UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

piątek, 22 maja 2015

LXXXVIII.


Kiedy na pokładzie hangarowym wylądował archaiczny prom, jako żywo przypominający słynne Galileo 7, kapitan Jean Luc Picard obciągnął nerwowo mundur. Mając w pamięci swe niedawne przeżycia na pokładzie Hermasza nie był wcale pewny, czy zaproszenie delegacji z tego osobliwego statku jest dobrym posunięciem, musiał jednak w końcu pogadać z polską kapitan na poważnie, a podczas jego nieobecności na statek przyleciała admirał Rossa. Picard podejrzewał, że rozmowa tych dwóch kobiet może być nader interesująca i prawdę mówiąc nie miał ochoty być jej świadkiem. Admirał przywiozła nowe rozkazy i bał się nawet pomyśleć, jakie są. Epoka Kirka dawno minęła, teraz panowały inne zasady, nie było miejsca na kowbojskie wypady. Załoga, tak nagle ściągnięta w nowe czasy, będzie musiała się przystosować, a z tym może być kłopot. Kapitan Picard zdążył poznać Polaków stanowiących tę załogę i czarno widział możliwość wypracowania consensusu. Jeśli do tej pory nie rozmawiał o tym z admirał Rossą, stojącą godnie obok niego, to dlatego ze nie chciał denerwować starszej pani. I tak miał u niej duży minus. Wciąż nie mogła mu darować, że pozwolił jej wnukowi zostać u Talarianina, który wychowywał chłopca po śmierci jego rodziców. Picard wiedział, że postąpił słusznie, ale rozumiał też uczucia pani admirał. Na pewno było jej trudno.
Trap wahadłowca opuścił się i zeszła po nim malownicza grupa: filigranowa pani kapitan, przyciskająca do ciemienia mokry worek, uzbrojona w batleth Klingonka, zażywny mężczyzna w mundurze i wysoki, szczupły Wolkanin. Wyglądałoby to jeszcze jako tako, gdyby powagi chwili nie zamąciła rzecz najmniej spodziewana. Oto bowiem na trapie zjawiła się nagle mała dziewczynka w kusej replice żeńskiego munduru z czasów kapitana Kirka i z rozdzierającym uszy piskiem:
- Tata! – pobiegła za Wolkaninem. Ten odwrócił się gwałtownie, a na jego ascetycznej twarzy odbiło się powściągliwe zdumienie. Dziewczynka zatrzymała się przed nim, rozłożyła rączki i oświadczyła głośno:
- Ja chcę siusiu!
– Co się tu dzieje, do trędowatej cholery?
– zasięgnęła informacji kapitan Zakrzewska – Kto pozwolił panu zabrać T’Allię ze sobą, R’Cer?
– Nie miałem pojęcia, że jest w promie.
Przecież bym ją zaraz oddał komuś pod opiekę. – Wolkanin wziął dziecko na ręce i rozejrzał się – Przepraszam, ale gdzie tu jest toaleta dla pań?
– Ja zaprowadzę.
– zaofiarowała się życzliwie Deanna Troi. Lilianna spojrzała na wyraźnie zbitego z tropu Picarda i wzruszyła ramionami.
– Proszę wybaczyć, ta mała uwielbia chować się w różne dziwne miejsca. Ostatecznie nie można wszystkiego dziecku zabronić, no nie?
– Nie znam się na tym.
– odparł kapitan Enterprise ostrożnie – Jeśli wolno mi zauważyć, masz krew na twarzy. Zapraszam do naszego ambulatorium.
– E, obejdzie się. Mam tylko guza jak hiszpańska mandarynka, nic więcej.
– Główny inżynier rzucił w nią kluczem francuskim.
– doniosła Keras, dusząc się ze śmiechu. Dla klingońskiego poczucia humoru sytuacja w maszynowni była doskonałym żartem, lepszym niż cała komedia.
– Co?! – krzyknęła admirał Rossa, wyraźnie wstrząśnięta.
– Keras, nie pleć jak nie wiesz. – ofuknęła Klingonkę kapitan Zakrzewska. Opuściła rękę z workiem i dotknęła palcami w samej rzeczy pięknego guza – Michałow pokłócił się z profesorem Trekowskim, a ja wlazłam w nieodpowiednim momencie i to wszystko. Nie ma o co kruszyć kopii.
– Jak to nie ma o co? To napaść na oficera wyższego stopniem i zamach na dowódcę jednostki!

Lilianna spojrzała zezem na oburzoną admirał.
- Spokojnie, babciu. – powiedziała - Co się pani tak nabzdyczyła jak nie przymierzając przedwojenny indor?
– To jest Ma’am Connaught Rossa, admirał Gwiezdnej Floty.-
jęknął przerażony takim brakiem respektu Picard. Lilianna nie wydawała się być poruszona.
– Ech, nie znam się na tych nowych dystynkcjach. Tak czy inaczej, szanowna pani admirał, Michałow owszem rzucić rzucił, ale nie we mnie. I nie był to klucz francuski, tylko jakaś inna szczegóła techniczna. Oberwałam przypadkiem i nie ma co z tego powodu tupać. Jakby spadł na mnie słoik ogórków z półki, to przecież nie postawię za to kredensu przed sądem, prawda? Macie tu trochę lodu? Mój jakby stopniał.
– Tak... to znaczy, replikatory są tam.. –
Picard pokazał palcem, starając się pozbierać myśli i woląc nie odgadywać, jak to wszystko ocenia admirał Rossa. Na razie gapiła się bezmyślnie za małą Polką, która wyminęła ją nonszalancko i pomaszerowała we wskazanym kierunku.
– Fiu, fiu – kapitan Zakrzewska z wyraźnym uznaniem obejrzała zgrabną aparaturę – Wygląda bardzo ciekawie. A dużo umie?
– Cokolwiek sobie kto zażyczy. Proszę spróbować.
- zachęcił ją Will Riker. Lilianna poszukała wzrokiem panelu.
– Proszę po prostu powiedzieć, czego pani sobie życzy.
– Aha. No to salaterkę kostek lodu.
– Proszę podać wymiary naczynia, kształt i rozmiar kostek.
- odezwał się miły, usłużny głos. Zdetonowana kapitan pomyślała chwilę, aż wreszcie machnęła ręka.
– Ech, pieprzyć lód. Daj mi lody śmietankowe z czekoladową posypką, dużą porcję...powiedzmy, półlitrowy pucharek. Tylko czubaty.
Odłożyła worek, w którym zamiast lodu faktycznie chlupotała już tylko smętna woda, wzięła naczynie, które pojawiło się w odbieralniku i zaczęła z apetytem wyjadać jego zawartość.
– To najlepsze lekarstwo na ból głowy, jakie znam. – oświadczyła, wracając do sterczących na lądowisku jak słupy oficerów – I nie wymaga stosowania żadnych lekarskich sztuczek. Zaraz dojdę do siebie i wtedy porozmawiamy. Bo rozumiem, że pani admirał nie jest tu grzecznościowo, tylko że tak powiem z ramienia?
– Z rozkazu Gwiezdnej Floty.
– uściśliła Connaught Rossa chłodno – Mam przekazać pani rozkazy naczelnego dowództwa.
– I w tym celu wysłali dostojną wiekiem admirał? Nie wystarczyłby szeregowiec z listem uwierzytelniającym?
– Nie. Jako przedstawiciel Floty mam postanowić, co dalej robić z panią i pani załogą.

Lilianna patrzyła na nią, oblizując łyżeczkę.
– Hm? A co możecie zrobić? Łbów nam chyba nie pourywacie. My się naprawdę tu nie prosiliśmy.
– To wiadomo
. – admirał skinęła głową – Musi pani jednak zrozumieć, że ten statek, którym lata pani załoga, nie pasuje do dzisiejszego taboru Gwiezdnej Floty, a załoga tym bardziej. Nie wiem jeszcze, co z nią zrobić, bo że okręt trzeba złomować, to jasne.
Kapitan Zakrzewska omal nie zadławiła się lodami.
– Złomować Hermasza? Po moim trupie!
– Jest tragicznie przestarzały.
– No i ch...! To znaczy, gówno wam do tego! To nie Flota zbudowała ten statek, tylko polskie społeczeństwo! I Flota nie będzie o nim decydować, jasne, babuniu?!

4 komentarze:

  1. Czyli jednak "Hermasz" do stoczni złomowej!

    OdpowiedzUsuń
  2. A, to zaczekamy. (A myślałem już, że i ja dostąpię zaszczytu).

    OdpowiedzUsuń
  3. A tak swoją drogą, to Lilka wkroczyła właśnie na najkrótszą drogę do brygu.

    OdpowiedzUsuń