UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

czwartek, 20 grudnia 2012

XLI

Podczas gdy w mesie trwał suto zakrapiany „ubaw”, kapitan Zakrzewska tkwiła na mostku, usiłując rozszyfrować dane, dostarczone przez Q wprost do pamięci głównego komputera. W pojęciu tej dziwnej istoty dane były pewnie i konkretne, i przejrzyste, ale ludzkiemu oku przedstawiały się co najmniej osobliwie. Razem z Lilianną biedzili się nad tym R’Cer i Karol Michałow. Przy konsoli maszynowni siedział naburmuszony jak zwykle Podgumowany, a przy sterach nierozłączna para, Krzysztof Majcher i Weronika Bąk. Całości zespołu dopełniała Inga Lausch, pilnie nasłuchująca wszystkiego, co dawało się wyłowić z eteru.
– A tom wdepnęła w co kot napłakał... – wzdychała kapitan, cytując Jolantę Wygrzmocony, jedną z bohaterek swej ulubionej powieści „Docent Basset” – O co tu do cholery chodzi?
– Na mój rozum to, co pani teraz ogląda, to schemat replikatora nowej generacji –
powiedział Karol Michałow, zaglądając bez ceremonii Liliannie przez ramię – O, to jest cyrkulator topaliny... a tu dyfuzer molekularny. Cholerka, zmyślne! O wiele wydajniejszy niż nasze, tylko że nie złożę go z tego, co mamy. Brakuje mi o, tej części... i tych dwóch. Bez nich nie dam rady, a to specjalistyczne elementy, bardzo precyzyjne. Nie da się ich wykonać chałupniczo... chyba.
– No dobra, ale ta reszta to co? Wygląda na mapę, ale ten psi pysk nie zaznaczył na niej żadnych punktów odniesienia. Weź się i ugryź, człowieku, nic nie wiadomo.

Aspekt kartograficzny zainteresował Krzyśka Majchra, który zostawił stery Weronice, a sam podszedł do stanowiska dowodzenia.
– Popatrzmy.... No, nie taki on głupi, zaznaczył położenie statku w momencie naszego przeniesienia do tego kwadrantu – pokazał palcem na jeden ze świecących punktów – To Hermasz. Jeśli się nie mylę, od tamtej chwili lecieliśmy trasą tędy... i tędy.
– Jeny, gdzie ty to widzisz, Krzychu?
– Michałow wytrzeszczył oczy na mapę i zmarszczył czoło – Dla mnie to jedna mazaja.
– I dlatego ty jesteś inżynierem, a ja nawigatorem. Dla mnie schematy obwodów to plątanina nie do ogarnięcia, a mapa gwiazd jest tak jasna, jakby przy każdej planecie był drogowskaz.
– No dobra, a czy ten cały Qtas zaznaczył też położenie Voyagera? Nie mogę go jakoś wypatrzyć. –
spytała kapitan, pomijając zręcznie milczeniem fakt, że mimo zdania egzaminów na Akademii zna się na mapach gwiazdowych równie dobrze jak na, przykładowo, obróbce brązu w czasach wojen punickich. Majcher (który świetnie o tym wiedział), ponownie schylił się nad wykresem z nieprzeniknioną miną. Studiował przez chwilę wzajemne położenie obiektów kosmicznych, oglądając je z różnych stron i pod różnym kątem.
– O, tutaj – rzekł po chwili – Albo tu. Gość zaznaczył kilka przykładowych lokalizacji. Widocznie sam nie jest pewien, ale wszystkie one mają wspólny mianownik. Statek zmierza możliwie najkrótszą drogą do kwadrantu Alfa.
– To logiczne
– wtrącił się R’Cer, który analizował mapę na swojej konsoli i mimo wysiłków rozumiał z niej nie więcej niż pani kapitan – Załoga chce jak najszybciej wrócić do domu. Nasza sytuacja też jest wysoce niekomfortowa.
Nie chciał tego mówić głośno, nawet przed sobą bał się do tego przyznać, ale bardziej niepokoił się o T’San i T’Alię niż o legalną żonę i syna. Jego żona miała zresztą własne życie, a syn był już dorosły. W zeszłym roku skończył Wolkańską Akademię Nauk i starał się o wolontariat w jednym ze szpitali. Nie potrzebował już ojca, a T’Alia była taka mała...
– Nie pamiętam, kiedy nasza sytuacja była jakoś znacząco lepsza – mruknął Michałow – Kapitanko, mogę poprosić o kopię tego schematu replikatora? Spróbuję go jakoś zbudować.
– Prześlę na komputer maszynowni. Krzysiek, dasz radę wyznaczyć kurs przechwytujący na podstawie tej mazaniny?
– Spróbuję. Proponuję też cały czas wysyłać sygnały na częstotliwości Gwiezdnej Floty. Gdy je odbiorą, będą wiedzieli że jest tu ktoś im bliski.
– Gdyby wiedzieli, kto konkretnie, to by się posrali.-
stwierdził ponuro Józek Podgumowany, nudzący się przy konsoli maszynowni. Myślami był w mesie, gdzie trwała zabawa – bez niego. Oczami duszy widział wszystkich męskich załogantów, nadskakujących jego puszczalskiej żonie i zgrzytał zębami ze złości.
– Inga, słychać coś? – zwróciła się kapitan do swego łącznościowca, chcąc uniknąć reagowania na tę uwagę.
Wiele rzeczy, ale w jakichś dziwacznych językach – poskarżyła się płaczliwie panna Lausch – Nasze translatory nie wyrabiają, nie tłumaczą nawet połowy.
– Trzeba je będzie zoptymalizować. Rasy zamieszkujące tę przestrzeń mogą być mało przyjazne i poza tym nic o nich nie wiemy. Dobrze by było, gdybyśmy choć rozumieli, co mówią.
– Zajmę się tym, jeśli pozwoli mi pani pójść do działu naukowego.
– zaproponował R’Cer. Lilianna skinęła głową przyzwalająco, Wolkanin odmeldował się więc i opuścił mostek. Po drodze postanowił jeszcze zajrzeć do ambulatorium, gdzie – jak wiedział – będzie miała dyżur doktor T’San, nie lubiąca wesołych imprez.
Nie pomylił się. Lekarka siedziała przy biurku, przeglądając raporty zdrowotne załogi, a na podłodze T’Alia bawiła się lalką Barbie z linii Barbie-Andorianka.
– Kto jej dał to paskudztwo? – spytał R’Cer głosem pełnym obrzydzenia – Wiesz, że jestem przeciwny zabawkom budzącym w dziewczynkach poczucie rywalizacji w dziedzinie wyglądu fizycznego.
– Bez obaw, czułki jej przecież nie wyrosną
– odparła T’San obojętnie, nie odrywając wzroku od ekranu komputera – Chyba przywiązujesz za duże znaczenie do zwykłej dziecięcej zabawki. Poza tym nie wiem, kto jej dał tę lalkę. Mógł to być ktokolwiek z tej załogi.
R’Cer pochylił się i spróbował odebrać córce lalkę. T’Alia zareagowała oburzonym wrzaskiem, który zmusił wreszcie lekarkę do odwrócenia głowy.
– Zostaw ją w spokoju! – zawołała gniewnie – Niech się bawi.
– To wyrobi w niej fałszywe wzorce.
– Nie rób z siebie psychologa. Nic sobie nie wyrobi, powtarzam, że to tylko zabawka. R’Cer, po co przyszedłeś?

Wolkanin spojrzał na nią i wzruszył lekko ramionami.
– Chciałem... chciałem cię zobaczyć i tyle. – wyznał wreszcie. T’San mimo woli roześmiała się.
– Wiesz jak wyglądasz? Jak dzieciak, który nie dostał na kino
– powiedziała – Mam pomysł. Zawołam chorążego Kindermana, niech się zajmie małą, a my zrobimy sobie miłą, intymną kolacje we dwoje. Co ty na to?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz