UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

sobota, 8 listopada 2014

LXXVIII.

Wyszedłszy z maszynowni kapitanowie natknęli się na Allandrę Michałow, niosącą butelkę z jakimś czarnym płynem, najwyraźniej gazowanym.
- Co to? – spytała Lilianna, przystając.
– To? – pani psycholog uniosła butelkę – Coca cola. A w każdym razie coś, co ją bardzo przypomina. Jak tam mój mąż?
– No właśnie nie wiem... Był dla mnie bardzo miły.
– Poważnie?
– Owszem.
– Niedobrze.

Allandra zostawiła Liliannę na korytarzu i wpadła jak burza do maszynowni. Kapitan Picard spojrzał na małą Polkę pytająco, ale ta wzruszyła tylko ramionami i zwróciła wyczekująco twarz w stronę, gdzie znikła Allandra. Po chwili zza drzwi rozległy się straszliwe klątwy i mrożące krew w żyłach obietnice, dotyczące uszkodzenia ciała oraz ogólnego demontażu całego pomieszczenia. Lilianna otworzyła drzwi, zdecydowana interweniować.
– Co tu się znowu dzieje?!
Allandra pozbierała się z podłogi i ze złością grzmotnęła w kark Małpeczkę.
– Potknęłam się o tego idiotę! Karol! Karol! Chodź no tutaj, albo pożałujesz!
W tubie Jeffriesa zachrobotało i wyhynęła z niej głowa naczelnego inżyniera.
– Witaj, kochanie.
– Dam ja ci kochanie! Albo natychmiast powiesz mi, co się dzieje, albo dostajesz dymisję od stołu i łoża!
– To jeść pan też nie umie, szefie?
– zdziwił się niewinnie Małpeczka. Michałow rzucił w niego śrubokrętem, chybiając zaledwie o włos.
– Dobra, jak tam chcecie – oznajmił ze złością i zeskoczył zgrabnie na podłogę – Chciałem uniknąć paniki, ale skoro jak zwykle nikt nie docenia moich dobrych chęci...
– Gadaj, człowieku, bo się wścieknę, a tego na pewno nie chciałbyś oglądać!
– wrzasnęła kapitan Zakrzewska, która najwyraźniej miała już wszystkiego dość.
– A proszę bardzo! – obraził się inżynier – Ten Qrwi syn uszkodził nam system podtrzymania życia. Jolka i Lepek nie montują kryształów, tylko próbują naprawić główne ogniwo, na razie bez skutku. Pomaga im ten plastikowy komandor, co się tu wmeldował.
– Data.
– domyślił się Picard.
– Niech będzie, mnie to rybka. Ważniejsze, że już teraz wzrosło stężenie dwutlenku węgla, oczyszczanie nie działa, transporter nie działa, śluzy zablokowane, łączności nie ma, a nasz centralny moduł, czyli cholerny Hermasz, przeszedł w stan uśpienia i nie możemy liczyć na jego pomoc. Dotarło do tej blond główki, czy szkolenia trzeba?
Zarówno słownictwo, jak i sposób mówienia Michałowa tak dalece odbiegały od czegoś, co można by nazwać szacunkiem dla przełożonego, że kapitan Picard wstrząsnął się mimowolnie.
– Gdyby mój podwładny tak się do mnie zwrócił...
– Nikt cię nie pytał o zdanie, łysa pało! A jeśli chodzi o mnie...
– Michałow zmierzył Picarda wzrokiem z trudnym do opisania obrzydzeniem – to na pewno nie zasięgałbym opinii kogoś w takim pedalskim trykocie. Aż szkoda, że toto nie ma znaku tęczy na piersi...
– Karol!
- wrzasnęła Allandra.
– No co? Facet wygląda jakby się urwał z Teatru Opery i Baletu, a śmie się mądrzyć.
– Natychmiast morda w kubeł i przeproś gościa!
– Jasiek!
– ryknęła kapitan Zakrzewska takim głosem, jakby połknęła kilo gwoździ. Picard odruchowo skulił się, wciągając głowę w ramiona, a do maszynowni wpadł zaalarmowany Worf i, zorientowawszy się w sytuacji, popatrzył na małą a hałaśliwą kapitan z respektem. Tuż za nim wmeldował się do środka Jasiek, po drodze potykając się o Małpeczkę, niestrudzenie grzebiącego w konsoli komputera i konsekwentnie robiącego za zawalidrogę. A konkretnie o jego bardzo kościsty łokieć.
– Ło krucafuks... co jest, panicko? – jęknął, rozcierając sobie dyskretnie goleń.
– Jak ktoś się odezwie bez mego pozwolenia, wal go łeb nie łeb, bez różnicy płci i szarży!
– Haj! Słyszeliśta?

Kapitan Zakrzewska fuczała przez chwilę jak rozzłoszczony kot, potem rozejrzała się po maszynowni i spytała:
- Ile zostało nam czasu? Mów pan, Michałow.
Inżynier wzruszył ramionami.
– Najdalej za godzinę zaczniemy się dusić, a temperatura spadnie o dziesięć stopni.
– Uciec nie można?
– Odciął nam wszystkie drogi. Nie mamy nawet łączności.

Picard dyskretnie dotknął swego komunikatora, po to tylko by przekonać się, że jest on martwy jak stare drzewo. Bezczelny facet w cywilnym ubraniu miał rację.
– Pana ekipa da radę coś z tym zrobić czy nie? Tylko szczerze, bez tego pipciolenia, że „robimy co w naszej mocy”.
– No więc nie. Zadowolona?
– Wiecie chociaż, co się konkretnie stało?

Zanim główny inzynier zdążył odpowiedzieć, do maszynowni weszła Jolka Stern i Andrzej Lepek, oboje uszargani od stóp do głów. Za nimi z wypróbowanym wdziękiem stąpał Data, na którego głowie siedział Mruczek, iberyjski ryś doktora Żmijewskiego, i wniebogłosy syczał, usiłując nastraszyć swego mimowolnego rumaka.
– Szefie, posłusznie melduję: tam nie ma już co naprawiać. - zameldowała zmęczonym głosem Jolka.
– Wszystko działa?! – krzyknął z radosną nadzieją Michałow.
– Odwrotnie. Rozpiździło cały kram w cholerę. Jedna kasza.
– A perłowo cy grycano?
– zainteresował się Jasiek.
– Manno... to znaczy, manna – burknął Lepek – Nie ma co zbierać.
– Nie widziałbym tego tak tragicznie –
zauważył Data. Zdjął parskającego wściekle rysia z głowy i postawił go na podłodze – Wydaje mi się, że mamy tu do czynienia ze swego rodzaju rebusem skonstruowanym przez Q, który...
- Jeszcze raz ktoś wymieni imię tego osobnika, a nie odpowiadam za siebie
– wysyczała kapitan Zakrzewska – Nie obchodzą mnie jego zagadki ani zamajtki, jasne? Ja chcę wiedzieć, czy mamy szansę wyłabudać się z tej zasranej sytuacji?!
- Tak właściwie... tak właściwie to nie.
- odparł Data po rzetelnym namyśle – Czasu za mało.
– Aha. No to już mniej więcej coś wiemy –
Lilianna wyraźnie się uspokoiła i podeszła do ściennego panelu komunikacyjnego – Zaopatrzenie! Hej, Cyganki, śpicie?!
– No co też pani, na służbie?
– odezwał się godny, z lekka zaciągający głos Azalii Kwiek.
– Mam nadzieję. Macie części do systemu podtrzymania?
Wszystkim opadły szczęki, bo rozwiązanie było tak proste, że aż niemożliwe do pomyślenia.
– Nie tylko części, a cały zapasowy system. Melduję posłusznie, że sama pani go kupiła za cztery skrzynki oryginalnej „Soplicy”.
– Tak?
– kapitan Zakrzewska podrapała się po głowie z zażenowaniem – Co pani powie, nic nie pamiętam. A trzeźwa wtedy byłam?
– Czy ja wiem, kapitanko? Tak średnio.
– To dużo wyjaśnia
– Lilianna spojrzała po stojących jak słup soli inżynierach – No co się gapicie?! Jazda wszyscy do zaopatrzenia i montujcie nowy system!

1 komentarz:

  1. No, wrócił stan normalny, czyli nienormalny. Wreszcie na scenie pojawiła się Allandra, bo już mi jej trochę brakowało. Krótka rozprawa między trzema osobami (na temat kaszy) świetnie wtrącona, do tego Data w roli Kaczkomana (a właściwie Rysiomana). Tylko nie pojmuję, jakim cudem Michałow and his company pogłupieli do tego stopnia, że nie sprawdzili magazynu?

    OdpowiedzUsuń