UWAGA!
Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.
piątek, 23 sierpnia 2013
LIV
Po dobrze przespanej nocy kapitan Janeway próbowała z samego rana nawiązać kontakt z Hermaszem, jednak w odpowiedzi na jej wywołania z głośnika popłynęły jedynie melancholijne dźwięki piosenki "Przydybali babcię w lasku", a wizja w ogóle nie dawała się włączyć. Po kilku daremnych próbach Kathryn machnęła ręką i poszła do maszynowni, gdzie B'Elanna kłóciła się właśnie z 7of9, mającą zupełnie inne poglądy na kwestię naprawy jednego z injektorów antymaterii.
- Naprawcie ten injektor, wszystko jedno jak - przecięła ich spór ostro - Musimy być gotowi na wszystko, bo może załoga tamtego statku rzeczywiście opracuje dla nas jakiś ratunek.
- A co mówią? - zaciekawiła się B'Elanna.
- Na razie nic nie mówią, nie mogę się z nimi połączyć. Główny komputer ich statku zamiast odpowiadać śpiewa.
- Jak to śpiewa?
- Coś o tym że nasypali babci piasku, zresztą nieważne. Spróbuję później. Co z tym injektorem?
- Za godzinę będzie gotów.
Prosto z maszynowni Janeway udała się do mesy, gdzie zażądała śniadania. Neelix nałożył jej szczodrą ręką jakiejś osobliwej potrawy i nieproszony usiadł na krześle obok. Miał na sobie czysty fartuch, a bokobrody starannie wyczesane i ułożone. Jego małe, dobrotliwe oczka błyszczały podnieceniem.
- I co słychać z naszym uwolnieniem? - spytał.
- Nie wiem - odparła Janeway, pochłaniając to, co jej podsunął i konstatując, że nie jest to złe - Zaraz ponowię próbę łączności. Wie pan co, Neelix? Skoro pełni pan na statku rolę ambasadora, to może zechce mi pan towarzyszyć? Coś mi mówi, że w rozmowie z tymi dziwakami przyda mi się pomoc dyplomaty.
- Przecież to nie są przedstawiciele nieznanej rasy...
- To się panu tylko tak wydaje. Coś mi się zdaje, że dogadać się z nimi nie będzie łatwo. Niech pan zdejmie fartuch i uda się ze mną na mostek, tak na wszelki wypadek.
Talaxianin skinął głową z entuzjazmem, zniknął za drzwiami i po chwili pojawił się elegancki i wymuskany jak spod igły. Wpadł przy tym na 7of9, która właśnie weszła do mesy z żałobnym meldunkiem, że inkryminowany injektor antymaterii nie wytrzymał niestety zintegrowanych prób naprawy.
- No to pięknie - westchnęła ciężko kapitan - Jeśli tamci nic nie wymyślą, jesteśmy ugotowani. Seven, pani pójdzie z nami na mostek.Ci z Hermasza mogą chcieć jakichś inżynieryjnych danych.
- Tak jest. - odparła 7of9 zwięźle.
Na miejscu okazało się, że chorąży Kim zdołał już nawiązać łączność wizualną. Na ekranie widać było mostek drugiego statku, na którym były tylko trzy osoby. Przy sterach siedziała szczuplutka dziewczyna o ciemnych włosach i malowała sobie paznokcie trzema rodzajami lakieru naraz. Przy konsoli łączności figurował wielki i umięśniony jak atleta blondyn i czytał instrukcję obsługi z miną wyraźnie wskazującą na to, że nie rozumie ani słowa. Na fotelu dowodzenia spał ogromny, kudłaty pies zwinięty w kłębek.
- Tu Kathryn Janeway z USS Voyager - zaczęła pani kapitan niezbyt pewnym głosem - Chciałabym rozmawiać z dowódcą jednostki.
Blondyn upuścił instrukcję i zerwał się z fotela, uderzając z łomotem kolanem o wspornik konsoli.
- Wciórności! - stęknął boleściwie - Jo je, panicko, Jasiek Gusienica, fajfendekel od nasy kapitonki.Jo pilnuja tu syćkiego, bo nasa staro jesce w lesie.
- Że co? - wyrwało się 7of9. Spojrzała na Neelixa, ale ten też nie wiedział, o co chodzi.
- Przepraszam, ale prawie nic nie zrozumiałam. - powiedziała bezradnie kapitan Janeway.
- Proszę się nie trudzić, wszystkie translatory wysiadają na tej jego podtatrzańskiej gwarze - wtrąciła się pannica od sterów i zaczęła dmuchać na swoje paznokcie - Jasiu, wywołaj Lilkę przez interkom, o tej porze na pewno już nie śpi.
- No nie wim, Weronicko... a jak bydzie zła?
- Nie będzie. Wywołaj.
Atletyczny blondyn przestawił staroświecki przełącznik na ścianie i huknął:
- Panicko kapiton, piknie pytom na kładkie... tfu, na mostecek wos pytom! Jakieści tu państwo kcom pomówić. Godają, co som ode komiwojażera.
=/\= Z Voyagera, gazdo - odezwała się z głośnika spokojna odpowiedź - Ich statek tak się nazywa.
- Hihi, ale hecnie!
=/\= To już nie nasza sprawa. Zaraz będę. Przekaż im, że mam dobrą nowinę.
Jak łatwo było przewidzieć, ta informacja bardzo ucieszyła kapitan Janeway, która właśnie zaczynała powątpiewać, czy nie ma czasem do czynienia z jakimś kosmicznym domem wariatów. W tej sytuacji stało się to obojętne - wariaci czy nie, jeśli wyciągną Voyagera z anomalii, załoga będzie zawdzięczać im życie.
Kilka minut później kapitan Zakrzewska wmaszerowała na mostek w towarzystwie kilku swoich załogantów, których Janeway i jej towarzysze oczywiście znać nie mogli.
- Sio, psisynu! Do czego to podobne?! - krzyknęła na psa, który ziewnął potężnie i zwlókł się z fotela dowodzenia, strojąc przy tym żałosną minę stworzenia skrzywdzonego przez życie – Witam panią kapitan.
– Witam. Oto mój ambasador, Neelix, a to 7of9, z ekipy inżynieryjnej.
– Miło mi. Oto moi najbliżsi współpracownicy: pierwszy oficer Arkadiusz Żydek, profesor Dinosław Trekowski, główny nawigator Krzysztof Majcher i oficer naukowy pan R’Cer. Reszta wepchnęła się tu nieproszona, nagła krew wie po co. Jak się spało?
– Dziękuję, nienajgorzej... ale chyba krócej. – odparła Janeway z niezamierzonym przekąsem.
- Och, to przypadek. Profesor Trekowski obudził nas wszystkich w środku pokładowej nocy i zrobił zamieszanie. Jak mi się wydaje, znalazł rozwiązanie waszego problemu. – oświadczyła Lilianna i rozsiadła się w fotelu – Profesorze, anawa, niech pan zaiwania.
Z grupy załogantów wystąpił szpakowaty, niegolony od kilku dni mężczyzna w białym fartuchu, zarzuconym na niedopięty mundur. Jedno i drugie nosiło wyraźne ślady bliskich kontaktów z przeróżnymi odczynnikami chemicznymi.
– Według moich obliczeń wystarczy zastosować metodę przeciwstawnych wiązek – powiedział – Jedyny problem to ten, że muszą one zderzyć się dokładnie w jednym punkcie, żeby móc otworzyć tunel, którym wasz statek wyleci z anomalii. Macie dobrych snajperów?
– Niezłych – odparła Janeway – A wy?
– Dennych – parsknęła kapitan Zakrzewska – Na szczęście też dwóch porządnych. Z tym że jeden ma niestety kaca i chwilowo jest nie w formie. Z naszej strony strzeli więc pan Majcher, on ma cela. Kto od was się podejmie?
– Ja. – zgłosił się Tom Paris.
– Trafisz pan w stodołę?
– W sęczek na jej drzwiach też, szanowna pani, jeśli zajdzie taka potrzeba.
– No to może się uda. Namiary oblicza właśnie nasz zbrojmistrz, który sam ma niezłego cela, ale nie dość dobrego na taki numer. O ile dobrze zrozumiałam wywody profesora, wiązki muszą spotkać się w punkcie docelowym z dokładnością co do pół sekundy łuku.
– Właśnie. – przyświadczył Trekowski, niezbyt zadowolony że nie dano mu okazji do dłuższego wykładu. Przysiadł na poręczy jednego z foteli i wpakował obie ręce do kieszeni fartucha, przy czym jedną, cokolwiek nadprutą, oberwał do reszty.
– To zadziała? – spytała kapitan Janeway, zwracając się do Tuvoka, który sterczał jak zwykle za swą konsolą. Wolkanin pochylił się nieco i zaczął obliczać, podczas gdy Neelix szeptał za plecami swej kapitan z 7of9. Swobodne zachowanie polskiej załogi bardzo mu się spodobało, ale jednocześnie poczuł dziwne onieśmielenie. Może po raz pierwszy w życiu nie wiedział, jak ma zagaić rozmowę. A miał na to wielką ochotę, choć nikt nie zwracał uwagi ani na niego, ani na wystrzałową Borg w obcisłym kombinezonie.
poniedziałek, 12 sierpnia 2013
LIII.
Kapitan Zakrzewska wyjaśniła w krótkich słowach, że według prastarego obyczaju aresztantom przysługuje wyłącznie czarny chleb i czarna kawa. Trekowski na to oświadczył, że przepada za kawą, ale na obiad życzyłby sobie risotto albo flaki.
- Trzeba by spytać von Brauna, czy ma składniki. - mruknął Jędrek Karpiel, przestępując z nogi na nogę.
- A ja tam wybredna nie jestem, lubię gęsie pipki i koszerną pejsachówkę - oświadczyła Malwinka Kręcik - Ojcze Tadeuszu, ze spożywania starozakonnych potraw nie trzeba się chyba spowiadać?
- Nie. Są bardzo zacne w smaku, aby tylko nie za dużo czosnku w nich było - rozmarzył się ksiądz - Przed odlotem jadłem w jednej koszernej restauracji na poznańskiej starówce pieczoną gęś z farfelkami, palce lizać.
- Nam kiedyś pan von Braun robił kugel na specjalne zamówienie - wtrącił się chorąży Rozenfeld - Koszerny to on wprawdzie nie był, ale jaki smaczny za to...
- E tam! Koszerny, niekoszerny... Starozakonne przesądy! Nie ma to jak duszona wieprzowa karkówka. Albo żeberka z grilla podlewane piwem, co złe? - Karol Michałow miał zamiar rozwijać temat, ale Lilianna zamierzyła się na niego niedwuznacznie i umilkł.
- Skończcie z tym jadłospisem - zażądała stanowczo - Przez was rozum może się człowiekowi pomieszać. Profesorze Trekowski, niechże pan gada co z tą anomalią i Voyagerem?
Zainterpelowany naukowiec odchrząknął, poprawił laboratoryjny fartuch narzucony na gołe ciało i oznajmił z emfazą:
- To jest proste jak w mordę strzelił. W pojedynkę żaden statek nie zdołałby tego zrobić, tu się zgadzam, ale jak oni są tam, a my tu, to bez trudu rozbijemy anomalię niczym nie przymierzając jajko na prezydencie.
- Jajka na boczku, mmm, pycha...
- Co za prowokator to powiedział?! - zdenerwowała się kapitan.
- Ja, a bo co? - odparła zuchwale Aśka Kubica - Może nieprawdę mówię?
- Milcz, do cholery!
- Słucham, pani kapitan? - zgłosił się rozespany Ksawery Milcz, który ziewał pod ścianą. Lilianna machnęła obiema rękami.
- Wszyscy mają zamknąć twarze! - nakazała podniesionym głosem - Cisza na morzu, kto się pierwszy odezwie ten bałwan!
Nikt nie chciał wyjść na bałwana, więc rzeczywiście zapanowała cisza jak makiem posiał, w której - chyba tylko na złość przysłowiu - słychać było jedynie brzęczenie jakiejś głupiej muchy, która zabrała się z Ziemi "na gapę". Kapitan otuliła się mocniej podomką haftowaną w różowe kotki i ponagliła Trekowskiego:
- Proszę dalej, profesorze.
- Tak, a potem nazwie mnie pani bałwanem, nie ma głupich.
- Niechże pan nie robi cyrków!
- No dobra. Cały dowcip polega na tym, że trzeba otworzyć ogień z fazerów nacelowany na granicę anomalii, ale z dwóch stron jednocześnie. Znaczy, Voyager strzela od środka, a my od zewnątrz, tylko obie wiązki muszą trafić dokładnie w ten sam punkt, inaczej klapa.
- No i co to ma niby dać?
- Taki zintegrowany strzał otworzy tunel, przez który statek będzie mógł opuścić niebezpieczny obszar.
- To pewne?
- Jak bum cyk cyk! Tylko będą musieli dodać gazu, bo tunel szybko się zamknie i może ich złapać za ogon jak się nie pospieszą...
Kapitan Zakrzewska zastanowiła się, popatrując to na Trekowskiego, to na zegarek.
- Budzić ich? -spytała z powątpiewaniem - Czas pokładowy Voyagera pokrywa się z naszym.
- Tyle już czasu siedzą w tej dziurze, nie zaszkodzi jak pośpią sobie do pobudki.- wypowiedział się Arek.
- No tak... my też mamy prawo do wypoczynku. I na drugi raz niech pan o tym pamięta, profesorze - Lilianna spojrzała surowo na Trekowskiego - Abtreten, załogo. Wszyscy do łóżek, tylko każdy do swojego! I żebym za minutę nikogo poza ochroną nie widziała na korytarzu!
Ponieważ mimo wszystko kapitan Zakrzewska cieszyła się dużym mirem wśród swoich ludzi, wszyscy rozpierzchli się niczym stado spłoszonych wróbli i po chwili na korytarzu zostali tylko żołnierze ochrony, Kinderman i Rozenfeld, pani kapitan oraz Dinosław Trekowski. Profesor miał bardzo obrażoną minę, tak jakby spodziewał się fanfar na cześć swego odkrycia, a został totalnie zlekceważony.
- Na przyszłość niech pani na mnie nie liczy w kwestii ratowania statków. - burknął wojowniczo.
- Zapnij pan lepiej ten chałat, bo widać panu co nie trzeba - doradziła mu kapitan życzliwie - Od razu poczuje się pan bardziej godnie. I niech pan też idzie się przespać, bo zaraz pan padnie. Jutro pogadamy.
Po drodze do swej kwatery Lilianna zajrzała do swego ordynansa, którego rejwach na pokładzie najwyraźniej jakoś nie zbudził. Jasiek Gąsiennica chrapał w najlepsze, a na nim spała zwinięta w kłębek Gizia. Lilianna pokiwała melancholijnie głową. Ewentualny napastnik mógłby nie tylko wyrżnąć załogę i zrabować co się da, ale i wynieść jej dzielnego adiutanta jako osobliwe trofeum, nim ten by się spostrzegł. Przez chwilę myślała, czy by nie zbudzić górala i nie palnąć mu surowej mowy, ale potem machnęła ręką. Ostatecznie jeśli Jasiek miał tak mocny sen, nie była to jego wina i żadne dyscyplinarki tego nie zmienią.
Nocne zamieszanie sprawiło, że rano Hermasz musiał trzy razy powtórzyć sygnał pobudki, nim obudzeni ludzie zaczęli kląć i rzucać w głośniki, czym popadło. Przewidujący von Braun przygotował zamiast zwykłej porannej kawy tak zwanego "szatana", a jako danie główne meksykańskie naleśniki, tak szczodrze doprawione ostrą papryką, że momentalnie postawiły wszystkich na nogi. Spowodowały też wzmożoną konsumpcję kawy, a że był to "szatan", buzująca w żyłach załogantów kofeina doprowadziła do kilku bójek jeszcze przed rozpoczęciem porannej wachty. Kilku chorążych i jeden podporucznik zjawili się potem w ambulatorium, domagając się opatrzenia "chwalebnych ran", a razem z nimi przywlókł się Sixto. Guz na jego głowie, powstały w zetknięciu z klingońskim batlethem, nie chciał jakoś przestać boleć, pasażer na gapę przybrał więc pozę umierającego łabędzia i stwierdził, że nikt go nie lubi, że jest konający i ma wstrząs mózgu.
- Wstrząśnienie, jeśli już - fuknęła na niego doktor Foremna - To zwykły obrzęk. Nic poza tym. Siostro Niemogę, lód dla tego pana.
- Służba zdrowia mnie lekceważy na tle rasistowskim. - stwierdził wampir i położył się nieproszony na biołóżku, demonstracyjnie przymykając omdlałe powieki.
- Wstawaj pan z tego mebla, bo przepiszę panu dwudziestoczterogodzinną lewatywę! - wrzasnęła Foremna.
- Czy wampiry się wypróżniają? - spytała Lolita Niemogę sanitariusza Figielka. Ten wzruszył ramionami.
- Nie wiem, nie znam ich fizjologii. Doktorze, czy Sixto czasem srywa? - zwrócił się do Kuby Żmijewskiego.
- A bo ja za nim łażę do kibla? - odparł doktor obojętnie - Zośka, nie wściekaj się, chce gość diagnostyki to niech mu ją Czarek zrobi. Nasz klient, nasz pan. Figielek, zajmijcie się pacjentem. Temperatura, tętno, odruchy, analizy...
Sixto aż wierzgnął z uciechy i rozłożył się na biołóżku, jak mógł najwygodniej. Tym sposobem odkryto jeszcze jeden feler nieproszonego gościa: był klasycznym hipochondrykiem i najlepiej czuł się wtedy, gdy było mu najgorzej.
Podczas gdy w ambulatorium badano poszkodowanego wampira, starszyzna oficerska zebrała się na mostku. Nadszedł czas, by przekazać Voyagerowi dobre nowiny i nikt nie chciał tego przegapić.
- Trzeba by spytać von Brauna, czy ma składniki. - mruknął Jędrek Karpiel, przestępując z nogi na nogę.
- A ja tam wybredna nie jestem, lubię gęsie pipki i koszerną pejsachówkę - oświadczyła Malwinka Kręcik - Ojcze Tadeuszu, ze spożywania starozakonnych potraw nie trzeba się chyba spowiadać?
- Nie. Są bardzo zacne w smaku, aby tylko nie za dużo czosnku w nich było - rozmarzył się ksiądz - Przed odlotem jadłem w jednej koszernej restauracji na poznańskiej starówce pieczoną gęś z farfelkami, palce lizać.
- Nam kiedyś pan von Braun robił kugel na specjalne zamówienie - wtrącił się chorąży Rozenfeld - Koszerny to on wprawdzie nie był, ale jaki smaczny za to...
- E tam! Koszerny, niekoszerny... Starozakonne przesądy! Nie ma to jak duszona wieprzowa karkówka. Albo żeberka z grilla podlewane piwem, co złe? - Karol Michałow miał zamiar rozwijać temat, ale Lilianna zamierzyła się na niego niedwuznacznie i umilkł.
- Skończcie z tym jadłospisem - zażądała stanowczo - Przez was rozum może się człowiekowi pomieszać. Profesorze Trekowski, niechże pan gada co z tą anomalią i Voyagerem?
Zainterpelowany naukowiec odchrząknął, poprawił laboratoryjny fartuch narzucony na gołe ciało i oznajmił z emfazą:
- To jest proste jak w mordę strzelił. W pojedynkę żaden statek nie zdołałby tego zrobić, tu się zgadzam, ale jak oni są tam, a my tu, to bez trudu rozbijemy anomalię niczym nie przymierzając jajko na prezydencie.
- Jajka na boczku, mmm, pycha...
- Co za prowokator to powiedział?! - zdenerwowała się kapitan.
- Ja, a bo co? - odparła zuchwale Aśka Kubica - Może nieprawdę mówię?
- Milcz, do cholery!
- Słucham, pani kapitan? - zgłosił się rozespany Ksawery Milcz, który ziewał pod ścianą. Lilianna machnęła obiema rękami.
- Wszyscy mają zamknąć twarze! - nakazała podniesionym głosem - Cisza na morzu, kto się pierwszy odezwie ten bałwan!
Nikt nie chciał wyjść na bałwana, więc rzeczywiście zapanowała cisza jak makiem posiał, w której - chyba tylko na złość przysłowiu - słychać było jedynie brzęczenie jakiejś głupiej muchy, która zabrała się z Ziemi "na gapę". Kapitan otuliła się mocniej podomką haftowaną w różowe kotki i ponagliła Trekowskiego:
- Proszę dalej, profesorze.
- Tak, a potem nazwie mnie pani bałwanem, nie ma głupich.
- Niechże pan nie robi cyrków!
- No dobra. Cały dowcip polega na tym, że trzeba otworzyć ogień z fazerów nacelowany na granicę anomalii, ale z dwóch stron jednocześnie. Znaczy, Voyager strzela od środka, a my od zewnątrz, tylko obie wiązki muszą trafić dokładnie w ten sam punkt, inaczej klapa.
- No i co to ma niby dać?
- Taki zintegrowany strzał otworzy tunel, przez który statek będzie mógł opuścić niebezpieczny obszar.
- To pewne?
- Jak bum cyk cyk! Tylko będą musieli dodać gazu, bo tunel szybko się zamknie i może ich złapać za ogon jak się nie pospieszą...
Kapitan Zakrzewska zastanowiła się, popatrując to na Trekowskiego, to na zegarek.
- Budzić ich? -spytała z powątpiewaniem - Czas pokładowy Voyagera pokrywa się z naszym.
- Tyle już czasu siedzą w tej dziurze, nie zaszkodzi jak pośpią sobie do pobudki.- wypowiedział się Arek.
- No tak... my też mamy prawo do wypoczynku. I na drugi raz niech pan o tym pamięta, profesorze - Lilianna spojrzała surowo na Trekowskiego - Abtreten, załogo. Wszyscy do łóżek, tylko każdy do swojego! I żebym za minutę nikogo poza ochroną nie widziała na korytarzu!
Ponieważ mimo wszystko kapitan Zakrzewska cieszyła się dużym mirem wśród swoich ludzi, wszyscy rozpierzchli się niczym stado spłoszonych wróbli i po chwili na korytarzu zostali tylko żołnierze ochrony, Kinderman i Rozenfeld, pani kapitan oraz Dinosław Trekowski. Profesor miał bardzo obrażoną minę, tak jakby spodziewał się fanfar na cześć swego odkrycia, a został totalnie zlekceważony.
- Na przyszłość niech pani na mnie nie liczy w kwestii ratowania statków. - burknął wojowniczo.
- Zapnij pan lepiej ten chałat, bo widać panu co nie trzeba - doradziła mu kapitan życzliwie - Od razu poczuje się pan bardziej godnie. I niech pan też idzie się przespać, bo zaraz pan padnie. Jutro pogadamy.
Po drodze do swej kwatery Lilianna zajrzała do swego ordynansa, którego rejwach na pokładzie najwyraźniej jakoś nie zbudził. Jasiek Gąsiennica chrapał w najlepsze, a na nim spała zwinięta w kłębek Gizia. Lilianna pokiwała melancholijnie głową. Ewentualny napastnik mógłby nie tylko wyrżnąć załogę i zrabować co się da, ale i wynieść jej dzielnego adiutanta jako osobliwe trofeum, nim ten by się spostrzegł. Przez chwilę myślała, czy by nie zbudzić górala i nie palnąć mu surowej mowy, ale potem machnęła ręką. Ostatecznie jeśli Jasiek miał tak mocny sen, nie była to jego wina i żadne dyscyplinarki tego nie zmienią.
Nocne zamieszanie sprawiło, że rano Hermasz musiał trzy razy powtórzyć sygnał pobudki, nim obudzeni ludzie zaczęli kląć i rzucać w głośniki, czym popadło. Przewidujący von Braun przygotował zamiast zwykłej porannej kawy tak zwanego "szatana", a jako danie główne meksykańskie naleśniki, tak szczodrze doprawione ostrą papryką, że momentalnie postawiły wszystkich na nogi. Spowodowały też wzmożoną konsumpcję kawy, a że był to "szatan", buzująca w żyłach załogantów kofeina doprowadziła do kilku bójek jeszcze przed rozpoczęciem porannej wachty. Kilku chorążych i jeden podporucznik zjawili się potem w ambulatorium, domagając się opatrzenia "chwalebnych ran", a razem z nimi przywlókł się Sixto. Guz na jego głowie, powstały w zetknięciu z klingońskim batlethem, nie chciał jakoś przestać boleć, pasażer na gapę przybrał więc pozę umierającego łabędzia i stwierdził, że nikt go nie lubi, że jest konający i ma wstrząs mózgu.
- Wstrząśnienie, jeśli już - fuknęła na niego doktor Foremna - To zwykły obrzęk. Nic poza tym. Siostro Niemogę, lód dla tego pana.
- Służba zdrowia mnie lekceważy na tle rasistowskim. - stwierdził wampir i położył się nieproszony na biołóżku, demonstracyjnie przymykając omdlałe powieki.
- Wstawaj pan z tego mebla, bo przepiszę panu dwudziestoczterogodzinną lewatywę! - wrzasnęła Foremna.
- Czy wampiry się wypróżniają? - spytała Lolita Niemogę sanitariusza Figielka. Ten wzruszył ramionami.
- Nie wiem, nie znam ich fizjologii. Doktorze, czy Sixto czasem srywa? - zwrócił się do Kuby Żmijewskiego.
- A bo ja za nim łażę do kibla? - odparł doktor obojętnie - Zośka, nie wściekaj się, chce gość diagnostyki to niech mu ją Czarek zrobi. Nasz klient, nasz pan. Figielek, zajmijcie się pacjentem. Temperatura, tętno, odruchy, analizy...
Sixto aż wierzgnął z uciechy i rozłożył się na biołóżku, jak mógł najwygodniej. Tym sposobem odkryto jeszcze jeden feler nieproszonego gościa: był klasycznym hipochondrykiem i najlepiej czuł się wtedy, gdy było mu najgorzej.
Podczas gdy w ambulatorium badano poszkodowanego wampira, starszyzna oficerska zebrała się na mostku. Nadszedł czas, by przekazać Voyagerowi dobre nowiny i nikt nie chciał tego przegapić.
środa, 7 sierpnia 2013
LII.
Był środek pokładowej nocy. Załoga Hermasza spała snem sprawiedliwych, jedynie dwa patrole ochrony krążyły ospale po pokładach, niczego nie sprawdzając, bo też nic im się nie chciało. Wszędzie trwała błoga cisza i spokój, nic więc dziwnego, że gdy nagle rozdarł się pokładowy radiowęzeł, zapanowała niejaka panika. Ludzie wyskakiwali na korytarz jak stali i przez dłuższą chwilę statek przypominał plażę w Miami, gdzie tekstylni i nudyści opalają się razem w zgodzie i pokoju, przemieszani ze sobą niczym przysłowiowy groch z kapustą. Powstał taki harmider, że wywabił na z kwater nawet ojca Maślaka i siostrę Ofelię, których oburzone tą powszechną Babilonią wrzaski powiekszały tylko ogólny burdel. Sixto, który się nie obudził bo w ogóle nie spał (jak przystało na wampira), tańczył wkoło i siał zamieszanie, usiłując gryźć w szyję kogo popadło i uspokoił się dopiero wtedy, gdy Keras palnęła go po głowie bat'lethem na płask.
- Biją, pani kapitan! - poskarżył się Liliannie, gdy ta zjawiła się wreszcie.
- I bardzo dobrze robią - odparła nielitościwie Zakrzewska, poprawiając lokówki nad czołem - Takich tylko lać w mordę.
- To kołtuństwo, rasizm, ksenofobia i nietolerancja.
- Czyli nasze polskie dziedzictwo. Zapomniał pan jeszcze o faszyzmie. Zamknij się pan, do cholery, mam teraz ważniejsze sprawy niż wysłuchiwanie czyichś skarg. Keras, niechże pani z łaski swoje wsadzi sobie gdzieś to żelastwo!
- Czy to oficjalny rozkaz? - spytała zdetonowana Klingonka, oglądając swój bat'leth z taką miną, jakby widziała go pierwszy raz w życiu i zastanawiała się, do czego służy.
- Nie, oczywiście że nie - zapewniła ją pospiesznie Lilianna - To taka formuła semantyczna. Tylko niech pani tym nie wymachuje, bo jeszcze zmniejszy mi pani stan osobowy załogi. A propos załogi: BACZNOŚĆ MI TU! SPOKÓJ MA BYĆ!
Głos kapitan Zakrzewskiej miał to do siebie, że potrafił przebić się przez ryk startującego odrzutowvca i zatrzymać w miejscu szarżującego byka. Nic zatem dziwnego, że spłoszona załoga znieruchomiała i umilkła, spoglądając na swego dowódcę pytającym wzrokiem.
- Bawicie się w Raj? - spytała po chwili Lilianna, lustrując z niejakim zainteresowaniem wdzięki swych załogantów, niekiedy niczym nie osłonięte - Wiem że jest tu dość ciepło, ale żeby zaraz przebierać się za Adama i Ewę?
- Adam i Ewa w Raju
zarżnęli prosiaka w maju
Słoninę z niego sprzedali
a zadek sobie schowali.
- wyrecytował odruchowo Mścisław Czerep, sternik i chodząca pokładowa biblioteczka w jednym.
- Zamilknij, bluźnierco! - wsiadł na niego ojciec Maślak, nerwowo poprawiając przy tym nocną sutannę - Wszyscy, jak tu stoicie, jesteście jednym wielkim grzechem przeciw wszystkim przykazaniom! Powiadam, wasz grzech jest wielki!
- Zależy, jak kto ma. - mruknęła Allandra Michałow, zerkając wymownie na przyokrywających się pospiesznie czym popadło nagusów.
- Zamknij natychmiast oczy! - zdenerwował się jej mąż - Nie powinnaś patrzeć na takie widoki.
Allandra wymownie popukała się w czoło.
- Co to, ja gołego chłopa nie widziałam?
- Ale chyba nie tylu naraz!
- A co to za różnica? Kto widział jednego, to jakby widział wszystkich.
Tę smakowitą konwersację przerwała kapitan Zakrzewska i zwróciła się do wszystkich z zasadniczym pytaniem:
- Kto, do jasnej zmory, jest autorem tego alarmu?
Ludzie wymienili spojrzenia, wzruszając ramionami i robiąc przy tym miny mające oznaczać, że nie wiedzą, co się właściwie wydarzyło.
- No, jeśli w tej chwili nie zjawi mi się ten dowcipniś...! - zaczęła Lilianna podniesionym głosem, ale urwała, bo przez tłum przepchnął się właśnie Osip Anegdotycz, wlokąc za kołnierz wierzgającego i sypiącego "wyrazami" Dinosława Trekowskiego.
- Wot eta skatina włączyła radiowęzeł! - oświadczył wściekle - Barysznia, ja radzę: prestupnik w turemnoj zamok!
- Puszczaj, buraku! - profesorowi udało się wreszcie uwolnić z rąk Zajczika - Pani kapitan, proszę powiedzieć temu kacapowi, gdzie jego miejsce!
- Żebym ja panu czego nie powiedziała! - wrzasnęła kapitan - Co za brewerie pan urządza w porze odpoczynku?!
- No czego? Sam bym się wytłumaczył, gdyby ten Żyd mnie nie napadł!
- Powtórz, jak ty mnie nazwał, swołocz prakliata?!
- Żyd polny pszenno-buraczany!
Osip Anegdotycz zamachnął się na odlew, w sukurs przyszła mu Keras i pewnie we dwoje wykończyli by profesora na amen, gdyby nie zapobiegli temu żołnierze ochrony - zbiegiem okoliczności byli to akurat Baruch Kinderman i Saul Rozenfeld.
- Do aresztu z tymi gojami - zarządziła kapitan - Nie, czekać: co pan w końcu chciał ogłosić przez ten megafon, Trekowski?
- Że odkryłem, jak wyciągnąć Voyagera z tej całej anomalii. Ale uprzedzam, że jak ja będę w brygu, to nie mam zamiaru pracować... zwłaszcza jeśli na obiad podadzą mi czulent i faszerowanego szczupaka.
- Biją, pani kapitan! - poskarżył się Liliannie, gdy ta zjawiła się wreszcie.
- I bardzo dobrze robią - odparła nielitościwie Zakrzewska, poprawiając lokówki nad czołem - Takich tylko lać w mordę.
- To kołtuństwo, rasizm, ksenofobia i nietolerancja.
- Czyli nasze polskie dziedzictwo. Zapomniał pan jeszcze o faszyzmie. Zamknij się pan, do cholery, mam teraz ważniejsze sprawy niż wysłuchiwanie czyichś skarg. Keras, niechże pani z łaski swoje wsadzi sobie gdzieś to żelastwo!
- Czy to oficjalny rozkaz? - spytała zdetonowana Klingonka, oglądając swój bat'leth z taką miną, jakby widziała go pierwszy raz w życiu i zastanawiała się, do czego służy.
- Nie, oczywiście że nie - zapewniła ją pospiesznie Lilianna - To taka formuła semantyczna. Tylko niech pani tym nie wymachuje, bo jeszcze zmniejszy mi pani stan osobowy załogi. A propos załogi: BACZNOŚĆ MI TU! SPOKÓJ MA BYĆ!
Głos kapitan Zakrzewskiej miał to do siebie, że potrafił przebić się przez ryk startującego odrzutowvca i zatrzymać w miejscu szarżującego byka. Nic zatem dziwnego, że spłoszona załoga znieruchomiała i umilkła, spoglądając na swego dowódcę pytającym wzrokiem.
- Bawicie się w Raj? - spytała po chwili Lilianna, lustrując z niejakim zainteresowaniem wdzięki swych załogantów, niekiedy niczym nie osłonięte - Wiem że jest tu dość ciepło, ale żeby zaraz przebierać się za Adama i Ewę?
- Adam i Ewa w Raju
zarżnęli prosiaka w maju
Słoninę z niego sprzedali
a zadek sobie schowali.
- wyrecytował odruchowo Mścisław Czerep, sternik i chodząca pokładowa biblioteczka w jednym.
- Zamilknij, bluźnierco! - wsiadł na niego ojciec Maślak, nerwowo poprawiając przy tym nocną sutannę - Wszyscy, jak tu stoicie, jesteście jednym wielkim grzechem przeciw wszystkim przykazaniom! Powiadam, wasz grzech jest wielki!
- Zależy, jak kto ma. - mruknęła Allandra Michałow, zerkając wymownie na przyokrywających się pospiesznie czym popadło nagusów.
- Zamknij natychmiast oczy! - zdenerwował się jej mąż - Nie powinnaś patrzeć na takie widoki.
Allandra wymownie popukała się w czoło.
- Co to, ja gołego chłopa nie widziałam?
- Ale chyba nie tylu naraz!
- A co to za różnica? Kto widział jednego, to jakby widział wszystkich.
Tę smakowitą konwersację przerwała kapitan Zakrzewska i zwróciła się do wszystkich z zasadniczym pytaniem:
- Kto, do jasnej zmory, jest autorem tego alarmu?
Ludzie wymienili spojrzenia, wzruszając ramionami i robiąc przy tym miny mające oznaczać, że nie wiedzą, co się właściwie wydarzyło.
- No, jeśli w tej chwili nie zjawi mi się ten dowcipniś...! - zaczęła Lilianna podniesionym głosem, ale urwała, bo przez tłum przepchnął się właśnie Osip Anegdotycz, wlokąc za kołnierz wierzgającego i sypiącego "wyrazami" Dinosława Trekowskiego.
- Wot eta skatina włączyła radiowęzeł! - oświadczył wściekle - Barysznia, ja radzę: prestupnik w turemnoj zamok!
- Puszczaj, buraku! - profesorowi udało się wreszcie uwolnić z rąk Zajczika - Pani kapitan, proszę powiedzieć temu kacapowi, gdzie jego miejsce!
- Żebym ja panu czego nie powiedziała! - wrzasnęła kapitan - Co za brewerie pan urządza w porze odpoczynku?!
- No czego? Sam bym się wytłumaczył, gdyby ten Żyd mnie nie napadł!
- Powtórz, jak ty mnie nazwał, swołocz prakliata?!
- Żyd polny pszenno-buraczany!
Osip Anegdotycz zamachnął się na odlew, w sukurs przyszła mu Keras i pewnie we dwoje wykończyli by profesora na amen, gdyby nie zapobiegli temu żołnierze ochrony - zbiegiem okoliczności byli to akurat Baruch Kinderman i Saul Rozenfeld.
- Do aresztu z tymi gojami - zarządziła kapitan - Nie, czekać: co pan w końcu chciał ogłosić przez ten megafon, Trekowski?
- Że odkryłem, jak wyciągnąć Voyagera z tej całej anomalii. Ale uprzedzam, że jak ja będę w brygu, to nie mam zamiaru pracować... zwłaszcza jeśli na obiad podadzą mi czulent i faszerowanego szczupaka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)