UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

środa, 25 grudnia 2013

LXIII.

O tym, co się działo w maszynowni Voyagera, jego kapitan nie miała chwilowo pojęcia. Cała awantura rozpętała się zbyt szybko, by ktokolwiek choćby pomyślał o zawiadomieniu dowódcy, a gdy oba statki skoczyły w maksymalnym warp zgodnie z wyliczeniami Sytara, wszystko i tak stało się jasne.
Kathryn Janeway oglądała właśnie z podziwem bar von Brauna, w którym odbywała się próba tancerek, gdy Hermaszem szarpnęło. Właściwie to zbyt łagodne słowo. Statkiem rzuciło tak potężnie, że wszystko, co nie było przyśrubowane do podłogi, dosłownie pofrunęło na wszystkie strony. Przez chwilę trudno było odróżnić kapitan Zakrzewską i jej gości od elementów wyposażenia, ale po kilku daremnych próbach rozwiązali jakoś ten problem i wstali na nogi.
Co się stało? – wystękała Janeway, masując sobie obolały kark.
– Jeszcze jedno takie trzęsienie ziemi, a będę zmuszony ogłosić upadłość przedsiębiorstwa – stwierdził z oburzeniem von Braun, wyłażąc spod jednego stołu i kilku krzeseł – Hermasz, co się znowu stało, do ciężkiej cholery?!
– Ktoś użył zapasowych sterów z poziomu maszynowni –
odpowiedział mu ochrypły bas głównego komputera – Jesteśmy w nieznanej przestrzeni, obok Voyagera. Nie wiecie czemu nie można się z nim dogadać?
- Pewnie dlatego, że jest tylko komputerem, nie świadomą istotą, jak ty
– odparła Lilianna, podczas gdy Janeway rozglądała się usiłując zrozumieć, co to za pijacki głos rozmawia z jej “koleżanką”- Co to za przestrzeń?
– A bo ja wiem, królowo? Ma przedziwne parametry.
- Przepraszam, kto to mówi? –
spytał Tuvok, nie mniej zdziwiony niż jego kapitan. Przywykł do łagodnie modulowanych głosów z komputerów i podejrzewał, że kapitan Zakrzewska prowadzi teraz rozmowę raczej z którymś swoim podwładnym, w dodatku będącym “pod humorkiem”.
– To Hermasz – wyjaśniła mu Lilianna – Główny komputer mojego statku. Ma wmontowane obwody sztucznej inteligencji i czasami zachowuje się dość nieoczekiwanie. Trzeba jednak przyznać, że jego pomoc jest nie do przecenienia, szczególnie w sytuacjach kryzysowych. A właśnie: Hermuś, kto odpalił te świeczkę? Kogo mam zabić?
– Melduję posłusznie że z naszego statku Grzegorz Brzęczyszczykiewicz albo Sytar –
zaraportował ochoczo komputer – Nie wiem, która osobowość teraz dominuje. Jeśli chodzi o Voyagera, to podejrzewam, że pan Michałow, bo tuż przed skokiem rozmawiali.
- Chcesz powiedzieć, że... Kaśka, chodu za mną na mostek!

Lilianna rzuciła się do turbowindy, w której ojciec Maślak pieklił się właśnie z Jolką Stern, którą wyraźnie winił za to co się stało. Goście pobiegli za nią domyślając się, że owo familiarne zaproszenie musiało się odnosić do Janeway.
– Chcesz powiedzieć, że twój główny inżynier... – zaczęła Kathryn, ale kapitan Zakrzewska wzruszyła tylko wściekle ramionami.
- Cholera jasna go wie. Ten facet to specjalna kara boska, stworzona wyłącznie dla mnie, w celu dania mi przedsmaku mąk piekielnych.
– Córko, znowu zaczynasz bluźnić!
– wsiadł na nią rozsierdzony ksiądz – Nie dość, że ten bezbożny statek zakłócił świętą uroczystość?! Cały dolny pokład jest usiany kadzidłem, ja wyglądam jak ostatni kocmołuch, a twój ordynans złamał nogę.
– No to do ambulatorium go!
– Nogę od stojaka złamał, nie własną! Walnął w nią tym swoim zakutym łbem jak nami zatrzęsło... a do tego by nie doszło, gdyby ta tutaj dziewoja pilnowała swojej roboty zamiast umawiać się na randki z nawigatorami!
– Nie ze wszystkimi, tylko z jednym!
– pisnęła Jolka – Poza tym dziś dyżur miał Andrzej Lepek. Nie wiem jak to się stało, że Brzęczyk został sam.
– O ile znam Lepka, to pewnie akurat uciął sobie drzemkę
– westchnęła z rezygnacją kapitan Zakrzewska – Ojcze, ojciec da spokój, to naprawdę nie Jolki wina, jeśli ktoś zawinił, to Michałow.
– No jasne, ten bezbożnik kiedy by co dobrze zrobił..
. – burknął ksiądz i wreszcie zamilkł. Przez chwilę mierzył wzrokiem gości.
– A ci państwo to wierzący chociaż? – zagadnął wreszcie. Tuvok drgnął i zwrócił na niego zdumione oczy.
– Przepraszam? Co to za pytanie?
– Normalne, synu. Czyżbyś nie był ochrzczony jak Bóg przykazał?
– Ojcze –
jęknęła Lilianna – To przecież normalny Wolkanin, choć w żałobnym odcieniu, oni mają inną religię i nie rozmawiają o niej z obcymi. Przecież ojciec to wie, znając R’Cera i T’Shan.
Ksiądz chciał coś powiedzieć, ale winda zatrzymała się właśnie i rozmówcy znaleźli się na mostku.
– Inga, łącz z Voyagerem! – krzyknęła Lilianna, zapominając o księdzu. Ciemnowłosa dziewczyna odwróciła się od swej konsoli.
- Kapitanko, ja nie muszę łączyć – odparła – Oni nam wymyślają od dobrych dziesięciu minut.
– Wszyscy?
– Nie, jeden taki. Nazywa się chyba Londyn czy może Madryt... tak jakoś.
– Paris! Tom Paris!
– przerwała jej wściekła męska twarz na ekranie – Ja tylko żądam wyjaśnień, bo jeśli porwaliście naszego dowódcę po to, by zmontować jakiś sabotaż...
– Nikt mnie nie porwał
– kapitan Janeway uznała za stosowne wyłonić się zza pleców zażywnego księdza, który, nie uważając obecnej awantury za specjalnie godną uwagi, czyścił właśnie rękawem komży swój ornat, mamrocząc przy tym z niezadowoleniem jakieś wcale niepobożne słowa – I nikt nie ma tu pojęcia, co się właściwie stało.
Na ekranie ukazała się wytatuowana twarz Chakotaya, który odsunął zdenerwowanego Parisa i zwrócił się do Kathryn:
- Melduję, że główny inżynier Hermasza opanował naszą maszynownię.
– Co takiego?!
– Janeway podeszła do konsoli i zaraz odskoczyła z mimowolnym okrzykiem, bo na ramieniu dziewczyny z dystynkcjami oficera łączności zobaczyła pękate, ośmionogie stworzenie pokryte krótkimi włoskami.
– Co to?!
– Czikita. Ptasznik brazylijski
– odparła uprzejmie oficer łączności – Tak naprawdę należy do Kazika Piskorza, ale to straszna powsinoga i wszędzie jej pełno. Dziś znalazłam ją na swoim fotelu, miała szczęście że na niej nie usiadłam.
Pogłaskała palcem odwłok pajęczycy, która w odpowiedzi poruszyła masywnymi nogogłaszczkami, aż Janeway poczuła ciarki na plecach. Odsunęła się na wszelki wypadek i zwróciła znowu do ekranu:
- Co się dzieje?
– Pan Michałow zabarykadował się w maszynowni i wykonał niedozwolony manewr
– wyjaśnił Chakotay – Ogłuszył Vorika i groził fazerem 7of9. Zlekceważył moje ostrzeżenia i oficjalne nakazy.
– No dobra, a gdzie jesteśmy w takim razie?
- Nie uwierzy pani. W kontinuum Q.
– CO?!
– Dajcie mi waszą maszynownię
– wmieszała się do rozmowy kapitan Zakrzewska – Może się dowiem, co właściwie strzeliło Karolowi do łba.
Chakotay spojrzał na Janeway, która skinęła głową bez zapału. Wściekły Paris włączył kilka przycisków i miejsce widoku mostka zajął na ekranie widok maszynowni Voyagera.
Na środku siedział ponury Vorik, a nieproszony gość owijał mu właśnie czoło i potylicę mokrą ścierką. Wolkanin dokładał starań, by zachować neutralną minę, ale w ogóle mu to nie wychodziło.
O, cześć Lila – powiedział Michałow, gdy sygnał wywołania skłonił go do spojrzenia na ekran łączności – Co słychać?
– To chyba ja powinnam o to spytać. Coś ty znowu narozrabiał?

Inżynier potarł usta grzbietem palca.
– Nie złość się, szefowo – rzekł pojednawczo – Nie było czasu na konsultacje społeczne. Nawalilibyśmy głupie dziesięć sekund i stracilibyśmy szansę. No chyba nie wzięłaś na poważnie słów tego typa, że odeśle nas do domu gdy zrobimy swoje? Składał deklaracje niczym jakiś napalony gimbus przed pierwszym razem, ale ja mu z punktu nie wierzyłem. Z takim wyglądem nie mógł być wiarygodny, no way!
– Ja też mu nie uwierzyłam –
mruknęła Lilianna w zamyśleniu – To jednak nie usprawiedliwia twoich samowolek.
Michałow rozłożył ręce. Widać było, że jest trochę zmieszany, ale winny w żadnym razie się nie czuje. I zaraz przeszedł do kontrataku.
– Wiem – powiedział agresywnie - No ale co miałem robić? Jeśli nie złapiemy gościa za jaja, utkniemy tu na dobre i będziemy gonić komety aż do usranej śmierci! Tego chcesz dla nas wszystkich? Co z ciebie za dowódca?!
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz