UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

piątek, 11 października 2013

LVIII.


Podczas gdy na pokładzie Hermasza szukano pytoniego wylęgu, załoga Voyagera zabezpieczała skrupulatnie wszystko, co tylko się dało. Jak słusznie rozumowali, przebicie więżącej statek anomalii mogło zaowocować potężną falą uderzeniową. Wszyscy byli podnieceni do granic możliwości, zarówno faktem że mają szansę wyrwać się z na oko beznadziejnej sytuacji, jak i tym, że oto czeka ich spotkanie z drugą ziemską załogą. Ten nastrój ekscytacji udzielił się nawet Doktorowi i jedynymi istotami, które zachowały pełny spokój, byli Tuvok i 7of9. Ta ostatnia siedziała przy największym działku fazerowym i obliczała koordynaty, wprowadzając niezliczone poprawki na przeróżne zmienne losowe. Co jakiś czas łączyła się z Krzysztofem Majchrem, konsultując z nim kolejne zmiany współrzędnych. W końcu nadeszła chwila, gdy oboje stwierdzili, że już lepiej być nie może i z tą wiadomością połączyli się ze swymi dowódcami.
- No to nie czekajmy dłużej - zdecydowała kapitan Janeway - Bo jak będziemy czekać to jeszcze stanie się coś, co uniemożliwi nam te próby.
- No to lu, Smoku.
- skwitowała zwięźle raport swego czołowego snajpera kapitan Zakrzewska, która akurat była w łazience i pomagała Weronice wykąpać Miśka. Wielki owczarek ujadał i skowyczał tak, że Krzysztof Majcher z trudem słyszał Liliannę przez głośnik.
- Dobra, to zmawiam się z tą lalą od Voyagera i zasuwamy - odpowiedział - Uprzedź ludzi, Lila, może nami telepnąć, szczególnie jak panienka w połowie roboty zechce poprawić makijaż i rączka się jej omsknie.
- Nie trzeba, ja to zrobię
- włączył się niespodziewanie główny komputer i zaraz potem rozdarł się na wszystkie pokłady - Uwaga istoty organiczne! Przygotować się fizycznie i moralnie na niekontrolowane wstrząsy!
Ten komunikat wywołał niejakie zamieszanie, połączone z powszechnymi życzeniami pod adresem mamusi Hermasza, kompletnie - jak stwierdził R'Cer - pozbawionymi podstaw logicznych, za to nad wyraz barwnymi. Jasiek Gąsienica i Jędrzej Karpiel natychmiast pospieszyli, by zabezpieczyć swoją ukochaną bimbrownię, ojciec Maślak zaczął zbierać chętnych na zbiorowe modły w intecji powodzenia akcji ratunkowej, zaś profesor Trekowski wygasił palniki w pracowni i zamknął na głucho wszystkie pojemniki z niewiadomymi substancjami. Właściciele co mniejszych pupilków sprawdzali starannie terraria i klatki, a doktor T'Shan pospiesznie zapakowała córeczkę do łóżka wmawiając jej, że już jest noc i trzeba spać.
W ciągu dziesięciu minut cała obsada mostka była na miejscu, nawet mokry po kąpieli Misiek, który wkręcił się tam i nie dał wygonić. Również mostek Voyagera był wyraźnie bardziej ludny niż kiedykolwiek, bo oprócz tego, że były zajęte wszystkie stanowiska, wielu ludzi po prostu kręciło się po nim wyraźnie udając, że przyszli w jakimś konkretnym celu. Kapitan Janeway siedziała w fotelu, zaciskając swe kształtne palce na jego poręczach. Obok niej stał porucznik Chakotay, równie zdenerwowany jak ona, ale usiłujący zachować spokój. Tom Paris przy sterach dzwonił zębami, z czego w ogóle nie zdawał sobie sprawy, chorąży Kim bębnił nerwowo palcami po konsoli maszynowni, i jedynie Tuvok nie okazywał żadnych emocji. Gdy ekran rozjaśnił się ukazując wnętrze mostka Hermasza, Kathryn z trudem opanowała się, by nie zerwać się z fotela. Powstrzymała ją przed tym tylko obawa kompromitacji. To, co zobaczyła, mogło zresztą wytracić z równowagi osobę dużo spokojniejszą, bo nawet od konsoli Tuvoka dobiegł ją stłumiony dźwięk, jakby wciąganego gwałtownie powietrza.
Na ekranie mała kapitan w staroświeckim mundurze z białoczerwonymi wypustkami awanturowała się straszliwie ze swymi ludźmi, których na mostku było stanowczo za dużo, by mogli stanowić jedną wachtę. Jędrne i nad wyraz obrazowe wyzwiska sypały się jak z rękawa, harmider panował niewiarygodny, i na pierwszy rzut oka mostek Hermasza przypominał piwiarnię, w której doszło do zwyczajowego nieporozumienia. W dodatku pomiędzy przepychającymi się i wykrzykującymi swe pretensje ludźmi pętał się ogromny, mokry pies, co chwila podcinając komuś nogi.
– Czy... coś się dzieje? – spytała wreszcie Janeway, zdziwiona tym niecodziennym widokiem.
– Nie, skądże, normalnie miła atmosfera – odpowiedziała jej Lilianna, puszczając ucho młodego blondynka, którego właśnie siłą posadziła przy sterach – A co na pani folwarku?
– Jesteśmy gotowi i... zdyscyplinowani.
– My wbrew pozorom też. Czerep, jak pan jeszcze raz puści stery, łapy poprzetrącam! Stelmach, cholero jasna, siadaj pan przy konsoli maszynowni i pilnuj wskaźników, bo nie odpowiadam za siebie! Chorąży Podgumowana, jak panią kopnę w lewy półdupek, to nogami się pani nakryjesz i łbem do śmietnika wlecisz, czego pani tu się szwendasz?!
- A bo może będzie coś trzeba...? -
pisnęła wdzięcznym dyszkantem ruda i piegowata kobieta mundurze sekcji inżynieryjnej z czasów kapitana Kirka.
– Trzeba to lobotomii u pani, albo przynajmniej parę razy w łeb! Arek, do nagłej krwi, zajmij się tym szemranym towarzystwem, bo ja mam co innego do roboty niż niańczyć bandę przygłupów!
– Kto nie ma służby, uprzejmie proszę won, ale już!
– podniósł głos pierwszy oficer, na co nikt nie zwrócił większej uwagi. Przystojny Wolkanin z dystynkcjami komandora patrzył na to całe zamieszanie od konsoli naukowej, zachowując niezmącony spokój, a nawet z lekkim znudzeniem. Widać było, że takie widoki to dla niego nie pierwszyzna i że nie ma najmniejszego zamiaru interweniować.
Nagle wszyscy uspokoili się i zajęli swoje miejsca, jakby otrzymali polecenie od kogoś niewidzialnego. Gwar ucichł i dał się słyszeć męski głos, mówiący:
- Uwaga, ferajna! Godzina 0 za pięć... cztery... trzy... dwa... jeden... teraz!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz