UWAGA!

Realia uniwersum "Star Treka" zostały stworzone przez Gene'a Roddenberry'ego i wszelkie prawa do nich znajdują się obecnie w posiadaniu wytwórni Paramount Pictures.

wtorek, 3 lipca 2012

IX.


Kapitan Zakrzewska kończyła właśnie wypełnianie dziennego raportu dowódcy, gdy ktoś zapukał do jej drzwi.
- Wlazł! - zawołała. Do kwatery wsunęła się personalna Nowak. Po jej zgnębionej minie było widać, że ma do zameldowania coś niekoniecznie dobrego
- Pani kapitan, nie zgadza się. - jęknęła.
- Na co mam się nie zgadzać? - Lilianna podniosła głowę znad swych raportów i zmarszczyła czoło.
- To mnie się nie zgadza. Spis powszechny mi się nie zgadza.
- Jaki spis powszechny? Mów że pani jaśniej, bo tego sama cholera nie zrozumie.

Bibiana Nowak westchnęła ciężko i położyła swój padd na biurku dowódcy. Gizia, obudzona stuknięciem przedmiotu o blat, przeciągnęła się, ziewnęła, obwąchała padd z zainteresowaniem i wlazła swej pani na ramię.
- Spis osobowy mi się nie zgadza - wytłumaczyła personalna z rozpaczą - Liczyłam tak i owak, ale na pokładzie jest o jedną osobę za dużo.
- To pewne?
- Na sto procent.
- Ciekawe
- kapitan Zakrzewska podrapała się końcem stylusa w ucho - Znaczy mamy podróżnika na gapę. Trzeba wyniuchać, kto to taki.
- Ja go znajdę, ale muszę mieć trochę czasu. Tak od razu się nie da ustalić, kto jest kto.
- Niech pani szuka
- przyzwoliła kapitan - A jak już go pani złapie za uszy, to proszę przyprowadzić go do mnie.
- Tak jest!
- personalna zasalutowała i wybiegła. Lilianna schowała niedokończony raport do szuflady i udała się na poszukiwanie swego ordynansa. Po drodze prawie wpadła na Michałowa, wracającego z mesy po sutym posiłku i bardzo skutkiem tego zadowolonego. Na jego widok coś sobie przypomniała.
- Panie Michałow, pozwoli pan ze mną. - powiedziała surowo, wskazując na salę konferencyjną. Główny inżynier wszedł posłusznie, gdzie mu kazano, choć teraz jego mina pozostawiała wiele do życzenia. Zamknąwszy starannie drzwi kapitan Zakrzewska wyciągnęła z kieszeni munduru swój osobisty rejestrator i odnalazła w nim właściwy plik
- Panie Michałow, czy rzeczywiście wyraził się pan, że jestem jednym wielkim wrzodem na gluteus maximus? - spytała ze spokojnym zainteresowaniem.
- Nieprawda - zaprzeczył z oburzeniem Michałow.
- Nie powiedział pan tego?
- Powiedziałem, ale że na dupie, nie na żadnym...!
- Aha. Ale jestem?
- Szczerze?
- Wal pan.
- Jest pani. I to uporczywym jak jasna cholera, bo wszędzie wścibia pani nos i do wszystkie wtrąci swe trzy grosze. Ale ja to powiedziałem w prywatnej rozmowie.
- Nieważne, dla mnie mógł pan powiedzieć to nawet najwyższemu admirałowi ze sztabu. To po prostu znaczy, że wypełniam swe obowiązki jak należy. Może pan chciałby służyć pod takim kapitanem, który tylko na mostku siedzi i dłubie w uchu, a do maszynowni nigdy nie zajrzy, ale zapewniam pana, że takich w Gwiezdnej Flocie nie ma.

Lilianna nie wydawała się być urażona krytyką swej osoby, więc główny inżynier skrycie odetchnął. Nie to, żeby się wystraszył - dobrze wiedział, że jest nie do zastąpienia - ale nie lubił babskich fochów.
- Chciałbym tylko wiedzieć, co za świnia pani na mnie doniosła. - rzekł z goryczą.
- Och, nieważne. Ludzie tacy już są, że lubią jeden na drugiego nakapować - kapitan machnęła lekceważąco ręką - Mam nadzieję, że choć pana prywatne zdanie na mój temat jest raczej marne, nie będzie pan sprawiał więcej kłopotów niż dotychczas. Potrzebuję tu pana i wolałabym nie być zmuszona do pozostawienia pana w którejś z baz.
- Czy ja kiedykolwiek...?
- Cisza ma być, teraz ja mówię. Nie chcę tego robić, ale zrobię, jeśli nie będzie pan słuchał rozkazów. Nawet gdyby wydały się panu kompletnie absurdalne. Czy to jasne?
- Jasne. Zawsze byłem posłuszny i będę dalej. Ale zdania o pani nie zmienię.
- Tego to pan wcale nie musi. Wolnoć Tomku w swoim podświadomku, jak powiada Wieszcz.
- Mogę odejść?
- Idź pan na zbity łeb. Abtreten.
- przyzwoliła kapitan łaskawie. Miała świadomość tego, co powie jej główny inżynier, gdy wróci do maszynowni, ale nie przejmowała się tym. Grzesiek Brzęczyszczykiewicz nie raz powiadał, że gdyby brać na serio to, co jego szef wykrzykuje w chwili pasji, to z ekipy maszynowni nikt by już nie został przy życiu.
Tymczasem Michałow rzeczywiście miał zamiar robić piekło, i to już na korytarzu, ale znalazłszy się na nim momentalnie zapomniał języka w gębie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz