyć ten statek i przesłuchać komandora. Jego macierzysta jednostka padła ofiarą ataku Romulan, a jeden z oficerów twierdzi, że chodziło o niego, bo pracował na Romulusie jako wywiadowca i skopiował tam ważne dane. To znaczy, skopiowała, bo to kobitka.
- Rzuca pani poważne oskarżenie.
- A Wolkanie oskarżają mojego człowieka. Znam go dobrze i wiem, że nie może być winny, a zresztą do czasu transferu przebywał najpierw na moim statku, a potem na Ziemi, w posiadłości jego ojca, ministra transportu mojego kraju. Wątpię, by zalęgli się tam jacyś Romulanie. To oskarżenie kupy się nie trzyma.
- Proszę na razie zostać tam, gdzie pani jest i czekać na rozkazy.
– przerwała jej szorstko wiceadmirał i ekran zgasł. Stelmach popatrzył na swoją kapitan pytająco. Ta wzruszyła ramionami. Stacjonowanie na wraku, w otoczeniu nieprzyjaznych Wolkan, na pewno nie było tym samym co wakacje w Miami, ale trudno było polemizować z tak jasno wydanym rozkazem.
- Zostań tu, Józek i miej na wszystko oko. – poleciła, po czym udała się do maszynowni. Było tam dużo ciekawiej niż na mostku – Karol Michałow bluzgał przekleństwami z zadziwiającą swadą, rozstawiając po kątach zarówno swoją ekipę jak i wolkańskich techników, i wszędzie było go pełno. Maszynownia wyglądała zresztą jak po cyklonie. Był tam istny groch z kapustą, chyba żaden z aparatów nie wyszedł bez szwanku, a kilka z nich zostało rozwalonych tak dokładnie, że trzeba je było składać dosłownie od podstaw. Wśród zabitych był główny inżynier i jego zastępca, tak więc technicy musieli przyjąć pomoc Ziemian. Nie znaczyło to jednak, że są zadowoleni. Próbowali przyjąć wobec przybyszy postawę pełną godnej wyższości, ale nie bardzo im się to udało. Michałow od razu ich zgasił, mówiąc:
- Słuchajcie no, bigoterię i fumy zostawcie sobie na czas, gdy wszystko będzie działało. Teraz zamknijcie twarze i wykonujcie moje polecenia, bo uszy wam poobrywam i zrobię sobie naszyjnik, jasne? Nie jestem tu dla rozrywki ani tym bardziej dla przyjemności. Niech moje wrogi mają taką zabawę!
To oświadczenie wywołało wśród wolkańskich techników prawdziwe oburzenie, ale dali się przekonać, że niewychowany Ziemianin wie, co robi. Gdy zresztą wziął się do roboty, od razu było widać jego kunszt i precyzję w operowaniu delikatnymi narzędziami. Kapitan chciała dowiedzieć się czegoś na temat statusu napraw, ale wystarczyło jedno spojrzenie jej głównego inżyniera, by przerwała swe pytanie w połowie i wyszła. Wolała nie wywoływać skandalu przy Wolkanach, którzy i tak mieli o nich wszystkich jak najgorsze zdanie.

sobota, 4 sierpnia 2012

XIX.

Statek Kirshara przypominał nieco pokrojem klasę NX. W środku urządzony był skromnie, ale ze smakiem i bardzo funkcjonalnie. Obecnie część wyposażenia była zniszczona przez ostrzał, ale wolkańscy załoganci zabrali się już do porządkowania wnętrza, tak jakby to było najważniejsze. Ekipa inżynieryjna udała się od razu do maszynowni, medycy do ambulatorium, a kapitan Zakrzewska na mostek, gdzie czekał na nią zdesperowany Stelmach. Widać było, że czuje się tam jak jeż w mrowisku, a wolkańscy oficerowie traktują go niczym piąte koło u wozu, choć na pozór uznają w nim tymczasowego dowódcę.
- Raport. – zażądała krótko Lilianna, wchodząc na mostek. Właściwie nie powinna tego robić na cudzej jednostce, ale Stelmach odetchnął skrycie, usłyszawszy jej suchy głos.
- Prawie nic nie działa – odparł – Padło zasilanie, system podtrzymania życia jedzie na akumulatorach.
- Tym się zajmie Michałow i jego ekipa
– przerwała mu kapitan – Morale w załodze?
- Jak to u Wolkan, wysokie. Widziała pani po drodze, wszyscy u zadań.
- Co się właściwie stało?
- Zostaliśmy ostrzelani przez Romulan. Kapitan Sepek poprowadził obronę i udało mu się odeprzeć atak, ale sam zginął. I osiemnastu innych. Nie wiem, czemu nas zaatakowano.
- Romulanie nie potrzebują powodu.-
Lilianna spojrzała po wolkańskich oficerach: łącznościowcu, naprawiającym konsolę, sternikach i oficerze naukowym, strojącym skaner dalekiego zasięgu.
- Na pewno nikt nie wie, o co poszło? – spytała surowo. Oficer naukowy zwrócił w jej stronę swą posągową twarz.
- Nie było prowokacji z naszej strony. – powiedział.
- Nie o to pytam. Znam was, logików, umiecie udzielać wykrętnych odpowiedzi. Spytam jaśniej: czy Romulanie mieli jakiś powód, by chcieć was ostrzelać? Muszę to wiedzieć, Hermasz leci w ich rejony.
Wolkanin zacisnął usta, a jego wzrok stwardniał. Widać było, że nie ma zamiaru odpowiadać. Kapitan Zakrzewska ściągnęła nieznacznie brwi.
- Ciekawa dyscyplina tu panuje. – stwierdziła. Józek wzruszył bezradnie ramionami. Widać było, że nie ma żadnego posłuchu w załodze i wie o tym.
- Jako najwyższy stopniem oficer przejmuję dowodzenie.- zdecydowała Lilianna – Za pięć minut odprawa wyższych oficerów w sali konferencyjnej. Kto się nie zjawi, zostanie zdegradowany, chyba że okaże się ciężko ranny lub martwy.
Wolkanie spojrzeli na nią, jakby byli połączonymi marionetkami, a ktoś pociągnął za sznurek.
- Darujcie sobie tę wyższość. Na mnie wasze miny nie działają i albo się podporządkujecie, albo żaden z was nie zostanie w służbie. Mogliście stroić fochy, póki byliście w niezależnej flocie, ale gdy należycie do szerszej struktury, macie się podporządkować lub przejść do handlówki. Czy to jasne? Pytam o coś!
- Tak jest, Ma’am!

Wolkanie niechętnie przybrali postawę zasadniczą. Lilianna skinęła głową i wymaszerowała z mostka, a za nią powlókł się Józek Stelmach. Jego znękana postawa wyraźnie mówiła o ciężkich przejściach, jakie w ostatnich tygodniach stały się jego udziałem.
- O, pani kapitan – jęknął, gdy byli już na korytarzu – Wrogowi nie życzę takiego przydziału. Wolałbym już zostać wysłany na statek Klingonów i wpieprzać żywe robaki, jak oni.
- Dałby pan radę?
- Ćwiartka gorzkiej żołądkowej i poleci. Lepsze to niż te żywe automaty dookoła. Jestem tu niby pierwszym oficerem, a czuje się jak niewidzialny człowiek.

Lilianna pokiwała głowa ze współczuciem. Doskonale rozumiała, co Józek chce jej powiedzieć – Wolkanie znani byli ze swej niechęci do służenia pod rozkazami przedstawicieli obcych ras, a jako istoty niezwykle inteligentne umieli uprzykrzyć życie każdemu oficerowi, którego im narzucono, nie naruszając przy tym regulaminu ani o włos. Stelmach patrzył na nią błagalnie i wyraźnie widziała w jego oczach niemą prośbę „na miłość boską, zabierz mnie pani z tego piekła!” Udawała póki co, że nic nie widzi, ale postanowiła coś w tej sprawie zrobić. Józek nie był bezproblemowym podwładnym, ale nawet on nie zasługiwał na taką katorgę. Póki co jednak były ważniejsze sprawy.
Sala konferencyjna Kirshary nie ucierpiała podczas bitwy. Tyle tylko, że ze stołu zleciał projektor holograficzny i leżał teraz na podłodze w charakterze smętnych szczątków. Kapitan Zakrzewska wyminęła je obojętnie i usiadła w fotelu przewodniczącego. Potem spojrzała znacząco na zegarek.
- Spokojnie, nie spóźnią się – Józek z westchnieniem opadł na fotel po prawej – Punktualni to oni są. Punktualni, dokładni i nie do zniesienia.
- Mają swoje zalety.
- Owszem, ale pojedynczo. W masie najzdrowszego człowieka wpędzą do czubków. Każdy pęknie po kilku dniach. A ja latam z nimi już pięć miesięcy.
- Nie wie pan czasem, czego od nich chcieli Romulanie?
- Nie. Oni świetnie potrafią się maskować. Jeśli nie chcą, nie puszczą pary z gęby. Jeśli coś ukrywali, mnie nie powiedzieli.

Kapitan zacisnęła usta, ale nic już nie rzekła, ponieważ właśnie zaczęli się schodzić wolkańscy oficerowie. Wszyscy mieli na sobie czyste mundury i wyglądali, jakby wyszli świeżo spod prysznica. Dwóch było dość wiekowych, jeden w średnim wieku, a pozostali zupełnie młodzi, wyglądali na nastolatków. Łączył ich ten sam, kamienny wyraz twarzy, oszczędne ruchy i zimny, niemal obraźliwy spokój.
- Siadajcie, panowie – powiedziała kapitan Zakrzewska, a spostrzegłszy, że jeden z młodszych oficerów jest niewątpliwie kobietą, dodała – I panie. Pogadamy teraz jak oficer z oficerem.