UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

czwartek, 15 stycznia 2015

LXXXI.

Przesłuchanie odbyło się w gabinecie psychologa pokładowego, gdzie przeparadowano z całą pompą, przy czym do Allandry Michałow na ochotnika dołączyła Deanna Troi. Co prawda Worf zadeklarował, że może potrząsnąć pamięcią Kwieka bez użycia psychologicznego bełkotu, nie skorzystano jednak z jego uprzejmości. Michałow co prawda był bardzo za, przeważyła wszelako troska o integralność fizyczną zaopatrzeniowca, a ostatecznie tylko on wiedział, gdzie jest ładunek topalinu. Tak więc stanęło na przekazaniu sprawy w ręce dwóch uroczych psycholożek.
Wydawało się, że nie można by znaleźć nikogo lepszego do dyplomatycznego przepytania stremowanego delikwenta. Tymczasem bardzo szybko okazało się, że obie panie również nie mają cierpliwości do Colorado Kwieka. Zza drzwi gabinetu rozległy się odgłosy rzucania przedmiotami, krzyki i wymyślania, z których słowo „dzwoniec” należało do najpieszczotliwszych. Kapitan Zakrzewska potrząsnęła głowa.
– Nie podoba mi się to.
– Zdawało mi się, że jesteś przyzwyczajona do tego typu awantur.
– mruknął Picard z niezamierzoną złośliwością. – Na twoim statku to normalny sposób porozumiewania się.
– Masz rację, ale to się robi podejrzane. Trochę za dużo tych wrzasków. Na całym statku wrze, wszędzie wybuchają kłótnie, nawet ci którzy zwykle są w dobrej komitywie, teraz skaczą sobie do oczu. To już przestało być normalne. Zresztą sam widzisz, nawet twoja Betazoidka wpadła we wściekłość.

Pomyślawszy chwilę Picard uznał, że Lilianna ma rację. Takie słowa, jakie dochodziły zza drzwi gabinetu, nie pasowały do Deanny jaką znał. Nigdy wcześniej ich nie używała, a okazji przecież nie brakowało.
– Jak myślisz, co się stało?
Kapitan Zakrzewska wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia, ale chyba wiem jak temu zaradzić. Ty się dobrze czujesz?
– Znaczy?
– Nie masz ochoty dać komuś po mordzie?
– Raczej nie, a ty?
– Nie większą niż zwykle. Mimo to na pewno się nie mylę.
– W czym?
– To co się dzieje, nie jest normalne. Walimy do ambulatorium, stary, i lepiej się pospieszmy.

Kapitan Picard nie widział jeszcze miejscowego ambulatorium, ale przypomniał sobie doktor T’Shan i pomyślał, że pewnie jest ono, jak wszystko na tym statku, cokolwiek niekonwencjonalne. I czego Lilianna mogła tam chcieć w takiej chwili?
Ambulatorium polskiego statku wydało się Picardowi przede wszystkim absurdalnie ciasne i dziwnie urządzone. Najbardziej jednak zdziwił go widok ślicznej pielęgniarki, która właśnie waliła otwartą dłonią dobrze umięśnionego sanitariusza w wypięty, goły tyłek. Uderzony wyprostował się, rozejrzał i wskazał palcem na drugiego sanitariusza, krępego rudzielca.
– Skucha! – oznajmił rudzielec radośnie. Kapitan Zakrzewska odsunęła oniemiałego Picarda i wkroczyła do środka z gromkim:
- Baczność!
Sanitariusze i pielęgniarka wyprężyli się w postawie zasadniczej, przy czym temu o herkulesowej budowie rozpięte spodnie opadły do kostek.
– Zapnij się, Figielek – ofuknęła go kapitan – Co to za pomysły? W dupaka gra się po służbie, jasne?!
– Tak jest!
– Gdzie lekarz dyżurny?
– Posłusznie melduję, że poszli na randkę z panem R’Cerem
– doniosła pielęgniarka wdzięcznym głosikiem – Doktor Foremna mieli ją zastąpić, ale mają migrenę.
– Znalazła się hrabina... Dokąd ta para wolkańskich gołąbków mogła pójść? Pomyśl, Lolita, to ważne.

Siostra zastanowiła się głęboko, a zaraz potem jej śliczna twarzyczka rozjaśniła się.
– Na pewno do oranżerii! Oni ją lubią!
- Macie tu oranżerię? –
spytał Picard ze zdziwieniem. Nie sądził, by w tak szczupłym wnętrzu Hermasza zmieścił się jeszcze taki obiekt jak pokładowy ogród. Lilianna machnęła ręka lekceważąco.
– Wielkie halo. Trochę krzaczków i palemek, no i akwarium. Chodźmy tam.
Po drodze do obojga kapitanów dołączył Józek Stelmach, próbujący uzyskać od swego dowódcy autoryzację pod jakimś odręcznie napisanym podaniem. Ponieważ Lilianna nie chciała złożyć swego podpisu bez przeczytania, zaczął się awanturować i uparcie nie chciał odstąpić, aż doszli do celu. Oranżeria mieściła się na drugim końcu statku. Rzeczywiście była nieduża, ale zgrabnie urządzona, a w samym jej środku stała ukwiecona altana z miniaturową fontanną Obok niej siedziało dwoje Wolkan, pogrążonych w rozmowie.
Kapitan Zakrzewska ani myślała uszanować ich sam na sam.
– Hej, spiczastouszki! – zawołała – Zostawcie to pitigrili na odpowiedniejsze czasy i powiedzcie mi coś. Czy to prawda, że wasza kwatera główna zaopatrzyła was w gaz blokujący emocje u humanoidów?
– Pani nie ma źdźbła taktu!
– krzyknęła z oburzeniem T’Shan, pospiesznie zapinając pod szyją rozpiętą kusząco bluzkę.
– To już ustaliliśmy, teraz co z tym gazem?
– Jest coś takiego, ale o co chodzi?
– spytał R’Cer z jawnym niezadowoleniem. Był wyraźnie ożywiony, całkiem nie po wolkańsku.
– No więc o to, żebyście go napuścili do wentylacji – wyjaśniła mu Lilianna – Cała załoga dostała szmergla, podejrzewam że ktoś podziałał na nasze emocje. Na wasze też, o ile mnie oko nie myli. Musimy to opanować, zanim wyczerpią się nam rezerwy tlenu.
Doktor T’Shan otwarcie powiedziała, co myśli o swoim dowódcy, ale jej partner zdołał pozbierać myśli na tyle, żeby zrozumieć powagę sytuacji. Wstał i wsadził głowę do fontanny. Przez chwilę trwał w takiej mimowolnie wypiętej pozie, potem wyprostował się i przygładził mokre włosy.
– Jest źle – stwierdził – Proszę dać mi kwadrans, powinienem...
Nie dokończył, bo do oranżerii wpadła zdyszana siostra Ofelia, potrącając niechcący Stelmacha, aż ten zaplątał się we własne nogi i wyrżnął kością ogonową o podłogę. Następnie opadła na lekarską kozetkę, zakrywając twarz rękami i zawodząc rozpaczliwie:
– Pani kapitan, niech pani ratuje! Tadek zwariował!
Lilianna wzruszyła ramionami.
– Nigdy nie był zanadto normalny – stwierdziła – Co teraz zrobił?
- Ooo, idzie tu!

Kapitan Zakrzewska wyjrzała na korytarz i opadła jej szczęka. Środkiem szedł niespiesznie kapelan Hermasza, ubrany w beżowy garnitur i krawat pod kolor, trzymał ręce w kieszeniach i śpiewał wesolutko:
- Matuś moja, dajze mi jom, bo wóm zęby powybijom
Citrojda, citrojda, citrojda
Powybijom, powyśturchom, ozenie się z wasom córkom
Citrojda, citrojda, citrojda!
– Czy ojciec zwariował, jak Boga kocham?
– wykrztusiła Lilianna. Ksiądz zatrzymał się, spojrzał na nią surowo i oświadczył karcąco:
- Po pierwsze, nic mi nie wiadomo, żebym był pani ojcem, ale musiałbym znać nazwisko panieńskie matki, żeby mieć pewność. Po drugie, ile razy można tu wam wszystkim powtarzać, że Boga nie ma?
- No jak to? Sam ojciec... tfu, sam mówiłeś, Tadek, że stworzył świat?
- Bo wtedy jeszcze był -
oświadczył Maślak twardo i przysiadł z jękiem na podłodze, bo siostra Ofelia, doszedłszy widać do siebie, zerwała się z kozetki i zastosowała metodę perswazji, której musiała nauczyć ją Keras. Złapała mianowicie nowonarodzonego ateistę za kark i grzmotnęła jego głową o ścianę, powodując u niego chwilowy zamęt w osądzie sytuacji.
- No! - oświadczył z uznaniem Stelmach - I to było prawdziwie po chrześcijańsku.

1 komentarz:

  1. Mam skojarzenia z pewnym odcinkiem TNG, w którym to podobna
    "zaraza" wykończyła załogę "Ciołkowskiego" (chyba klasy Constellation), a potem zainfekowana została załoga Enterprise-D.
    Tak czy owak, odcinek świetny. Ale i tak o. Maślak na zakończenie przebija wszystko.

    OdpowiedzUsuń