UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

sobota, 8 grudnia 2012

XL

- Naprawdę mamy mieć kabaret? – Karol Michałow patrzył na swą żonę takim wzrokiem, jakby podejrzewał ją o jakieś niestosowne żarty. Allandra wzruszyła ramionami.
– Powtarzam tylko to, co słyszałam. Ten kucharz, co udaje dyplomatę... albo dyplomata, co udaje kucharza... napalił się na ten pomysł. To dlatego tyle czasu nie mieliśmy mesy ani uczciwych posiłków, ale teraz wszystko ma wrócić do nienormalności.
– I bardzo dobrze. Jak wszystko idzie zbyt gładko, zawsze nabieram podejrzeń, ze się spieprzy szybciej niż sądzimy.

Główny inżynier mówił szczerze. Cała jego ekipa wiedziała o jego nastawieniu i żartowała a niego między sobą. Najbezpieczniej się czuł podczas samej awarii i w czasie, gdy była usuwana, a kiedy wszystko działało jak w zegarku, zrzędził, narzekał i w końcu stawał się nie do zniesienia.
Tymczasem cała załoga, zamiast martwić się pobytem w zupełnie nieznanej przestrzeni i niemożliwym do wykonania zadaniem, plotkowała tylko o kabarecie. Nie mieli pojęcia, jak to będzie wyglądało, wiedzieli tylko, że będzie tam występował Sixto jako piosenkarz. Fakt, że pasażer na gapę był autentycznym wampirem, jakoś nikogo nie przerażał, jedynie ojciec Maślak wygłosił kilka kazań o „sługach nieczystego”, ale w żadnym z nich nie sprecyzował, o jakiego nieczystego mu chodzi.
– Co to znaczy „nieczysty”? – spytała Keras po jednym z takich kazań. Wciąż miała kłopoty ze zrozumieniem niektórych ludzkich idiomów.
– To taki, co się nie myje. – odpowiedział jej Arek na odczepnego.
- To tak źle? A dlaczego? – zdziwiła się naiwnie Klingonka. Jej rodacy nie słynęli z higieny osobistej, niezależnie od płci i wieku. Jedyni ci, których okoliczności zmuszały do kontaktów z ludźmi czy Wolkanami, dokonywali pewnych zabiegów na swym ciele, acz z rzadka i bardzo niechętnie. Pierwsi klingońscy rekruci w Akademii Gwiezdnej Floty tak długo nie chcieli się myć, aż koledzy zmówili się i zrobili im klasyczną „kocówkę”. Dopiero to ręczne tłumaczenie pomogło, choć nie w warstwie zrozumienia tematu.
Arek machnął więc ręką, a urażona Keras poszła do Allandry Michałow, z która ostatnio bardzo się zaprzyjaźniła. Ta wyjaśniła jej ogólną ideę duchów nieczystych, a przy okazji znaczenie higieny dla przetrwania rodzaju ludzkiego i jej kulturowe znaczenie.
– Ojej – zmartwiła się Keras – Muszę więc częściej brać prysznic. Osip nic mi nie mówił, że dla was brzydko pachnę!
- No, specyficznie. I tak myje się pani częściej niż pani rodacy, z którymi miałam do czynienia. Daje się przy pani wytrzymać.

Efekt był taki, że prosto z gabinetu psychologa Keras poszła do łazienki i umyła się dokładnie, co zresztą mogło dać tylko nieznaczny skutek, gdyż woń własna Klingonów rzeczywiście jest dość „specyficzna”. Na szczęście jednak, nim pani Zajczikowa ukończyła zabiegi toaletowe, do łazienki weszła doktor Foremna.
– O kuchta mać zagwazdrana! – wrzasnęła, gdyż już za progiem wlazła niechcący na porzucone mydło. Próbując bezskutecznie złapać równowagę przejechała na nim przez całą łazienkę, zerwała zasłonę prysznica i z impetem wpadła na dokładnie namydloną Klingonkę.
– O, przepraszam bardzo... – wymamrotała konstatując mimochodem, że Keras ma mięśnie, których nie powstydziłby się kulturysta w szczytowej formie.
– Doktorko, czuć mnie jeszcze? - spytała zgnębiona Zajczikowa, nie zwracając uwagi na jej zmieszanie – Mam wrażenie, że cuchnę jak targ.
– Nigdy nie widziałam targa, bywałam tylko na targach poznańskich i na ulicy Targowej w Warszawie –
Feremna wytarła twarz z piany – To raczej problem psychologiczny, jeśli coś pani czuje od siebie. Nigdy nie zauważyłam, by wydzielała szanowna pani zapach gorszy niż przeciętny pasażer polskiej komunikacji miejskiej. E, do cholery z "panią". Nie wygłupiaj się, kobieto, jeśli nasz Ośka się w tobie zakochał to znaczy, że nie przeszkadza mu twój zapach. Może nawet go lubi.
– Ale inni nie lubią.
– To używaj antyperspirantu.
– Czego?
– To taki preparat, który hamuje wydzielanie własnych woni. Powiem biochemii, żeby zsyntetyzowali odpowiedni dla ciebie. A na razie spłucz te pianę i ubierz się jak należy, bo i ja musze doprowadzić się do porządku.

Teraz jednak nikt nie myślał o „duchach nieczystych”, a zresztą Sixto wcale nie był uważany w załodze za jakiegoś demona. Co prawda jedyna na całym pokładzie główka czosnku osiągnęła już cenę czterystu pięciu kredytów plus cztery butelki „Stolicznej”, ale chyba bardziej jako rzadka ciekawostka niż rzeczywista broń przeciw krwiożerczym zapędom wampira. Zwłaszcza, że jak dotąd nikt z załogi nie został pokąsany, oprócz profesora Trekowskiego, który w roztargnieniu złapał Ewę w niewłaściwy sposób, zlekceważył jej ukąszenie i zjawił się w ambulatorium w ręką spuchniętą jak bania. Kuba Żmijewski orzekł zakażenie krwi, podał leki i wystawił profesorowi zwolnienie od pełnienia obowiązków. Trzeba przyznać, że cały podległy Trekowskiemu dział przyjął to z prawdziwą wdzięcznością.
Punktualnie z wybiciem pokładowej północy rozległy się dźwięki muzyki z operetki „Wesoła wdówka” i drzwi mesy stanęły otworem przed licznie zgromadzonymi na korytarzu załogantami. Dobrze im znane pomieszczenie było zmienione nie do poznania. Ściany pokrywały orientalne wzory i złocenia, z sufitu zwieszały się migotliwe żyrandole, cały wystrój przypominał prawdziwy paryski lokal rozrywkowy z przełomów XIX i XX wieku. Pod jedną ze ścian stała estrada pokryta granatowym pluszem w złote gwiazdy, chwilowo nieoświetlona. Między stolikami stały skąpo ubrane kelnerki, a za barem królował rozpromieniony Matias von Braun.
– Prosimy! – zawołał – To wasz bar! Jedzcie, pijcie i bawcie się.
Z dyskretnie schowanych głośników zagrała muzyka, na estradę padł snop światła, a w nim ukazał się Sixto w naszywanym cekinami stroju i z werwą rozpoczął piosenkę „Always look on the bright side of life”. W mgnieniu oka bar zapełnił się do ostatniego miejsca i rozpoczęła się prawdziwie szampańska zabawa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz