UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

sobota, 18 kwietnia 2015

LXXXIV.


– Tego tu jeszcze brakowało – westchnęła Lilianna – Czego?
Q nie wydawał się być poruszony niemiłym przyjęciem. Przez chwilę patrzył po obecnych, aż wreszcie spytał podejrzanie uprzejmym tonem:
- I jak się bawicie?
– Wspaniale
– odparła zgryźliwie kapitan Zakrzewska – Przynajmniej do tej pory. Pytałam, czego tu.
– Słyszałeś pan, panie Kutasiński?
– poparł ją Majcher – Przydałoby się odpowiedzieć.
Q skrzywił się.
– Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że w każdej chwili mogę was zniszczyć?
– Krowa która dużo ryczy, mało mleka daje
– stwierdziła Lilianna z całym spokojem – Albo nas pan rozpierdziel po galaktyce jak Bóg przykazał, albo zjeżdżaj pan w cholerę i daj nam żyć. Dość pan narozrabiałeś jak na jeden raz.
Kapitan Picard zauważył z rozbawieniem, że jego nemesis traci grunt pod nogami. Q miewał do czynienia z różnymi modelami zachowań – bano się go, nienawidzono, usiłowano przebłagać – ale tu spotkał się zupełną nowością. Ci ludzie nie trzęśli się ze strachu, nie byli nawet wściekli, opędzali się po prostu od niego jak od uprzykrzonej muchy i raczej wyglądali na znudzonych niż na przerażonych. Nie zmieniał tego fakt, że narobił im mnóstwa kłopotów i zagroził nawet ich życiu.
– No dobrze – westchnął demonstracyjnie – Uwalniam was, róbcie co chcecie.
– Zaraz
– wtrącił się Arek – A nie można by nas tak wykopać z powrotem do naszych czasów? Nie wiem jak innym, ale mnie się ta przyszłość nie podoba.
– Nic z tego
– oświadczył twardo Q – To będzie dla was kara. Zostaniecie tutaj. Bawcie się dobrze. Aha, i zdezaktywowałem ten gaz wyciszający wasze emocje. Są zbyt zabawne, by je wyłączać.
I znikł.
Ożesz w buźkę kochana płatna towarzyszka łoża jego rodzicielka była – powiedział Józek Stelmach, a w każdym razie tak przełożył jego słowa translator - Co teraz, kapitanko?
Lilianna wzruszyła ramionami i rzuciła jakieś nieprawdopodobne anatomicznie życzenie pod adresem już nieobecnego Q.
– Sternicy, raport. – zażądała.
– Wygląda na to, że wyszliśmy na otwartą przestrzeń – zameldowała podnieconym głosem Weronika - W odległości stu pięćdziesięciu tysięcy mil przed nami statek gwiezdny. Nie znam tej specyfikacji, ale fiuuu, ogromny.
To pewnie Enterprise! – ucieszył się Picard. Marzył już o powrocie na własny statek, gdzie panowała mniej więcej normalna atmosfera, gdzie nikt nie rzucał skomplikowanymi technicznie przekleństwami ani nie zwoływał załogi na wspólną modlitwę biciem w gong.
– Zbliżyć się. – nakazała Lilianna. Sternicy posłusznie podprowadzili Hermasza pod ogromny statek, przy którym wyglądał „jak wypierdek z wetkniętym piórkiem”, co stwierdził głośno i bez skrępowania Józef Stelmach.
– Ja ci dam wypierdka, ty kupo białka.- obraził się Hermasz i kopnął Stelmacha prądem przez konsolę.
– Spokój, Hermuś – zarządziła kapitan Zakrzewska – Później ustalimy, kto komu co jest winien. Nasi goście chcą już pewnie jak najszybciej być w domu.
– Można trochę ciszej?
– spytał R’Cer – Obudzicie mi dziecko.
Worf warknął po klingońsku coś, czego prawie nikt nie zrozumiał – oprócz R’Cera, który odpowiedział mu w tym samym języku i to tak, że Klingon zaryczał i chciał się na niego rzucić. Picard i Riker z trudem zaprowadzili porządek.
– Panie R’Cer, jak panu nie wstyd? – Lilianna zmierzyła swego oficera naukowego od stóp do głów spojrzeniem, w którym było tyleż podziwu co dezaprobaty – Co pan mu powiedział?
– A takie tam...
– Melduje pokornie, królowo, że użyte przez komandora zdanie brzmiało „A twoja matka miała płaskie czoło.” –
zaraportował ochoczo Hermasz.
– To musiało boleć.- zachichotał Majcher, który z racji codziennej styczności z Zajczikiem oraz damą jego serca nauczył się trochę po klingońsku. Kapitan Zakrzewska pokręciła głową.
Jeśli nawet nasz etatowy Wolkanin zaczyna tracić olimpijski spokój, musi być niedobrze. – zawyrokowała.
– Kapitanko, ktoś się do nas dobija. – zameldowała Malwinka Kręcik.
– Łącz i na ekran główny.
Malwinka pstryknęła przełącznikiem i na ekranie ukazał czarnoskóry mężczyzna z aparatem wizyjnym na oczach.
– Czy to wy porwaliście komandora Rikera? – spytał surowo.
– A już – parsknęła Lilianna – A na co on nam? Żeby tańczył na rurze w mesie? To wszystko sprawka Q. A tak w ogóle należałoby się przywitać i przedstawić, sierżancie.
– Nie jestem sierżantem.
– A chcielibyście być? Da się zrobić, wystarczy amputować panu te nity na kołnierzu.
– I niby pani miałaby to zrobić?
– Oj, proszę mnie nie prowokować, bo...

Kapitan Picard przerwał tę niezbyt mądrą wymianę zdań, przedstawiając niewidomego oficera jako swego głównego inżyniera.
– I rzeczywiście, Geordi, mógłby pan przestrzegać protokołu.- zakończył karcąco.- Ta dama jest dowódcą swojej jednostki tak samo jak ja dowódcą Enterprise.
Geordi wymamrotał przeprosiny, a Picard zwrócił się z kurtuazją do Lilianny:
- Proszę o pozwolenie opuszczenia pokładu.
– Zezwalam –
odparła kapitan Zakrzewska dostojnie – Odprowadzę was do hali transportu.
Po drodze trzeba było jeszcze zgarnąć Datę, pracującego nad jednym z replikatorów. Nie bardzo chciał przestać, ale na rozkaz swego kapitana dołączył do reszty.
– Mógłbym usprawnić jeszcze kilka rzeczy.- powiedział żałośnie.
Dziękuję za dobre chęci, ale wystarczy to, co pan już zrobił – pocieszyła go Lilianna – My sobie damy radę z tym co zostało. Zawsze jakoś sobie radzimy.
W hali transportu siedział technik Lalewicz. Tym razem nie czytał, grał za to w warcaby ze swą zmienniczką, Marianną Bolczyk. Na widok gości przerwał partię i wstał.
– Ci państwo wracają do domu – powiadomiła go Lilianna – Proszę rozpocząć procedurę.
– Zrobi się.

Lalewicz podszedł do konsoli i zaczął stroić przełączniki, gdy nagle coś gruchnęło i zgasło światło.
– Co znowu?! – rozdarła się kapitan.
– Brak zasilania – powiadomił ją Lalunia, wyłaniając się z mroku w mdłym świetle lamp awaryjnych – Przykro mi, ale transportu nie ma i na razie nie będzie.
– Dopiero co wszystko działało i znowu klapa?
– Z tym proszę już do maszynowni. Ja nie elektryś.
– Lalewicz usiadł przy stoliku i jakby nigdy nic wrócił do gry.
Kapitan Zakrzewska zwróciła się do gości.
– Jeśli wasze komunikatory działają, połączcie się z Enterprise i poproście o transport, dobrze? Ja muszę zająć się tym co się tu dzieje. Nie chcę was dłużej w to mieszać, na pewno macie własne problemy.
Kapitan Picard zawahał się. Jego rycerska natura podszeptywała, że może lepiej byłoby zostać i zaoferować pomoc, ale potem pomyślał, że z poziomu własnego zaawansowanego technicznie statku może zrobić dla Hermasza więcej, niż będąc uwięzionym na jego pokładzie. Uspokojony tą myślą dotknął swego komunikatora.
– Halo, Enterprise. Pięć osób do transportu.

6 komentarzy:

  1. Hihihi, piękne :D Najbardziej mi się podobał przekład przekleństwa "Ożesz w buźkę kochana płatna towarzyszka łoża jego rodzicielka była", cudne, zwaliło mnie z krzesła ze śmiechu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Autorka potrafi wspaniale przekazać "ładunek emocjonalny" omijając wulgaryzmy. Co zwiększa atrakcyjność opowieści.

      Usuń
  2. Qrczak jest chyba nieźle skonfundowany konsekwentnym traktowaniem "per nogam".
    A skoro "Hermasz" może już swobodnie lecieć w siną dal, to pewnie załoga będzie musiała zastosować się do rozkazów dowództwa? Jeśli tak, to admiralicję czeka niewąski szok kulturowy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedny 24 wiek :-D to im Hermuś da popalić :-D

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj da da, możecie być pewni :)
    I cieszę się, że się podoba. Oby tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że się podoba, to już Twoja zasługa. Czekamy na więcej!

      Usuń