Wyszedłszy z maszynowni kapitanowie natknęli się na Allandrę Michałow, niosącą butelkę z jakimś czarnym płynem, najwyraźniej gazowanym.
- Co to? – spytała Lilianna, przystając.
– To? – pani psycholog uniosła butelkę – Coca cola. A w każdym razie coś, co ją bardzo przypomina. Jak tam mój mąż?
– No właśnie nie wiem... Był dla mnie bardzo miły.
– Poważnie?
– Owszem.
– Niedobrze.
Allandra zostawiła Liliannę na korytarzu i wpadła jak burza do maszynowni. Kapitan Picard spojrzał na małą Polkę pytająco, ale ta wzruszyła tylko ramionami i zwróciła wyczekująco twarz w stronę, gdzie znikła Allandra. Po chwili zza drzwi rozległy się straszliwe klątwy i mrożące krew w żyłach obietnice, dotyczące uszkodzenia ciała oraz ogólnego demontażu całego pomieszczenia. Lilianna otworzyła drzwi, zdecydowana interweniować.
– Co tu się znowu dzieje?!
Allandra pozbierała się z podłogi i ze złością grzmotnęła w kark Małpeczkę.
– Potknęłam się o tego idiotę! Karol! Karol! Chodź no tutaj, albo pożałujesz!
W tubie Jeffriesa zachrobotało i wyhynęła z niej głowa naczelnego inżyniera.
– Witaj, kochanie.
– Dam ja ci kochanie! Albo natychmiast powiesz mi, co się dzieje, albo dostajesz dymisję od stołu i łoża!
– To jeść pan też nie umie, szefie? – zdziwił się niewinnie Małpeczka. Michałow rzucił w niego śrubokrętem, chybiając zaledwie o włos.
– Dobra, jak tam chcecie – oznajmił ze złością i zeskoczył zgrabnie na podłogę – Chciałem uniknąć paniki, ale skoro jak zwykle nikt nie docenia moich dobrych chęci...
– Gadaj, człowieku, bo się wścieknę, a tego na pewno nie chciałbyś oglądać! – wrzasnęła kapitan Zakrzewska, która najwyraźniej miała już wszystkiego dość.
– A proszę bardzo! – obraził się inżynier – Ten Qrwi syn uszkodził nam system podtrzymania życia. Jolka i Lepek nie montują kryształów, tylko próbują naprawić główne ogniwo, na razie bez skutku. Pomaga im ten plastikowy komandor, co się tu wmeldował.
– Data. – domyślił się Picard.
– Niech będzie, mnie to rybka. Ważniejsze, że już teraz wzrosło stężenie dwutlenku węgla, oczyszczanie nie działa, transporter nie działa, śluzy zablokowane, łączności nie ma, a nasz centralny moduł, czyli cholerny Hermasz, przeszedł w stan uśpienia i nie możemy liczyć na jego pomoc. Dotarło do tej blond główki, czy szkolenia trzeba?
Zarówno słownictwo, jak i sposób mówienia Michałowa tak dalece odbiegały od czegoś, co można by nazwać szacunkiem dla przełożonego, że kapitan Picard wstrząsnął się mimowolnie.
– Gdyby mój podwładny tak się do mnie zwrócił...
– Nikt cię nie pytał o zdanie, łysa pało! A jeśli chodzi o mnie... – Michałow zmierzył Picarda wzrokiem z trudnym do opisania obrzydzeniem – to na pewno nie zasięgałbym opinii kogoś w takim pedalskim trykocie. Aż szkoda, że toto nie ma znaku tęczy na piersi...
– Karol! - wrzasnęła Allandra.
– No co? Facet wygląda jakby się urwał z Teatru Opery i Baletu, a śmie się mądrzyć.
– Natychmiast morda w kubeł i przeproś gościa!
– Jasiek! – ryknęła kapitan Zakrzewska takim głosem, jakby połknęła kilo gwoździ. Picard odruchowo skulił się, wciągając głowę w ramiona, a do maszynowni wpadł zaalarmowany Worf i, zorientowawszy się w sytuacji, popatrzył na małą a hałaśliwą kapitan z respektem. Tuż za nim wmeldował się do środka Jasiek, po drodze potykając się o Małpeczkę, niestrudzenie grzebiącego w konsoli komputera i konsekwentnie robiącego za zawalidrogę. A konkretnie o jego bardzo kościsty łokieć.
– Ło krucafuks... co jest, panicko? – jęknął, rozcierając sobie dyskretnie goleń.
– Jak ktoś się odezwie bez mego pozwolenia, wal go łeb nie łeb, bez różnicy płci i szarży!
– Haj! Słyszeliśta?
Kapitan Zakrzewska fuczała przez chwilę jak rozzłoszczony kot, potem rozejrzała się po maszynowni i spytała:
- Ile zostało nam czasu? Mów pan, Michałow.
Inżynier wzruszył ramionami.
– Najdalej za godzinę zaczniemy się dusić, a temperatura spadnie o dziesięć stopni.
– Uciec nie można?
– Odciął nam wszystkie drogi. Nie mamy nawet łączności.
Picard dyskretnie dotknął swego komunikatora, po to tylko by przekonać się, że jest on martwy jak stare drzewo. Bezczelny facet w cywilnym ubraniu miał rację.
– Pana ekipa da radę coś z tym zrobić czy nie? Tylko szczerze, bez tego pipciolenia, że „robimy co w naszej mocy”.
– No więc nie. Zadowolona?
– Wiecie chociaż, co się konkretnie stało?
Zanim główny inzynier zdążył odpowiedzieć, do maszynowni weszła Jolka Stern i Andrzej Lepek, oboje uszargani od stóp do głów. Za nimi z wypróbowanym wdziękiem stąpał Data, na którego głowie siedział Mruczek, iberyjski ryś doktora Żmijewskiego, i wniebogłosy syczał, usiłując nastraszyć swego mimowolnego rumaka.
– Szefie, posłusznie melduję: tam nie ma już co naprawiać. - zameldowała zmęczonym głosem Jolka.
– Wszystko działa?! – krzyknął z radosną nadzieją Michałow.
– Odwrotnie. Rozpiździło cały kram w cholerę. Jedna kasza.
– A perłowo cy grycano? – zainteresował się Jasiek.
– Manno... to znaczy, manna – burknął Lepek – Nie ma co zbierać.
– Nie widziałbym tego tak tragicznie – zauważył Data. Zdjął parskającego wściekle rysia z głowy i postawił go na podłodze – Wydaje mi się, że mamy tu do czynienia ze swego rodzaju rebusem skonstruowanym przez Q, który...
- Jeszcze raz ktoś wymieni imię tego osobnika, a nie odpowiadam za siebie – wysyczała kapitan Zakrzewska – Nie obchodzą mnie jego zagadki ani zamajtki, jasne? Ja chcę wiedzieć, czy mamy szansę wyłabudać się z tej zasranej sytuacji?!
- Tak właściwie... tak właściwie to nie.- odparł Data po rzetelnym namyśle – Czasu za mało.
– Aha. No to już mniej więcej coś wiemy – Lilianna wyraźnie się uspokoiła i podeszła do ściennego panelu komunikacyjnego – Zaopatrzenie! Hej, Cyganki, śpicie?!
– No co też pani, na służbie? – odezwał się godny, z lekka zaciągający głos Azalii Kwiek.
– Mam nadzieję. Macie części do systemu podtrzymania?
Wszystkim opadły szczęki, bo rozwiązanie było tak proste, że aż niemożliwe do pomyślenia.
– Nie tylko części, a cały zapasowy system. Melduję posłusznie, że sama pani go kupiła za cztery skrzynki oryginalnej „Soplicy”.
– Tak? – kapitan Zakrzewska podrapała się po głowie z zażenowaniem – Co pani powie, nic nie pamiętam. A trzeźwa wtedy byłam?
– Czy ja wiem, kapitanko? Tak średnio.
– To dużo wyjaśnia – Lilianna spojrzała po stojących jak słup soli inżynierach – No co się gapicie?! Jazda wszyscy do zaopatrzenia i montujcie nowy system!
No, wrócił stan normalny, czyli nienormalny. Wreszcie na scenie pojawiła się Allandra, bo już mi jej trochę brakowało. Krótka rozprawa między trzema osobami (na temat kaszy) świetnie wtrącona, do tego Data w roli Kaczkomana (a właściwie Rysiomana). Tylko nie pojmuję, jakim cudem Michałow and his company pogłupieli do tego stopnia, że nie sprawdzili magazynu?
OdpowiedzUsuń