UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

sobota, 4 sierpnia 2012

XIX.

Statek Kirshara przypominał nieco pokrojem klasę NX. W środku urządzony był skromnie, ale ze smakiem i bardzo funkcjonalnie. Obecnie część wyposażenia była zniszczona przez ostrzał, ale wolkańscy załoganci zabrali się już do porządkowania wnętrza, tak jakby to było najważniejsze. Ekipa inżynieryjna udała się od razu do maszynowni, medycy do ambulatorium, a kapitan Zakrzewska na mostek, gdzie czekał na nią zdesperowany Stelmach. Widać było, że czuje się tam jak jeż w mrowisku, a wolkańscy oficerowie traktują go niczym piąte koło u wozu, choć na pozór uznają w nim tymczasowego dowódcę.
- Raport. – zażądała krótko Lilianna, wchodząc na mostek. Właściwie nie powinna tego robić na cudzej jednostce, ale Stelmach odetchnął skrycie, usłyszawszy jej suchy głos.
- Prawie nic nie działa – odparł – Padło zasilanie, system podtrzymania życia jedzie na akumulatorach.
- Tym się zajmie Michałow i jego ekipa
– przerwała mu kapitan – Morale w załodze?
- Jak to u Wolkan, wysokie. Widziała pani po drodze, wszyscy u zadań.
- Co się właściwie stało?
- Zostaliśmy ostrzelani przez Romulan. Kapitan Sepek poprowadził obronę i udało mu się odeprzeć atak, ale sam zginął. I osiemnastu innych. Nie wiem, czemu nas zaatakowano.
- Romulanie nie potrzebują powodu.-
Lilianna spojrzała po wolkańskich oficerach: łącznościowcu, naprawiającym konsolę, sternikach i oficerze naukowym, strojącym skaner dalekiego zasięgu.
- Na pewno nikt nie wie, o co poszło? – spytała surowo. Oficer naukowy zwrócił w jej stronę swą posągową twarz.
- Nie było prowokacji z naszej strony. – powiedział.
- Nie o to pytam. Znam was, logików, umiecie udzielać wykrętnych odpowiedzi. Spytam jaśniej: czy Romulanie mieli jakiś powód, by chcieć was ostrzelać? Muszę to wiedzieć, Hermasz leci w ich rejony.
Wolkanin zacisnął usta, a jego wzrok stwardniał. Widać było, że nie ma zamiaru odpowiadać. Kapitan Zakrzewska ściągnęła nieznacznie brwi.
- Ciekawa dyscyplina tu panuje. – stwierdziła. Józek wzruszył bezradnie ramionami. Widać było, że nie ma żadnego posłuchu w załodze i wie o tym.
- Jako najwyższy stopniem oficer przejmuję dowodzenie.- zdecydowała Lilianna – Za pięć minut odprawa wyższych oficerów w sali konferencyjnej. Kto się nie zjawi, zostanie zdegradowany, chyba że okaże się ciężko ranny lub martwy.
Wolkanie spojrzeli na nią, jakby byli połączonymi marionetkami, a ktoś pociągnął za sznurek.
- Darujcie sobie tę wyższość. Na mnie wasze miny nie działają i albo się podporządkujecie, albo żaden z was nie zostanie w służbie. Mogliście stroić fochy, póki byliście w niezależnej flocie, ale gdy należycie do szerszej struktury, macie się podporządkować lub przejść do handlówki. Czy to jasne? Pytam o coś!
- Tak jest, Ma’am!

Wolkanie niechętnie przybrali postawę zasadniczą. Lilianna skinęła głową i wymaszerowała z mostka, a za nią powlókł się Józek Stelmach. Jego znękana postawa wyraźnie mówiła o ciężkich przejściach, jakie w ostatnich tygodniach stały się jego udziałem.
- O, pani kapitan – jęknął, gdy byli już na korytarzu – Wrogowi nie życzę takiego przydziału. Wolałbym już zostać wysłany na statek Klingonów i wpieprzać żywe robaki, jak oni.
- Dałby pan radę?
- Ćwiartka gorzkiej żołądkowej i poleci. Lepsze to niż te żywe automaty dookoła. Jestem tu niby pierwszym oficerem, a czuje się jak niewidzialny człowiek.

Lilianna pokiwała głowa ze współczuciem. Doskonale rozumiała, co Józek chce jej powiedzieć – Wolkanie znani byli ze swej niechęci do służenia pod rozkazami przedstawicieli obcych ras, a jako istoty niezwykle inteligentne umieli uprzykrzyć życie każdemu oficerowi, którego im narzucono, nie naruszając przy tym regulaminu ani o włos. Stelmach patrzył na nią błagalnie i wyraźnie widziała w jego oczach niemą prośbę „na miłość boską, zabierz mnie pani z tego piekła!” Udawała póki co, że nic nie widzi, ale postanowiła coś w tej sprawie zrobić. Józek nie był bezproblemowym podwładnym, ale nawet on nie zasługiwał na taką katorgę. Póki co jednak były ważniejsze sprawy.
Sala konferencyjna Kirshary nie ucierpiała podczas bitwy. Tyle tylko, że ze stołu zleciał projektor holograficzny i leżał teraz na podłodze w charakterze smętnych szczątków. Kapitan Zakrzewska wyminęła je obojętnie i usiadła w fotelu przewodniczącego. Potem spojrzała znacząco na zegarek.
- Spokojnie, nie spóźnią się – Józek z westchnieniem opadł na fotel po prawej – Punktualni to oni są. Punktualni, dokładni i nie do zniesienia.
- Mają swoje zalety.
- Owszem, ale pojedynczo. W masie najzdrowszego człowieka wpędzą do czubków. Każdy pęknie po kilku dniach. A ja latam z nimi już pięć miesięcy.
- Nie wie pan czasem, czego od nich chcieli Romulanie?
- Nie. Oni świetnie potrafią się maskować. Jeśli nie chcą, nie puszczą pary z gęby. Jeśli coś ukrywali, mnie nie powiedzieli.

Kapitan zacisnęła usta, ale nic już nie rzekła, ponieważ właśnie zaczęli się schodzić wolkańscy oficerowie. Wszyscy mieli na sobie czyste mundury i wyglądali, jakby wyszli świeżo spod prysznica. Dwóch było dość wiekowych, jeden w średnim wieku, a pozostali zupełnie młodzi, wyglądali na nastolatków. Łączył ich ten sam, kamienny wyraz twarzy, oszczędne ruchy i zimny, niemal obraźliwy spokój.
- Siadajcie, panowie – powiedziała kapitan Zakrzewska, a spostrzegłszy, że jeden z młodszych oficerów jest niewątpliwie kobietą, dodała – I panie. Pogadamy teraz jak oficer z oficerem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz