UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

niedziela, 2 sierpnia 2015

piątek, 17 lipca 2015

czwartek, 16 lipca 2015

XCV


– Czego, do jasnej polędwicy?! – odezwał się krzyk zza drzwi w odpowiedzi na pukanie – Mówiłam „Wlazł!”!
– Drzwi się nie chcą otworzyć.-
głos wyraźnie należał do R’Cera – Coś się zacięło.
– Dla odmiany.-
Lilianna kopnęła kilkakrotnie w skrzynkę sterowniczą, aż coś zazgrzytało i drzwi rozsunęły się na boki – Jakiś problem, panie spiczastouchy, czy tak pan przyszedł pojęczeć?
R’Cer wszedł do jej kwatery i rozejrzał się nieznacznie. Miał cichą nadzieję, że coś się tu zmieniło na lepsze, ale nie, w prywatnym gniazdku pani kapitan nadal panował malowniczy bałagan, raniący wolkańskie poczucie estetyki.
– Chciałem wpisać na listę nr 2 siebie i T’Shan.- powiedział – Oczywiście i naszą córkę.
– Schodzicie na ląd?
– Tak będzie lepiej.
– W porządku.
- Lilianna wzięła listę pokładową i odhaczyła na niej trzy osoby – Powie mi pan, czego dotyczyła rozmowa z admirałem Vermikiem?
– Powiem.-
R’Cer założył ręce za plecy.- Wypytałem admirała o sytuację polityczną i jest ona rzeczywiście bardzo zła. Na dobrą sprawę żadna z planet nie może być uważana za stuprocentowo bezpieczną. Wróg potrafi przybrać każdy kształt i jest uzbrojony po zęby. W bardzo inteligentny sposób skłócił ze sobą Romulan i Klingonów, naszczuł na siebie kilka innych cywilizacji...
– Dobra, dobra, ale kto nim jest?
– Mówi się o nich „Zmienni”. Jak powiedziałem, zmieniają kształty, jak tylko chcą. Są mistrzami intryg i znają się na rzemiośle wojennym. Jeśli chce pani działać na zlecenie Sekcji 31, będzie pani dywersantem, a musi pani wiedzieć, że Zmienni nie biorą jeńców.

Lilianna wzruszyła ramionami.
– Wiem, uprzedzono mnie. Te osły z wywiadu nie próbowały ze mną pięknych słówek. Trudno, taki widać los Polaka. Nie mogę jednak mieć pretensji do tych, którzy nie będą chcieli tak ryzykować.
R’Cer wyglądał na speszonego.

– Wie pani, mam rodzinę. Co prawda nieoficjalną, ale jednak. Moja legalna żona nie żyje, pozostałych krewnych nie chcę kłopotać swoją osobą. Będę pracować w ambasadzie, Vermik zaproponował mi tam stanowisko, a T’Shan zrobi odpowiednie kursy i wróci do zawodu.
Kapitan Zakrzewska skinęła głową. Rozumiała go dobrze i nie miała zamiaru przekonywać, by zmienił zdanie. Prawdę mówiąc wolałaby, żeby jak najwięcej osób poszło w jego ślady. Statek do zadań specjalnych raczej nie potrzebował rozbudowanej sekcji naukowej ani działu kartografii. Hermasz został tak skonstruowany, że potrzebował jedynie sześćdziesięciu osób obsługi, reszta mogłaby z powodzeniem zejść na ląd i uniknąć niebezpieczeństwa, ale ani się śniło, żeby tak było. Nawet tancerki go go, przemycone na pokład przez Mattiasa, nie chciały wpisać się na listę nr 2. Na elementarną uwagę, że teraz statek bardziej potrzebowałby dodatkowych osłon niż rozrywki, odpowiedziały radośnie że nauczą się czego trzeba. Lilanna miała co do tego niejakie wątpliwości, ale pozwoliła im zostać. Sama przywykła do Pixie, Dixie i Brixie, urozmaicających podróż swymi występami i zwariowanymi pomysłami. Ku jej zaskoczeniu również Sixto postanowił zostać.
– Kiepsko tu z zaopatrzeniem.- powiedział smętnie – Jadę na towarze zastępczym, ale takiej kompanii nie znajdę nigdzie. Zostaję, chyba że sama mnie pani stąd wykopie.
– Dostaniemy replikatory dobrej klasy, będziesz pan miał krew jak ta lala.-
pocieszyła go kapitan – Nie przeszkadza mi wampir na pokładzie, ale trzymaj pan zęby przy sobie.
No i stało się tak, że gdy doszło do oddawania list, na drugiej z nich widniało tylko dziesięć nazwisk.

Karol Michałow wysłuchał z pewną rezerwą propozycji, złożonej mu przez mężczyznę w mundurze.
– A zatem chodzi o zorganizowanie stoczni od samych podstaw? – upewnił się jeszcze.
– Obawiam się, że tak.- odparł admirał Pescado – Przejęliśmy obiekt myśląc, że jest zdatny do użytku, na miejscu jednak okazało się, że kontrahent nas...
– Wyruchał
– dokończył spokojnie za niego inżynier – Wystawił dupą do wiatru i zrobił w krowę. Jakże miło przekonać się, że ludzie nie do końca zeszlachetnieli w dym.
– To nie jest człowiek, a Ferengi. Nazywa się Larq. Będzie pan musiał z nim pracować, bo stocznia leży tuż przy granicy przestrzeni Ferenginaru, i tylko Larq będzie mógł zdobyć dla pana potrzebne materiały. Jeśli chodzi o handel, ta rasa jest bezkonkurencyjna.
– Właśnie widzę. Wygląda na to, że jeden z nich sprzedał federacyjnym asom wywiadu tombak za dwudziestoczterokaratowe złoto i nawet się przy tym nie spocił.

Pescado skrzywił się niechętnie. Drwina w głosie Michałowa nie uszła jego uwagi.
– Krótko: bierze pan tę robotę czy nie?
– Biorę. Za rok nie poznacie tego miejsca, gwarantuję. Musicie jednak zapewnić mi przynajmniej jedno, nieograniczony kredyt. Inaczej szukajcie sobie innego frajera.
– Dostanie pan tyle środków płatniczych, ile będzie trzeba. W zamian oczekujemy jedynie pełnej skuteczności i absolutnej dyskrecji.

Michałow skinął głową. Kierownictwo tajnej stoczni na zadupiu galaktyki – tak, to było coś. Wiedział, że Jolka Stern może go z powodzeniem zastąpić w maszynowni Hermasza, wyszkolił ją przecież na swój obraz i podobieństwo. Kapitan Zakrzewska będzie musiała sobie bez niego poradzić. Dla niego zaczynała się nowa przygoda.


Ciąg dalszy (kiedyś) nastąpi

czwartek, 9 lipca 2015

XCIV.

Michałow kiwnął głową.
– Domyśliłem się, słysząc twoją „autoryzację”. Zwykle przez łącze jesteś bardziej stonowana. Musiałaś się nieźle wściec. No to wal.
– Wypytywano mnie o załogantów. Między innymi o ciebie. Masz bogatą kartotekę, a oni się do niej dokopali. Zainteresowały ich pewne aspekty dotyczące twej drogi zawodowej.
– Co? Przecież w porównaniu ze współczesnymi inżynierami to ja jestem niczym Piast Kołodziej!
– Niezupełnie. Zdziwiłbyś się, jak niewielki był postęp przez te lata. Wszystko polega tylko na podrasowywaniu tego, co już było. Mówili mi, że to kwestia prosta jak drut, oczywiście dla inżyniera, nie dla mnie. Z tego, co zrozumiałam, zależy im na tobie, bo nie masz żadnych powiązań. Twoja obecna rodzina cię nie zna, ani ty nie znasz jej, nie masz przyjaciół w żadnej organizacji...To brzmi paranoicznie, wiem, ale w tej Sekcji 31 są nieźle stuknięci. Podejrzewają wszystko i wszystkich. A wiesz, co jest najgorsze?
– Co?
– Nie wiem, czy nie mają w tym racji. Trochę się popieprzyło w budowanym przez Federantów nowym wspaniałym świecie. Wojuje się.
– Z kim?
– Z tymi i owymi. Jedni są źli, a drudzy jeszcze gorsi. Ja tego nie ocenię, bo nie znam ani jednych, ani drugich, w każdym razie sytuacja jest dość groźna. Na tyle groźna, że Federacja kuma się z Klingonami, a nawet Romulanami, choć oni akurat starają się izolować.
– Bystrzaki.
– Tak, może, ale sytuacja jest naprawdę kiepska i oberwać mogą wszyscy, federacyjni i niefederacyjni. Po prostu fatalnie. Ci nowi wrogowie są silniejsi niż myślisz i dysponują jakąś koszmarnie nowoczesną bronią. Nie wszystko mi powiedzieli... wymuskane dupki z wywiadu, kurza twarz. Rżną Jamesów Bondów, ale widać że kiepsko im idzie.

Michałow wstał i zaczął spacerować po konferencyjnej.
– Po co im jestem? – rzucił.
– Z tego, co zrozumiałam, brakuje statków bojowych specjalnego przeznaczenia. Oficjalnie nie mogą zacząć produkcji, bo... Pamiętasz sprawę romulańskiego kamuflażu? Tego co Federacja zobowiązała się nie używać, a Romulanie się nie krępowali?
- Jakże mógłbym zapomnieć. To przez te polityczne idiotyzmy Hermasz nie ma takiego urządzenia.
– No więc teraz takich ograniczeń jest od wuja, że tak powiem. A głupia Federacja słucha ustaleń kilku pierdzistołków, którzy nawet prochu nie wąchali, jak pies z wywieszonym ozorem. Sekcja 31 jest przeciwna takim idiotyzmom, ale oficjalnie niewiele może zrobić. Natomiast nieoficjalnie robi, co chce.
– Aha, teraz rozumiem. Potrzebują sprawnego inżyniera, który poprowadziłby nielegalną stocznię!
– Naprawdę?
– Lilianna spojrzała na niego wielkimi oczami. Ona sama jak dotąd nie wysnuła takiego wniosku, choć może dlatego, że miała po rozmowie z wywiadem straszny mętlik w głowie.
– No ja nie widzę innego powodu. Dobre numery siedzą w tej Sekcji 51.
– Sekcji 31.
– Mniejsza o liczby, nawet gdyby to była Sekcja Zwłok, to też fajnie. Państwo w państwie, wspaniale, jakbym był w ojczyźnie. Z drugiej strony, jeśli wróg dobiera się nam do dupy, trzeba robić co się da by mu się odgryźć. Polec z honorem potrafi każdy kretyn, a pokonać silniejszego i lepiej uzbrojonego przeciwnika może tylko ktoś cwany, z głową i jajami na swoim miejscu. Ci faceci z Sekcji zaczynają mi się podobać.
– Mnie nie, ale za wielkiego wyboru nie mamy. Nie chcę schodzić na ląd. Co ja tam będę robić?

Inżynier poklepał ją po plecach, że omal nie spadła z krzesła.
– Jasne. Wszyscy mamy ten sam problem. Przeklęty Qtas Qtasiński nieźle nas urządził. No dobra, co odpowiedziałaś tamtym asom wywiadu?
– A co mogłam odpowiedzieć? Wytargowałam dwie doby na podjęcie decyzji, i tak dobrze, bo chcieli dać marne dwanaście godzin. Czy R’Cer, Keras i von Braun wrócili z Enterprise?
– Jeszcze nie.
– Ściągaj ich. Póki co mianuje cię swoim zastępcą, bo Arek zalał się w trzy dupy i na razie pożytku z niego nie mamy. Nie wyciągnę z tego konsekwencji służbowych z uwagi na sytuację, niech odeśpi swoje, a potem palnę mu mowę. Picardowi powiedz, że załoga musi przedyskutować otrzymaną w sztabie propozycję i żeby na razie nas nie niepokoił. Tylko grzecznie jakoś, bez rzucania mięsem, jak to ty potrafisz.
– Spoko, umiem się zachować. Ten łysielec jest w sumie porządnym facetem, nie będę mu dopiekać.
– Dobra, no to zostawiam cię na posterunku, a sama idę do siebie. Muszę odespać tę przygodę. Za dwadzieścia cztery godziny według czasu pokładowego wyznaczam walne zebranie całej załogi na pokładzie widokowym. Wszyscy mają być trzeźwi i mniej więcej czyści.
– Już ja ich podpilnuję.

I Michałow wymaszerował z sali konferencyjnej, nabuzowany własną ważnością aż po same uszy.

Dokładnie dwadzieścia cztery godziny później kapitan Zakrzewska, ubrana w galowy mundur, zjawiła się na podwyższeniu na pokładzie widokowym, zwykle służącym jako estrada dla piosenkarza bądź monologisty podczas imprez kulturalnych. Obrzuciła surowym wzrokiem zebrany tłum załogantów, podobnie jak ona ubranych jak na defiladę. Nieliczni na pokładzie cywile też wysztafirowali się aż miło, nawet T’Allia miała na sobie świąteczną sukienkę, w której wyglądała niczym wolkański aniołek.
– Słuchajcie, załogo.- zaczęła kapitan – Według postanowienia sekcji wywiadu Gwiezdnej Floty Hermasz został przekształcony w okręt do zadań specjalnych.
Wśród zgromadzonych zaszumiało.
– Jakich zadań specjalnych? – wyrwał się Józef Stelmach.
– Będziemy ścigać terrorystów czy szmuglować broń dla rebeliantów? – chciał wiedzieć Osip Zajczik
- Wyślą nas pewnie do szkoły specjalnej.- wysnuła wniosek doktor Lemowa. Z szybkością karabinu maszynowego posypały się dalsze domysły, jeden fantastyczniejszy od drugiego.
– Cisza na morzu! Kto się pierwszy odezwie, ten bałwan! – ryknęła kapitan, waląc pięścią w barierkę podwyższenia. Zapadło spłoszone milczenie.
– No i tak ma być. Kontynuuję. Prawdopodobnie powierzą nam misje niezbyt bezpieczne, delikatnie mówiąc. Ci, którzy chcą, mogą opuścić załogę i osiedlić się na Ziemi, gdzie otrzymają pomoc i wsparcie w aklimatyzacji, ale decyzję muszą podjąć już, teraz. Mamy mało czasu. W ciągu najbliższych sześciu godzin mam dostać pełną listę ludzi, którzy skorzystają z tej możliwości. Nie będzie żadnych pytań ani komentarzy, uszanuję zdanie każdego z was. Są jakieś pytania?
– Ja mam!
– zgłosiła się Jolka Stern – Jeśli chcą nas zatrudnić, powinni nam zapewnić serwis, a już w naszych czasach było z tym krucho. Nasz statek to rozbudowany NX, części do niego może są gdzieś jeszcze w muzeum, a i to nie na pewno. Czy ci z wywiadu zdają sobie sprawę z naszych potrzeb?
– Nie wiem, czy w ogóle zdają sobie sprawę z czegokolwiek. Obawiam się, że serwisem będziemy musieli kłopotać się sami. Jakieś inne pytanie?
– Jak tak, to skąd weźmiemy części zamienne w razie potrzeby?
– Nie wiem! Kupimy, ukradniemy, sami zrobimy, cokolwiek. Ktoś jeszcze?
– Ja mam pytanie
– zgłosił się Urban Małosolny – Czy to znaczy że już nigdy nie wrócimy do naszych czasów? Na pewno?
– Przykro mi, niejaki Q umył ręce, co pewnie im się przydało, bo maczał je w różnych świństwach. Bez niego jesteśmy uwięzieni tu, w przyszłości i nie wiem kto mógłby na to poradzić.
– O kurde, ale fajnie!
– Małosolny zatarł ręce z radością, zrozumiałą dla wszystkich, którzy znali jego żonę i teściową. Kilku załogantów postukało się wymownie w głowę, pozostali wyraźnie mieli mieszane uczucia.
– Wszystko cacy, ale co mamy robić na Ziemi? – postawiła rzeczowe pytanie sterniczka Kubica – Jesteśmy raczej niedoedukowani, nie sądzi kapitanka?
– Bóg nam pomoże, córko.
- powiedział natchnionym głosem ojciec Maślak. Ktoś z tylnych rzędów rzucił w niego kulką zwiniętego papieru, a siostra Ofelia syknęła wściekle:
- Asinus!
Ostatnio w celu wymyślania bratu używała wyłącznie czystej łaciny, żeby – jak twierdziła – nie podrywać autorytetu kapelana w oczach załogi. Był to zabieg cokolwiek chybiony, bo sama intonacja jej głosu wystarczała, by każdy orientował się mniej więcej, co chciała powiedzieć.
– Człowiek ma to do siebie, że można go douczyć, jeśli nie jest skończonym leniem.- powiedziała spokojnie Lilianna – A takich na pokładzie nie ma, może oprócz Laluni i jego asystentki, bo przy nich niejaki Maślok Śmierdzirobotka to sam nieboszczyk Wincenty Pstrowski.
– Wypraszam sobie.- warknęła technik transportu Marcelina Pysiak. Jej szef nawet nie mruknął, uznając że szkoda wysiłku na protesty. I tak było tajemnica poliszynela, że na specjalistów od transportu najlepiej nadają się ludzie niezbyt zakochani we wszelkich formach aktywności, żeby wyrazić to łagodnie.
– Nie ma więcej pytań? Dobrze. To wszystko, rozejść się.
Kapitan Zakrzewska zeszła z mównicy i z depczącym jej po piętach Jaśkiem poszła do swojej kwatery. Po jej zniknięciu na pokładzie widokowym rozpoczęło się wielkie plotkowanie, domysły i snucie czarnych prognoz. W końcu ktoś rzucił pomysł, żeby zbiorowo zalać robaka w związku z tym, co się stało. Pomysł bardzo się spodobał, ale okazało się, że przewidująca kapitan zamknęła na klucz mesę oraz bimbrownię, a na jej polecenie ochrona zrobiła wielka rewizje i zarekwirowała wszystko co miało procenty, nawet wodę kolońską i spirytus kamforowy z apteki. Na jej rozkaz załoga miała być trzeźwa aż do podjęcia decyzji i wyklarowania sytuacji prawnej statku, co spowodowało daleko większe rozgoryczenie niż cała reszta

czwartek, 2 lipca 2015

XCIII


Michałow siedział w fotelu dowodzenia, pielęgnując podbite oko. Podduszona załoga obudziła się co prawda wolna od objawów ubocznych chemicznej wojny w powietrzu, za to wściekła na samozwańczego dowódcę. Najgorzej wkurzyła się Allandra, która za przykładem Tekli Podgumowany wyraziła swą dezaprobatę wobec działań męża w sposób ręczny. Jej wściekłość wynikała z faktu, że mąż nawet nie próbował ochronić jej przed skutkami planowego niedotlenienia, co wyjaśniła krótko a dobitnie. Potem, obrażona, zamknęła się w ich wspólnej kabinie, odmawiając wpuszczenia prawowitego małżonka do środka. Wypuszczony ze schowka na mopy Arek też się obraził, powiedział:
- A radźcie sobie sami, mam to w....
Po czym poszedł do mesy cokolwiek się upić. Von Braun był co prawda nieobecny, ale jego podwładne z chęcią obsłużyły pierwszego oficera, tak że mógł zrealizować swe postanowienie. Na mostku odbyła się dyskusja, kto jest następny w łańcuchu dowodzenia, przerwana przez Michałowa, który wyraził się, że walnie w nos każdego, kto tylko zechce wykopać go z mostka przed powrotem kapitan Zakrzewskiej.
– Jakim prawem? – chciał wiedzieć Jędrek Karpiel.
– Bo to mnie Lilka kazała pilnować interesu, żeby żaden bolek nam tu nie wlazł. Jasne, czy mam dołożyć ręczne argumenty? – spytał groźnie inżynier, niedwuznacznym ruchem sięgając po zapasową dźwignię sterów, przymocowaną na ścianie.
– Jasne, jasne.- przytaknął skwapliwie Karpiel, wycofując się przezornie za plecy Ingi Lausch.
Tak więc Michałow został na mostku, śledząc srogim okiem wszystkie kontrolki i pilnując, by osłony nawet na chwilę nie opadły. Od czasu do czasu włączał radiowęzeł i straszliwymi słowami „objeżdżał” jakiegoś załoganta, który według monitoringu nie zachowywał się jak należy, ewentualnie opieprzał się w robocie, zamiast brać udział w zbożnym dziele doprowadzenia statku do stanu świetności. Jednocześnie myślał intensywnie, co też może się dziać z nerwową panią kapitan. Kilka razy łączył się z Enterprise, ale tam nic nie wiedzieli. R’Cer i von Braun zwiedzali statek, zbierając wiadomości na temat nowej epoki, i nie odpowiadali na wywołania. Kapitan Picard próbował dowiedzieć się od admirał Rossy, dokąd dokładnie zabrano niesforną Polkę, ale starsza dama nic nie wiedziała, albo też nie chciała powiedzieć.
– Co za szczęście, że porucznik Worf zabrał panią Zajczik do holodeku na lekcję fechtunku. – powiedział R’Cer, gdy Picard złapał go wreszcie w dziale naukowym – Inaczej mogłoby być nad wyraz niemiło. Czy w kwaterze głównej są dziś jacyś Wolkanie?
– Tak, pracuje tam admirał Vermik. A co?
– Porozmawiam sobie z nim jak Wolkanin z Wolkaninem. Poproszę o bezpieczne łącze.
– Jak tam pan chce, ale uprzedzam, że Vermik to oschły i przestrzegający kodeksu mężczyzna. Od niego wiele się pan nie dowie.
– Zobaczymy.

Tak więc R’Cer zamknął się w pokoju bezpiecznej łączności i nie wychodził stamtąd przez kolejną godzinę. Po raz pierwszy w swym nieposzlakowanym życiu kapitan Picard miał ochotę podsłuchać, o czym się rozmawia w izolowanej kabinie, ale nawet gdyby uległ tej słabości, i tak nie było to możliwe. Robił więc, co mógł, to znaczy siedział na mostku i od czasu do czasu odpowiadał na wywołania ze strony Hermasza. Karol Michałow wyraźnie starał się przestrzegać etykiety w tych krótkich rozmowach, ale prawie za każdym razem wymykały mu się słowa, których translator nie chciał tłumaczyć. Musiały być grube. Picard nawet się temu nie dziwił, bo rozumiał, że sytuacja załogi jest niewyraźna i p.o. dowódcy ma prawo się niepokoić.
Michałow rzeczywiście niepokoił się i to tak bardzo, że nie chciał ani wpuścić zmiennika na fotel dowodzenia, ani nawet pójść pod prysznic co, prawdę mówiąc, przydałoby mu się, bo na mostek wlazł prosto z maszynowni, gdzie przepracował kilkanaście godzin z rzędu. Jasiek Gąsienica przynosił mu kawę i kanapki, jęcząc przy tym i lamentując niemiłosiernie, ale wyjątkowo Karol pozwolił mu stękać do woli. Miał co innego na głowie niż uciszanie uczuciowego górala. Jedyne, na co sobie pozwalał, to przysypianie co jakiś czas. Nie niosło to ze sobą żadnego niebezpieczeństwa, bo budził go byle szmer.
Właśnie z jednej z takich drzemek wyrwał go sygnał przywołania, dochodzący z hali transportu.
– Czego?! – ryknął do mikrofonu, przecierając oczy.
– Mam prośbę o transport.- odezwał się ślamazarny jak zwykle głos Lalewicza – Wykonać?
– Kto znowu się do nas ładuje na krzywy ryj?
– Nie wiem na pewno, bo łącze szwankuje i zniekształca nam dźwięk. W całym sektorze szaleje burza magnetyczna. Coś tam jednak słychać. Mówi, że kapitan.
– Ale nasza kapitan czy jakiś inny kapitan?
– Tego nie mówi.
– Zapytaj o autoryzację, głupku!

Po chwili głośnik znowu szczęknął.
– Spytałem, inżynierze. Odpowiedziano mi, cytuję: „Ustawiaj ten zasrany przesył, niedorżnięty cwelu, bo ci zrobię ekstrakcję flaków przez jaja, i to bez znieczulenia.” Czy można to uznać za autoryzację?
Michałow skinął głową z wyraźnym zadowoleniem.
– To bez wątpienia nasza Lilka, możesz przesyłać.
Wstał z fotela powodzenia, przeciągnął się i powiedział:
- Krzysztof Majcher przejmuje mostek, ja idę do hali transportu.
– Panocku, weźta mnie ze sobom!
– rozdarł się Jasiek żałośnie, a Misiek zawtórował mu przeciągłym wyciem. Michałow machnął tylko ręką w odpowiedzi, co mogło oznaczać zarówno przyzwolenie, jak i zakaz. Jasiek uznał, że to pozwolenie i radośnie pokłusował jego śladem.
Umyłby się pan po drodze! – krzyknęła za nimi Inga Lausch. Odpowiedziało mu z daleka tylko jedno słowo, nie mające nic wspólnego z czystością, więc z obrażoną minę wlepiła wzrok w swoją konsolę i zaczęła czyścić paznokcie.
Kapitan Zakrzewska zdążyła się już zmaterializować na platformie transportera, choć z powodu burzy Lalewicz kilka razy gubił wzorzec i musiał włączać dodatkową kompensację. Nie zakłóciło to jednak w niczym jego zwykłego spokoju. Natomiast Lilianna była wyraźnie wzburzona. Nieszczególnie świeży wizerunek jej samozwańczego zastępcy w ogóle nie zwrócił jej uwagi, podobnie jak pijany omalże w trupa Arek, który – powiadomiony nie wiedzieć przez kogo – też się pojawił w hali. Spojrzała na niego dopiero, gdy się odezwał.
– Chciałbym... złożyć zażalenie.- wybełkotał, rozsiewając wokół rześki zapach „hermaszówki”.
– Pisz na Berdyczów! – wrzasnęła na niego kapitan – Jak wytrzeźwiejesz to pogadamy! Michałow, za mną do konferencyjnej. Jasiek, weź Miśka i obaj pilnujcie drzwi. Nikt nie ma prawa ani wejść, ani podsłuchiwać i czy to będzie zwykły chorąży czy oficer, wal go w ryj. Jasne?
- Z przijemnościom!
– zameldował ochoczo Jasiek, Ponieważ ciupagę zostawił w kwaterze, zerwał ze ściany pożarniczy toporek i razem z nim ustawił się w bohaterskiej pozie przy drzwiach sali konferencyjnej. Misiek, bardzo zadowolony z nowej zabawy, usiadł przy jego nodze i śledził przechodzących załogantów groźnym spojrzeniem prawdziwego owczarka.
Gdy tylko drzwi sali zamknęły się, Karol Michałow spojrzał badawczo na swoją kapitan, poprawiającą kok nerwowym ruchem i mamroczącą coś do siebie.
– Co jest, Lilka? Zabierają nam brykę?
– Niechby tylko spróbowali, śladu by po nich nie zostało!
– wybuchła Lilianna – To zapowiedziałam od razu!
– No więc co?
– inżynier usiadł w jednym z foteli i założył nogę na nogę.
– Och, Karol, ja już nie wiem co robić... – kapitan opadła bezsilnie na drugi fotel – Wszystko się strasznie skomplikowało. Gwiezdna Flota jest teraz duzo bardziej militarna niż kiedyś, ma nawet własny wywiad.
– Za naszych czasów tez miała. I wywiad, i kontrwywiad, to nic nowego.
– Niby tak, ale teraz mają supertajny wydział. On nawet nie ma żadnej określonej siedziby. Nazywa się „Sekcja 31” i o ile się zorientowałam, może więcej niż sam prezydent Federacji.
– A kto jest teraz prezydentem?
– Nie wiem, jakiś dupek z innej planety. Jak o nim wspomniałam tym z sekcji, mało nie posiusiali się ze śmiechu. To lala do reprezentacji i nic poza tym. Nie o to chodzi. Sekcja zaproponowała mi współpracę. Przejmą nas pod swoje skrzydła i będziemy wykonywać zadania specjalne. Takie, do których oficjalnie Federacja nie może się mieszać. Albo, jeśli wolimy, o naszym losie zadecyduje sztab, czyli że będziemy musieli albo oddać statek i zgodzić się na demobilizację, albo zostaniemy niejako wyjęci spod prawa i będziemy latać, łapiąc nielegalne zlecenia, jak jaka Drużyna A.

– Albo jak Firefly. – mruknął Michałow w zamyśleniu – Rzeczywiście, wybór diablo trudny. I co im odpowiedziałaś?
Lilianna chrząknęła z zażenowaniem.
– To jeszcze nie wszystko...

piątek, 19 czerwca 2015

XCII



Kwatera główna Gwiezdnej Floty dawno nie miała równie niezwykłego gościa: nieduża kobietka w mundurze, przypominającym krojem mundury z czasów młodości kapitana Kirka, ale ozdobionym przy szyki i rękawach biało-czerwonymi wstawkami z orzełkiem. Ściśle rzecz biorąc ów uniform składał się z wydekoltowanej sukienki, sięgającej do połowy zgrabnego uda, cieniutkich czarnych legginsów i butów za kolana. Wyglądał niezwykle seksownie, szczególnie na zgrabnej kapitan. Strój uzupełniała fryzura – gruby blond warkocz owinięty dookoła głowy, z wpiętym z boku Delta Badge, emaliowanym na biało i czerwono jak naszywki.
– Kapitan Lilianna Zakrzewska, dowódca PSS Hermasz.- przedstawiła się, salutując uniesioną ręką.
– PSS? Chyba USS.- zdziwił się andoriański nadadmirał o imieniu Teluk.
– Nie, PSS. To polski statek. – oświadczyła z naciskiem Lilianna – Został zbudowany rękami Polaków i za polskie pieniądze. Gwiezdna Flota ma prawo do jego usług, ale nie do samego statku, bo za niego nie zapłaciła.
– Wyjaśnimy to później.-
przerwał jej wolkański admirał o szpakowatej czuprynie i bliźnie na lewym policzku, z nazwiskiem „Vermik” wypisanym na plakietce przypiętej do munduru – Teraz musimy ustalić status załogi i jej przyszłość. Ilu pani ma ludzi pod sobą?
– Hm
– Lilianna uniosła brwi – 104 członków załogi, w tej liczbie dwoje Wolkan i Andorianka, plus cywile.
– Jacy cywile?
– Klingonka Keras Zajczik, żona naszego zbrojmistrza. Wampir Sixto Benigni, pasażer na gapę, Trzy tancerki go go: Pixie, Dixie i Brixie, wynajęte przez oficera dyplomatycznego, kucharza i właściciela baru w jednym, czyli Mattiasa von Brauna. No i T’Allia ShchentVei, wiek dwa i pół roku, córka lekarza naczelnego i oficera naukowego. Cywilem jest też mój główny inżynier, stopień wojskowy został mu nadany z czystej kurtuazji, no i duszpasterze.

– Jacy pasterze? – wybełkotała admirał Rossa. Ta mała Polka nie przestawała jej zadziwiać.
– Duszpasterze – poprawiła ją Lilianna – Ojciec Tadeusz Maślak i siostra Ofelia od Siedmiu Boleści... tfu, co ja wygaduję, od Siedmiu Aniołów. To nasi kapelani.
Co kraj to obyczaj. – wymruczał admirał Cortez – Jednym słowem, barwna zbieranina. To wszyscy?
Kapitan Zakrzewska skrzywiła się zabawnie.
– Jest jeszcze trochę gadziny domowej. – odparła – Ale o ile wiem, to fretki, rysie, pytony czy zgoła tarantule nie podlegają jeszcze mobilizacji.
– Bogowie...-
westchnął Vermik – Ile pani ma tego na pokładzie?
– Czy ja wiem? Sporo. Trochę brudzą, ale są wierne. Czasem nawet za bardzo, psiakrew. Na przykład ona.

Tu Lilianna sięgnęła do kieszeni wiszącej przy pasie i wydobyła stamtąd piękny, wyrośnięty okaz ptasznika czerwonokolanowego. Admirał Rossa skoczyła w tył z mimowolnym okrzykiem wstrętu i przerażenia.
– Spokojnie, szanowna! To tylko Czikita. Zabrała się ze mną na gapę, schowałam ją, żeby nikogo nie nastraszyła. Nie wiem, jaki dzisiaj ludzie mają stosunek do pająków.
– To pani zwierzak?
– spytał Cortez z zainteresowaniem. Po jego minie wyraźnie było widać, że zaczyna uważać panią kapitan za z lekka pomyloną.
– Nie. Należy do jednego z załogantów, ale posiada dziwne zamiłowanie do dalekich wędrówek i czasem można ją znaleźć w płatkach śniadaniowych, a czasem pod konsolą sterów. Wszyscy już przywykli i dobrze oglądają krzesła, nim usiądą, żeby czasem tej przeklętnicy nie przygnieść.
Pogłaskała pajęczycę wskazującym palcem i posadziła ją sobie na ramieniu, gdzie ośmionoga piękność przysiadła, poruszając szczękoczułkami z wyraźnym zadowoleniem. Admirałowie spoglądali na siebie w otępiałym zdumieniu – jako żywo nigdy nie zetknęli się z czymś takim jak oficer przychodzący do kwatery głównej z pająkiem w kieszeni – a nim pozbierali myśli, drzwi otworzyły się i ktoś wszedł bez pukania.
– Kapitan George Kelso, wywiad Gwiezdnej Floty. – przedstawił się niedbale – Kapitanie Zak, proszę nie odpowiadać więcej na żadne pytanie. Panowie, mój wydział przejmuje sprawę, statek i załogę.
Nadadmirał poderwał się z krzesła.
– Co to ma znaczyć?!
– To, co pan usłyszał. Admirale Rossa –
zwrócił się do starszej pani – proszę przekazać wszystkie dokumenty dotyczące PSS Hermasz i jego załogi. A pani, kapitanie, pójdzie ze mną.
– Dokąd znowu?
– najeżyła się Lilianna – Na pięterko? A w ogóle to odkąd kapitan rozkazuje admirałom? Coś mnie ominęło?
George Kelso zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
– Proszę na razie powstrzymać się od żartów. Zabieram panią do siedziby wywiadu.
– Ale co ja mam tam do roboty, do dziwki nędzy i wszystkich jej pieprzonych córek?
! – wydarła się Lilianna, którą poniósł wreszcie polski temperament.- Nie dam się nigdzie zabrać, póki nie otrzymam przynajmniej szczątkowych wyjaśnień! Ostrzegam, że odbyłam trening w Czarnych Beretach i siłą nigdzie mnie nie zaciągniecie!
Admirał Rossa zachichotała.
– A jej zastępca gotów jest zaatakować kwaterę główną, jeśli nabierze podejrzeń, ostrzegam.- dorzuciła złośliwie. Kelso uśmiechnął się lekko.
– Wywiad ma dla pani propozycję, szanowna kapitan. – powiedział – Na pewno spodoba się i pani, i jej załodze. Szczegółów dowie się pani na miejscu. Jeśli wolno, coś pani siedzi na ramieniu.
– To Czikita.– odparła Lilianna machinalnie – No dobra, jak tak...
Zdjęła pajęczycę z ramienia i schowała z powrotem do kieszeni przy pasie. Kelso wskazał jej szarmancko drzwi i gdy opuściła gabinet, spojrzał na zdetonowany sztab kwatery głównej.
– Panowie i panie, nikogo tu nie było i o niczym nie wiecie.- rzekł lodowatym głosem, po czym wyszedł i dołączył do polskiej kapitan, i razem poszli do hali transportu, Za to dowództwo Gwiezdnej Floty długo nie mogło dojść do siebie.