UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

LIII.

Kapitan Zakrzewska wyjaśniła w krótkich słowach, że według prastarego obyczaju aresztantom przysługuje wyłącznie czarny chleb i czarna kawa. Trekowski na to oświadczył, że przepada za kawą, ale na obiad życzyłby sobie risotto albo flaki.
- Trzeba by spytać von Brauna, czy ma składniki. - mruknął Jędrek Karpiel, przestępując z nogi na nogę.
- A ja tam wybredna nie jestem, lubię gęsie pipki i koszerną pejsachówkę - oświadczyła Malwinka Kręcik - Ojcze Tadeuszu, ze spożywania starozakonnych potraw nie trzeba się chyba spowiadać?
- Nie. Są bardzo zacne w smaku, aby tylko nie za dużo czosnku w nich było
- rozmarzył się ksiądz - Przed odlotem jadłem w jednej koszernej restauracji na poznańskiej starówce pieczoną gęś z farfelkami, palce lizać.
- Nam kiedyś pan von Braun robił kugel na specjalne zamówienie
- wtrącił się chorąży Rozenfeld - Koszerny to on wprawdzie nie był, ale jaki smaczny za to...
- E tam! Koszerny, niekoszerny... Starozakonne przesądy! Nie ma to jak duszona wieprzowa karkówka. Albo żeberka z grilla podlewane piwem, co złe?
- Karol Michałow miał zamiar rozwijać temat, ale Lilianna zamierzyła się na niego niedwuznacznie i umilkł.
- Skończcie z tym jadłospisem - zażądała stanowczo - Przez was rozum może się człowiekowi pomieszać. Profesorze Trekowski, niechże pan gada co z tą anomalią i Voyagerem?
Zainterpelowany naukowiec odchrząknął, poprawił laboratoryjny fartuch narzucony na gołe ciało i oznajmił z emfazą:
- To jest proste jak w mordę strzelił. W pojedynkę żaden statek nie zdołałby tego zrobić, tu się zgadzam, ale jak oni są tam, a my tu, to bez trudu rozbijemy anomalię niczym nie przymierzając jajko na prezydencie.
- Jajka na boczku, mmm, pycha...
- Co za prowokator to powiedział?!
- zdenerwowała się kapitan.
- Ja, a bo co? - odparła zuchwale Aśka Kubica - Może nieprawdę mówię?
- Milcz, do cholery!
- Słucham, pani kapitan? -
zgłosił się rozespany Ksawery Milcz, który ziewał pod ścianą. Lilianna machnęła obiema rękami.
- Wszyscy mają zamknąć twarze! - nakazała podniesionym głosem - Cisza na morzu, kto się pierwszy odezwie ten bałwan!
Nikt nie chciał wyjść na bałwana, więc rzeczywiście zapanowała cisza jak makiem posiał, w której - chyba tylko na złość przysłowiu - słychać było jedynie brzęczenie jakiejś głupiej muchy, która zabrała się z Ziemi "na gapę". Kapitan otuliła się mocniej podomką haftowaną w różowe kotki i ponagliła Trekowskiego:
- Proszę dalej, profesorze.
- Tak, a potem nazwie mnie pani bałwanem, nie ma głupich.
- Niechże pan nie robi cyrków!
- No dobra. Cały dowcip polega na tym, że trzeba otworzyć ogień z fazerów nacelowany na granicę anomalii, ale z dwóch stron jednocześnie. Znaczy, Voyager strzela od środka, a my od zewnątrz, tylko obie wiązki muszą trafić dokładnie w ten sam punkt, inaczej klapa.
- No i co to ma niby dać?
- Taki zintegrowany strzał otworzy tunel, przez który statek będzie mógł opuścić niebezpieczny obszar.
- To pewne?
- Jak bum cyk cyk! Tylko będą musieli dodać gazu, bo tunel szybko się zamknie i może ich złapać za ogon jak się nie pospieszą...

Kapitan Zakrzewska zastanowiła się, popatrując to na Trekowskiego, to na zegarek.
- Budzić ich? -spytała z powątpiewaniem - Czas pokładowy Voyagera pokrywa się z naszym.
- Tyle już czasu siedzą w tej dziurze, nie zaszkodzi jak pośpią sobie do pobudki.
- wypowiedział się Arek.
- No tak... my też mamy prawo do wypoczynku. I na drugi raz niech pan o tym pamięta, profesorze - Lilianna spojrzała surowo na Trekowskiego - Abtreten, załogo. Wszyscy do łóżek, tylko każdy do swojego! I żebym za minutę nikogo poza ochroną nie widziała na korytarzu!
Ponieważ mimo wszystko kapitan Zakrzewska cieszyła się dużym mirem wśród swoich ludzi, wszyscy rozpierzchli się niczym stado spłoszonych wróbli i po chwili na korytarzu zostali tylko żołnierze ochrony, Kinderman i Rozenfeld, pani kapitan oraz Dinosław Trekowski. Profesor miał bardzo obrażoną minę, tak jakby spodziewał się fanfar na cześć swego odkrycia, a został totalnie zlekceważony.
- Na przyszłość niech pani na mnie nie liczy w kwestii ratowania statków. - burknął wojowniczo.
- Zapnij pan lepiej ten chałat, bo widać panu co nie trzeba - doradziła mu kapitan życzliwie - Od razu poczuje się pan bardziej godnie. I niech pan też idzie się przespać, bo zaraz pan padnie. Jutro pogadamy.
Po drodze do swej kwatery Lilianna zajrzała do swego ordynansa, którego rejwach na pokładzie najwyraźniej jakoś nie zbudził. Jasiek Gąsiennica chrapał w najlepsze, a na nim spała zwinięta w kłębek Gizia. Lilianna pokiwała melancholijnie głową. Ewentualny napastnik mógłby nie tylko wyrżnąć załogę i zrabować co się da, ale i wynieść jej dzielnego adiutanta jako osobliwe trofeum, nim ten by się spostrzegł. Przez chwilę myślała, czy by nie zbudzić górala i nie palnąć mu surowej mowy, ale potem machnęła ręką. Ostatecznie jeśli Jasiek miał tak mocny sen, nie była to jego wina i żadne dyscyplinarki tego nie zmienią.
Nocne zamieszanie sprawiło, że rano Hermasz musiał trzy razy powtórzyć sygnał pobudki, nim obudzeni ludzie zaczęli kląć i rzucać w głośniki, czym popadło. Przewidujący von Braun przygotował zamiast zwykłej porannej kawy tak zwanego "szatana", a jako danie główne meksykańskie naleśniki, tak szczodrze doprawione ostrą papryką, że momentalnie postawiły wszystkich na nogi. Spowodowały też wzmożoną konsumpcję kawy, a że był to "szatan", buzująca w żyłach załogantów kofeina doprowadziła do kilku bójek jeszcze przed rozpoczęciem porannej wachty. Kilku chorążych i jeden podporucznik zjawili się potem w ambulatorium, domagając się opatrzenia "chwalebnych ran", a razem z nimi przywlókł się Sixto. Guz na jego głowie, powstały w zetknięciu z klingońskim batlethem, nie chciał jakoś przestać boleć, pasażer na gapę przybrał więc pozę umierającego łabędzia i stwierdził, że nikt go nie lubi, że jest konający i ma wstrząs mózgu.
- Wstrząśnienie, jeśli już - fuknęła na niego doktor Foremna - To zwykły obrzęk. Nic poza tym. Siostro Niemogę, lód dla tego pana.
- Służba zdrowia mnie lekceważy na tle rasistowskim. - stwierdził wampir i położył się nieproszony na biołóżku, demonstracyjnie przymykając omdlałe powieki.
- Wstawaj pan z tego mebla, bo przepiszę panu dwudziestoczterogodzinną lewatywę! - wrzasnęła Foremna.
- Czy wampiry się wypróżniają? - spytała Lolita Niemogę sanitariusza Figielka. Ten wzruszył ramionami.
- Nie wiem, nie znam ich fizjologii. Doktorze, czy Sixto czasem srywa? - zwrócił się do Kuby Żmijewskiego.
- A bo ja za nim łażę do kibla? - odparł doktor obojętnie - Zośka, nie wściekaj się, chce gość diagnostyki to niech mu ją Czarek zrobi. Nasz klient, nasz pan. Figielek, zajmijcie się pacjentem. Temperatura, tętno, odruchy, analizy...
Sixto aż wierzgnął z uciechy i rozłożył się na biołóżku, jak mógł najwygodniej. Tym sposobem odkryto jeszcze jeden feler nieproszonego gościa: był klasycznym hipochondrykiem i najlepiej czuł się wtedy, gdy było mu najgorzej.
Podczas gdy w ambulatorium badano poszkodowanego wampira, starszyzna oficerska zebrała się na mostku. Nadszedł czas, by przekazać Voyagerowi dobre nowiny i nikt nie chciał tego przegapić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz