UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

czwartek, 27 grudnia 2012

XLII

Dochodziła druga w nocy czasu pokładowego. W mesie przerobionej na bar z kabaretem nadal trwała wesoła zabawa, gdy do środka wtoczył się Osip Zajczik, pijany jak bela.
– Kto?! – wrzasnął, przekrzykując muzykę – Kto z was, bladzie i jebuny, skazał mej żonie, szto ona smierdyt?!
Przytomny jak zwykle von Braun pstryknął wyłącznikiem nagłośnienia i zapanowała zdumiona cisza.
– Ty to powiedział! Prawda?! – Zajczik na chybił trafił wycelował palcem w pierwszego lepszego. Okazał się nim sanitariusz Cezary Figielek.
– Tak, to prawda – odparł uczciwie przedstawiciel białego personelu – Ale ja tego nie powiedziałem.
Zbrojmistrz machnął na oślep pięścią, chybiając Figielka, a trafiając za to dwóch chorążych ochrony i laborantkę z działu biochemii.
– Za co, łachudro, babę bijesz? – oburzył się profesor Trekowski, ujmując niedwuznacznym ruchem butelkę po winie za szyjkę. Źle się jednak wybrał, chcąc bronić niewieściej czci, bo po pierwsze laborantka, Joaśka Kurzepa, obraziła się straszliwie za „babę”, a po drugie Osip, widząc nareszcie kogoś uzbrojonego, wydał bojowy okrzyk (”Szajbu,szajbu!”) i rzucił się na profesora z niedwuznacznie agresywnymi zamiarami. Wyglądało już na to, że szykuje się typowo polskie widowisko pt „obszczaja rukopasznaja schwatka a la maniere russe”, gdy w sprawę wmieszały się cztery silne dziewczyny z ochrony, dowodzone przez Maurę Gwizdak. Obezwładniły one zarówno Zajczika jak i profesora, i zabrały obu do brygu, celem wytrzeźwienia, jako że profesor też był w stanie co najmniej wskazującym. Zabawa mogła trwać nadal.
W tym samym czasie R’Cer kończył pospiesznie przeprogramowywanie głównego rdzenia, z którego ładowano aktualizacje do translatorów osobistych całej załogi. Mając w perspektywie spędzenie cudownego wieczoru ze swą ukochaną pracował z niemal ponadnaturalną szybkością i ledwie skończył, pospieszył do ambulatorium. T’Shan już na niego czekała, ubrana w swoja najładniejszą wolkańską szatę, a chorąży Kinderman trzymał małą T’Alię na kolanach i z przejęciem opowiadał jej bajkę o trzech świnkach. Mieszał przy tym nieco wątki tej opowieści, chwilami nazywał świnki koziołkami lub gąskami, a wilka lisem, ale dziewczynce wcale to nie przeszkadzało. Ssała sennie kciuk, a oczka same się jej zamykały.
– Idziemy? – spytał R’Cer z pewną obawą. Bywało już wcześniej, że T’Shan umawiała się z nim i wszystko potem odwoływała, ale tym razem lekarka była zdecydowana.
– Idziemy. – powiedziała, uśmiechając się do kochanka – Już zamówiłam piękny program w holokabinie.

Gdy w mesie bawiono się nadal, a R’Cer i T’Sham zamknęli się w holodeku, kapitan Zakrzewska – z braku lepszego zajęcia - „maglowała” na mostku porucznik Bibianę Nowak.
– Skąd von Braun wziął te porozbierane aż po samą kość ogonową kelnerki? – pytała surowo.
– Nie wiem, skądś tam...- plątała się panna Nowak, czerwieniejąc coraz mocniej.
- Żadna z nich nie figuruje w spisie załogi. Prawda? – naciskała dalej kapitan.
– Prawda. – przyznała rozpaczliwie kadrowa, na odmianę blednąc.
– Więc na statku oprócz Allandry Michałow były trzy dziewczyny spoza listy załogi i ja nic o tym nie wiem?!
– No nie wie pani....
– To jak panna do cholery wykonujesz swoją pracę?!
– Ja nic nie wiem...! Proszę na mnie nie krzyczeć!
– tu Bibiana uciekła się do starego, wypróbowanego przez całe pokolenia kobiet sposobu, to znaczy zaczęła płakać, rozmazując po twarzy szminkę i tusz z mocno podczernionych rzęs. Kapitan Zakrzewskiej opadły ręce.
– Co ja mam z panią zrobić?
– Nie wiem
– wychlipała żałośnie kadrowa – Zresztą, co bym nie powiedziała, to pani i tak zrobi po swojemu.
Krzysztof Majcher parsknął śmiechem od sterów.
Chcesz zostać ukarany miesiącem czyszczenia kanałów plazmowych?! – natarła na niego Lilianna – Co to za chichoty? Żadnej dyscypliny w tej załodze! Wydaje się wam, że możecie mi na głowę wleźć?! Już ja was wszystkich nauczę!
Zdjęła z fotela dowodzenia Adama i usiadła w nim z naburmuszoną miną. Adam, przyzwyczajony do tak bezceremonialnego traktowania, owinął się wokół jej ramienia niczym żywa bransoletka, a dla człowieka mniej poetyckiego – jak żywa kiełbasa.
– To co, mogę iść? – odważyła się spytać porucznik Nowak – Chce mi się spać.
– A idź panna na zbity łeb
– warknęła kapitan – Tylko mordę umyj przed pójściem do łóżka, bo całą poduszkę panna uślicznisz na cacy.
Bibiana wytarła twarz, potem nos i zeszła z mostka, kierując się do swej kwatery. Najpierw jednak zajrzała do ambulatorium, bo od awantury z panią kapitan rozbolała ją głowa. W ambulatorium nie było jednak nikogo z personelu medycznego. Chorąży Kinderman, kołyszący na rękach śpiącą T’Alię, zagroził co prawda personalnej wszystkimi możliwymi torturami, jeśli obudzi dziecko, ale wysłuchawszy jej narzekań wskazał łaskawie szafkę z lekarstwami do samodzielnego stosowania. Bibiana połknęła tabletkę i ułożyła się na jednym z biołóżek, doszedłszy do na poły racjonalnego wniosku, że taka migrena może być symptomem jakiejś choroby, więc lepiej będzie zostać w dziale medycznym, póki sprawa się nie wyklaruje. Jak wszyscy na pokładzie wiedzieli, była prawdziwą, rzetelną hipochondryczką i najlepiej czuła się wtedy, gdy w rzeczywistości czuła się bardzo źle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz