UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

poniedziałek, 23 września 2013

LVII


"Potwornie wściekła" to kapitan Zakrzewska raczej nie była, ale mocno podenerwowana to i owszem. Nie chodziło jej przy tym bynajmniej o von Brauna i jego girlaski - od początku podejrzewała młodego dyplomatę o jakieś machlojki i tylko czekała, kiedy bomba pęknie. Ich problem był jednak zgoła nieistotny, gdy zestawiło się go ze sprawą ratunku dla Voyagera. Opracowana przez Trekowskiego procedura była mocno ryzykowna. Gdyby wiązki nie pokryły się z wyliczoną dokładnością, efekt obustronnej salwy mógłby się okazać mało przyjemny. Nie ona jedna to wiedziała i nie ona jedna ufała Trekowskiemu jedynie w bardzo ograniczony sposób. Przechodząc obok pokładowej kaplicy Lilianna usłyszała chóralne modły i domyśliła się, że ojciec Maślak postanowił po swojemu wspomóc działania techniczne. Potwierdziła to siostra Ofelia, którą spotkała tuż za zakrętem.
- Cała nadwachta się tam modli - powiedziała zakonnica - Tadek zagonił wszystkich, których złapał, a kto był oporny, to i różańcem po karku oberwał.
Sławny różaniec ojca Maślaka był rozmiaru "mega", a jako wykonany z mahoniu i litego srebra, stanowił nie lada broń, niegorszą niz przeciętny łańcuch rowerowy. Nic tez dziwnego, że takiemu argumentowi trudno było się oprzeć.
- A siostra nie poszła?
- Nie. Porządkuję zakrystię, bo jakbyśmy mieli gości i któryś by chciał się wyspowiadać, to żeby wstydu nie było.
- Wątpię jakoś, by w załodze kapitan Janeway byli jacyś szczególnie gorliwi katolicy
- mruknęła Lilianna - Ale niech siostra robi co uważa za stosowne.
- Nie mam wyjścia. Tadek bywa bardzo pryncypialny.

Kapitan Zakrzewska pokiwala głową ze zrozumieniem. Nie od dziś znała siostrę Ofelię od Aniołów i wiedziała, że w jej wygładzonym słowniku określenie "bardzo pryncypialny" oznacza "cholernie upierdliwy" - co było prawdą bezsporną. Czasami naprawdę lepiej było poddać się woli ojca Maślaka niż kłócić się z nim, co było zajęciem po pierwsze czasochłonnym, a po drugie szalenie wyczerpującym.
Po drodze do "wieżyczki" Lilianna natknęła się jeszcze na małżeństwo Podgumowanych, które w niezwykłej jak dla tej pary zgodzie dokoptowało sobie chorążego Kindermana i cała trójka grała z T'Allią w "Ole, ole Janko" na samym środku korytarza.
- Sio z tym do świetlicy lub do holodeku. Korytarz statku gwiezdnego to nie ogródek jordanowski. - zarządziła dobrotliwie, przechodząc obok.
- Ciocia kapitan zagra z nami! - zawołała T'Allia prosząco, łapiąc Liliannę za nogawkę munduru.
- Nie teraz. Po kolacji. - obiecała jej, nim zniknęła w turbowindzie - Hermasz, przygotuj wszystko do poważnego wstrząsu, a na razie zawieź mnie do wieżyczki.
- Robi się, królewno
- zgrzytnął ochryple komputer - Czuję się jednak w obowiązku nadmienić, że pan Majcher zahasłował wejście, żeby mu się nikt nieproszony nie wtranżolił.
- Nie szkodzi. Znam hasła Krzyśka tak samo jak on moje.
- Mam nadzieję, bo ja ich nie znam

W głosie komputera brzmiało wyraźne rozgoryczenie. "Wieżyczka", czyli centrum obsługi dział fazerowych i wyrzutni torped, było niejako układem autonomicznym i wstęp tam mieli tylko ci, którzy znali aktualne hasło. W tej części statku brakowało wszechobecnego podsłuchu, tak więc w ten sposób Hermasz nie mógł tych haseł poznać. Ponadto wszelkie próby nawiązania pokojowej współpracy z małym komputerkiem, kontrolującym "wieżyczkę", spełzały na niczym. System o imieniu Gucia (nikt nie miał pojęcia, kto go tak nazwał, ale maluch nie reagował na inne określenia) był uparty jak muł. Bardzo to Hermasza gnębiło.
- Nie złość się, Hermuś - powiedziała pojednawczo Lilianna - Wiesz dobrze, że tak jest bezpieczniej. Gdyby wrógł wdarł się na pokład i przejął jakoś nad tobą kontrolę, nie zdoła wykorzystać naszego uzbrojenia.
- Niech tylko spróbują tu wejść!
- Wiem wiem, ale wszystko trzeba wziąć pod uwagę.

Komputer burknął coś w odpowiedzi i zamilkł. Bywał czasem po dziecinnemu obraźliwy, ale wszyscy już do tego przywykli i nie zwracali na jego fochy żadnej uwagi.
Wysiadłszy z turbowindy kapitan Zakrzewska wstrząsnęła się lekko. W tej części statku panował przeraźliwy ziąb. Szczęśliwie korytarz był krótki - po kilkunastu krokach Lilianna stanęła przed pancernymi drzwiami, na których widniał wymalowany artystycznie olejną farbą staroświecki czołg i napis "Rudy 102". Dotknęła panela kontrolnego. Coś szczęknęło i odezwał się uprzejmy, dziewczęcy głosik Guci:
- Zidentyfikuj się, przybyszu.
- To ja, Gucia. Kapitan Lilianna Zagrzewska, numer służbowy 279601
- Proszę podać hasło.

Lilianna zakasłała lekko i wyrecytowała do mikrofonu:
- Zgroza!
Co za proza!
Jam mimoza
fiołka liść!
Takiego zbója
pan nie zbuja!
Alleluja
możem iść.

Gucia zapiszczała, po czym stwierdziła słodko:
- Identyfikacja poprawna. Hasło prawidłowe. Proszę wejść, kapitanie.
Klapa odchyliła się lekko i kapitan mogła wkroczyć do "wieżyczki", gdzie Krzysztof Majcher kalibrował właśnie ręczny celownik największego działka.
- Cześć, Lila - przywitał się nieregulaminowo - Widzę, że wciąż pamiętasz nasze ulubione hasło. Jeszcze trochę i będę gotowy. Strasznie rozregulowane, psia morda.
- Dasz radę do godziny 0?
- Jasne, nie ma sprawy. Czy ten ich strzelec, ta znaczy się lala w srebrnym trykocie, nie spudłuje, jak myślisz?
- Ja wiem? Sądząc z tego co mówiono i z wyglądu, to częściowo komputer... Borg.
- Czyli ni pies ni wydra, coś na kształt świdra. Cóż, zobaczymy. Tak w ogóle, to coś się stało? Nie wyganiam cię, ale jeśli chciałaś pogadać, to mogłaś po prostu użyć interkomu.

Kapitan Zakrzewska zawahała się, a potem wyjęła z torebki przy pasie tabliczkę angielskiej czekolady Catburry, którą chomikowała u siebie jeszcze od startu.
- To na podniesienie morale - powiedziała - A Weronika obiecała, że jak dobrze się spiszesz, dostaniesz całusa.
- No to mam teraz dobry powód by nie skrewić.
- rozpromienił się Krzysiek, który bardzo lubił zarówno czekoladę, jak i Weronikę. Ułamał kawałek tabliczki, wepchnął sobie do ust i po chwili na jego krągłej twarzy pojawił się błogi wyraz rozmarzenia.
- Boska.
Lialianna trzepnęła go po przyjacielsku w kark i wyszła, a Gucia zamknęła za nią klapę. Wieżyczka znowu została odseparowana od reszty statku tak, jakby przygotowywała się do obrony przed inwacją Klingonów.
- Teraz trzeba jeszcze załatwić sprawę von Brauna - pomyślała kapitan, jadąc turbowindą na mostek - Jeśli operacja się powiedzie, trzeba będzie go wypuścić, bo kto przygotuje uroczystą kolację? Ech, ciężki jest los dowódcy. Ciągle te zgniłe kompromisy...
Mamrocząc do siebie z niezadowoleniem wyszła z windy, wpadając od razu na Keras.
- Co pani robi na mostku?! - zagrzmiała.
- Niechże się pani nie złości - ujął się za Klingonką R'Cer, nim zdążyła odpowiedzieć coś niewątpliwie pozbawionego szacunku i nieprzyjemnego. - To ja poprosiłem panią Zajczik, żeby pomogła mi naprawić skaner. W stoczni remontowej wymieniono nasz model na klingoński, zupełnie nie umiem sobie z nim poradzić.
- Ciekawe, co za palant to zrobił
- Lilianna pokręciła głową z dezaprobatą - Hermasz, wiesz coś o tym?
- Jakże by nie, królowo
- odparł komputer - Ten skaner jest zdobyczny. Dali go nam, bo żaden inn y nie dawał się wmontowac w konsolę, a oryginalnych z NX już żadnych nie mieli.
- Mogli choć spytać... Keras, da sobie pani z nim radę?
- toH
- odparła Klingonka - To prosta usterka. Będzie gotów za jakieś pół waszej godziny.. a co to za junk 'ay'?!
Z łożyska skanera wyciągnęła coś, co przypominała dużą, czarną dżdżownicę i przyglądała się temu z wyraźnym pomieszaniem
- Może to się je?
- Nie!
- wrzasnął Trekowski, który z braku lepszego zajęcia oczekiwał na godzinę 0, nudząc się przy konsoli maszynowni - To mały pyton!
- Jezus Maria, skąd tu się wzięły małe pytony?
- jęknęła Inga Lausch, chowając się przezornie za konsolę łączności. Trekowski podszedł i zdecydowanie odebrał Keras wijące się leniwie stworzenie.
- Wygląda na to, że Adam i Ewa złamały jedno z przykazań - stwierdził - Ich tu musi być więcej.
- Co my z nimi zrobimy?
- Arek, zajęty na swoim miejscu jakimiś wyliczeniami, podniósł głowę - Terrariów nam nie starczy.
Profesor wzruszył ramionami.
- Będziemy mieli prezent dla bratniej załogi - odparł - No co, zły pomysł? Jak znalazł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz