UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

czwartek, 9 lipca 2015

XCIV.

Michałow kiwnął głową.
– Domyśliłem się, słysząc twoją „autoryzację”. Zwykle przez łącze jesteś bardziej stonowana. Musiałaś się nieźle wściec. No to wal.
– Wypytywano mnie o załogantów. Między innymi o ciebie. Masz bogatą kartotekę, a oni się do niej dokopali. Zainteresowały ich pewne aspekty dotyczące twej drogi zawodowej.
– Co? Przecież w porównaniu ze współczesnymi inżynierami to ja jestem niczym Piast Kołodziej!
– Niezupełnie. Zdziwiłbyś się, jak niewielki był postęp przez te lata. Wszystko polega tylko na podrasowywaniu tego, co już było. Mówili mi, że to kwestia prosta jak drut, oczywiście dla inżyniera, nie dla mnie. Z tego, co zrozumiałam, zależy im na tobie, bo nie masz żadnych powiązań. Twoja obecna rodzina cię nie zna, ani ty nie znasz jej, nie masz przyjaciół w żadnej organizacji...To brzmi paranoicznie, wiem, ale w tej Sekcji 31 są nieźle stuknięci. Podejrzewają wszystko i wszystkich. A wiesz, co jest najgorsze?
– Co?
– Nie wiem, czy nie mają w tym racji. Trochę się popieprzyło w budowanym przez Federantów nowym wspaniałym świecie. Wojuje się.
– Z kim?
– Z tymi i owymi. Jedni są źli, a drudzy jeszcze gorsi. Ja tego nie ocenię, bo nie znam ani jednych, ani drugich, w każdym razie sytuacja jest dość groźna. Na tyle groźna, że Federacja kuma się z Klingonami, a nawet Romulanami, choć oni akurat starają się izolować.
– Bystrzaki.
– Tak, może, ale sytuacja jest naprawdę kiepska i oberwać mogą wszyscy, federacyjni i niefederacyjni. Po prostu fatalnie. Ci nowi wrogowie są silniejsi niż myślisz i dysponują jakąś koszmarnie nowoczesną bronią. Nie wszystko mi powiedzieli... wymuskane dupki z wywiadu, kurza twarz. Rżną Jamesów Bondów, ale widać że kiepsko im idzie.

Michałow wstał i zaczął spacerować po konferencyjnej.
– Po co im jestem? – rzucił.
– Z tego, co zrozumiałam, brakuje statków bojowych specjalnego przeznaczenia. Oficjalnie nie mogą zacząć produkcji, bo... Pamiętasz sprawę romulańskiego kamuflażu? Tego co Federacja zobowiązała się nie używać, a Romulanie się nie krępowali?
- Jakże mógłbym zapomnieć. To przez te polityczne idiotyzmy Hermasz nie ma takiego urządzenia.
– No więc teraz takich ograniczeń jest od wuja, że tak powiem. A głupia Federacja słucha ustaleń kilku pierdzistołków, którzy nawet prochu nie wąchali, jak pies z wywieszonym ozorem. Sekcja 31 jest przeciwna takim idiotyzmom, ale oficjalnie niewiele może zrobić. Natomiast nieoficjalnie robi, co chce.
– Aha, teraz rozumiem. Potrzebują sprawnego inżyniera, który poprowadziłby nielegalną stocznię!
– Naprawdę?
– Lilianna spojrzała na niego wielkimi oczami. Ona sama jak dotąd nie wysnuła takiego wniosku, choć może dlatego, że miała po rozmowie z wywiadem straszny mętlik w głowie.
– No ja nie widzę innego powodu. Dobre numery siedzą w tej Sekcji 51.
– Sekcji 31.
– Mniejsza o liczby, nawet gdyby to była Sekcja Zwłok, to też fajnie. Państwo w państwie, wspaniale, jakbym był w ojczyźnie. Z drugiej strony, jeśli wróg dobiera się nam do dupy, trzeba robić co się da by mu się odgryźć. Polec z honorem potrafi każdy kretyn, a pokonać silniejszego i lepiej uzbrojonego przeciwnika może tylko ktoś cwany, z głową i jajami na swoim miejscu. Ci faceci z Sekcji zaczynają mi się podobać.
– Mnie nie, ale za wielkiego wyboru nie mamy. Nie chcę schodzić na ląd. Co ja tam będę robić?

Inżynier poklepał ją po plecach, że omal nie spadła z krzesła.
– Jasne. Wszyscy mamy ten sam problem. Przeklęty Qtas Qtasiński nieźle nas urządził. No dobra, co odpowiedziałaś tamtym asom wywiadu?
– A co mogłam odpowiedzieć? Wytargowałam dwie doby na podjęcie decyzji, i tak dobrze, bo chcieli dać marne dwanaście godzin. Czy R’Cer, Keras i von Braun wrócili z Enterprise?
– Jeszcze nie.
– Ściągaj ich. Póki co mianuje cię swoim zastępcą, bo Arek zalał się w trzy dupy i na razie pożytku z niego nie mamy. Nie wyciągnę z tego konsekwencji służbowych z uwagi na sytuację, niech odeśpi swoje, a potem palnę mu mowę. Picardowi powiedz, że załoga musi przedyskutować otrzymaną w sztabie propozycję i żeby na razie nas nie niepokoił. Tylko grzecznie jakoś, bez rzucania mięsem, jak to ty potrafisz.
– Spoko, umiem się zachować. Ten łysielec jest w sumie porządnym facetem, nie będę mu dopiekać.
– Dobra, no to zostawiam cię na posterunku, a sama idę do siebie. Muszę odespać tę przygodę. Za dwadzieścia cztery godziny według czasu pokładowego wyznaczam walne zebranie całej załogi na pokładzie widokowym. Wszyscy mają być trzeźwi i mniej więcej czyści.
– Już ja ich podpilnuję.

I Michałow wymaszerował z sali konferencyjnej, nabuzowany własną ważnością aż po same uszy.

Dokładnie dwadzieścia cztery godziny później kapitan Zakrzewska, ubrana w galowy mundur, zjawiła się na podwyższeniu na pokładzie widokowym, zwykle służącym jako estrada dla piosenkarza bądź monologisty podczas imprez kulturalnych. Obrzuciła surowym wzrokiem zebrany tłum załogantów, podobnie jak ona ubranych jak na defiladę. Nieliczni na pokładzie cywile też wysztafirowali się aż miło, nawet T’Allia miała na sobie świąteczną sukienkę, w której wyglądała niczym wolkański aniołek.
– Słuchajcie, załogo.- zaczęła kapitan – Według postanowienia sekcji wywiadu Gwiezdnej Floty Hermasz został przekształcony w okręt do zadań specjalnych.
Wśród zgromadzonych zaszumiało.
– Jakich zadań specjalnych? – wyrwał się Józef Stelmach.
– Będziemy ścigać terrorystów czy szmuglować broń dla rebeliantów? – chciał wiedzieć Osip Zajczik
- Wyślą nas pewnie do szkoły specjalnej.- wysnuła wniosek doktor Lemowa. Z szybkością karabinu maszynowego posypały się dalsze domysły, jeden fantastyczniejszy od drugiego.
– Cisza na morzu! Kto się pierwszy odezwie, ten bałwan! – ryknęła kapitan, waląc pięścią w barierkę podwyższenia. Zapadło spłoszone milczenie.
– No i tak ma być. Kontynuuję. Prawdopodobnie powierzą nam misje niezbyt bezpieczne, delikatnie mówiąc. Ci, którzy chcą, mogą opuścić załogę i osiedlić się na Ziemi, gdzie otrzymają pomoc i wsparcie w aklimatyzacji, ale decyzję muszą podjąć już, teraz. Mamy mało czasu. W ciągu najbliższych sześciu godzin mam dostać pełną listę ludzi, którzy skorzystają z tej możliwości. Nie będzie żadnych pytań ani komentarzy, uszanuję zdanie każdego z was. Są jakieś pytania?
– Ja mam!
– zgłosiła się Jolka Stern – Jeśli chcą nas zatrudnić, powinni nam zapewnić serwis, a już w naszych czasach było z tym krucho. Nasz statek to rozbudowany NX, części do niego może są gdzieś jeszcze w muzeum, a i to nie na pewno. Czy ci z wywiadu zdają sobie sprawę z naszych potrzeb?
– Nie wiem, czy w ogóle zdają sobie sprawę z czegokolwiek. Obawiam się, że serwisem będziemy musieli kłopotać się sami. Jakieś inne pytanie?
– Jak tak, to skąd weźmiemy części zamienne w razie potrzeby?
– Nie wiem! Kupimy, ukradniemy, sami zrobimy, cokolwiek. Ktoś jeszcze?
– Ja mam pytanie
– zgłosił się Urban Małosolny – Czy to znaczy że już nigdy nie wrócimy do naszych czasów? Na pewno?
– Przykro mi, niejaki Q umył ręce, co pewnie im się przydało, bo maczał je w różnych świństwach. Bez niego jesteśmy uwięzieni tu, w przyszłości i nie wiem kto mógłby na to poradzić.
– O kurde, ale fajnie!
– Małosolny zatarł ręce z radością, zrozumiałą dla wszystkich, którzy znali jego żonę i teściową. Kilku załogantów postukało się wymownie w głowę, pozostali wyraźnie mieli mieszane uczucia.
– Wszystko cacy, ale co mamy robić na Ziemi? – postawiła rzeczowe pytanie sterniczka Kubica – Jesteśmy raczej niedoedukowani, nie sądzi kapitanka?
– Bóg nam pomoże, córko.
- powiedział natchnionym głosem ojciec Maślak. Ktoś z tylnych rzędów rzucił w niego kulką zwiniętego papieru, a siostra Ofelia syknęła wściekle:
- Asinus!
Ostatnio w celu wymyślania bratu używała wyłącznie czystej łaciny, żeby – jak twierdziła – nie podrywać autorytetu kapelana w oczach załogi. Był to zabieg cokolwiek chybiony, bo sama intonacja jej głosu wystarczała, by każdy orientował się mniej więcej, co chciała powiedzieć.
– Człowiek ma to do siebie, że można go douczyć, jeśli nie jest skończonym leniem.- powiedziała spokojnie Lilianna – A takich na pokładzie nie ma, może oprócz Laluni i jego asystentki, bo przy nich niejaki Maślok Śmierdzirobotka to sam nieboszczyk Wincenty Pstrowski.
– Wypraszam sobie.- warknęła technik transportu Marcelina Pysiak. Jej szef nawet nie mruknął, uznając że szkoda wysiłku na protesty. I tak było tajemnica poliszynela, że na specjalistów od transportu najlepiej nadają się ludzie niezbyt zakochani we wszelkich formach aktywności, żeby wyrazić to łagodnie.
– Nie ma więcej pytań? Dobrze. To wszystko, rozejść się.
Kapitan Zakrzewska zeszła z mównicy i z depczącym jej po piętach Jaśkiem poszła do swojej kwatery. Po jej zniknięciu na pokładzie widokowym rozpoczęło się wielkie plotkowanie, domysły i snucie czarnych prognoz. W końcu ktoś rzucił pomysł, żeby zbiorowo zalać robaka w związku z tym, co się stało. Pomysł bardzo się spodobał, ale okazało się, że przewidująca kapitan zamknęła na klucz mesę oraz bimbrownię, a na jej polecenie ochrona zrobiła wielka rewizje i zarekwirowała wszystko co miało procenty, nawet wodę kolońską i spirytus kamforowy z apteki. Na jej rozkaz załoga miała być trzeźwa aż do podjęcia decyzji i wyklarowania sytuacji prawnej statku, co spowodowało daleko większe rozgoryczenie niż cała reszta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz