Niewiele mogłoby się równać z piekłem, jakie zrobił Karol Michałow po usłyszeniu, że wbrew jego wyraźnym żądaniem części do kluczowych systemów „poniewierają się” w dziale zaopatrzenia, zamiast być „pod ręką”, to znaczy w magazynie maszynowni. W końcu kapitan Zakrzewska wyciągnęła Picarda na korytarz, żeby przypadkiem nie oberwał, a za nimi wyskoczyła Allandra.
– O co mu chodzi?
- O to że nie wiedział, co jest w magazynie. I że to w ogóle było w magazynie, a nie w pakamerze maszynowni, jak chciał.- wyjaśniła pani psycholog – Mój mąż jest bardzo apodyktyczny.
– A to taka różnica?
– Dla normalnego mechanika może nie, ale Michałow to inna para kaloszy.- mruknęła kapitan Zakrzewska - Ma zacięcie MacGyvera, a to znaczy, że jak złapie fazę, to potrafi przerobić oscylator neutrinowy na maszynkę do drinków, zupełnie się przy tym nie troszcząc, skąd weźmie drugi w razie potrzeby. Już ja go znam. Uwielbia takie przerabianki. Wolałam się zabezpieczyć i jak sam widzisz, miałam rację.
Kapitan Picard obejrzał się na drzwi maszynowni z mieszaniną podziwu dla siły płuc głównego inżyniera i wyraźnej obawy o stan jego umysłu.
– Rozumiem, ale dlaczego ten człowiek teraz tak wrzeszczy? Przecież dobrze się złożyło.
– Dobrze, ale on się teraz uważa za zrobionego w mikado...
Dalszą rozmowę kapitanów przerwał potworny ryk Worfa, który najwyraźniej doszedł do wniosku, że czas uspokoić atmosferę. Zaraz potem zapanowała podejrzana cisza. Lilianna ostrożnie zajrzała do środka i ujrzała niecodzienną scenę. Jasiek siedział pod ścianą z wyjątkowo głupią miną, a na jego czole rósł z olimpijską szybkością sinofioletowy guz. Worf trzymał Michałowa za gardło i potrząsał nim jak terier wiewiórką. Na szerokich ramionach Klingona uwiesili się Małpeczka i Lepek, a Jolka Stern wisiała mu na plecach i kopała go w tyłek, na co Worf nie zwracał żadnej uwagi.
– Kurza twarz, zostaw pan w spokoju mojego inżyniera, albo zaraz wylecisz za śluzę! – wrzasnęła Lilianna z oburzeniem.
– Ale śluzy przecież są zablokowane! - pisnął Lepek, puszczając ramię Worfa.
– Znajdę sposób!
Worf puścił posłusznie gardło Michałowa, uznając zwierzchność drobnej kapitan na tym statku, zaś inżynier siadł z rozmachem na podłodze i przez chwilę obmacywał sobie szyję.
– No nie, ja się tak nie bawię – wychrypiał wreszcie – Co to ma być, inwazja Klingonów?
– Jak na razie jednoosobowa – Lilianna podeszła do niego, wyciągnęła rękę i pomogła mu wstać – Bierzcie się lepiej do systemu podtrzymania, bo czasu coraz mniej. Inne sprawy mogą poczekać. Przypominam, że chodzi o życie nas wszystkich, a załoga tej maszynowni coraz bardziej przypomina mi nie profesjonalny zespół, a dzieci obrzucające wszystkich zgniłymi pomidorami.
O, to się Michałowowi nie spodobało. Wyrwał rękę z dłoni Lilianny z taką miną, jakby podejrzewał swoją kapitan o molestowanie seksualne.
– Żebym tu miał choć jeden zgniły pomidor, a choćby i zdrowy, wiedziałbym w kogo nim rzucić. – oznajmił – Jest pani wrzodem na moim tyłku od samego początku, a jeszcze na dodatek podważa pani moje rozkazy! Wyraźnie mówiłem, że części do kluczowych systemów mają być w mojej pakamerze!!!
Szef maszynowni zaczął swą przemowę ostro, ale skończył na najwyższych możliwych obrotach. Wszyscy dookoła niego kulili się, wciągając głowy w ramiona, a gdy Michałow wreszcie przerwał, kapitan Picard nie mógł powstrzymać się, by nie spytać:
- Czy tu nikt nigdy nie mówi spokojnie?
– Ja wiem? Rzadko, ale się zdarza – Lilianna podeszła do swego ordynansa i trzepnęła go w kark – Wstawaj, leniu! Panie inżynierze Michałow, pytam krótko i jasno, weźmie się pan do napraw czy nie?
Zainterpelowany w ten sposób Michałow burknął w odpowiedzi coś, co tylko głuchy mógłby nazwać komplementem, ale zebrał swoich ludzi i kuksańcami popędził ich przed sobą do działu zaopatrzenia.
– Można mu ufać? – chciał wiedzieć Picard, ale nim kapitan Zakrzewska zdążyła odpowiedzieć, od strony korytarza nadpłynęła nagle chóralna pieśń o wybitnie religijnym zabarwieniu. Zaciekawiony obejrzał się i zobaczył, co było dla niego większym zaskoczeniem niż cokolwiek innego. Środkiem korytarza maszerował niewysoki, a to bardzo gruby mężczyzna w bogato zdobionych szatach, już z daleka wyglądający na kapłana. Wymachiwał metalową puszką na trzech łańcuchach. Z puszki walił wonny dym, a za kapłanem kroczyli ludzie trzymający drążki baldachimu oraz cały orszak, śpiewający nabożną pieśń. Lilianna oczywiście też to osłyszała. Wyskoczyła z maszynowni, omijając zamienionego w słup soli Picarda i wrzasnęła, tupiąc w pokład:
- Natychmiast rozwiązać to zgromadzenie i zgasić kadzielnicę! Czy ojciec już do reszty na głowę upadł?! Grozi nam brak tlenu, a ojciec zatruwa tu resztkę powietrza!
– Mówiłam, że to głupi pomysł. – powiedziała spokojnie chuda kobieta w czarnej sukni i z wysokim, czarnym stroikiem na głowie, wyłaniając się zza pleców procesji – Zawsze walniesz jak chory w basen, Tadziu, a potem z tego mamy shitstorm.
– Jak ty się wyrażasz, Ofelio?! – oburzył się ksiądz, posłusznie wszelako zakładając pokrywę na kadzielnicę – A ty, moja córko, naprawdę mnie rozczarowujesz. Przerywasz święty obrządek i...
– Obrządek może ojciec odprawić jutro, jeśli pożyjemy tak długo.
Groźba szybkiej śmierci nie przeraziła jakoś dobrze odżywionego kapłana.
– Ktokolwiek chce uzyskać absolucję przed zgonem, proszony jest do zakrystii! – oznajmił gromkim głosem – Za pięć minut zaczynam dyżur.
Kapitan Zakrzewska zwróciła się do Picarda, wciąż stojącego z otwartymi ustami.
– Chodźmy wreszcie na ten mostek – westchnęła – Hej, Hermasz do Jean Luca! Rusz się, człowieku, bo inaczej doktor Żmijewski gotów zrobić ci autopsję. Później będziesz się dziwił, na razie mamy robotę. Trzeba jakoś opanować tę klatkę pełną wiewiórek.
Współczuję Picardowi. Z jego punktu widzenia poziom surrealizmu osiąga szczyty niebotyczne, zwłaszcza z powodu zetknięcia z procesją ojca Maślaka.
OdpowiedzUsuńDziękuję za możliwość przeczytania świetnego rozdziału i odprężający masaż przepony, jaki mi to zafundowało.