UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

piątek, 23 sierpnia 2013

LIV


Po dobrze przespanej nocy kapitan Janeway próbowała z samego rana nawiązać kontakt z Hermaszem, jednak w odpowiedzi na jej wywołania z głośnika popłynęły jedynie melancholijne dźwięki piosenki "Przydybali babcię w lasku", a wizja w ogóle nie dawała się włączyć. Po kilku daremnych próbach Kathryn machnęła ręką i poszła do maszynowni, gdzie B'Elanna kłóciła się właśnie z 7of9, mającą zupełnie inne poglądy na kwestię naprawy jednego z injektorów antymaterii.
- Naprawcie ten injektor, wszystko jedno jak - przecięła ich spór ostro - Musimy być gotowi na wszystko, bo może załoga tamtego statku rzeczywiście opracuje dla nas jakiś ratunek.
- A co mówią?
- zaciekawiła się B'Elanna.
- Na razie nic nie mówią, nie mogę się z nimi połączyć. Główny komputer ich statku zamiast odpowiadać śpiewa.
- Jak to śpiewa?
- Coś o tym że nasypali babci piasku, zresztą nieważne. Spróbuję później. Co z tym injektorem?
- Za godzinę będzie gotów.

Prosto z maszynowni Janeway udała się do mesy, gdzie zażądała śniadania. Neelix nałożył jej szczodrą ręką jakiejś osobliwej potrawy i nieproszony usiadł na krześle obok. Miał na sobie czysty fartuch, a bokobrody starannie wyczesane i ułożone. Jego małe, dobrotliwe oczka błyszczały podnieceniem.
- I co słychać z naszym uwolnieniem? - spytał.
- Nie wiem - odparła Janeway, pochłaniając to, co jej podsunął i konstatując, że nie jest to złe - Zaraz ponowię próbę łączności. Wie pan co, Neelix? Skoro pełni pan na statku rolę ambasadora, to może zechce mi pan towarzyszyć? Coś mi mówi, że w rozmowie z tymi dziwakami przyda mi się pomoc dyplomaty.
- Przecież to nie są przedstawiciele nieznanej rasy...
- To się panu tylko tak wydaje. Coś mi się zdaje, że dogadać się z nimi nie będzie łatwo. Niech pan zdejmie fartuch i uda się ze mną na mostek, tak na wszelki wypadek.

Talaxianin skinął głową z entuzjazmem, zniknął za drzwiami i po chwili pojawił się elegancki i wymuskany jak spod igły. Wpadł przy tym na 7of9, która właśnie weszła do mesy z żałobnym meldunkiem, że inkryminowany injektor antymaterii nie wytrzymał niestety zintegrowanych prób naprawy.
- No to pięknie - westchnęła ciężko kapitan - Jeśli tamci nic nie wymyślą, jesteśmy ugotowani. Seven, pani pójdzie z nami na mostek.Ci z Hermasza mogą chcieć jakichś inżynieryjnych danych.
- Tak jest. -
odparła 7of9 zwięźle.
Na miejscu okazało się, że chorąży Kim zdołał już nawiązać łączność wizualną. Na ekranie widać było mostek drugiego statku, na którym były tylko trzy osoby. Przy sterach siedziała szczuplutka dziewczyna o ciemnych włosach i malowała sobie paznokcie trzema rodzajami lakieru naraz. Przy konsoli łączności figurował wielki i umięśniony jak atleta blondyn i czytał instrukcję obsługi z miną wyraźnie wskazującą na to, że nie rozumie ani słowa. Na fotelu dowodzenia spał ogromny, kudłaty pies zwinięty w kłębek.
- Tu Kathryn Janeway z USS Voyager - zaczęła pani kapitan niezbyt pewnym głosem - Chciałabym rozmawiać z dowódcą jednostki.
Blondyn upuścił instrukcję i zerwał się z fotela, uderzając z łomotem kolanem o wspornik konsoli.
- Wciórności! - stęknął boleściwie - Jo je, panicko, Jasiek Gusienica, fajfendekel od nasy kapitonki.Jo pilnuja tu syćkiego, bo nasa staro jesce w lesie.
- Że co?
- wyrwało się 7of9. Spojrzała na Neelixa, ale ten też nie wiedział, o co chodzi.
- Przepraszam, ale prawie nic nie zrozumiałam. - powiedziała bezradnie kapitan Janeway.
- Proszę się nie trudzić, wszystkie translatory wysiadają na tej jego podtatrzańskiej gwarze - wtrąciła się pannica od sterów i zaczęła dmuchać na swoje paznokcie - Jasiu, wywołaj Lilkę przez interkom, o tej porze na pewno już nie śpi.
- No nie wim, Weronicko... a jak bydzie zła?
- Nie będzie. Wywołaj.

Atletyczny blondyn przestawił staroświecki przełącznik na ścianie i huknął:
- Panicko kapiton, piknie pytom na kładkie... tfu, na mostecek wos pytom! Jakieści tu państwo kcom pomówić. Godają, co som ode komiwojażera.
=/\= Z Voyagera, gazdo
- odezwała się z głośnika spokojna odpowiedź - Ich statek tak się nazywa.
- Hihi, ale hecnie!
=/\= To już nie nasza sprawa. Zaraz będę. Przekaż im, że mam dobrą nowinę.

Jak łatwo było przewidzieć, ta informacja bardzo ucieszyła kapitan Janeway, która właśnie zaczynała powątpiewać, czy nie ma czasem do czynienia z jakimś kosmicznym domem wariatów. W tej sytuacji stało się to obojętne - wariaci czy nie, jeśli wyciągną Voyagera z anomalii, załoga będzie zawdzięczać im życie.
Kilka minut później kapitan Zakrzewska wmaszerowała na mostek w towarzystwie kilku swoich załogantów, których Janeway i jej towarzysze oczywiście znać nie mogli.
- Sio, psisynu! Do czego to podobne?! - krzyknęła na psa, który ziewnął potężnie i zwlókł się z fotela dowodzenia, strojąc przy tym żałosną minę stworzenia skrzywdzonego przez życie – Witam panią kapitan.
– Witam. Oto mój ambasador, Neelix, a to 7of9, z ekipy inżynieryjnej.
– Miło mi. Oto moi najbliżsi współpracownicy: pierwszy oficer Arkadiusz Żydek, profesor Dinosław Trekowski, główny nawigator Krzysztof Majcher i oficer naukowy pan R’Cer. Reszta wepchnęła się tu nieproszona, nagła krew wie po co. Jak się spało?
– Dziękuję, nienajgorzej... ale chyba krócej.
– odparła Janeway z niezamierzonym przekąsem.
- Och, to przypadek. Profesor Trekowski obudził nas wszystkich w środku pokładowej nocy i zrobił zamieszanie. Jak mi się wydaje, znalazł rozwiązanie waszego problemu. – oświadczyła Lilianna i rozsiadła się w fotelu – Profesorze, anawa, niech pan zaiwania.
Z grupy załogantów wystąpił szpakowaty, niegolony od kilku dni mężczyzna w białym fartuchu, zarzuconym na niedopięty mundur. Jedno i drugie nosiło wyraźne ślady bliskich kontaktów z przeróżnymi odczynnikami chemicznymi.
– Według moich obliczeń wystarczy zastosować metodę przeciwstawnych wiązek – powiedział – Jedyny problem to ten, że muszą one zderzyć się dokładnie w jednym punkcie, żeby móc otworzyć tunel, którym wasz statek wyleci z anomalii. Macie dobrych snajperów?
– Niezłych
– odparła Janeway – A wy?
– Dennych
– parsknęła kapitan Zakrzewska – Na szczęście też dwóch porządnych. Z tym że jeden ma niestety kaca i chwilowo jest nie w formie. Z naszej strony strzeli więc pan Majcher, on ma cela. Kto od was się podejmie?
– Ja.
– zgłosił się Tom Paris.
– Trafisz pan w stodołę?
– W sęczek na jej drzwiach też, szanowna pani, jeśli zajdzie taka potrzeba.
– No to może się uda. Namiary oblicza właśnie nasz zbrojmistrz, który sam ma niezłego cela, ale nie dość dobrego na taki numer. O ile dobrze zrozumiałam wywody profesora, wiązki muszą spotkać się w punkcie docelowym z dokładnością co do pół sekundy łuku.
– Właśnie.
– przyświadczył Trekowski, niezbyt zadowolony że nie dano mu okazji do dłuższego wykładu. Przysiadł na poręczy jednego z foteli i wpakował obie ręce do kieszeni fartucha, przy czym jedną, cokolwiek nadprutą, oberwał do reszty.
To zadziała? – spytała kapitan Janeway, zwracając się do Tuvoka, który sterczał jak zwykle za swą konsolą. Wolkanin pochylił się nieco i zaczął obliczać, podczas gdy Neelix szeptał za plecami swej kapitan z 7of9. Swobodne zachowanie polskiej załogi bardzo mu się spodobało, ale jednocześnie poczuł dziwne onieśmielenie. Może po raz pierwszy w życiu nie wiedział, jak ma zagaić rozmowę. A miał na to wielką ochotę, choć nikt nie zwracał uwagi ani na niego, ani na wystrzałową Borg w obcisłym kombinezonie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz