UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

piątek, 11 stycznia 2013

XLIII



Urządzony przez Matiasa von Braun lokal bardzo się wszystkim spodobał. Pokładowy reporter o pseudonimie „Wawelski” (tylko kapitan i Weronika Bąk wiedziały, że jest to Krzysiek Majcher) opisał w gazetce ściennej jego powstanie jako „prezent dla załogi” i nie szczędził pochwał założycielowi tego przybytku, śpiewającemu wampirowi i nawet kelnerkom. Sixto zresztą z punktu stał się ogromnie popularny w załodze, a kelnerki urosły do statusu pokładowych gwiazd. Nawet kapitan, mimo że nie miała teraz głowy do rozrywek, odwiedziła bar któregoś wieczora i raczyła przyznać, że jest to bardzo miłe miejsce. Dla świętego spokoju nie zgłębiała też, kto i kiedy pozwolił kelnerkom, w samej rzeczy nie figurującym w spisie załogi, na teleportację, ale to i tak wyszło na jaw. Winnym okazał się Waldek Poligon z ekipy doktor Lemowej, a dziewczyny – jego przyrodnimi siostrami. Skoro już ta wiadomość ujrzała światło dzienne, kapitan musiała wezwać Waldka, by się wytłumaczył. Docent Poligon, bardzo obrażony, wyjaśnił suchym jak pieprz głosem że matka powierzyła mu nieletnie rodzeństwo, udając się na misję humanitarną w okolice Psiej Gwiazdy...
– No więc co miałem zrobić?
– Wypisać się z lotu, psiakrew!
- Jeszcze czego! Zrezygnować z takiej frajdy przez trzy głupie smarkule i dwóch gówniarzy?
– Jakich znowu gówniarzy?
– kapitan siadła na fotelu dowodzenia z uczuciem, że zabrakło jej sił.
– Nooo... moich braci. Mama lubi te rzeczy, a notorycznie zapomina o pigułkach...
Tu Poligon urwał, bo Lilianna huknęła pięścią w poręcz fotela, aż odpadła klapka panela komunikacyjnego.
– Co tu się do cholery dzieje?!!!
Waldek przezornie cofnął się poza zasięg ramienia swego dowódcy i pospiesznie dokończył wyjaśnień:
- Przecież widzi pani, że bliźniaki są w porządku. Dotąd nawet pani nie wiedziała, że tu są...
– Arek, R’Cer! Pana Poligona do kapsuły!
– ryczała kapitan Zakrzewska, w ogóle go nie słuchając - Wystrzelić go w dowolnym kierunku! Nie chcę go widzieć na moim statku!
– Ale regulamin Floty...
– wystękał zaszokowany R’Cer.
– W nosie mam regulamin! W nosie mam Flotę! W nosie mam cały głupi świat! – szalała Lilianna, maltretując nieszczęsny panel na poręczy swego fotela i kopiąc w konsolę naukową, do której było jej najbliżej. Wszyscy obecni na mostku odsuwali się pospiesznie, nie próbując jej powstrzymywać. Zbyt dobrze ją znali, by nie wiedzieć, jak to się może skończyć. Lepiej było przeczekać atak szału i dopiero potem próbować mediacji.
Metoda okazała się skuteczna. Po jakimś czasie kapitan, sypiąca wszystkimi możliwymi przekleństwami niczym kulami ze staroświeckiego kałasznikowa, wyczerpała amunicję i opadła na fotel bezsilnie. Dopiero wtedy pierwszy oficer odezwał się łagodnie:
- Pani kapitan, nie przeczę, że docent Poligon zasługuje na karę, ale potrzebujemy go w dziale biologicznym. To niestety fakt.
- Uciąć mu...!
– jęknęła kapitan rozpaczliwie.
Doktor Lemowa nigdy by nam tego nie wybaczyła.
Lilianna spojrzała z zaciekawieniem na Poligona, który na próżno usiłował przybrać skruszoną minę.
– Lemowa z tym orangutanem? Chociaż gusta bywają różne – złość zaczęła przechodzić pani kapitan – No cóż, na razie do brygu. Nie, wróć! Najpierw chcę poznać tych pańskich braciszków. Pewnie takie same małpy jak pan...
Pan docent skwapliwie skinął głową i dopadł do panela ściennego.
=/\= - Jarek! Leszek! Na mostek! – wrzasnął. Od konsoli maszynowni rozległ się tłumiony chichot.
– Jarek i Leszek, już lepiej nie było można. – Józek Stelmach aż gryzł sobie palce z uciechy.
– Milczeć tam. – kapitan pogroziła mu pięścią. Inżynier umilkł, ale wyraz jego twarzy nie wskazywał na taką znów skruchę.
Po dłuższej chwili na mostku zjawiła się doktor Lemowa w towarzystwie dwóch identycznych, na oko dziesięcioletnich urwipołciów. Obaj nie byli ani trochę stremowani tym, gdzie ich przyprowadzono, ani tym, że srogi dowódca dowiedział się o ich obecności.
– Dzień dobry. – pisnął grzecznie pierwszy.
– Szanowanie, kapitan. – dodał drugi z szerokim uśmiechem.
Jak to się stało, wy turki zawojowane, że do tej pory ja was nie wypatrzyłam? – zadała Lilianna fundamentalne pytanie, wodząc oczami od jednego do drugiego.
– Bo my byli grzeczni, jak Waldi kazał, i schodzili my pani z oczu.
– No to robiliście to nadzwyczaj zręcznie. Który z was jest Leszek, a który Jarek?
– Jarek po lewej.
– podpowiedział jej Poligon.
– Jak pan ich odróżnia?
– Czy ja wiem? To moi bracia, znam ich od urodzenia. Mnie nie oszukają, ale nauczyciele mieli z nimi niezły taniec.
– Wierzę. No dobra. Pani doktor, skoro do tej pory kryła pani niesubordynację podwładnego i ukrywała w swoim dziale tych dwóch ancymonów, jest pani póki co odpowiedzialna za każdy ich ewentualny wybryk
– ogłosiła w końcu kapitan urzędowym tonem – A pan Poligon, do brygu. Tydzień aresztu, potem karna służba w maszynowni. Poczyści pan przewody plazmowe, to się panu prababcia przypomni. Panie R’Cer, na co pan czeka? Ochronę proszę wezwać!
Wolkanin posłusznie sięgnął do głośnika, ale nie zdążył połączyć się z sekcją ochrony, gdy głośnik włączył się sam i wrzasnął na cały mostek głosem Lalewicza:
=/\= Kapitanko, Jezus Maria, intruzi na pokładzie, ratunku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz