UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

sobota, 22 września 2012

XXXI



- Gdzie jesteśmy? – odważyła się spytać kapitan Zakrzewska po długiej, długiej chwili.
To dziwne, ale wygląda na to, że... w tym samym miejscu – odpowiedział Czerep, sprawdzając odczyty – Ani śladu tego dziwactwa, wszystkie gwiazdy na miejscu.
– Do cholery z gwiazdami, ważne, że wszystkie śrubki mamy na miejscu
– stwierdził Arek z gigantyczną ulgą – Słowo daję, myślałem, że już po nas. A właściwie dlaczego nie jest po nas?
– Rozczarowany?
– kapitan rozejrzała się i jej wzrok padł na ojca Maślaka, wciśniętego w kąt – Nic ojcu nie jest?
– Psiakrew, ale urodziny...
– jęknął półprzytomnie ksiądz.
- Co?
– No, urodziny kurcze mam dzisiaj...
– Sto lat w takim razie. Wieczorkiem urządzimy ojcu przyjęcie, ale na razie musimy zbadać sprawę. Wszystkie działy naukowe do roboty, chcę wiedzieć co nas połknęło, gdzie wypluło i w ogóle co się do cholery stało. Arek, przejmujesz mostek, ja idę sprawdzić co z załogą.

Kapitan wybiegła na korytarz, od razu wpadając na swego ordynansa, który niósł na ramieniu nastroszoną jak szczotka kominiarska Gizię.
– Panicko, a dyć asica cuś nieswojo... – zameldował stroskanym basem – Psina tyz.
Kręcący się za nim Misiek w samej rzeczy miał podkulony ogon i opuszczone uszy, co stało w jaskrawej sprzeczności z jego normalnym wariackim zachowaniem.
– Zwierzaki czują, że coś jest nie tak – westchnęła Lilianna – Ja zresztą też to czuję. Chodź ze mną, Jasiu, trzeba zrobić inspekcję statku.
I poszła przodem, a za nią Jasiek z Gizią na ramieniu i powarkujący niespokojnie Misiek. Cały orszak przede wszystkim odwiedził maszynownię, gdzie w powietrzu krzyżowały się gęsto słowa, będące chlubą Słownika Wyrazów Zelżywych, a niektóre nawet jeszcze niesklasyfikowane. Trzeba bylo trochę czasu, by kapitan zrozumiała, że straszliwe klątwy i wyzwiska dotyczą w głównej mierze bimbrowni. To cenne urządzenie bardzo źle zareagowało na nagłego koziołka i zalało pół maszynowni. Na tym tle powstała kontrowersja, kto miał sprzątać i zanim technicy doszłi do stanu ponadczasowej awantury, Vuvu nalizał się nieźle już przefermentowanego zacieru i dostał iście małpiego rozumu. Skakał teraz po urządzeniach i konsolach, wesoło pokrzykując. Jedynym spokojnym osobnikiem w całej maszynowni był Andrzej Lepek, który siedział w kącie i majstrował przy jakiejś części do reaktora, podśpiewując przy tym "Ach, jak miłość dręczy mnie". Kapitan uznała, że sytuacja w tym newralgicznym punkcie statku nie odbiega zbytnio od normy i ruszyła dalej. Zajrzała jeszcze do kilku działow, nigdzie jednak nie wyglądało na to, by coś szwankowało. A ambulatorium zastała kilku załogantów, którzy potłukli się niec, i T'Allię, która na jej widok pisnęła radośnie i klaszcząc w rączki zawołała:
- Jeszcze raz, kapitan, jeszcze raz!
- Co jeszcze raz?
- nie zrozumiała Lilianna.
- Diabelski młyn!
- Jej chodzi o tego fikołka -
wytłumaczył chorąży Rozenfeld - Uwielbia karuzele, huśtawki i tak dalej.
- Aha
- Lilianna kiwnęła głową ze zrozumieniem - Na razie nie możemy tego powtórzyć, ale na pewno będzie jeszcze okazja. Zresztą w holodeku można chyba zaprogramować jakiś młynek.
- O, dobra myśl.
- ucieszył się chorąży - Beniek Kinderman jest dobry w programowaniu tego ustrojstwa, poproszę go.
- Jak pozwolę
- warknęła T'Shan - I tak rozpuścił pan moja córkę niczym dziadowski bicz.
W tym momencie sczęknął ścienny panel, a potem rozdarł się piskliwie:
- Pani kapitan, ratunku, mordują!
Głos najwyraźniej należał do Ingi Lausch. Zanim ktokolwiek zdążył się na dobre wystraszyć, zastąpił go spokojny jak zwykle głos R'Cera:
- To pewna przesada. Pani kapitan, zechce pani przyjść na mostek? mamy tu niespodziewany problem.
- Zechcę -
odparła Lilianna - Póki co trzymajcie się tam.
- Łojezusicku, a co jeśli tam prowdziwie mordujom?
- stęknął Jasiek.
- Głupstwa. Inga jak zwykle panikuje. - kapitan Zakrzewska machnęła ręką i skierowała się do turbowindy - Pewnie Stelmach podłożył jej pinezkę na fotelu, a ona myśli, że to Adam ją ugryzł w pierwszą krzyżową. A właśnie, gdzie on? Dziś go jeszcze nie widziałam.
Otworzywszy windę przekonała się, że wszędobylski pytan był tym razem w owym środku międzypokładowej lokomocji, owinięty na dźwigni awaryjnej.
- Brzydki wąż, niegrzeczny. - westchnęła kapitan. Zdjęła Adama z dźwigni i powiesiła sobie na szyi - zaczynała się już przyzwyczajać do jego towarzystwa na swoim karku, a i sam wąż nie protestował przeciwko traktowaniu go jako osobliwego szala.
Znalazłszy się wreszcie na mostku Lilianna musiała przyznać, że tym razem wybuch paniki u Ingi był do pewnego stopnia uzasadniony. Na mostku, oparty niedbale na jednej z konsol pomocniczych, stał wysoki mężczyzna w osobliwym, czarno-bordowym trykocie. Wyglądało na to, ze wziął się nie wiadomo jak i nie wiadomo skąd. Patrzył na załogę z ironicznym zaciekawieniem i wydawał się być najzupełniej niezmieszany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz